Appadurai zauważa mianowicie, że globalizacja wcale nie przyczynia się do zjednoczenia świata. Wbrew obietnicom, składanym przez jej rzeczników z politycznego i ekonomicznego establiszmentu, proces ten wcale nie doprowadził do wygaszenia czy choćby tylko zmniejszenia intensywności nacjonalizmu, rasizmu i szowinizmu plemiennego. Jest wręcz przeciwnie. Odkąd w roku 1989 upadek Bloku Wschodniego umożliwił kapitalizmowi niepowstrzymaną ekspansję w skali globalnej, etniczne konflikty zaczęły gwałtownie przybierać na sile.
Przez całe lata 90. dało się zaobserwować następującą prawidłowość - im większe były postępy globalizacji, tym silniej dawały o sobie znać etno-kulturowe separatyzmy i religijne fundamentalizmy. Im gwałtowniejsza ofensywa ekonomicznego neoliberalizmu, tym więcej konfliktów rasowych, tym więcej wspólnotowych partykularyzmów wkraczało na tradycyjną demokratyczną scenę polityczną, zmieniając jej kształt i charakter. Procesy te ogarnęły nie
tylko tyleż ogromne, co biedne obszary Trzeciego Swiata, ale wkroczyły także do Europy. Po raz pierwszy od zakończeniu II wojny światowej stary kontynent stał się terenem wojen, czystek etnicznych i działań ludobójczych, które
miały miejsce podczas wojny domowej (a właściwie całej serii wojen) w Jugosławii. Co więcej, wbrew popularnym przesądom, świat zamerkanizowanej
kultury masowej (słynny "Mc świat" Benjamina Barbera) nie przeciwstawiał się wcale światu tradycyjnych wartości i kultur lokalnych (czyli temu, co Barber nazwał "dżihadem"). Przykład jugosłowiański może tu dać wiele do myślenia,
albowiem rozbicie tego kraju byłyby niemożliwe, a przynajmniej nieporównanie mniej tragiczne, gdyby nie rola, jaką w tym konflikcie odegrały kraje zachodnie, w których ulokowane są ponadnarodowe kapitały, pełniące funkcję lokomotyw globalizacji.
Książka Appaduraia jest próbą zrozumienia zarysowanego wyżej paradoksu globalizacji. Rozwiązania zaproponowane przez autora wydają się z dzisiejszej perspektywy zupełnie niezadowalające. Zgodnie z postmodernistycznym założeniem, że świat jest tylko tekstem kulturowym, ogranicza on analizę do sfery symbolicznej, absolutyzując nowe sieci kreowania szowinistycznych wyobrażeń ("etnoobrazów"). W ten sposób uznaje, że za wzrost konfliktów o charakterze etnicznym i religijnym odpowiadają mass-media, technologia video, kasety oraz internet. Rozpowszechniają one symbole i idee przynależności wspólnotowej nie tylko w granicach tradycyjnych państw narodowych, ale także w diasporach imigranckich, które pod koniec XX wieku rozrastają się na niespotykaną wcześniej skalę. Skala tego zjawiska wydaje się rzeczywiście bezprecedensowa, ale autor wyciąga z tego zbyt daleko idące wnioski, pozwalając sobie na ignorowanie zupełnie podstawowych poziomów i sił współczesnego świata. Na przykład, Appadurai w ogóle nie zastanawia się, dlaczego współczesne transformacje obalają granice przed kapitałem, a jednocześnie wznoszą je przed ludźmi. By odpowiedzieć na to pytanie, musiałby uwzględnić kontekst społeczno-ekonomiczny opisywanych zjawisk.
Mówiąc prościej musiałby postawić w centrum swej analizy kwestię kapitalizmu i jego obecnych przekształceń, nazywanych potocznie globalizacją neoliberalną, a nie ograniczać się do kulturowego wymiaru imigracji. Ujęcie takie znajdujemy dziś w pracach Jonathana Friedmana, Elizabeth Raty, Samira Amina, Etienne Balibara, Immanuela Wallersteina (co ważne, niektóre ich analizy są już dostępne w języku polskim). Odpowiedź, jaką proponują ci badacze ma dwa poziomy: polityczny i teoretyczny.
