Z Florydy Narodowa Fundacja Kubańsko-Amerykańska (CANF), zmobilizowana już w kwietniu 2003 r. w związku z atakiem na Bagdad pod hasłem „Dziś Irak, jutro Kuba!”, teraz natychmiast wezwała do „powstania wojskowego lub cywilnego” w celu obalenia reżimu hawańskiego. 2 sierpnia George W. Bush deklarował pod adresem ludności wyspy: „Poprzemy was w wysiłkach na rzecz ustanowienia (…) rządu przejściowego zaangażowanego w zaprowadzenie demokracji” i groził tym, którzy stojąc po stronie obecnego ustroju sprzeciwialiby się „wolnej Kubie”.
Szykowało się fenomenalne wydarzenie, setki tysięcy Kubańczyków miały wyjść na ulice i domagać się wolności, miało dojść do wielkiej zawieruchy.
Mijają dni. Nic nie wydaje się wskazywać, że w kraju dzieje się coś nienormalnego. Pewnie, że bez względu na to, czy Castro z powrotem przejmie ster czy nie, na porządku dziennym stanęła debata o „dniu po” – sukcesji czy też (jak to nazwano w Waszyngtonie) transition, „przejściu”. Po 47 latach niepodzielnej władzy istnieją ludzie niezadowoleni, opozycjoniści, środowiska, które nie popierają – lub już nie popierają – rewolucji. Niedostatek, rygory biurokratyczne, pogwałcenia wolności – słowa, stowarzyszeń, zgromadzeń – czy wtrącanie opozycjonistów do więzień są faktem.
Na ogół powoduje to bezapelacyjne potępienie. Niektórzy mają jednak obiekcje – od 1959 r. Stany Zjednoczone mnożyły próby inwazji, zamachy bombowe, sabotaże i blokadę, która trwa, coraz bardziej dusiły gospodarczo kraj… To pretekst, odpowiada się im, tak jakby można było pokroić historię na plasterki i nie brać pod uwagę nakładania się przeszłości na teraźniejszość…
W 2005 r. Waszyngton mianował koordynatora transition – „przejścia” – na Kubie, Caleba McCarry’ego (poprzednio był on na placówce w Afganistanie). 10 lipca 2006 r. w raporcie amerykańskiej komisji do spraw pomocy dla wolnej Kuby (komisji tej współprzewodniczą sekretarz stanu Condoleezza Rice i sekretarz handlu Carlos Gutiérrez) stwierdzono, że trzeba zrobić wszystko, „aby strategia sukcesji reżimu Castro nie została uwieńczona sukcesem”.
W tym dokumencie, w którym ustalono pomoc Stanów Zjednoczonych dla wyspy w wysokości ponad 62,8 milionów euro, sprecyzowano również, że te zasoby przekaże się bezpośrednio „dysydentom”, którzy zostaną przeszkoleni, otrzymają sprzęt i materiały. Bezczelna ingerencja i… prawdziwy „pocałunek śmierci” dla opozycjonistów, gdyż zdaniem przewodniczącego parlamentu kubańskiego Ricardo Alarcona „dopóki będzie taka polityka, pewne osoby będą w nią zamieszane, będą konspirowały z Amerykanami i przyjmowały od nich pieniądze, a (…) ja nie znam żadnego kraju, w którym takiej działalności nie traktuje się jak przestępstwa”.
Przede wszystkim w raporcie podkreśla się, że do „planu” jest aneks opatrzony klauzulą tajności, „ze względu na bezpieczeństwo narodowe” i aby zapewnić jego „skuteczne wdrożenie”. W dziedzinie „tajnych posunięć” dzieje kontynentu, od Salvadora Allende po sandinowską Nikaraguę, uczą, że nie może tu być miejsca na naiwność.
Tymczasem znacząca część narodu kubańskiego, zapomniana przez samozwańczych „tranzytologów” jest przywiązana do zdobyczy społecznych w sferze edukacji, ochrony zdrowia i służb socjalnych. Szanuje ona „Fidela” i tych – „historycznych” czy wywodzących się z młodszych pokoleń – przywódców, którym przyjdzie przejąć ster.
Czy ci Kubańczycy są tak izolowani, jak się twierdzi? Nie są ani w Afryce, ani w Azji, a wstrząsy latynoamerykańskie pozwoliły dojść do władzy mężom stanu lepiej poinformowanym o realiach kubańskich i kontekście, który determinuje nietypowy ustrój tego kraju – system jednopartyjny i zaawansowaną politykę społeczną. Prezydenci Hugo Chávez (Wenezuela) i Evo Morales (Boliwia) już wyprowadzili Kubę z izolacji na półkuli zachodniej. Castro, gwiazda konferencji na szczycie Wspólnego Rynku Południa (Mercosur) w Cordobie (Argentyna), 21 lipca podpisał tam ważne porozumienie handlowe z krajami członkowskimi tej unii, w tym Brazylią i Argentyną. Odważono się rzucić blokadzie amerykańskiej otwarte wyzwanie i zrobić ostentacyjny ukłon w stronę małego kraju, który odmawia ugięcia się przez pierwszym mocarstwem światowym.
Nie w USA, które z Kuby chcą zrobić kolonię, czy w Europie, która poucza lub zatyka nos, lecz w stosunkach z tą częścią świata, w której mówi się już o demokratycznym i suwerennym „socjalizmie XXI wieku” oraz we własnych siłach znajdzie ona przykłady i oparcia dla swojej ewolucji.
Maurice Lemoine
tłumaczenie: Zbigniew Marcin Kowalewski
Tekst pochodzi z polskiej edycji miesięcznika "Le Monde Diplomatique".