Kochan: Długie pożegnania

[2006-11-16 11:40:48]

...czyli o współczesnym wymiarze patriotyzmu

Co to jest „polityka historyczna”?

Żeby odpowiedzieć wstępnie na to pytanie wystarczy powiedzieć, że jest to polityka odwołująca się do tradycji niepodległościowej Polski i jej chrześcijańskiej, katolickiej interpretacji w duchu solidaryzmu i konserwatyzmu narodowego.

Jej widomym znakiem jest zwrócenie się – z wielką dumą i satysfakcją - ku przeszłości, w opozycji do nie tak dawnych jeszcze wezwań innych partii politycznych, nawołujących do patrzenia w przyszłość, zastosowania „grubej kreski” w stosunku do przeszłości politycznej i koncentracji na europejskich procesach integracyjnych.

Polityka historyczna nie jest więc polityką nawiązującą po prostu do historii, lecz jest polityką określonej formacji politycznej, która instrumentalnie i bezwzględnie wykrawa z historii wycinanki ku ozdobie własnych, partykularnych interesów politycznych, swojej politycznej wizji historii. Widoczne wszędzie ślady radosnego liberalizmu ostatnich lat stwarzają dla takich praktyk sprzyjający nastrój.

Co więcej, tak rozumiana „polityka historyczna” zdaje się być - jak na razie - bardzo skuteczną formą marketingu politycznego, odnajdującą w szerokich rzeszach obywateli Polski swoich gorących / lub letnich/ zwolenników, którzy poprzez swoją aktywność polityczną zapewniają twórcom „polityki historycznej” pozycję rządzącą w państwie, decydującą w podporządkowanym państwu aparacie gospodarczym, dominującą w środkach masowej komunikacji, w szkolnictwie, kulturze wreszcie w olbrzymiej, wszechstronnie uwikłanej w życie społeczne strukturze polskiego kościoła katolickiego.

Silne państwo, praworządność, sprawiedliwość, niepodległość, narodowy solidaryzm wobec odwiecznego zagrożenia przez wrogą zagranicę, ład moralny wsparty na uniwersalnych wartościach katolickich, które są jednocześnie prawdziwymi wartościami dla każdego Polaka, patrioty, obywatela, mężczyzny, ojca, dla każdej rodziny. IV Rzeczpospolita to zamierzona realizacja tak ogólnie przecież, ale jakże kategorycznie formułowanego programu politycznego.

Jak widać – paradoksalnie – „polityka historyczna” jest jak najdalsza od Heraklitejskiego pantha rei, od zrozumienia przemijalności obyczajów, granic, państw, od procesualnego pojmowania zjawisk historycznych, od zrozumienia czym jest czas w historii czym jest przemijalność w życiu.

„Polityka historyczna” jest fundamentalnie a-historyczna

Jej podstawowym celem jest utwardzenie betonowego, zmitologizowanego, ponadczasowego fundamentu uniwersum dla skołowanego i wymęczonego historią własną, swoich rodziców i dziadków Kowalskiego czy Malinowskiego. Odzyskanie dla zdeterytorializowanego Polaka twardego gruntu, dna, zagrody, wsi spokojnej….ojca, dziadka (Oczywiście jeśli „dziadek był w Wehrmachcie” – to wszystko przepadło!), matki…

Im bardziej widzimy, że stare katolickie wartości walą się w gruzy a ich paranoidalne eksplikacje – jak zakaz seksu przedmałżeńskiego, zakaz rozwodów, zakaz używania środków antykoncepcyjnych, celibat duchownych, prymitywna homofobia, feudalny patriarchat, blokowanie zapłodnienia in vitro i zapłodnienia pozaustrojowego, etc., etc., - są spontanicznie, masowo, codziennie lekceważone i omijane, …im bardziej oczywiste staje się dla nas, że Polska jako państwo, naród, społeczeństwo zależna jest już nie tylko od wielkich wichrów historii, wojen światowych, gorących i zimnych, ale że wręcz na co dzień powoli rozpuszcza się w gęstej sieci zależności ekonomicznych, kulturowych, politycznych, sprawiając na przykład, że bezrobotny Polak lata tanimi liniami lotniczymi do prostej pracy fizycznej w Irlandii, Wielkiej Brytanii czy Hiszpanii, albo dojeżdża co tydzień autobusami do pracy w Holandii…im doskonalej zdajemy sobie sprawę, że w ciągu kilku ostatnich lat miliony Polaków „wyjechało” z kraju za chlebem albo z ochoty, dla przyjemności, z ciekawości….

