Rodzeństwo smutnego onanisty
Trudno znaleźć w Polsce człowieka, który nie widziałby fotosów z monstrualnie powiększonymi ludzkimi zarodkami. Taki obrazek działa na wyobraźnię – coś, co ma rozmiary ziarenka gorczycy, wydaje się człowiekiem w miniaturze. A skoro wmówi się publiczności, że chodzi o człowieka, lęki, które patriarchalna kultura od wieków zaszczepia kobietom, rosną do patologicznych rozmiarów. Plakaty z uczłowieczonymi płodami budzą strach, tak jak wychudzony onanista z podkrążonymi oczyma i spojrzeniem szaleńca wywoływał paniczny lęk w umysłach naszych pradziadków. Oto widomy znak rozlicznych kar, jakie spadną na każdego, kto łamie zakaz.
Choć sugestywne, oba obrazy tak samo nie wytrzymują konfrontacji z rzeczywistością. Ani zygota, ani zarodek nie są człowiekiem w miniaturze. Nie mają nawet układu nerwowego, który pozwala odbierać jakiekolwiek bodźce, a więc istnieć przynajmniej w przybliżeniu na sposób ludzki. A skoro budowa owego organizmu jest jeszcze na tyle prymitywna, że wyklucza świadomość lub choćby ból, nie ma podstaw, by traktować go jako osobę. Kobieta w pierwszych miesiącach ciąży nie jest zatem w żaden sposób moralnie zobowiązana wobec rozwijającego się w niej zarodka. Oczywiście podejmuje decyzję – i to niezwykle ważną – ale decyzja ta dotyczy na razie wyłącznie jej samej. Jeżeli zdecyduje się donosić ciążę i urodzić, jej życie radykalnie się zmieni. Bierze na siebie obowiązki. Wobec dziecka, które odczuwa ból i radość, jest się zobowiązanym, wobec zarodka – nie.
„Obrońcy życia” robią wszystko, żeby zatrzeć tę ważną różnicę. Stąd kariera słowa życie, które całkowicie wyparło takie terminy jak zygota, zarodek oraz płód i dziś występuje po prostu jako ich synonim. Żeby szantaż się udał, trzeba mówić ogólnikami. W końcu „obrona życia” to zupełnie co innego niż, dajmy na to, „obrona zygoty”. Pod konkret podstawiono mglisty absolut – życie – a razem z nim niesprecyzowaną najwyższą wartość. Oczywiście nie chodzi o wszelkie życie ani nie o każde życie ludzkie. „Obrońcom życia” nie przeszkadza jakoś święcenie czołgów i armat, a przecież wiadomo, do czego służą. W propagandzie antyaborcyjnej życie zygoty staje się jednak życiem w ogóle. Zanim ktokolwiek zdąży się zastanowić, czym właściwie jest zygota, powinien czuć się odpowiedzialny lub wręcz winny. Wiadomo – kto występuje przeciw życiu, jest mordercą.
Szantaż jest skuteczny, ponieważ zakaz aborcji przedstawia się jako rzecz najwyższej wagi dla moralności w ogóle. Ten i ów mógłby zbyt łatwo się pogodzić z występkiem wobec moruli lub blastuli, dlatego lepiej użyć podstępu i stwierdzić, że „brak szacunku dla życia” godzi w „podstawy moralności i kultury”. Albo jesteś za zakazem aborcji, albo stajesz po stronie nihilistów, zwyrodnialców i łajdaków. Moralność można nabyć w pakiecie tylko razem z zakazem aborcji. Zwolennikom tej twardej alternatywy „obrona życia” nie przeszkadza jakoś domagać się kary śmierci i wysyłać żołnierzy na wojnę. Widać na życiu zależy im tylko wtedy, kiedy oznacza ono zygotę. Liczą na skuteczność retorycznego szantażu i... na bezmyślność publiczności.
Czego oczy nie widzą...
Zakaz aborcji jest istotnie sprawą moralną, ale w zupełnie innym sensie, niż wyobrażają to sobie „obrońcy życia”. Retoryka zwolenników zakazu aborcji usuwa z pola widzenia tych, którzy rzeczywiście liczą się w moralnym rachunku aborcji. Przede wszystkim kobietę i dzieci, które już urodziła.
