Henry Louis Mencken
Marek Radzikowski w swojej książce „Kryzys argentyński, wnioski dla Polski” zastanawia się nad przyczynami kryzysu w Argentynie, jaki miał miejsce w pod koniec 2001 roku, kiedy to Argentyńczycy wyszli na ulicę, wskutek zamrożenia wypłat z kont bankowych. Nie mogli oni korzystać ze swoich środków na rachunkach terminowych, a z rachunków bieżących mogli wypłacać tylko niewielkie kwoty. Rozpoczęły się zamieszki i walki z Policją. Ludzie plądrowali sklepy i supermarkety, aby zaspokoić głód. Zginęło ponad 40 osób. Radzikowski, autor o poglądach neoliberalnych uważa, że powodem takiej sytuacji były niedokończone reformy rynkowe, jakie miały miejsce w latach dziewięćdziesiątych. Według niego, jednym z powodów była niedostateczna liberalizacja rynku pracy.
Co zrobiono? Na początku lat dziewięćdziesiątych wprowadzono pakiet reform antypracowniczych, m in: ograniczono prawo do strajku, zalegalizowano elastyczne formy zatrudnienia, obniżono płace w sektorze publicznym, ograniczono odpowiedzialność pracodawcy za wypadki w miejscu pracy, uzależniono negocjacje podwyżek od wzrostu efektywności.
W czasie swojej drugiej kadencji prezydent Carlos Menem nie mógł sobie pozwolić na dalszą deregulacje, ponieważ silnie sprzeciwiały się jej związki zawodowe. Związki zawodowe nie pozwoliły na podpisywanie układów zbiorowych na poziomie przedsiębiorstw i nadal układy zbiorowe obowiązywały na poziomie gałęzi przemysłu. Nie pozwoliły także na prywatyzacje ubezpieczeń zdrowotnych i uchroniły je przed wolnorynkową konkurencją. Kolejną przyczyną kryzysu według autora jest fakt, że Argentyna zobowiązała się do przestrzegania licznych konwencji Międzynarodowej Organizacji Pracy (International Labour Organization - ILO), które to „odzwierciedlały złożoność regulacji rynku pracy, czyli pole interwencji państwa na tym rynku”. Radzikowski podaję jako przykład Kolumbię, która poszła inną drogą i ominęła kryzys. Nie wiem czy wybrał dobry przykład. Kolumbia, spośród krajów latynoamerykańskich, jest krajem, w którym prawa pracownicze są najintensywniej łamane, a związki zawodowe poddane są codziennemu terrorowi. Według ILO, w 2005 roku zamordowano 70 związkowców, a 260 grożono śmiercią. Oczywiście, piewcy wolnego rynku nie zauważają takich faktów. Chociaż, kto wie, może sądzą, że mordowanie związkowców, to skuteczny sposób na powstrzymanie kryzysów ekonomicznych.
Argentyna oprócz deregulacji prawa pracy, na początku lat dziewięćdziesiątych sprywatyzowała 90 procent swojej gospodarki. Pod nóż prywatyzacji poszedł sektor naftowy. 14 z 24 prowincji sprywatyzowało swoje przedsiębiorstwa dystrybucji energii elektrycznej. Sektor gazowy został także sprywatyzowany. Prywatyzacja nie ominęła też usług portowych oraz kolei państwowych. W konstytucji wprowadzono zapis o równości podmiotów zagranicznych z krajowymi przy wykupie przedsiębiorstw państwowych.
To spowodowało, że kapitał zagraniczny zaczął płynąć szerokim strumieniem w formie inwestycji bezpośrednich oraz krótkoterminowych inwestycji portfelowych. Czyli, wszystko zgodnie z klasyczną teorią monetarną. Reformy strukturalne w formie prywatyzacji i deregulacji przyciągają kapitał zagraniczny, co oznacza wzrost podaży pieniądza, ponieważ bank centralny skupuje walutę zagraniczną i kreuje pieniądz banku centralnego. Wzrost podaży powoduje, że cena jego jest niska, czyli spadek stóp procentowych i w rezultacie zwiększenie inwestycji oraz wzrost gospodarczy. Cykl ten trwa, dopóki pieniądz napływa do gospodarki, ale sytuacja może się odwrócić. Jeżeli następuje zatrzymanie strumienia kapitału, państwo doświadcza jego odpływu, a w konsekwencji wzrostu stóp procentowych, co rodzi stagnację gospodarczą. Tyle teorii, przyjrzyjmy się teraz rzeczywistości i konsekwencjom wolnorynkowych reform w Argentynie.