Otóż, im bardziej zdajemy sobie sprawę z tych faktów i wielu, wielu jeszcze innych, które wpychają nas w skomplikowaną przestrzeń globalizacji i ponowoczesności – tym bardziej tęsknimy za tym, co bezpowrotnie utraciliśmy, co bezpowrotnie odeszło, co jest dawno passe i z czego nie da się żyć… To nieosiągalne jest tym bardziej pożądane i namiętnie wyznawane im bardziej jest utopijne, tak jak rozłąka, która boli bardziej wraz z wzrastającą ilością rozdzielających kilometrów, nie tylko rosnącym czasem rozstania, choć przecież ilość kilometrów nie powinna mieć żadnego wpływu na intensywność odczuć.

Jest to zresztą w Polsce tęsknota nie tyle za przeszłością, w wypadku naszego kraju przeszłością rozbiorową, powstańczą, biedną i poniżoną, co za niezrealizowanym marzeniem z przeszłości. Nie chodzi jednak nawet o marzenie wszystkich, lecz o marzenie skrojone na wąsko narodową, nacjonalistyczną modłę – zasadniczo obcą całej bogatej tradycji mozaikowej Rzeczpospolitej Obojga Narodów.

Polska, w formie tzw. IV Rzeczpospolitej, ma w dwudziestym pierwszym wieku przeżywać kulminację realizacji ideału w pełni suwerennego państwa narodowego. Idei tej podporządkowana ma zostać polityka zagraniczna, gospodarcza, wewnętrzna, kulturalna i oświatowa . Ponieważ jednocześnie za cechę konstytutywną polskości uznaje się religijność, konkretnie katolickość, to trójedyna narodowo-państwowa-katolicka formuła jest formą standaryzowania patriotyzmu, moralności, człowieczeństwa, normalności (Minister edukacji narodowej –członek partii, która prowadziła ostra kampanie antyunijną - postuluje wprowadzenie w szkołach „wychowania patriotycznego” jako osobnego przedmiotu nauczania). Rozszerzenie formuły narodowej o wyznanie i państwo nadaje jej z jednej strony uniwersalne umocowanie w transcendencji, w bezdyskusyjnym świecie boskim, który poprzez tzw. ”naukę społeczną Kościoła” znajduje przejście do jak najszerzej rozumianego naszego życia codziennego, z drugiej zaś zapowiada maksymalne wyposażenie tej formy powszechnej obecności transcendencji w jakże realne instrumenty jej państwowego wdrażania i utrwalania.

W rezultacie powstaje skuteczne społecznie instrumentarium służące do „ociosywania” społeczeństwa do założonego modelu narodu, machina wojenna marginalizacji i wykluczania.

