Kowalewski: Jak walczy libański ruch oporu część II

[2006-08-21 09:36:40]

W drugim tygodniu agresji na Liban zaczęło wychodzić na jaw, jak walczy libański ruch oporu.

„Podziemna sieć tuneli, okopów, korytarzy i umocnień zbudowanych w ciągu minionych pięciu lat przez Hezbollah, zgodnie z wietnamskim modelem takich konstrukcji w rejonie Cu Chi, jest jednym z kluczowych czynników uporczywego oporu milicjantów wobec wojsk Izraela. Tylko wykorzystanie takiego systemu, stworzonego na modłę wietnamską, wyjaśnia, dlaczego Hezbollah wytrzymuje tak straszny potencjał ogniowy. Poza tym inna nowość polega na tym, że w miasteczku Marun ar-Ras, przylegającym do granicy i oficjalnie kontrolowanym przez Izrael, grupa partyzantów, która pojawiła się jakby za sprawą sztuki magicznej, wystrzeliła pocisk przeciwpancerny w czołg, który zniszczyła raniąc czterech członków załogi i zabijając piątego. Następnie znikła i nie można było jej znaleźć”, donosił korespondent argentyńskiego dziennika „Clarín”, Juan Carlos Algañaraz.

„Odkąd Izrael wycofał się w 2000 r., Hezbollah przygotowywał się do bezpośredniej konfrontacji z najlepszymi siłami zbrojnymi na Bliskim Wschodzie. Tak głosił jego charyzmatyczny przywódca Hasan Nasrallah. Bojownicy Hezbollahu są Libańczykami z południa kraju, z rejonu zwanego Dżabal Amal – w jednej z wiosek tego rejonu urodził się Nasrallah – i doskonale znają teren. Mają również poparcie ludności, dzięki czemu, jak radził Mao Tse-tung, mogą «pływać jak ryba w wodzie». Lecz wielki duch walki i dobra broń nie wystarczają w obliczu ogromnej siły ognia, którą dysponuje Izrael. Bojownicy Hezbollahu wiedzą o tym i dobre rozwiązanie tego poważnego problemu wojskowego znaleźli w doświadczeniu najlepszych partyzantów na świecie – u Wietnamczyków, którzy walcząc z imperium francuskim i supermocarstwem północnoamerykańskim posłużyli się olbrzymią, bajeczną siecią tuneli. Wygrali z jednym i drugim.

„Specjaliści z czasopisma «Jane’s», poświęconego sprawom wojskowym, poinformowali, że Izraelczycy wiedzieli, iż Hezbollah buduje pod ziemią rozległy system tuneli, okopów i umocnień, dobrze chroniony przez kamienisty teren w tym rejonie i beton. Stwierdzili, że «cały ten system leży na takiej głębokości, która pozwala wytrzymać ogień artylerii i bombardowania». Sieć ma swoje mocne punkty w wioskach Dżabal Amal i wydaje się, że w najlepiej usytuowanych sektorach jest wielopoziomowa i że znajdują się tam składy broni, amunicji, wody i żywności. Tunele i okopy służą milicjantom do przemieszczania się z jednego miejsca na drugie i wychodzenia na pole walki bardzo dobrze zamaskowanymi wyjściami. Niespodziewane pojawianie się i znikanie jest jedną z najważniejszych broni partyzantki.”

Okazuje się jednak, że armia izraelska miała nikłe pojęcie o systemie konstrukcji podziemnych ruchu oporu. Płk Mordechaj Kahane, dowódca jednostki rozpoznawczej Egoz w brygadzie Golani, powiedział korespondentowi izraelskiej gazety „Jedijot Aharonot”, że armia przespała budowę tego systemu. „Nie ma pewności, że wiedzieliśmy, iż spotkamy się z tym, z czym w końcu się spotkaliśmy. Mówiliśmy: «Tam będzie bunkier, a tam grota», ale gruntowność wykonania nas wszystkich zaskoczyła. Skład broni Hezbollahu to nie jest po prostu naturalna grota. To szyb, beton, drabiny, wyjścia awaryjne, drogi ucieczki. Nie wiedzieliśmy, że to jest tak dobrze zorganizowane.”

Bitwa w Bint Dżubail

Po 18 latach wojny partyzanckiej z okupacją izraelską południowego Libanu Islamski Ruch Oporu bardzo dobrze zna słabe strony armii izraelskiej. Wie zwłaszcza, że jest ona szczególnie wrażliwa na straty w ludziach i na negatywne skutki takich strat dla swojego morale, poparcia społeczeństwa izraelskiego dla wojny i okupacji oraz spoistości politycznej państwa Izrael. Dlatego zadawanie jej strat w ludziach leży u podstaw całej jego strategii.

Środa 26 lipca.

Tego dnia, w którym oddziały Islamskiego Ruchu Oporu biły się zażarcie w Bint Dżubail, w telewizji Hezbollahu Al-Manar, której lotnictwu izraelskiemu ciągle nie udało się zniszczyć, Nasrallah przedstawił podstawowe założenia strategii wojskowej tego ruchu. „Nie jesteśmy klasyczną armią, nie tworzymy klasycznej linii obrony. Prowadzimy wojnę partyzancką. Wszyscy wiedzą, na czym polega ta forma walki. W bojach na lądzie ważne jest, jakie straty możemy zadać wrogowi izraelskiemu. Stwierdzam, że niezależnie od tego, jak głęboko wróg ten może wtargnąć w głąb, a ma on do tego poważne siły, nie może osiągnąć celu natarcia – uniemożliwić bombardowań osiedli na północy okupowanej Palestyny. Te bombardowania będą trwały, bez względu na zasięg natarcia na lądzie i ponownej okupacji, do której dąży syjonistyczny wróg. Okupacja każdego kolejnego skrawka ziemi libańskiej stanie się dla nas dodatkowym motywem i dodatkową przyczyną dalszego i wzmożonego oporu. Najazd armii syjonistycznej na nasz kraj pozwoli nam uderzać w jej żołnierzy, oficerów i czołgi. Stworzy dla nas jeszcze większą niż dotychczas okazję do bezpośredniej konfrontacji z nią i do prowadzenia wojny nastawionej na wyczerpanie jej sił, gdyż nie będzie mogła chować się za swoimi umocnieniami na granicy międzynarodowej czy zadowalać się nalotami bombowymi na wsie i miasteczka i zabijaniem cywilów, dzieci i kobiet. W konfrontacji z tą armią my mamy inicjatywę i kryterium naszej skuteczności jest jej zużycie, a nie ziemia, która pozostaje w naszych rękach, bo nie bijemy się w sposób klasyczny. Z pewnością wyzwolimy każdy skrawek ziemi okupowanej przez wroga po zadaniu mu wszelkich możliwych strat. Ci, którzy mają mocne ramiona, serca przepełnione wiarą, umysły pełne wiedzy i dusze namiętnie pragnące spotkania z Wszechmogącym, pewnym krokiem pójdą na konfrontację z wrogiem.