Wynikiem prywatyzacji był drastyczny spadek zatrudnienia. W państwowych przedsiębiorstwach pracowało w 1989 roku 250 tysięcy osób. W 1993 pracowało w nich, już tylko 60 tysięcy osób, czyli prawie 80 procent straciło pracę w tym sektorze. Część z nich przeszła do sektora prywatnego, a część otrzymała odprawy i zasiliła armię bezrobotnych. Argentyna konsekwentnie realizowała zalecenia Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Kiedy zaczęło być źle i Argentyna popadła w stagnację gospodarczą, u ministra finansów zjawiali się doradcy funduszu i zalecali kolejne reformy, w styczniu 2001 roku rząd argentyński zniósł 15 procentowy podatek od odsetek płacony przez przedsiębiorców oraz przedłużył okres do 10 lat, w którym pracodawcy mogli odliczać straty od podstawy minimalnego podatku dochodowego. Oczywiście, wprowadzone reformy nie zażegnały kryzysu. Rząd próbował ograniczać wydatki, co spowodowało radykalny sprzeciw opozycji oraz wystąpienia społeczne. Do dymisji podał się Minister Gospodarki i Finansów Jose Luis Machinea. Rząd chciał ogłosić niewypłacalność państwa, co spowodowało w marcu 2001 roku masowy drenaż depozytów bankowych. Kolejnym problemem były fundusze emerytalne, które zainwestowały większość składek pracowników w obligacje państwowe. Niewypłacalność oznaczała praktycznie zmarnotrawienie części przyszłych emerytur, a to było nie do zaakceptowania przez społeczeństwo argentyńskie.
Ministrem finansów został argentyński „Balcerowicz”, Domingo Cavallo, który wprowadził kolejny pakiet reform w postaci ulg dla przedsiębiorców. To też nie przyniosło skutku, agencje ratingowe obniżyły notowania argentyńskiego długu publicznego, premia za ryzyko obligacji państwowych wzrosła. Inwestorzy stracili zaufanie do Argentyny i zaczęli masowo wymieniać papiery dłużne na dolary. Rząd w grudniu 2001 roku zmuszony został do zamrożenia kont bankowych, a system wymienialności został zawieszony. Efektem były zamieszki, w których zginęło kilkadziesiąt osób. Stopa bezrobocia w 2002 roku wynosiła 19 procent.
Radzikowski oraz Leszek Balcerowicz, który napisał wstęp do książki uważają, że kryzys był skutkiem niedokończonych reform rynkowych. Nie dopuszczają myśli, że same reformy rynkowe doprowadziły do takiej sytuacji.
Wnioski dla Polski – według autora - są oczywiste. Deregulacja prawa pracy, szybsza prywatyzacja, ograniczenie wydatków publicznych oraz zmniejszenie podatków może nas uchronić przed kryzysem. Skąd my to znamy? Autor mówiąc o reformach, jakie miały miejsce na początku lat dziewięćdziesiątych wychwala Balcerowicza za to, że powstrzymał inflację. Inflacja w październiku 1989 roku osiągnęła poziom 50 procent, a pod koniec 1989 roku w listopadzie spadła do 23 procent. Była ona spowodowana uwolnieniem cen żywności. Często zwolennicy tego argumentu zapominają o tym, że ceny przed uwolnieniem były zaniżone, a inflacja w skuteczny sposób wchłonęła nadwyżkę pustego pieniądza.
Częstymi przykładami krajów, na które powołują się neoliberałowie (autor książki też) są Irlandia, Łotwa, Litwa i Estonia. Te kraje służą im jako wzory do naśladowania. Jeżeli spojrzymy na nie pod względem obecnego w nich ubóstwa oraz rozwarstwienia dochodowego, zobaczymy, że wśród krajów Unii Europejskiej odznaczają się one najwyższymi współczynnikami miar ubóstwa. Estonia ma najwyższy współczynnik rozwarstwienia dochodów między 20 procentami najwyższych dochodów brutto oraz 20 procentami najniższych dochodów. Współczynnik Ginniego (jedna z miar rozwarstwienia dochodowego) wynosi w Estonii 34 i jest największy w Europie. Strefa zagrożenia ubóstwem w czteroosobowej rodzinie zaczyna się poniżej kwoty 5000 Euro rocznie. Na Litwie kwota ta wynosi 4570 Euro. Dla porównania w Finlandii kwota ta jest równa 18000 Euro. W Polsce wynosi ona 5594 Euro.
Przed transferami socjalnymi 23 procent gospodarstw domowych na Litwie jest zagrożonych ubóstwem. Po transferach 17 procent. Dla porównania w Szwecji liczby te wynoszą odpowiednio 43 i 9 procent, a więc transfery socjalne ratują 32 procent gospodarstw domowych przed ubóstwem. Na Litwie, tylko 6 procent. Te dane mówią nam o skali wydatków państwowych. Radzikowski powołuje się na agencje ratingowe, które dają Liwie, Łotwie i Estonii wysokie notowania, ale to tylko świadczy o tym, że w krajach tych spekulanci mogą łatwo się dorobić, a ten fakt nie przekłada się na zamożność społeczeństwa.
Polska doświadczyła, tak jak Argentyna, reform wolnorynkowych. Efekty są podobne. Wysoki poziom bezrobocia oraz wzrost poziomu ubóstwa. Problem w tym, że wielu ludzi posługuje się argumentem, który świadczy o tym, że kierunek reform, jakie miały miejsce w Polsce i Argentynie był słuszny. Nadal w swoich pracach postulują neoliberalne reformy, powołując się przy tym na kraje, w których nierówności społeczne się pogłębiają. Dzisiaj powołują się na Litwę i Estonię, za pięć lat będą się powoływać na Indie i Bangladesz.
Patryk Kisling