Znamienne, że z równą łatwością umożliwia ona ograniczanie swobód obywatelskich poprzez stosowanie upaństwowionych praktyk homofobicznych, jak i pozaprawne, choć tolerowane przez państwo, spontaniczne i żywiołowe represjonowanie przez członków młodzieżowej organizacji nacjonalistycznej manifestujących feministek, których równościowe postulaty popadają w sprzeczność z katolicko-narodowym modelem rodziny, kobiety. Odrzuceniu, eliminacji poza wspólnotę narodową podlegają zwolennicy środków antykoncepcyjnych i związków partnerskich, homoseksualiści i pacyfiści, ekolodzy i wegetarianie, etc., etc. – a więc wszyscy ci, których mikropraktyki życiowe nie mieszczą się w logice narodowo-katolickiej wyobraźni. Charakterystyczne jest również i to, że szczególnym obiektem agresji, zwłaszcza zinstytucjonalizowanych form obecności paradygmatu katolicko-narodowego, stają się przedsięwzięcia cieszące się dużym społecznym wsparciem i ze swej istoty jakby odpolitycznione i „niewinne” jak np. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy Jurka Owsiaka. Ich podstawowym grzechem, grzechem nie do wybaczenia jest ukazywanie alternatywnych wobec panującego paradygmatu form organizacji społeczeństwa obywatelskiego. Ta sama zbiórka na wsparcie wyposażenia szpitali prowadzona poprzez instytucje kościoła katolickiego jest czymś godnym pochwały, przeprowadzana przez swoistą ad hoc organizację, omijającą shierarchizowaną i zbiurokratyzowaną strukturę pasterską, staje się groźnym, z definicji zdemoralizowanym żywiołem. Doskonale problem ten wyczuł główny organizator Przystanku Woodstock, gdy wraz z tłumem rozszalałej rockiem młodzieży wspólnie odśpiewał polski hymn:

„Jeszcze Polska nie zginęła
Póki my żyjemy….”


"Polityka historyczna” nie dotyczy więc tylko historii, lecz jest przede wszystkim figurą umożliwiającą stworzenie monolitycznego programu eliminacji obcych mikropraktyk społecznych sięgających od upodobań seksualnych po gusta muzyczne, zablokowania tworzenia się alternatywnych form wspólnotowych, obrzędowych i ceremonialnych. Blokada ta dokonuje się zresztą zarówno w wyniku przechwytywania i wchłaniania praktyk obcych, i tym samym unowocześniania własnych, jak i podporządkowania, choćby formalnego, wszelkich istniejących społecznie form integracji i komunikacji / np. poprzez rozbudowany system duszpasterstwa – sportowcy, dziennikarze, bankierzy, wojskowi, przedszkola, szpitale…, a także totalne odrzucanie rozdzielenia kościoła od państwa/. Horyzontem tego procesu jest realne państwo wyznaniowe, narodowo-katolickie.

Rozpatrując problem w kategoriach instytucjonalnych warto zauważyć, że struktury religijne i państwowe są niezwykle rozbudowanymi strukturami urzędniczymi i biurokratycznymi, całkiem nieporównywalnymi z innymi organizacjami społeczeństwa obywatelskiego. Alternatywnych wobec nich bytów nie jest w stanie wytworzyć także kapitał, polski czy międzynarodowy, tym bardziej, że nie jest tym zainteresowany. Narodowo-katolickie praktyki ideologiczne są w wypadku Polski niezwykle skutecznym środkiem pacyfikacji oporu społecznego, zwłaszcza gdy zwiąże się je z tradycyjnym polskim mesjanizmem religijnym / pomocna jest w tym figura papież-Polak / i misją cywilizacyjną na Wschodzie / zagrożeniem przez wschodnią barbarię, rusofobia, stosunek do Ukrainy i Białorusi /. Jak podają badacze, Polska jest krajem o najniższych wskaźnikach strajkowych w Europie i to przy blisko 20% bezrobociu[1] , a stopień uzwiązkowienia w kraju zwycięskiego Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność” wynosi poniżej 10%.

Panowanie realizuje się także na poziomie ideologicznym i politycznym poprzez kreację obowiązującego słownika politycznego i ideologicznego. Pozorność pluralizmu politycznego widoczna jest w nieprzekraczaniu granic narodowo-katolickiego modelu przez rządzącą lewicę [2] a także w nawróceniu religijnym polskich liberałów [3]. Aktualnie kształtuje się tendencja do zamknięcia układu politycznego w binarnym układzie narodowo-liberalnym, gdzie różnic politycznych i ideologicznych trudno się czasem w ogóle dopatrzeć.