„W związku ze starciami na lądzie chcę zwrócić waszą uwagę na naturę wojny psychologicznej, którą prowadzi nieprzyjaciel, gdyż musimy się z nią liczyć jako ruch oporu i jako naród. Potwierdzam, że jesteśmy wobec was przejrzyści i mówimy wam prawdę. Nie ukrywamy swoich męczenników. Jeśli jeden z naszych przywódców czy działaczy zostanie zabity, podamy to do wiadomości i będziemy z tego dumni. Jeśli będziemy mieli wielu męczenników, będziemy z tego dumni. Jeśli będziemy mieli rannych bojowników lub trafią oni do niewoli, nie będziemy tego negować. My tak postępujemy i gdy w Marun ar-Raz toczyły się walki i wycofaliśmy się stamtąd, poinformowaliśmy o tym. Powinniście nas słuchać i nie ulegać wojnie psychologicznej prowadzonej przez izraelskiego wroga. Od dwóch dni wróg twierdzi, że kontroluje miasto Bint Dżubail, co, niestety, powtarza i rozpowszechnia wiele mediów libańskich i arabskich, podczas gdy nie kontroluje on Bint Dżubail, miasto jest ciągle w rękach bojowników ruchu oporu – tak było aż do chwili, w której zarejestrowano to przesłanie. Biją się, stawiają czoło i się trzymają. Nieprzyjaciel mówi o setkach męczenników Hezbollahu. Gdzie są te setki? Mówił o 20 jeńcach – gdzie oni są? Parę dni temu mówił o dwóch jeńcach w Marun ar-Raz, a następnie ich uwolnił, bo okazało się, że to cywile, którzy nie mają nic wspólnego z ruchem oporu.”

Nasrallah zapewnił Libańczyków: „My nie okłamujemy naszego narodu. To nieprzyjaciel okłamuje swój naród. To on cenzuruje media i nie mówi prawdy ani swojemu narodowi, ani światu. To oznaka jego słabości.”

Tego samego dnia Marcelo Cantelmi, specjalny wysłannik argentyńskiego dziennika „Clarín”, donosił: „Na punkcie granicznym w odległości zaledwie siedmiu mil od miejsca, w którym toczy się jeden z najzacieklejszych bojów tej wojny, jest chmara dziennikarzy. Wszyscy przyjechaliśmy tu dlatego, że wieści antycypowały katastrofalny wynik izraelskiej operacji przeciwko milicji Hezbollahu: 15 żołnierzy zabitych i prawie 30 rannych. Później armia powściągnęła tę liczbę i przyznała się do 9 zabitych, ale 35 rannych. Ciosowi, który zainkasowała, towarzyszyła jedna z największych nawałnic rakiet wystrzeliwanych stąd w kierunku północnego Izraela – wystrzelono ich 110, wskutek czego było wielu rannych.”

„Bój, który zaczął się o świcie i nie traci na zaciekłości, gdy nadciąga zmierzch, toczy się w cytadeli Bint Dżubail, «stolicy Hezbollahu» na południu Libanu. W poniedziałek armia, ponaglana, aby wykazała się rezultatami w tej opóźnionej i złożonej kampanii lądowej, ogłosiła, że po dwóch dniach walk miasto w końcu padło. Źródła wojskowe, które rozmawiały z tym wysłannikiem pośród huku artylerii i ryku samolotów i śmigłowców, biorących udział w boju, powiedziały, że wojsko rzeczywiście zdołało tam wkroczyć, ale ogłoszenie zwycięstwa było przedwczesne.”

Co się działo w Bint Dżubail, przed wybuchem wojny 50-tysięcznym miasteczku, w którym teraz żołnierze superelitarnej jednostki rozpoznawczej (faktycznie antypartyzanckiej) Egoz, wchodzącej w skład elitarnej brygady Golani, stanęli oko w oko z bojownikami Islamskiego Ruchu Oporu? Cantelmi tak to opisał: „Około dwustu milicjantów z Hezbollahu, uzbrojonych w pistolety maszynowe, karabiny, ręczne wyrzutnie rakietowe, moździerze i granaty, rozmieściło się wokół miasta w kilku wioskach, które je otaczają, i w centrum Bint Dżubail. Jedna kolumna milicjantów podzieliła się i trzema flankami okrążyła wojskowych izraelskich, którzy maszerowali gęsiego spadzistą drogą na przedmieściu cytadeli. O piątej rano na jednym z zakrętów z obu stron drogi otwarto ogień maszynowy i użyto materiałów wybuchowych. Tam była największa liczba ofiar po stronie izraelskiej i podobna po stronie Hezbollahu. Major Spika (nie podał imienia), rzecznik dowództwa armii izraelskiej w południowym Libanie, powiedział temu wysłannikowi i innym dziennikarzom, że «w mieście jest wojna, to wielka bitwa. Walczy się o każdy dom, na ulicach. Nasi ludzie są w mieście, ale cały rejon jest zaminowany i trzeba iść pieszo, nie można używać pojazdów.» Takim samym intensywnym, podekscytowanym i rozmownym tonem dodał: «Jeszcze nie kontrolujemy tego miejsca. Jesteśmy w drodze. Strzelają ze wszystkich stron. Plan nie polega na zdobyciu rejonu, lecz na wyparciu stamtąd Hezbollahu.» Potem powiedział, że milicja używa rakiet i wyrzutni granatów. «To partyzantka, która nie stawia czoła czołgami, lecz się ukrywa oraz jest bardzo dobrze uzbrojona i wyszkolona.» Gdy oficer mówił, samoloty wyły na niebie, mieszając swój przewlekły odgłos z głuchym hukiem wybuchających pocisków. «To samoloty, które starają się osłaniać helikoptery lecące po rannych.»”

„Główny rzecznik Hezbollahu, Husajn Rabhal, rewindykował sukces swojego wojska w tej bitwie. «Mogę powiedzieć, że na naszej ziemi 13 Izraelczyków spłonęło żywcem w swoich czołgach.» Wyjaśnił, że «nasi bojownicy prowadzą wojnę partyzancką, wychodzą spod ziemi, z wąskich ulic, z domów i okien.» Sposób walki w stylu partyzanckim, stworzony przez Vietcong w Azji Południowo-Wschodniej, to przykład, który najczęściej się wymienia, gdy porównuje się i ocenia działania Hezbollahu.”

27 lipca z położonej nie opodal Bint Dżubail miejscowości Klaja korespondent londyńskiego „Independenta” Robert Fisk donosił: „Czy to możliwe – czy można sobie wyobrazić – że Izrael przegrywa swoją wojną w Libanie? Z tej górskiej wsi na południu kraju widzę brązowe i czarne chmury dymu, wznoszące się po ostatniej katastrofie, którą Izrael przeżył w mieście Bint Dżubail: 14 zabitych żołnierzy izraelskich, a inni okrążeni, płonące czołgi i wozy pancerne po morderczej zasadzce partyzantów z Hezbollahu podczas pomyślnego – jak zakładano – natarcia armii izraelskiej na «ośrodek terrorystyczny». (…) W Bint Dżubail doszło do krwawej łaźni. Izraelczycy, twierdząc, że «kontrolują» to miasto, wpadli w pułapkę zastawiona przez Hezbollah. Gdy tylko dotarli na opustoszały rynek, z trzech stron znaleźli się w zasadzce i padali pod gęstym ogniem karabinowym. Reszta wojsk izraelskich – okrążona przez «terrorystów», których rzekomo zlikwidowała – rozpaczliwie prosiła o pomoc, ale gdy przyszły im na odsiecz izraelski czołg Merkawa i inne pojazdy, również zostały zaatakowane i zaczęły płonąć.”