Na poziomie politycznym (a ściślej, na poziomie ekonomii politycznej) musimy zwrócić uwagę, że współczesny kapitalizm z turbodoładowaniem oraz ruchy fundamentalistyczne wyrastają z tego samego podłoża i mają tego samego wroga. Obydwie te siły rozwinęły się wskutek kryzysu nowoczesnego państwa narodowego. Obydwie też dążą do zniszczenia przestrzeni polityki demokratycznej, która ukształtowała się w minionym dwustuleciu w ramach owego państwa. Uformowała się ona w toku dziesięcioleci walk emancypacyjnych, prowadzonych przez klasy ludowe. W wyniku oddolnych nacisków wyłoniły się różne postacie kontroli władzy i kapitału, które stanowiły realną przeszkodę
dla ekspansji wielkich korporacji, ale też dla wpływów religijnych guru, kacyków plemiennych i nacjonalistycznych wodzów. Ta realna treść nowoczesnej demokracji, którą nazwać można kulturą demokratyczną (albo za francuskim myślicielem Jacquesem Rancierem, cywilizacją demokratyczną) stanowi poważne zagrożenie dla partykularyzmów politycznych, etnicznych i ekonomicznych. Okazuje się zatem, że rozbicie nowoczesnych i demokratycznych form życia społecznego jest na rękę zarówno Dżihadowi jak i Mcświatu. Kapitał globalny wręcz potrzebuje pomocy fundamentalistów w tym dziele. Dlaczego? Po pierwsze, ponieważ są oni wrogami wszelkich ruchów lewicowych i pracowniczych, a zatem tych, które formułują swe polityczne projekty na bazie podstawowego konfliktu społeczeństwa kapitalistycznego, konfliktu między pracą (siłą roboczą) a kapitałem. Etniczno-narodowa prawica dostrzega społeczne skutki antagonizmu klasowego, ale nie jest zdolna do identyfikacji ich strukturalnych przyczyn. Dlatego jej przedstawiciele uważają, że bieda i przemoc bierze się z jakiegoś nieokreślonego zła lub działań złych ludzi, prowadzących do upadku kultury. Dlatego nie potrafią zrozumieć mechanizmów kapitalizmu, a ich antyliberalna retoryka sprowadza się do potępień kapitału finansowego, który ze względu na swe "niezakorzenienie" i wynikającą stąd alienację jawi się jako trucizna niszcząca tradycyjne (czyli "zakorzenione" i niewyalienowane) formy gospodarki kapitalistycznej (jak np. rolnictwo, rzemiosło, drobna przedsiębiorczość). Dlatego wreszcie ich krytyka panujących stosunków realizowana jest w języku moralnych potępień, polowań na "nie dość zakorzenione" czarownice, apeli oraz odwołań do metafizycznych modeli słusznego ładu społecznego (jego podstawą może być, w zależności od wyznawanej przez nich religii, szariat lub prawo naturalne). Klasycznym przykładem takiego myślenia jest mentalność liderów polskiego Prawa i Sprawiedliwości, którzy sugerują, że wystarczy usunąć aferzystów, byłych agentów i przestępców z polityki i spółek skarbu państwa, a problemy Polski zostaną rozwiązane. Do tej samej kategorii należy zaliczyć skrajną europejską prawicę lansującą tezę, że przyczyną problemów gospodarczych jest napływ "obcych" na teren "starej" Unii.
Błędnie definiując przyczyny kryzysu społecznego we współczesnym świecie, fundamentaliści wcale nie zamykają drzwi przed ponadgranicznymi cyrkulacjami finansowymi. Czynią to jedynie przed ofiarami owych cyrkulacji, a zatem przed cyrkulacjami ludzi. Tymczasem to właśnie owe ponadgraniczne migracje między Północą a Południem, Wschodem i Zachodem stanowią główne zagrożenie dla rentowności dominujących sektorów globalnego kapitału. Przepływ ludzi może sprawić, że kapitał nie będzie już mógł korzystać z różnic w cenie siły roboczej między poszczególnymi obszarami światowego systemu. Działanie zglobalizowanego prawa wartości, które jest przyczyną pogłębiającej się polaryzacji zostanie w ten sposób sparaliżowane. Zniknie też podstawa ekonomiczna delokalizacji, czyli przenoszenia produkcji do krajów, w których siła robocza poddana jest drakońskiemu wyzyskowi oraz państwowym represjom. W takiej sytuacji straciłaby swą moc osławiona broń wielkich korporacji, pozwalająca im zastraszać pracowników i wymuszać zgodę na politykę "zaciskania pasa".