„Polityka historyczna” jako kłamstwo

Marginalizacja i wykluczenie nie dotyczą tylko mikropraktyk społecznych, choć być może ten obszar właśnie ma podstawowe znaczenie dla prowadzenia skutecznej długofalowej polityki. Walka rozgrywa się także bezpośrednio w obszarze ideologii i interpretacji tradycji historycznej. Jądrem, wokół którego organizowane jest konstruowanie ideologicznej machiny wojennej mającej eliminować konkurencyjne wobec paradygmatu narodowo-państwowo-katolickiego opcje ideologiczne i polityczne, jest oparte o swoistą interpretację historyczną pojęcie patriotyzmu.

Patriotyzm jako machina wojenna. Nie przypadkiem po raz wtóry odwołuję się do określenia „machina wojenna”. Określenie patriotyzmu nie jest bowiem niewinną zabawą teoretyczną. Staje się w panującym dyskursie podstawową formą ideologicznego oddziaływania i dyscyplinowania, sposobem organizowania różnych treści ekonomicznych, społecznych, politycznych w całościowy system ideowy skutecznie korespondujący z zastaną świadomością społeczną.

Nie chodzi tu przy tym o proste definicje tworzone przez ideologów a raczej o konstytuowanie się pojmowania patriotyzmu w ramach złożonej praktyki politycznej całego ruchu społecznego, o odsłonięcie idei patriotyzmu stojącej implicite za realizowaną polityką.

Twórcy pomysłu IV Rzeczpospolitej nie odmawiają przecież wprost patriotyzmu swoim kolegom, z którymi ręka w rękę w opozycji antysocjalistycznej, w KORze czy w „Solidarności” zwalczali PRL schyłkowej epoki E. Gierka czy stanu wyjątkowego W. Jaruzelskiego. Jednakże wypowiedzi mówiące o odzyskaniu ministerstwa spraw zagranicznych po dymisji z funkcji ministra spraw przez M. Mellera wskazują na to, że nawet sprawowanie przez niego tej funkcji w rządzie premiera K. Marcinkiewicza należy traktować jako pozostałość starego układu, resztki III Rzeczpospolitej, która przecież w całości oceniania jest jako twór w sposób zasadniczy nie służący interesom Polski i jako zapośredniczona przez mafijno–elitarne powiązania kontynuacja PRLu.

Warto zwrócić uwagę na fakt, że jako kontynuatorzy peerelowskiego układu traktowani są także postsolidarnościowi liberałowie. To nie kapitalizm, wprowadzany po 1989 roku jest winien krytykowanemu brakowi obrony interesów polskich, wyprzedaży majątku narodowego, pauperyzacji społeczeństwa, bezrobocia, utraty suwerenności ekonomicznej i politycznej. To nie katolicyzm polski, z klerykalizacją państwa i oświaty, z gigantycznymi ekonomicznymi przywilejami katolickiego kleru, z wszechobecnością kultu papieża-Polaka odpowiada za upadek moralny, konsumpcjonizm, przestępczość, korupcję, rozkład rodziny i demoralizację młodzieży.

Źródłem zła jest sprzęgnięty siecią niejawnych powiązań z postkomunistyczną przeszłością i jej aktualną reprezentacją liberalizm, który ostatecznie zlewa się z peerelowską przeszłością w anonimowy układ, „łże elity”, sieć zależności służb specjalnych.