W ciągu dnia o bitwie w Bint Dżubail napływało coraz więcej informacji. „W środę, w najcięższym dniu walki w południowym Libanie odkąd dwa tygodnie temu wybuchła wojna, zginęło 9 żołnierzy armii izraelskiej i 27 odniosło rany. Pięciu rannych żołnierzy jest w poważnym stanie”, donieśli 27 lipca Amos Harel i Eli Aszkenazi, korespondenci dziennika „Haarec”. „Armia zaczęła swoją operację przeciwko Bint Dżubail w poniedziałek rano. We wtorek wieczorem oddziały brygady Golani i spadochroniarzy zajęły pozycje na peryferiach miasta, a żołnierze Golani weszli również do niektórych domów. W środę około piątej rano piechota Golani weszła z północnego wschodu do Bint Dżubail i skierowała się do centrum miasta. Celem operacji było znalezienie partyzantów z Hezbollahu, wciągnięcie ich do walki i zniszczenie ich składów broni. Zgodnie ze wstępnymi raportami, partyzanci zdołali wciągnąć wojska izraelskie w zasadzkę, gdy podchodziły one do kilku domów na peryferiach. To podczas tej początkowej utarczki, do której doszło z bardzo bliskiej odległości, było wiele strat wśród Golani. Wstępna bitwa trwała około godziny. Przez następne trzy godziny do tego rejonu wkraczały inne plutony, starając się wyciągnąć siły, które zostały przygwożdżone. Hezbollah ostrzeliwał siły wciągnięte w zasadzkę pociskami przeciwpancernymi i granatami, a także używał moździerzy do atakowania wspierających oddziałów izraelskich.”

W Bint Dżubail zginęło trzech oficerów i pięciu podoficerów. Czwarty oficer zginął w Marun ar-Raz. „Ewakuacja rannych była szczególnie trudna z powodu ciężkiego ognia w tym rejonie. Początkowo dowództwo Północnego Zgrupowania armii izraelskiej ociągało się z rzuceniem do walki śmigłowców bojowych, obawiając się, że Hezbollahowi może udać się zestrzelenie jednego z nich. Jednak opóźnienie w ewakuacji rannych spowodowało decyzję o wysłaniu śmigłowców. Do ewakuacji, którą przeprowadzono dopiero sześciu sześć godzin po wybuchu walki, użyto czterech śmigłowców Black Hawk, które wylądowały dwa kilometry od pola walki. Żołnierze pieszo znosili rannych kolegów na to zaimprowizowane lądowisko. Podczas operacji Bint Dżubail poddano ciężkiemu i długotrwałemu ostrzałowi, a lądowisko spowito dymem, aby ukryć obecność śmigłowców przed strzelcami wyborowymi i rakietami Hezbollahu. Każdy śmigłowiec lądował co najwyżej na minutę, aby ewakuować rannych do Ośrodka Medycznego Rambam w Hajfie. Walki, w tym naloty lotnictwa izraelskiego na centrum miasta, trwały w Bint Dżubail do wieczora. Późnym wieczorem w sąsiednim mieście Marun ar-Ras partyzanci z Hezbollahu wystrzelili rakietę przeciwpancerną do oddziału spadochroniarzy, zabijając jednego i poważnie raniąc dwóch innych.”

Gen. Adam, robiąc dobrą minę do złej gry, chwalił żołnierzy za to, że „gdy znaleźli się pod ostrzałem, wykazali się zimną krwią, brawurą i profesjonalizmem i zdołali zabić wielu terrorystów”, a tymczasem „oficerowie brygad Golani i spadochroniarzy oskarżali armię, że użyła niedostatecznych sił przed wysłaniem żołnierzy na przeszukanie domów. Mówili, że po tym, jak cywilom powiedziano, iż mają opuścić miasto, armia powinna była uważać Bint Dżubail za pole walki i zniszczyć każdy dom, co do którego istniało podejrzenie, że ukrywają się w nim partyzanci z Hezbollahu. Skarżyli się również, że do atakowania celów nie użyto dostatecznej liczby samolotów. Modus operandi armii izraelskiej w południowym Libanie w ostatnich dniach wywołał wielką debatę na wszystkich szczeblach hierarchii wojskowej. Wielu oficerów polowych twierdzi, że do walki rozwinięto niedostateczne siły i że armia jest nieskuteczna w walce z wyrzutniami katiusz.”

W korespondencji ze szpitala w Hajfie, do którego trafiło 22 rannych żołnierzy brygady Golani, korespondenci „Haarec” Nir Hasson i Tomer Levi potwierdzili przebieg „ciężkiego boju w środę na peryferiach twierdzy Hezbollahu, Bint Dżubail”. „Ranni żołnierze opisali bitwę jako zażartą. Doszło do niej na zabudowanym terenie, na którym siły nieprzyjacielskie urządziły dobrze zaplanowaną zasadzkę. Żołnierze byli ostrzeliwani ze wszystkich stron. «Strzelali do nas ze 180 stopni», powiedział jeden z żołnierzy. Większość zabitych i ciężko rannych to żołnierze z pierwszej fali wojsk lądowych, którzy usiłowali wejść do jednego z domów w Bint Dżubail. Lekko ranni żołnierze to głównie ci, którzy przybyli, aby odzyskać ciała zabitych i rannych żołnierzy leżące na polu walki.”

Żołnierze izraelscy znaleźli się pod ciężkim ogniem z wyrzutni rakiet, ręcznych granatników przeciwpancernej i innej broni. „«To było piekło na ziemi», powiedział kapral Lior Szarabi. «Ludzie ryzykowali życie nie tylko dla rannych, ale również dla ciał zabitych.» Szarabi dodał, że bojownicy Hezbollahu dowiedli swoich imponujących zdolności bojowych. «To świetni bojownicy, nie tacy, jak my, ale lepsi od Hamasu.»”

30 lipca izraelską klęskę w Bint Dżubail potwierdzili korespondenci londyńskiego „Observera”, Ian Black w Jerozolimie, Inigo Gilmore w Nahariji i Mitchell Prothero w Bejrucie. „Była piąta rano i czołówka oddziału brygady Golani ostrożnie posuwała się po peryferiach Bint Dżubail, gdy rozpętał się ogień z broni maszynowej. Bojownicy Hezbollahu starli się z bliska z patrolem izraelskim, ostrzeliwując go z bocznych uliczek, okien i dachów ogniem karabinów maszynowych i granatami o napędzie rakietowym. Dwaj żołnierze zginęli od razu, a sześciu kolejnych zginęło w następnych godzinach. Jak później powiedział jeden z żołnierzy, którzy przeżyli, była to «piekielna zasadzka». Sierżant Ewjatar Dahan, któremu przestrzelono ramię, zdążył odrzucić granat, zanim on wybuchł, ale widział, jak zginął dowódca jego kompanii. «To było straszne, strzelanina trwała i trwała i ze wszystkich stron słychać było przeraźliwe krzyki», wspominał młody piechur. «Strzelano do nas jak do kaczek», powiedział inny żołnierz. Po pierwszym szoku nadeszły posiłki i zza granicy – przebiegającej na południu zaledwie w odległości dwóch kilometrów – wezwano lotnictwo, aby przygwoździło szyickich partyzantów libańskich. Minęło jednak siedem godzin, zanim śmigłowcem można było ewakuować rannych, i to pod ciężkim ostrzałem. Bojownicy Hezbollahu mówili, że słyszeli jęki Izraelczyków.