Drugi wniosek, jaki wynika z analizy związków między globalizacją a renesansem etno-religijnych partykularyzmów, ma charakter teoretyczny. Analizując przykłady waśni etno-religijnych w Pakistanie, Indiach, Sri Lance czy wspomnianej już Jugosławii, autorzy tak różni, jak postmodernista Appadurai i marksista Amin dochodzą do wniosku, że są one konsekwencją działań odgórnych. Stoją za nimi różne instancje władzy. W imię celów politycznych (niedemokratyczne zarządzanie populacjami ludowymi) oraz ekonomicznych (narzucanie krajom biednym strategii dostosowawczych) podsycają one społeczne podziały. W ten sposób starają się rozbić jedność klas podporządkowanych (ludowych). Do łask powraca zatem stara kolonialna zasada "dziel i rządź". Znakomicie widać ją w Iraku, gdzie wojska okupacyjne i kolaborancki rząd starają się podzielić społeczeństwo po liniach religijno-etnicznych. Coraz wyraźniej widać, że podział Iraku na skłócone bantustany etno-religijne leży w interesie USA i wielkich koncernów naftowych. Znacznie łatwiej jest zmusić do posłuszeństwa małe i słabe państewka, uformowane na podstawie plemienno-religijnej tożsamości niż wieloetniczny i wieloreligijny, ale zjednoczony w jednym państwie naród iracki.
Przykład Iraku nie jest jedyny (dokładnie to samo można powiedzieć o obecnej ofensywie izraelskiej przeciw Libanowi), ale chyba najbardziej sugestywny. Pokazuje on, że przebieg dzisiejszych konfliktów etniczno-religijnych stanowczo zaprzecza popularnej w naukach społecznych teorii primordializmu. Twierdzi ona, że przemoc etniczno-religijna należy do sfery społecznej podświadomości. Na co dzień, czyli w okresach względnie niezakłóconego rozwoju i pokoju wspólnoty nie ma ona najmniejszych możliwości ujawnienia swej siły. Cierpliwie czeka zatem przysłonięta najróżniejszymi instytucjami nowoczesnych społeczeństw. Modernizacja ma jednak zawsze charakter powierzchowny, co wychodzi na jaw w czasach kryzysu. Wtedy skrywane długo resentymenty eksplodują, rozrywając cienką fasadę nowoczesności.
Naród to wedle teorii primordialistycznych jedynie "rozwinięcie", "upowszechnienie", a przede wszystkim "wynik ucywilizowania" pierwotnych popędów grupowych zakorzenionych w tym, co określa się jako podstawowe komórki społeczne (rodzina, ród, plemię).
Rzeczywistość jest zupełnie inna. Dzisiejsze konflikty etniczne nie są eksplozjami stłumionych namiętności, ale implozjami. Impulsy do ich powstawania nie biegną z dołu do góry społecznej struktury, ale na odwrót. To państwo i wspierany przezeń kapitał są ich źródłem. Wbrew pozorom, etno-religijne antagonizmy wcale nie zagrażają państwu narodowemu. Stanowią one niebezpieczeństwo jedynie dla pewnej formy owego państwa. W gruncie rzeczy, przyczyniają się do wyzwolenia prawdziwej natury kapitalistycznego państwa, które po roku 1945 zostało uwięzione w gorsecie paktów, praw i zobowiązań socjalnych. Wyzbywając się swych funkcji socjalnych, współczesne państwa przygotowują grunt dla konfliktów społecznych a następnie umiejętnie nimi zarządzają, tak by ich przebieg nie zagroził neoliberalnym formom akumulacji kapitału. Irak i Jugosławia stanowią modelowe przykłady tej strategii. Jest ich jednak znacznie więcej. Przekształcenie konfliktów klasowych w wojnę etniczno-religijną to najlepsza i zarazem najbardziej okrutna forma kanalizacji i pacyfikacji społecznego oporu wobec neoliberalizmu. W ten perwersyjny sposób globalny kapitalizm prowadzi bezlitosny i często skuteczny dżihad przeciwko klasom ludowym.
Podziały, szowinizmy, nienawiści okazują się zatem niezbywalnym elementem uniwersalności, wcielonej w kapitalistycznym systemie globalnym. Jako takie, pozostają narzędziami różnych postaci władzy. Bez nich byłaby ona bezsilna. Wszak potęgę swą zawdzięcza przede wszystkim podziałom w obozie swych ofiar.
Arjun Appadurai " Nowoczesność bez granic", przeł. Zbigniew Pucek, Universitas, Kraków 2005, s. 355
Przemysław Wielgosz
Recenzja ukazała się w "Aneksie" - dodatku kulturalnym do "Trybuny".