IV RP to prawdziwe odzyskanie niepodległości. Ale pełna wolność wymaga „odzyskania” urzędów, funkcji, wymiany elit, zmiany sędziów, lustracji polityków, urzędników, duchownych, dziennikarzy… Lustracja wbrew oficjalnej wykładni nie służy przecież chronieniu przed możliwym szantażem aktualnie sprawujących władzę urzędników państwowych. Nie ma na to do tej pory, przez kilka lat funkcjonowania lustracji ani jednego przykładu. Jej podstawowa funkcja to eliminacja z życia publicznego niewygodnych współtowarzyszy podróży. Najsłynniejsze lustracje to „lista Macierewicza”, lustracja Lecha Wałęsy, Mariana Jurczyka, Zyty Gilowskiej, kolejnych księży, no i oczywiście polityków SLD, ale w ich wypadku „pozytywna lustracja”, uwolnienie od podejrzeń niczego w ich statusie postkomunistycznym nie zmienia. IPN i lustracja to na razie narzędzia ociosywania społeczeństwa do zdrowej, patriotycznej, wolnej od zdrajców tkanki. Jest to oczywiście tylko wstęp do realizacji projektu o wiele szerszego. Jeżeli bowiem lustracji podlegają narzędzia zbrodni, to podlegać jej winni także ci, którzy tymi narzędziami manipulowali a także ci, co sprawowali „sprawstwo kierownicze”. Lustracja i cała działalność IPN jest więc wprowadzeniem do maksymalnej dekomunizacji – jakby jej hasła, w 16 lat po upadku PRL, bezsensownie nie brzmiały.

Ale eliminacji z życia publicznego powinni podlegać nie tylko zdrajcy i związani z PRLem funkcjonariusze. Marginalizacji – zgodnie z tym projektem - podlegać winni wszyscy ci, którzy akceptowali rzeczywistość społeczną sprzed 1989 roku. „Polityka historyczna” oparta jest bowiem na kanonie uznającym równoważność okupacji hitlerowskiej i sowieckiej nie tylko w latach 1939-1941, ale także w całym okresie funkcjonowania sojuszu antyhitlerowskiego: Teheran, Jałta i Poczdam to kamienie milowe zdrady sankcjonującej okupację. Antypolskie są więc i Stany Zjednoczone, i Wielka Brytania i Francja. Antypolskie są także postawy wszystkich tych obywateli polskich, którzy sytuacje taką zaakceptowali. Są to wszystko, z kunktatorstwa, z wyrachowania, albo z głupoty - zdrajcy.

Nie uchylajmy się więc od zadania podstawowego pytania. Kto z perspektywy „polityki historycznej” tym zdrajcą nie był? Wydaje się, że zdrajcą nie był tylko ten, kto konsekwentnie, z bronią w ręku walczył z „komuną” i PRLem, utożsamianym z bolszewicką okupacją, ten, kto liczył na trzecią wojnę światową, ten, kto nie tylko po pijanemu śpiewał „Jedna bomba atomowa i wrócimy znów do Lwowa…”.

Postawy, które „nie są patriotyczne” i cały okres peerelowski podlegają kryminalizacji, bądź zostają z góry zdyskwalifikowane politycznie i moralnie. Dlatego sławi się zbrojny opór po 1945 roku, dlatego sławi się Narodowe Siły Zbrojne, WiN a nawet z sympatią odnosi się do oddziałów UPA w południowo-wschodniej Polsce. Dlatego też czerwiec 1956 roku w Poznaniu próbuje się kwalifikować do narodowych powstań, obok listopadowego, styczniowego a przede wszystkim obok warszawskiego.

Nie będą wiec z tej perspektywy patriotami ci, co w 1945 roku, po klęsce września, rozsypaniu się w proch świeżo odzyskanej polskiej państwowości i hekatombie lat okupacji i obozów koncentracyjnych, po latach prześladowań polskiej lewicy w Polsce i na emigracji / pamiętajmy o stalinowskich mordach na polskich lewicowcach / postanowili na gruzach, zdając sobie sprawę z ciasnych reguł doktrynalnych i geopolitycznych, rozpocząć budowę społeczeństwa socjalistycznego wspartego o pewne sojusze wojskowe, gwarantujące bezpieczeństwo granic i utrzymanie pokoju. Nie będą na miano patrioty zasługiwać także ci zwykli, szarzy, normalni ludzie, którzy uznali, że dosyć wojen i że co ma być, niech będzie, byle wojny nie było. Nie będzie w tej klasyfikacji patriotą także Stanisław Mikołajczyk, który twierdził, że: „Jeśli miałbym wybierać między Polską komunistyczną a żadną, to wybiorę tę pierwszą jako mniejsze zło” [4]. Nie będzie nim także wybitny historyk, uczestnik wojny 1920 roku / stracił w niej prawe ramię /, wybitna postać konspiracji okresu hitlerowskiej okupacji historyk, profesor Tadeusz Manteuffel [5], który na propozycje budowania po wojnie zbrojnego podziemia antypeerlowskiego miał odpowiedzieć, że teraz to my będziemy budować uniwersytety.