„Żołnierze z kompanii C umocnili dom i pilnowali w nim swoich zabitych, aby nie zostali uprowadzeni w ramach makabrycznej strategii wymiany żywych, martwych lub rozerwanych na strzępy jeńców. W końcu, pod osłoną ciemności, ściągnęli osiem ciał w dół stromego zbocza. «Zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy, aby nie dopuścić ich do ciał», opowiedział reporterom sierżant Ohad Szalom, «bo wiedzieliśmy, że mają dla nich wysoką cenę». Po dwóch tygodniach walk między Izraelem a Hezbollahem, środowa bitwa – «najdłuższy dzień», jak nazwano ją w jednej z gazet – być może zamarkowała krwawy punkt zwrotny. Wczoraj wieczorem Izrael oświadczył, że wyprowadza swoje wojska lądowe z Bint Dżubail, gdyż osiągnął tam swoje cele i zadał grupie bojowców ciężki cios, ale przyznał, że życiem żołnierzy izraelskich zapłacił wysoką cenę. Faktycznie wysoką, bo to odwrót, a nie zwycięstwo. Bint Dżubail nadal jest w rękach bojowników Hezbollahu.”

Owszem, odwrót, ale w jakich warunkach? Dopiero po kilku dniach ujawniła to korespondentka paryskiego dziennika „Libération”, Annette Lévy-Willard, na podstawie relacji żołnierzy izraelskich, którzy odpoczywali po bitwie w nadmorskim hotelu. Mieli niskie morale, bo wypad na Bint Dżubail okazał się „samobójczą misją”, i wyznawali, że „jeśli znów pojadą do Libanu, wiedzą, iż stamtąd nie wyjdą, bo zginą”. „Brygada była okrążona przez dwie noce i dwa dni. Komunikowała się z lotnictwem, kierując bombardowaniami okolicy. W końcu lotnictwo dokonało nalotów bombowych wokół nich, tak, aby mogli wyjść z domów i poszukać rannych i zabitych. Szli dwa kilometry, aby dotrzeć do nieco oczyszczonej strefy, w której lądowały śmigłowce, zabierały rannych i odlatywały zanim dosięgła ich rakieta.” Operacja miała trwać 12 godzin, więc zabrali ze sobą tylko wodę i oblężeni w Bint Dżubail głodowali, żywiąc się surowymi ziemniakami, znalezionymi w domach, w których się zabarykadowali. Opowiadali, że to była taka bitwa, jaką Oliver Stone pokazał w „Plutonie” (a chyba spodziewali się takiej, jaką izraelski reżyser Menahem Golan pokazał w „Delta Force”). Byli „zaskoczeni, gdy zobaczyli ludzi w nieskazitelnych mundurach, z blaszką wojskowego przykrytą czarną wstążką, aby nie świeciła w nocy, napastowanych butach – prawdziwa armia.” No i już sakramentalne stwierdzenie: „Oni mają bardzo silną motywację”.

Najbardziej niebezpieczna broń partyzantów

To nie wszystko, bo z innych doniesień wynika, że w Bint Dżubail żołnierze izraelscy byli zaskoczeni czymś więcej niż bardzo silną motywacją, nieskazitelnymi mundurami i napastowanymi butami bojowników ruchu oporu – tym, że mieli kamizelki kuloodporne i noktowizory, ale przede wszystkim tym, że dysponowali taką siłą ognia, której Izraelczycy zupełnie się nie spodziewali. Na kupie gruzu, w którą lotnictwo i artyleria zamieniły Bint Dżubail, korespondenci „Newsweeka” Kevin Peraino, Babak Dehghanpisheh i Christopher Dickey, piszą: „Hezbollah przedstawia dowody, że jest czymś zupełnie nowym – arabską armią partyzancką z wyszukanym uzbrojeniem i znakomitą dyscypliną. Jego żołnierze uprawiają dżihadzką retorykę o walce na śmierć i życie, ale noszą kamizelki kuloodporne i do koordynacji swoich ataków używają łączności satelitarnej. Ich taktyka może pochodzić od Che, ale broń mają z Iranu – i to nie tylko AK-47 i rakietowe wyrzutnie granatów. Jak wynika z doniesień prasowych, rakietami kierowanymi przewodowo i potężnymi minami zniszczyli trzy nowoczesne czołgi Merkawa, rakietą ziemia-woda uszkodzili izraelski okręt wojenny, wysłali na rozpoznanie bezpilotowe aparaty latające, wzdłuż granicy zainstalowali urządzenia podsłuchowe i zastawili zasadzki używając noktowizyjnych gogli.” Z bardzo dobrze poinformowanego źródła izraelskiego korespondenci „Newsweeka” dowiedzieli się, że „gdy zaczął się wypad do Libanu, Hezbollahowi powiódł się podsłuch izraelskiej łączności wojskowej”.

6 sierpnia w „Haarec” Zeew Sziff, powołując się na wywiad izraelski, podał kolejną ważną informację: większość strat poniesionych przez izraelską piechotę i broń pancerną w Bint Dżubail i gdzie indziej to skutek działania specjalnych jednostek przeciwpancernych Hezbollahu. Używają one RPG-29 – nowej i szczególnie potężnej wersji ręcznego granatnika przeciwpancernego. Produkowana w Rosji i sprzedawana Syrii, trafia ona do Hezbollahu. Po raz pierwszy armia izraelska miała do czynienia ze specjalną jednostką przeciwpancerną libańskiego ruchu oporu – wywiad izraelski twierdzi, że tą samą, która później biła się w Bint Dżubail – w listopadzie 2005 r., gdy po izraelskiej stronie granicy zaatakowała ona wieś Ghadżar z zamiarem pojmania żołnierzy. Podczas boju o tę wieś przeciwko wozom pancernym i dwóm czołgom Merkawa drugiej generacji użyła około trzystu rakiet przeciwpancernych; zniszczyła wtedy jeden czołg.

Wystrzeliwane z RPG-29 rakiety z głowicą kumulacyjną w układzie tandemowym mogą sobie poradzić z pancerzem reaktywnym czy wielowarstwowym i „przy wielu okazjach zdołały przebić się przez masywny pancerz czołgów Merkawa”, pisze korespondent „Haarec”. Sęk w tym, że w komunikatach armii izraelskiej nie ma mowy o wielu okazjach, lecz o bardzo nielicznych. Ile czołgów straciła ona w Bint Dżubail? W „New York Times” Kifner potwierdził, że Islamski Ruch Oporu zniszczył tam kilka nowoczesnych czołgów Merkawa. Lecz jest wiele niewiadomych, bo podobnie jak armia amerykańska w Iraku, armia izraelska utrzymuje swoje straty w ścisłej tajemnicy i można wierzyć w to, co podaje we własnych komunikatach – albo nie wierzyć.

