Wcześniej Indianie szli przez ulicę ze spuszczoną głową, teraz to się zmienia, zaczęli ją podnosić. Co się wydarzyło?
Właśnie narodziła się siła, która pozwala Indianom odzyskać tożsamość. Nasi bracia, nasi dziadkowie, nasze babcie mieli zabronione wejście na plac Murillo. Mieli zabronione chodzenie po chodnikach. Kiedy wchodzili do miasta, machało się im bronią przed nosem. DEA (służby antynarkotykowe) zamierzała oczyścić z nas miasto, jakbyśmy byli jakąś infekcją. Kiedy byliśmy już w parlamencie powiedzieliśmy jasno i wyraźnie: "Jesteśmy w parlamencie, niedługo będziemy w pałacu prezydenckim". Słowa te się spełniły. Nadszedł teraz moment, aby przeprowadzić głębokie zmiany w naszym kraju. Jestem dumny z ruchu Indian i chłopów, który najbardziej czuje swojego prezydenta.
Faktycznie nie jest pan tylko prezydentem wszystkich Boliwijczyków, ale też wszystkich Indian Ameryki Łacińskiej. To jest wielka funkcja.
Dla mnie to wielki zaszczyt być prezydentem wszystkich Indian w Ameryce Łacińskiej. Historycznie, wszyscy Indianie byli marginalizowani, politycznie zwalczani, kulturowo alienowani, społecznie znienawidzeni i deprecjonowani. Z tego powodu organizujemy się, aby nikt nie był marginalizowany i eksploatowany. Równość i poszanowanie praw człowieka to dla nas sprawa priorytetowa.
Zaszedł pan daleko. Jakie było marzenie pańskich rodziców w stosunku do pana, kiedy pan się narodził w 1959 roku?
Nikt mnie nigdy o to nie pytał. Mama mi często mówiła, że chcę, abym miał dobry zawód i pracę. Chciała, abym szedł o ósmej rano do pracy. Nie chciała, abym cierpiał, tak jako ona. Mówiła tak, ponieważ sama musiała wstawać o 4 rano. Szła w pole o 6 rano i wracała o ósmej wieczorem. Później jadła kolację i o 10 szła spać. Następnego dnia powtarzała ten sam schemat. Pomimo, że pracowała długo, miała marny dochód.
Co może pan powiedzieć o polityce?
Klasa polityczna nic nie robi, próżnuje, a na dodatek ma z tego duże dochody. Często mówi się o tym, że aby dotrzeć na szczyt trzeba rozpocząć od samego dna. Żaden z moich poprzedników nie przeszedł tej drogi, nie poznał co to jest głód, czym jest chodzenie bez obuwia, boso. Nie wiedzą co to jest brak dostępu do wody czy elektryczności. Nie znają cierpienia. Nikt z nich tego nie doświadczył. Wiedzą o tym, ale z książek. Mówią o tym, mówią o koniunkturze ekonomicznej, o sytuacji społecznej kraju, mówią o tym bez znajomości realiów, których nie mieli okazji poznać.
Czy wie pan czym jest głód?
Tak, znam te uczucie. Pamiętam szczegóły z 1971 roku, w czasach głębokiej dyktatury. Było nas pięcioro w rodzinie. Rodzice i troje dzieci. Nie mieliśmy nic do jedzenia, prócz ryżu. Na śniadanie, obiad i kolację jedliśmy ryż. Czasami mieliśmy też mięso, ale to wszystko. Do tego ograniczała się nasza dieta: mięso i ryż. Niektóre rodziny nie miały ani ryżu ani mięsa. Sytuacja ich była tragiczna. W epoce Carnavalesa, między lutym a marcem jedli wyłącznie ziemniaki.
Mówi pan, że było was pięcioro. Jednak było jeszcze jakieś rodzeństwo, które nie przeżyło.
Tak naprawdę było siedmioro dzieci, ale czwórka umarła, zanim miała roczek. Kiedy kładłem się spać, mama zawsze mi powtarzała: Evo, ile potrzebne jest owieczek, aby przeżyła choć jedna? Miałem okazję poznać tylko jedną dziewczynkę. Wtedy ojciec zabrał mnie do Argentyny, a kiedy wróciliśmy, ona już nie żyła. Takie jest życie.
Ojciec zabrał pana do Argentyny, kiedy pan miał 6 lat. Jak wyglądało pańska praca?
Każdy, kto już umie sam chodzić wykonuje drobne zadania. Pamiętam dobrze naszą kuchnię. Mama gotowała i wołała do mnie: Evo, przynieś mi wazę. Przynieś mi szklankę. Kiedy rozpalała w piecu, prosiła mnie o opał. W ten sposób brałem odpowiedzialność za pozostałych członków rodziny.
Pan jest prezydentem z najmniejszą ilością tytułów akademickich oraz z największym doświadczeniem życiowym.
Nigdy nie miałem okazji się nad tym zastanawiać.
Kiedy był pan młody jakie wrażenie na panu robili politycy?
Błagam pana, przecież wciąż jestem młody.
Chciałem powiedzieć, kiedy był pan chłopcem, jak pan postrzegał polityków?
Cierpiałem wtedy z powodu dyktatury Garcíi Mesy w Chaparen. Na początku myślałem, że jest on prezydentem wszystkich Boliwijczyków i powinien zwracać uwagę na wszystkich obywateli, ale w 1981 roku widziałem jak spalili Indianina Keczua. Oblali go benzyną i podpalili. Oskarżony był o handel narkotykami. Specjalne oddziały opłacane przez rząd spaliły go. Nie mieściło m się to w głowie. Wtedy miałem 18 lat. Te wydarzenia zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Wtedy to, zaczęła się kształtować moja świadomość polityczna.
Od tamtego czasu, aż do dziś wszyscy prezydenci Boliwii byli biali i skorumpowani. Nagle, z pomocą Indian, jeden z nich ośmiela się wejść do pałacu prezydenckiego. Co takiego się wydarzyło, że zaszła radykalna zmiana?
Odkąd w naszym kraju implementowano neoliberalizm, chłopi i Indianie byli jedynymi, którzy walczyli przeciwko temu systemowi społecznemu. Walka toczyła się na dwóch frontach. Na jednym chodziło o odzyskanie ziemi, na drugim o zdobycie władzy politycznej. Indianie chcą odzyskać ziemię wraz ze wszystkimi zasobami naturalnymi. Ta walka toczy się w Boliwii od 500 lat. 12 października 1992 roku miała miejsce fundamentalna zmiana, przeszliśmy z defensywy do ofensywy tzn. z walki związkowej do walki o władzę. Bardzo istotne okazało się połączenie naszych sił z sektorami miejskimi, intelektualistami i klasą średnią. Wzmocniliśmy się i dzięki temu udało nam się zdobyć władzę. Teraz Rada Konstytucyjna podąża tą samą drogą.
Dziękuje za rozmowę, panie prezydencie.
tłumaczenie: Patryk Kisling
Wywiad pochodzi ze strony internetowej Ruchu na rzecz Socjalizmu (www.masbolivia.org). Polskie tłumaczenie ukazało się w tygodniku "Trybuna Robotnicza".