Patriotyzm „polityki historycznej” to patriotyzm czynu zbrojnego, powstań, walki do końca, wbrew logice i wbrew realiom. W konkrecie sytuacji powstałej po drugiej wojnie światowej oznacza on odrzucenie kształtującego się układu sił nawet kosztem wywołania kolejnej wojny światowej, która musiałaby oznaczać użycie broni atomowej. To także szerzej rozumiana gloryfikacja przemocy zbrojnej w rozwiązywaniu konfliktów wewnątrzpaństwowych: nie przypadkiem kultem otacza się, postać Józefa Piłsudskiego / spreparowaną zresztą historycznie, bo pozbawioną kompletnie socjalistycznego rodowodu i antyklerykalnego, antykatolickiego wymiaru / a o zamachu majowym mówi się z całkowitym zrozumieniem i aprobatą. „Polityka historyczna” z łatwością aprobuje haniebne, łamiące prawo międzynarodowe polskie zaangażowanie militarne w Iraku, okupację tego kraju, wysyłanie wojsk do prowadzenia walk w Afganistanie. Jednoznacznie gloryfikuje przemoc militarną w stosunkach wewnętrznych i międzynarodowych - o ile jest ona wymierzona w jej ‘przeciwników politycznych”. Działacze polityczni aktualnej koalicji rządowej jeździli z ryngrafami Matki Boskiej i kwiatami do generała Augusto Pinocheta, wysławiają na forum parlamentu europejskiego wspieraną zbrojnie przez Hitlera i Mussoliniego faszystowską dyktaturę Franco w Hiszpanii i Salazara w Portugalii.

Czy możemy w ogóle mówić w tym wypadku o patriotyzmie?

Czy interpretacja patriotyzmu w duchu „polityki historycznej”, wykluczająca z grona patriotów zdecydowaną większość obywateli polskich, sprowadzająca lata 1945-1989 do bolszewickiej okupacji, ociosująca polskość do zmarginalizowanego przez historię nurtu politycznego i jego awanturniczej polityki określa nam rzeczywisty, nowoczesny, współczesny patriotyzm?

Uważam, że na tak postawione pytanie odpowiedź jest jedna: mamy tu do czynienia z wielkim historycznym kłamstwem. Oto obcujemy z próbą gloryfikacji polityki i ideologii, która poniosła historyczną klęskę i która nie ma nic do zaoferowania naszej współczesności. Jej chwilowa społeczna popularność wynika ze specyficznego, konkretno-historycznego zbiegu okoliczności, sprawiającego, że awanturnicza brednia z faszystowskimi upodobaniami próbuje prezentować się jako polski patriotyzm. Odwołanie się w tym wypadku do patriotyzmu ma za zadanie ubranie patologicznych upodobań w uniwersalistyczne, godne aprobaty szaty. To, co partykularne, marginalne, czasem groteskowe, śmieszne a czasem groźne, zbrodnicze, patologiczne prezentuje się jako powszechne, narodowe, godne szacunku i aprobaty. Patriotyzm jest tu tylko atrakcyjnym opakowaniem marketingowym bezwzględnie wykorzystującym rogatywki, szwoleżerów, legiony, piaty, biało-czerwoną opaskę, „Solidarność” [6]… jako środki pacyfikacji świadomości społecznej i zmuszenia jej do akceptacji braku sprawiedliwości, drastycznych zróżnicowań społecznych, bezrobocia, marginalizacji wielkich grup społecznych / mniejszości narodowych, seksualnych, religijnych, światopoglądowych, politycznych…/, klerykalizacji państwa i społeczeństwa, zwijania demokracji, awanturniczej polityki międzynarodowej.