Steven Erlanger i Richard Oppel wskazują w „New York Times”, że jednak takich okazji jest stosunkowo wiele. „Wprawne posługiwanie się przez Hezbollah tą bronią – zwłaszcza rakietami przeciwpancernymi kierowanymi przewodowo i laserowo z głowicami tandemowymi (dwustopniowymi) i około dwumilowym zasięgiem – spowodowało większość strat armii izraelskiej. Izraelski dowódca frontowej kompanii czołgów powiedział, że około 20 proc. rakiet przeciwpancernych produkcji rosyjskiej, wystrzeliwanych przez Hezbollah z zamiarem przebicia pancerza i trafiających do celu, uszkadza lub niszczy pojazdy, w tym najbardziej nowoczesny czołg Merkawa. Hezbollah używa również rakiet przeciwpancernych, w tym mniej nowoczesnych rakiet Sagger, do ostrzeliwania z odległości domów, w których szukają schronienia żołnierze izraelscy, przy czym pierwsza eksplozja kruszy typową betonową ścianę, a druga następuje wewnątrz. «Używają ich jak artylerii do atakowania domów», powiedział gen. Jossi Kuperwasser, do niedawna kierownik analiz wywiadowczych armii izraelskiej. «Mogą używać ich celnie nawet z odległości trzech kilometrów; przebijają one ścianę jak pancerz czołgu.»” AT-3 Sagger to nazwa nadana przez NATO radzieckiej rakiecie przeciwpancernej kierowanej przewodowo 9M14 Maliutka, od której podczas wojny arabsko-izraelskiej 1973 r. armia izraelska straciła około czterysta czołgów. Podczas bitwy w Bint Dżubail od takiej właśnie rakiety wystrzelonej w budynek zginęło czterech pierwszych żołnierzy z jednostki rozpoznawczej Egoz.

„Por. Ohad Szamir dowodził pododdziałem inwigilacyjnym w Marun ar-Ras. Jego zadaniem było zlokalizowanie bojowników Hezbollahu ciągle operujących koło wsi po jej zdobyciu przez jednostki Golani i spadochroniarzy. Ludzie Szamira czuli się całkiem bezpieczni – przez dziesięć dni, które spędzili we wsi, do budynku nie oddano ani jednego strzału. Nagle w budynek trafiła rakieta przeciwpancerna”, pisał 3 sierpnia Anszel Pfeffer w „Jerusalem Post”. „«To są małe ekipy, trzy, cztery osoby, ukrywają się pod ziemią i strzelają nie wiadomo skąd. To największe niebezpieczeństwo», powiedział o bojownikach Hezbollahu. O tym samym mówi się w kółko na oddziałach szpitalnych, na których żołnierze wracają do zdrowia i porównują doświadczenia. Jeszcze żaden z nich nie zaczął analizować przyczyn strat ponoszonych na tej wojnie, ale jest bezsporne, że ogromna większość rannych i zabitych to ofiary rakiet przeciwpancernych – bardziej niż ognia z karabinów, granatów i wszystkich innych środków wybuchowych razem wziętych.

„Termin «przeciwpancerny» wprowadza w błąd, bo rakiety oryginalnie zaprojektowano do walki z czołgami, ale czołgi Merkawa armii izraelskiej i ulepszone opancerzone wozy bojowe są stanie wytrzymać większość rakiet z arsenału Hezbollahu. Lecz Hezbollah nie używa ich jedynie przeciwko czołgom. Zasięg tych rakiet – do trzech kilometrów – i siła ich ładunków wybuchowych sprawiają, że idealnie nadają się do atakowania z daleka grup żołnierzy i pozycji armii izraelskiej. Hezbollah przygotowywał się do tej wojny sześć lat i dwa główne rodzaje uzbrojenia, które zgromadził, to katiusze i inne rakiety, którymi ostrzeliwuje miasta izraelskie, i rakiety przeciwpancerne. Organizacja ta ma tysiące radzieckich rakiet przeciwpancernych Sagger, Kornet i Fagot, francuskich Milan i amerykańskich TOW – wszystkich dostarczyły mu Iran i Syria. Te rakiety na ogół odpalają dwu- czy trzyosobowe ekipy.

„W ciągu minionych dwóch tygodni taktyka stosowana przez wiele ekip Hezbollahu polegała na unikaniu bojów na bliską odległość, w których wysoki poziom wyszkolenia zapewnia przewagę żołnierzom izraelskim. Zamiast tego bojownicy Hezbollahu przenosili się na pozycje położone wysoko nad wsiami i stamtąd kontynuowali ostrzał rakietowy sił izraelskich. Na taką ewentualność na wzgórzach z góry przygotowano duże składy rakiet. Oficerowie armii izraelskiej są sfrustrowani tym, że na terenach, na których armia ta operuje od ponad tygodnia, ciągle istnieje zagrożenie rakietowe. W poniedziałek czołgi, które przez dwa dni walczyły we wsiach położonych naprzeciwko [izraelskiego miasta] Metulla, znalazły się pod ostrzałem rakietowym, gdy w drodze powrotnej przejeżdżały granicę.”

2 sierpnia, w tydzień po klęsce poniesionej w Bint Dżubail, gdy w Libanie operacje lądowe prowadziło już kilka tysięcy żołnierzy izraelskich, znad granicy ruch oporu wystrzelił na Izrael rekordową liczbę 230 rakiet. Dla każdego obiektywnego obserwatora było jasne, że po trzech tygodniach zmasowanych bombardowań, prowadzonych tuż za libańską stroną granicy i dosłownie ścierających całe wsie i miasteczka z powierzchni ziemi, oraz izraelskich operacji lądowych w tym rejonie, z którego prowadzony jest ostrzał rakietowy północnego Izraela, ruch oporu zachowuje tam swoją zdolność bojową. A przecież już dawno, bo 18 lipca, w siódmym dniu agresji na Liban, rząd izraelski przechwalał się, że jego armia zniszczyła 40-50 proc. całej zdolności bojowej Hezbollahu! Wbrew oczywistym faktom w postaci większej niż kiedykolwiek liczby „katiusz” spadających teraz, 2 sierpnia, na Izrael, premier Ehud Olmert zapewnił, że armia izraelska „całkowicie zniszczyła” infrastrukturę Hezbollahu i unieszkodliwiła około 770 jego ośrodków dowodzenia i nadzoru.