Watykan rozpoczął proces beatyfikacyjny matki, która mimo przeciwwskazań lekarskich donosiła niebezpieczną ciążę i zmarła w czasie porodu, pozostawiając gromadkę dzieci. „Obrońcy życia” sławią jej bohaterstwo. Dla rozsądnie myślącego człowieka postać ta jest co najmniej dwuznaczna. Zdrowy rozsądek podpowiada, że zarodek, który można było na czas usunąć, nie jest właściwym przedmiotem wyboru. Liczy się przede wszystkim życie kobiety i los sierot, które pozostawia. Czy decyzja donoszenia niebezpiecznej ciąży nie jest nieodpowiedzialnym i bezmyślnym szafowaniem własnym życiem lub zdrowiem oraz uczuciami innych ludzi – bólem najbliższych?
Retoryka „obrony życia” zasłania rzeczywiste stawki, które wchodzą w grę w sprawie zakazu aborcji. Szantaż „najwyższą wartością” nie pozwala dostrzec podstawowego konkretu – kobiety, która zaszła w ciążę. Zwolennicy zakazu aborcji traktują ją zaledwie jako pojemnik dla płodu. Kobieta zostaje ubezwłasnowolniona, a życie zygoty całkowicie unieważnia jej życie, to znaczy wolę, radości, ból, pragnienia, plany i możliwości. Tymczasem wszystko to są wartości, z którymi trzeba się liczyć. Decyzję co do nich może podjąć jedynie sama zainteresowana, bo chodzi o nią i to ona poniesie wszelkie konsekwencje. Zmuszanie kobiety, żeby urodziła dziecko, jest niemoralne, ponieważ odbiera jej prawo do stanowienia o własnym losie.
Odpowiedzialność za wychowanie oznacza, że decyzja o donoszeniu następnej ciąży ma wymiar moralny także ze względu na dzieci, które już są na świecie. Nowe dziecko zmienia warunki życia rodzeństwa i często jest to radykalna zmiana na gorsze. Czasowe i ekonomiczne możliwości rodziców są z reguły ograniczone, a więc trzeba wybierać. Wśród bogatszych między lepszym a gorszym wykształceniem, wśród biedniejszych – między pełną a pustą miską.
Sprawa społeczna
Dla „obrońców życia” moralność ogranicza się do tego, jak traktuje się zygoty i zarodki. Tymczasem zakaz aborcji ma konsekwencje społeczne – jedni na nim korzystają, drugich spotyka z jego powodu krzywda. Wszystko to ma znaczenie moralne, o którym nic nie chcą wiedzieć zwolennicy zakazu przerywania ciąży. Weźmy trzy problemy: konsekwencje nielegalnej aborcji dla zdrowia kobiet, biznes aborcyjny i wreszcie przypadki odmawiania aborcji w publicznej służbie zdrowia kobietom, dla których poród jest niebezpieczny.
Kiedy aborcja jest nielegalna, trzeba za nią zapłacić. Zdrowie staje się przedmiotem handlu na czarnym rynku. Brak kontroli ze strony państwa sprawia, że ceny zostają uwolnione i skorelowane z jakością usługi. Aborcja bezpieczna dla zdrowia jest droga, przeprowadzana byle jak – tańsza. Konsekwencje są oczywiste: kobiety bogate mogą łatwo obchodzić zakaz, korzystając z usług dobrze wyposażonych gabinetów i fachowych ginekologów za granicą i w Polsce. Kobiety biedne zmuszone są szukać taniej aborcji, co oznacza większe niebezpieczeństwo i poniżenie lub konieczność rodzenia niechcianych dzieci. Elementarna wolność kobiet i ich zdrowie zaczynają zależeć od zasobności portfela. Aborcja staje się najtrudniej dostępna w środowiskach, gdzie jest najbardziej potrzebna – wśród osób biednych, słabo wykształconych i wielodzietnych.
Nielegalna aborcja oznacza brak kontroli ze strony państwa, co ma też inne następstwa. Przestają obowiązywać standardy, których musieliby przestrzegać wszyscy usługodawcy. W przypadku usług medycznych, gdzie klient nie ma z reguły ani wiedzy, ani możliwości samodzielnej oceny rzetelności lekarza, a zatem trudno mu także egzekwować swoje prawa, tracą na tym przede wszystkim kobiety. Ponadto zarówno pacjentki korzystające z nielegalnych usług, jak i ci, którzy je świadczą, zepchnięci zostali do podziemia i narażeni na szykany w majestacie prawa – wystarczy przypomnieć o nalotach policji na gabinety ginekologiczne.