U podstaw „polityki historycznej”, pojmowania patriotyzmu i wolności leży pewien konkretny projekt społeczny, pewna wizja społeczeństwa, konkretna polityka społeczna, która bez przebrania w patriotyzm, wolność, prawdę, sprawiedliwość ujawnia swą odrażającą treść społeczną, swoją zaściankowość i swoją utopijność.

„Polityka historyczna” jako retro-utopia

Rezultatem ideologicznym „polityki historycznej” jest pewien model patriotyzmu, pewien model polskości, pewien model polityki społecznej i zagranicznej. Tym, co spontanicznie budzi najwięcej społecznego sprzeciwu w propagowanym projekcie, nawet dzisiaj / szczególnie u młodzieży, która dostaje od panującego układu w prezencie ministra edukacji wyjętego z przedwojennej naftaliny i otoczonego dla modernizacji bojówkami wygolonych kiboli /, jest jego anachroniczność, odrażająca forma estetyczna i nie- a w zasadzie a-nowoczesność.

Jeśli minister edukacji myśli, że jest w stanie zablokować erotyczne strony w Internecie – świadczy to jedynie o kompletnej nieznajomości tego nośnika komunikacji. Jeśli rząd RP próbuje wpłynąć na przyrost naturalny i wzrost liczby Polaków za pomocą 1000 złotowego prezentu za noworodka a jednocześnie jest współwinny migracji milionów wykształconych, młodych ludzi za granicę w poszukiwaniu jakiejkolwiek pracy, to jest kompletnie nieporadny i publicznie manifestuje swą niekompetencję. Jeśli rosyjsko-niemiecką umowę handlową w sprawie dostaw gazu porównuje się do paktu Ribbentrop-Mołotow, jeśli dla autora satyrycznego artykułu o polskich politykach domaga się wydania międzynarodowego listu gończego…to wielokrotne wrażenie nieprzystawalności, które pojawia się w takich sytuacjach nie może być przypadkowe, lecz jest symptomem czegoś o wiele bardziej zasadniczego i gruntownego. Tym, co leży u podstaw tego wrażenia jest utopijność państwowo-narodowo-katolickiego projektu.

Utopijność ta sprawia, że – gdy uwolnimy się od pokusy łatwej pociechy – w lansowanym projekcie dostrzegamy zasadniczą ahistoryczność związaną już z absolutnym potraktowaniem kategorii narodu, a co za tym idzie, z równie absolutnym pojmowaniem patriotyzmu. Każdy teoretyk zajmujący się problematyką narodu, problematyka państwa wie, że ani państwo, ani naród nie są bytami wiecznymi czy naturalnymi.

Państwo to instytucja, która powstaje historycznie wraz z pojawieniem się społeczeństw klasowych i podchodząc do sprawy generalnie można skonstatować, że większość czasu swego istnienia gatunek homo sapiens spędził bez państwa. W wymiarze historii powszechnej państwo jest jeszcze historycznie dość stare, ale już dla nas, Polaków lekcje historii poświecone powstawaniu polskiej państwowości są związane z opowieściami o wydarzeniach zaledwie sprzed tysiąca lat. Polska tradycja historyczna doskonale przy tym pokazuje, że państwo nie musi być i zazwyczaj nie jest jednolite etnicznie i że całe średniowiecze jest okresem, w którym więzi zależności lennych, dynastycznych, religijnych, kulturowych, nawet geograficznych są decydujące dla kształtu i charakteru konkretnych państw.