„Gdy to mówił, bojownicy Hezbollahu, przemykając się między wsiami a podziemnymi bunkrami, zasypywali Izrael największym gradem rakiet w tej toczącej się od 21 dni wojnie”, ironicznie komentowali następnego dnia John Kifner i Warren Hoge na łamach „New York Times”. „W Libanie ekspert w zakresie milicji powiedział, że dokonany przez Olmerta opis tradycyjnej, formalnej struktury wojskowej nie pasuje do sposobu, w jaki zorganizowany jest Hezbollah. «Struktura dowodzenia Hezbollahu – pokażcie mi taką», powiedział Timor Goksel, długoletni doradca sił pokojowych Narodów Zjednoczonych w południowym Libanie, a teraz tutejszy profesor. «Hezbollah tak nie działa. Są trzy w pełni samodzielne dowództwa regionalne, a im podlegają okręgi i komórki po wsiach, liczące maksimum 20 osób. Oni znają swoją robotę», powiedział. «Ich mundury i broń leżą gdzieś w grotach. Robią swoje, a potem siedzą w domu i oglądają telewizję.»” To była oczywiście szydercza przesada – bojownicy ostrzeliwujący rakietami Izrael po akcji nie oglądali telewizji, bo nie mieli gdzie. W całym rejonie nadgranicznym, z którego na Izrael lecą „katiusze”, artyleria i lotnictwo izraelskie obróciły wszystkie wsie i miasteczka w perzynę.

Jak donieśli Erlanger i Oppel, „Goksel opisuje Hezbollah w dużej mierze podobnie, jak Izraelczycy: ostrożny, cierpliwy, nastawiony na zbieranie danych wywiadowczych, przestudiował doświadczenia wojny partyzanckiej, od Rewolucji Amerykańskiej do Mao i Vietcongu i odnosi się z respektem do izraelskiej siły ognia i ruchliwości. «Studiował wojnę asymetryczną i wykorzystuje to, że walczy w swoim własnym krajobrazie, wśród swojego narodu, toteż jest przygotowany właśnie na to, co robią Izraelczycy – na to, że wchodzą za czołgami», powiedział Goksel. «Prowadzi prace sztabowe i planuje długoterminowo, czego nigdy nie robią Palestyńczycy. Obserwuje przez dwa miesiące, aby poznać każdy szczegół nieprzyjaciela. Dokonuje przeglądów swoich operacji – co źle zrobiono, jak nieprzyjaciel zareagował. Jego taktyka jest elastyczna i nie ma rozbudowanej hierarchicznej struktury dowodzenia.» To bardzo różni go od wyszkolonych przez Sowietów armii arabskich, które Izraelczycy pokonali w 1967 i 1973 r. i które miały zbyt sztywną strukturę dowodzenia.”

3 sierpnia Nasrallah oświadczył, że jeśli Izrael przestanie bombardować w Libanie miasta, wsie, ludność cywilną i infrastrukturę, ruch oporu nie będzie prowadził odwetowego ostrzału rakietowego miast i osiedli izraelskich, a jednocześnie zagroził Izraelowi, że w odwet za bombardowania Bejrutu ruch oporu zbombarduje rakietami Tel-Awiw. „Źródła w izraelskich siłach bezpieczeństwa oceniły groźbę Nasrallaha jako poważną”, poinformowali w „Haarec” Amos Harel i Joaw Stern. Nie przeszkodziło to Jossi Melmanowi, specjaliście „Haarec” w zakresie spraw wywiadowczych, a faktycznie tubie propagandowej wywiadu, twierdzić jednocześnie, że „lotnictwo, opierając się na precyzyjnych informacjach wywiadowczych, w ciągu dwóch pierwszych dni wojny celnie uderzyło w większość rakiet dalekiego zasięgu i ich wyrzutni”. „Zasięg rakiet Zelzal produkcji irańskiej ocenia się na 210 km, co pozwala Hezbollahowi wziąć na cel północne przedmieścia Tel-Awiwu i ich okolice”, wyjaśnili Harel i Stern. Chodzi o rakiety Zelzal-2, wyposażone w ładunek wybuchowy o wadze 600 kg. Po raz pierwszy Iran zademonstrował je na paradzie wojskowej w Teheranie we wrześniu 2005 r., po wyborach prezydenckich. Attachés wojskowi Francji, Włoch, Grecji i Polski opuścili wówczas trybunę honorową na znak protestu przeciwko napisom „Śmierć Ameryce” i „Śmierć Izraelowi”, widniejącym na zademonstrowanych również rakietach balistycznych dalekiego zasięgu Szahab-3.

W tym samym czasie, gdy Nasrallah groził uderzeniem na Tel-Awiw, po raz pierwszy wysoki dygnitarz irański potwierdził w prasie teherańskiej, że Iran dostarczył Hezbollahowi rakiety, że są to właśnie rakiety Zelzal-2 i że Hezbollah ma prawo użyć ich w obronie Libanu. Uczynił to Ali-Akbar Mohtaszami-Pur, sekretarz generalny międzynarodowej konferencji solidarności z Intifadą palestyńską. Uchodzi on za współzałożyciela Hezbollahu; organizacja ta powstała w czasach, gdy był ambasadorem Iranu w Syrii. Następnego dnia Joel Markus, komentator izraelskiego dziennika „Haarec”, pisał o libańskim ruchu oporu: „Mamy tu do czynienia z żołnierzami, których wyszkolono do walki na śmierć i życie. Co Ehud Olmert miał [na początku wojny] na myśli w tych swoich churchillowskich mowach, gdy opowiadał nam, że zanim Hezbollah odpali rakiety, dwa razy się zastanowi? Dwa razy się zastanowi? Już następnego ranka wystrzelił ich 210.” Komentarz Markusa zbiegł się z wybuchami rakiet koło miasta Hadera – w najdalej jak dotychczas położonym punkcie na południu, o 75 km od granicy z Libanem. Były to irańskie rakiety Fadżr-5, które Hezbollah przechrzcił na Chajbar-1, nawiązując do nazwy oazy, w której w 629 r. wojska Mahometa pokonały Żydów. Libański ruch oporu używa tych rakiet od 28 lipca. Mają one czterokrotnie większą siłę niszczycielską (około 100 kg środków wybuchowych) i zasięg niż standardowe „katiusze”.

Po fiasku wojny powietrznej

„W miarę jak armia izraelska wysyła do Libanu coraz więcej brygad, ataki na froncie wewnętrznym stają się coraz cięższe. Ogień rakietowy z obszarów, na których operuje armia, zmniejszył się o połowę, ale bojownicy Hezbollahu po prostu przenoszą się na następne pasmo wzgórz i stamtąd strzelają.” Tak 5 sierpnia Harel pisał w „Haarec”. „Dowódcy lotnictwa izraelskiego przyznawali, że Hezbollah ma ciągle tysiące katiusz i setki wyrzutni i że samo lotnictwo nie może sobie poradzić. Faktycznie nastąpiła zmiana tonu ze strony tych, którzy mówili o Libanie jako o zaktualizowanej edycji pomyślnej operacji powietrznej NATO w Kosowie w 1999 r. Zapomnieli tylko wspomnieć o tym, że w ciągu paru miesięcy bombardowań Kosowa obywatele państw NATO nie siedzieli w schronach.” Harel, ignorując triumfalizm Olmerta, stwierdził bez ogródek, że „analiza dotychczasowych osiągnięć wojsk lądowych pokazuje, iż uderzyły one w nie więcej niż dziesięć wyrzutni”.