Wolny rynek stwarza możliwości zarobku. Wieść niesie, że pewna ginekolożka protestowała przeciwko liberalizacji ustawy antyaborcyjnej, bo musi dokończyć budowę domku na przedmieściu. Pogratulować szczerości – nie wszystkich ginekologów na nią stać. Nielegalna aborcja jest źródłem niemałych zysków. Trudno uznać, że wszystko dokonuje się tu wedle normalnych zasad rynkowych, bo kobiety, które szukają tego rodzaju usługi, są przeważnie w sytuacji przymusowej i nie mogą negocjować ani ceny, ani jakości zabiegu. A handel, w którym jeden musi kupić, a drugi nie musi sprzedać, przypomina zwykły rabunek. Nielegalny rynek aborcyjny pogłębia nierówności społeczne. Daje przywileje bogatym i uderza w biednych. Powiększa i tak duże różnice w dostępności środków kontroli urodzin, które, jak wiadomo, są słabiej dostępne tam, gdzie brakuje pieniędzy i wykształcenia. Wielodzietność z kolei utrudnia awans społeczny dzieci. Jeśli państwo wycofuje się z obowiązków socjalnych, zakaz aborcji, brak oświaty seksualnej i nierefundowanie środków antykoncepcyjnych składają się na zamknięty system represji i reprodukcji biedy. I jest to praktyka ze wszech miar niemoralna.
Szantaż ze strony „obrońców życia” wpływa także na los tych kobiet, które mają prawo do legalnej aborcji. Alicja Tysiąc nie mogła uzyskać skierowania na legalną aborcję. Żaden lekarz nie wydał zaświadczenia, że donoszenie ciąży grozi jej kalectwem, choć przy poprzednich porodach ostrzegano ją przed niebezpieczeństwem. Piąty skończył się utratą wzroku. Małgorzatę A. z Dąbrowy Górniczej, która zaszła w ciążę w wyniku gwałtu i przyszła do szpitala z zaświadczeniem z prokuratury, odesłano na dodatkowe badania, po których na ustawową aborcję – do 12. tygodnia – było już za późno.
Czysta hipokryzja
„Obrońcom życia” nie idzie o niczyje dobro – ani kobiet, ani ich dzieci. Nie obchodzą ich konsekwencje zakazu aborcji, ba! nie są zainteresowani nawet tym, żeby aborcji było rzeczywiście jak najmniej. Ważny jest sam zakaz i władza, którą daje. Nic więc dziwnego, że w Polsce nie powstał program rzetelnej i powszechnej edukacji seksualnej. Lekcji „wychowania do życia w rodzinie” w szkołach z reguły nie prowadzi się. Może to i lepiej, wziąwszy pod uwagę, jak wyglądają podręczniki do tego przedmiotu, w większości pełne przekłamań i silnie zideologizowane w duchu katolickiej etyki seksualnej. Po lekturze wynurzeń o zaletach naturalnych metod planowania rodziny i niebezpieczeństwach antykoncepcji nastolatki mają wszelkie szanse stać się klientami pokątnych gabinetów ginekologicznych. Ze szkodą przede wszystkim dla siebie, o czym nie myślą ani autorzy podręczników, ani ustawodawcy – autorzy prawnego zakazu aborcji.
Co więcej, państwo polskie sukcesywnie wycofuje się z obowiązków socjalnych względem dzieci i matek. Kobiety, które urodzą dziecko, dostają osławione becikowe, ale potem będą już musiały radzić sobie same. Niewiele pozostało dotowanych publicznych przedszkoli, gdzie mogłyby zostawić dzieci, żeby zarobić na ich utrzymanie. Poziom publicznej opieki zdrowotnej i edukacji spada. Rośnie za to procent dzieci wychowujących się w biedzie, niedożywionych i zaniedbanych. Obrońcy restrykcyjnej ustawy twierdzą, że wszystko to nie ma związku ani z aborcją, ani z moralnością. Głęboko się mylą.
Katarzyna Chmielewska
Tomasz Żukowski
Katarzyna Chmielewska jest redaktorką kwartalnika "Bez Dogmatu" i miesięcznika "Le Monde Diplomatique. Edycja polska"; Tomasz Żukowski jest historykiem literatury w IBL PAN oraz redaktorem kwartalnika "Bez Dogmatu". Artykuł ukazał się w tygodniku "Przegląd".