Na łamach „New York Times” Greg Myre donosił z Jerozolimy: „Izrael przez trzy tygodnie opierał się pomysłom dużej ofensywy lądowej. Teraz ocenia się, że ma w południowym Libanie 10 tysięcy żołnierzy i stara się zbudować wolną od Hezbollahu strefę buforową. Ryzyko jest już oczywiste. W ciągu dwóch dni brutalnych bojów na terytorium, które partyzanci znają o wiele lepiej niż Izraelczycy, zginęło siedmiu żołnierzy izraelskich. Plan zniszczenia Hezbollahu z powietrza, lansowany przez szefa sztabu armii, gen. Dana Haluca, oficera lotnictwa, okazał się wadliwy i teraz Izrael nerwowo wysyła swoich młodych ludzi na ponure wzgórza południowego Libanu, gdzie jego wojska walczyły z Hezbollahem przez 18 lat i w końcu wycofały się stamtąd w maju 2000 r. (…) Operacja lądowa jest niezwykle niebezpieczna dla Izraela i poważnie skomplikuje wysiłki międzynarodowe na rzecz zakończenia walk. Jedno jest pewne – Hezbollah walczy w terenie, który najlepiej zna. Podczas okupacji południowego Libanu przez Izrael w latach 1982-2000, długotrwała obecność i sprzymierzona – głównie chrześcijańska – milicja, Armia Południowego Libanu, zapewniły Izraelowi rozległą siatkę wywiadowczą, która już nie istnieje. Odkąd Izrael się wycofał, Hezbollah przez sześć lat budował posterunki wojskowe, bunkry i tunele, które wzmocniły jego zdolność stawiania oporu najeźdźcy.”

Co gorsza, armia izraelska, przystępując do inwazji lądowej, musiała powołać pod broń rezerwistów, a ci nie mają żadnego doświadczenia w prowadzeniu takiej wojny, jaka ich czeka w południowym Libanie. „Armia zogniskowała swoje szkolenie na boju miejskim w rodzaju tego, który toczyła w ostatnich latach z Palestyńczykami”, pisze Myre, a w walce z libańskim ruchem oporu jest ono zupełnie nieprzydatne. Starszy wykładowca w jerozolimskim Centrum Szalem (izraelskim odpowiedniku neokonserwatywnego American Enterprise Institute), Michael Oren, który ongiś służył w jednostkach spadochronowych, powiedział Myre’owi, że jego przeszkolenie wojskowe zupełnie różniło się od przeszkolenia, które niedawno przeszedł jego syn, odbywając służbę wojskową. „Mnie wyszkolono tak, abym potrafił zdobyć syryjski czołg. Mojego syna wyszkolono tak, aby o drugiej nad ranem potrafił wpaść do jakiegoś domu w Hebronie i schwytać terrorystę.” Sęk w tym, że palestyński „terrorysta” nie ostrzeliwał z odległości trzech kilometrów izraelskiego posterunku wojskowego przeciwpancernymi rakietami kierowanymi z głowicami w układzie tandemowym, przebijającymi ściany budynków, i był bezsilny w obliczu czołgu Merkawa.

Jednak najgorsze dla izraelskich wojsk lądowych, ponownie okupujących południowy Liban, może okazać się coś innego. „Hezbollah, mówi Goksel, ma jasną taktykę – stara się wciągnąć izraelskie wojska lądowe w głąb Libanu. «Nie może stawić Izraelczykom czoła w otwartej bitwie», powiedział, «więc chce wciągnąć ich na dobrze przygotowane pola walki»”, donieśli Erlanger i Oppel. „«Chce, aby Izraelczycy wydłużyli swoje linie zaopatrzeniowe, bo łatwiej w nie uderzać.»”

Tymczasem prof. Robert Pape zaszokował izraelską opinię publiczną i sprzymierzeńców Izraela na całym świecie pisząc w „New York Times”: „Izrael uznał w końcu, że siłą samego lotnictwa nie pokona Hezbollahu. W ciągu nadchodzących tygodni dowie się, że inwazja lądowa też nie jest skuteczna. Problem nie polega na tym, że Izrael dysponuje niedostateczną potęgą wojskową, lecz na tym, że opacznie zrozumiał naturę nieprzyjaciela. Pod względem struktury i hierarchii jest on porównywalny nie tyle z – powiedzmy – takim sekciarskim ruchem religijnym, jak talibowie, ile z wielowymiarowym amerykańskim ruchem praw obywatelskich lat sześćdziesiątych.”

W przedostatnich zdaniach przytoczonego na początku tego opracowania komentarza, który ukazał się 7 sierpnia w „Haarec”, o tym, że w Libanie toczy się kolejna wielka batalia trzeciej wojny światowej i że Izrael przegrywa ją rzekomo dlatego, iż nie wie, jak prowadzić tę wojnę, Bradley Burston napisał również coś naprawdę mądrzejszego: „Jeśli druga wojna światowa czegoś nauczyła Żydów, to tego, że historii nie piszą głównie zwycięzcy. Historię piszą i tworzą ci, którzy przeżyli. Hezbollah wie o tym. Wszystko, co musi zrobić, aby ogłosić zwycięstwo, to przeżyć.” Dokładnie to samo mówi Nasrallah. Gdy na wojnie jest tak straszna nierównowaga sił, wystarczy przeżyć miażdżącą przewagę nieprzyjaciela, aby nie zostać pokonanym i mieć szansę zwycięstwa.

Strategicznym celem od dawna przygotowanej agresji Izraela na Liban była gruntowna rozprawa z Hezbollahem. Po przeszło trzech tygodniach ciężkich nalotów bombowych wojna powietrzna poniosła fiasko – okazało się, że osiągnięcie tego celu jest mrzonką. Wtedy Izrael przystąpił do wojny lądowej. Teraz postawił przed sobą bardzo już ograniczony cel – odepchnięcie Islamskiego Ruchu Oporu za rzekę Litani, płynącą około 30 km na północ od granicy izraelsko-libańskiej – na taką odległość, która nie pozwalałaby mu ostrzeliwać Izraela rakietami krótkiego zasięgu. Armia izraelska twierdziła, że ruchowi oporu pozostały głównie takie rakiety, gdyż składy rakiet dalekiego i średniego zasięgu rzekomo zniszczyła w toku kampanii powietrznej.

Osiągnięcie tego celu również okazało się mrzonką. Nie tylko nie udało się pozbawić ruchu oporu zdolności do ostrzału rakietowego Izraela, ale nawet zdolność tę ograniczyć. Ruch oporu nie poprzestał na ostrzale rakietami krótkiego zasięgu. Zaczął używać również rakiet średniego zasięgu Fadżr-5 i groził atakiem odwetowym na Tel-Awiw przy użyciu rakiet dalekiego zasięgu Zelzal-2. W niedzielę, tuż przed zawieszeniem broni, na Izrael spadło co najmniej 250 rakiet – więcej niż kiedykolwiek. Tego samego dnia armia izraelska udaremniła silne uderzenia Hezbollahu zestrzeliwując dwa bezpilotowe aparaty latające produkcji irańskiej, które były wyładowane materiałami wybuchowymi i leciały na Izrael. Jeden strąciła w zachodniej Galilei, a drugi nad miastem portowym Tyr w południowym Libanie. Od początku wojny była to druga próba takiego ataku. Pierwszy bezpilotowy aparat latający Hezbollahu Izraelczycy zestrzelili tydzień wcześniej u wybrzeży Hajfy.

Według danych izraelskich, ruch oporu wystrzelił na Izrael 3790 rakiet. Jonathan Cook, brytyjski dziennikarz zamieszkały w Nazarecie, donosił w kairskim „Al-Ahram”, że choć połowa spośród 1,2 miliona Palestyńczyków mieszkających w Izraelu znajdowała się w zasięgu rakiet Hezbollahu, libański ruch oporu cieszył się ich masowym poparciem, a jego przywódca Nasrallah – ogromnym podziwem. Ta wojna ujawniła w ich oczach kolejne przejawy dyskryminacji, której podlegają w Izraelu – w ich osiedlach nie ma ani syren, ani schronów przeciwlotniczych. Abdel Rahim Taluzi, ojciec dwóch chłopców, którzy zginęli w pierwszym tygodniu wojny w wyniku ostrzału rakietowego Nazaretu przez Hezbollah, zaszokował izraelską opinię publiczną, wyrażając swój podziw dla Nasrallaha jako przywódcy ruchu oporu w Libanie i oświadczając: „Rakieta była arabska, ale wojna jest izraelska. Za to wszystko obarczamy odpowiedzialnością Izrael.”

Cook pisze: „«Hezbollah uderza w bardzo specyficzne cele izraelskie, choć w mediach nikt o tym nie donosi», powiedział lokalny działacz na rzecz praw człowieka z Nazaretu, który życzył sobie zachować anonimowość, ale wyraził szeroko podzielany pogląd. «Galilea jest pełna instalacji wojskowych, w które Hezbollah próbuje uderzyć rakietami. Dwie bazy leżą blisko Nazaretu i większość ludzi jest świadoma, że to one były celem, gdy zginęło dwóch chłopców. Nawet w Hajfie większość rakiet spada w rejonie portu, gdzie – o czym dobrze wie Hezbollah – znajdują się ważne instalacje wojskowe. Nasrallah usiłuje wyrządzić szkody izraelskiej infrastrukturze wojskowej i gospodarczej – tak, aby Izrael trochę posmakował tego, co zadaje Libanowi.» Niemożliwością jest donieść, w co Hezbollah celuje w Izraelu, bo w kraju obowiązują prawa o ścisłej cenzurze wojskowej.”

Również sam Nasrallah zarzucał Izraelowi, że ukrywa rzeczywiste cele libańskiego ostrzału rakietowego i jego prawdziwe skutki, podobnie jak zarzucał mu, że ukrywa rzeczywiste straty, które w Libanie ponoszą jego wojska pancerne.

W przeddzień zawieszenia broni ekipa telewizji izraelskiej zarejestrowała na wysokości Metulli wystrzelenie „katiuszy” z pozycji położonej zaledwie kilkaset metrów od granicy z Izraelem. Za plecami izraelskich wojsk lądowych prących do rzeki Litani ruch oporu zachował bardzo liczne pozycje i zdolność bojową, kryjąc się w głębokich, umocnionych konstrukcjach podziemnych, które wytrzymały bombardowania z powietrza i ogień artyleryjski.

Na domiar złego, wojska lądowe już na pierwszych kilometrach napotkały zaciekły i skuteczny opór, który co najmniej opóźniał lub hamował natarcie, a nawet sprawiał, że przynajmniej na znacznych odcinkach frontu natarcie po prostu się załamało. Rząd izraelski i dowództwo armii skrzętnie to ukrywają, ale nawet w prasie izraelskiej szydło wychodzi z worka. Zaraz po zawieszeniu broni Amos Harel, korespondent wojenny izraelskiego dziennika „Haarec”, stwierdzał bez ogródek: „Z wyjątkiem małego obszaru w środkowej części frontu, armia nigdzie nie jest blisko Litani. Na większości odcinków frontu siły izraelskie znajdują się około 10 km od rzeki, a w rejonie ciągle pozostają dziesiątki pozycji Hezbollahu.”

Straty w ludziach były ciężkie. Armia izraelska przyznała się ogółem, podczas całej kampanii, do 116 zabitych. Z tego aż 50 oficerów, podoficerów i żołnierzy zginęło w piątek, sobotę i niedzielę 11-13 sierpnia, tj. w ciągu trzech dni poprzedzających zawieszenie broni – jeśli przyjmiemy, że tak, jak podała sama armia, w ostatnim dniu zginęło tylko 8 żołnierzy.

W dniu zawieszenia broni Robert Fisk, korespondent londyńskiego „Independenta”, twierdził coś zupełnie innego. „Wczoraj, gdy partyzanci z Hezbollahu, ciągle miotający rakiety na Izrael, stawiali opór zmasowanej inwazji lądowej Izraela na Liban, zginęło ogółem co najmniej 39 – możliwe, że 43 – żołnierzy izraelskich.” Fisk na pewno się nie przejęzyczył, bo dane te potwierdził stwierdzając, że „Izraelczycy nie mogą pozwolić sobie na stratę 40 ludzi dziennie”.

„Zaledwie w kilka godzin po tym, jak w sobotę przywódca Hezbollahu, As-Sajid Hasan Nasrallah, ostrzegł Izraelczyków, że jego ludzie czekają na nich nad rzeką Litani, Hezbollah wciągnął ich w pułapkę, w ciągu niespełna trzech godzin zabijając ponad 20 żołnierzy izraelskich. Zgodnie z doniesieniami z Waszyngtonu i Nowego Jorku, Izrael od dawna planował obecną kampanię przeciwko Libanowi”, pisał Fisk, „ale wygląda na to, że Izraelczycy nie wzięli pod uwagę najbardziej oczywistego planu operacyjnego armii partyzanckiej: tego, że jeśli zdoła ona przetrzymać wielodniowe naloty, w końcu zmusi armię Izraela do ponownego najazdu na Liban na lądzie i będzie walczyła z nią jak równy z równym. Wydaje się, że w sobotę laserowo kierowane rakiety Hezbollahu – produkcji irańskiej, podobnie, jak większość broni izraelskiej jest produkcji amerykańskiej – spowodowały spustoszenia wśród wojsk izraelskich, a zestrzelenie śmigłowca izraelskiego było bezprecedensowe w długiej wojnie Hezbollahu z Izraelem.” W nocy z niedzieli na poniedziałek „Izraelczycy nie byli nawet w stanie dotrzeć do nieżyjącej załogi śmigłowca, który został zestrzelony w sobotę w nocy i rozbił się w jednej z libańskich dolin”. Ciężki śmigłowiec transportowy CH-53 Sikorsky zestrzelono koło Jatar w dolinie Marimin, 4 km na północ od granicy. Niemal cudem uniknęło śmierci 30 innych żołnierzy, którzy tuż przed zestrzeleniem znajdowali się na pokładzie tego śmigłowca.

Zbigniew Marcin Kowalewski


Artykuł ukazał się na stronie Viva Palestyna.

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


23 listopada:

1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".

1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.

1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.

1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.

1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.

1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.

1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.

1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.

2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.


?
Lewica.pl na Facebooku