Państwa narodowe, powstawanie narodu to zjawiska związane z intensywnym rozwojem kapitalizmu, względnie izolowanych ale intensywnych rynków wewnętrznych, które ujęte w państwowe karby administracji, kształcenia i wychowania, polityki i kultury tworzą dopiero w warunkach społeczeństwa liberalnej burżuazyjnej demokracji świadomość narodową, naród, państwo narodowe. Jest to przy tym proces trudny i skomplikowany, w zasadzie nigdzie nie przebiegający w sposób czysty – możemy tu mówić co najwyżej o pewnej tendencji. Do dziś bowiem są problemy z kształtowaniem tak rozumianego narodu nawet na Wyspach Brytyjskich /patriotyzm szkocki, walijski, irlandzki/, w krainie najwcześniej i najbardziej, po Niderlandach, rozwiniętego kapitalizmu.

Epoka państw narodowych to wiek XIX i XX – i nie jest to epoka szczęśliwa. Rozbiory wieloetnicznej Rzeczpospolitej Obojga Narodów były właśnie rezultatem niemożności przekształcenia się jej w państwo narodowe czy wielonarodowe, braku świadomości narodowej, braku narodu. Cała epoka powstaniowa jest walką o ukształtowanie świadomości narodowej i narodu w niesprzyjających, rozbiorowych warunkach.

Można uznać, że zakończyła się ona powodzeniem. Sprawdzianem dla niej był patriotyzm pokolenia Września, pokolenia Kolumbów…II Wojna Światowa. Ale ileż na tej drodze było klęsk i goryczy. Walka o włączenie szerokich kręgów społecznych, mas chłopskich do „sprawy narodowej” to przecież także rzeź galicyjska, to także „Rozdziobią nas kruki, wrony…” Stefana Żeromskiego, to wiernopoddańcze pieśni i adresa do Franciszka Józefa i carów Rosji, to obojętność na ruch niepodległościowy, wtapianie się w życie społeczne i polityczne państw zaborczych, emigracja…

Epoka państw narodowych to dla Polski epoka klęsk i rola ofiary sąsiednich państw i nacjonalizmów, ale to także nieszczęsna epoka dla Europy i świata!!!

Dwie wojny światowe i miliony zgładzonych istnień ludzkich to owoc konkurencji państw narodowych, które absolutyzując interes narodowy nie wahały się rzucić na wagę historii powszechnej miliony istnień ludzkich, w tym miliony istnień własnych obywateli, miliony patriotów…i tych, którzy w tym nacjonalistycznym szaleństwie, chcąc nie chcąc, byli zmuszeni brać udział.

Koncepcja nowoczesnej Europy, idea Unii Europejskiej to europejski wniosek z okrutnej epoki państw narodowych: nie naród ale człowiek, obywatel, nie wojna ale współpraca i konkurencja ekonomiczna, nie nacjonalizm ale humanizm, nie granice i marginalizacja ale wspólnota i akceptacja, nie autarkia i megalomania narodowa ale bogactwo i inspiracja różnorodnością, nie fundamentalizm religijny i misja ewangelizacji ale wolność wyznania i solidarność wobec tragedii ludzkiej egzystencji.

Ten kto w epoce globalizacji, unieważniającej coraz bardziej władzę rządów poszczególnych państw, rządów bezsilnych wobec międzynarodowego kapitału i międzynarodowych korporacji, epoce internetu, telewizji satelitarnej, kształtowania się prawdziwej „globalnej wioski” i niezwykle różnorodnej i barwnej, pełnej czasem dramatycznych sprzeczności, ale jednak głębokiej kulturowej wspólnoty wszystkich mieszkańców Ziemi… Otóż, ten kto w tych warunkach wybiera model pierwszy, model państwowo-narodowo-katolicki w rzeczywistości wybiera konstrukt, który nie ma żadnych szans na realizację a więc swoistego rodzaju utopię. Jest to jednak utopia specyficzna, bo podszyta historyczną nekrofilią, taka retro-utopia. Próby jej wprowadzania będą generować widowiskowe konwulsje. Możemy je oglądać na co dzień w telewizji.

Polska nie stanie się też hamulcowym Unii Europejskiej, bo jest na to za słaba politycznie, ekonomicznie, kulturowo… Najwyższy możliwy awans w tym paradygmacie uprawiania polityki to rola „osła trojańskiego”….

Dlatego nic nie będzie z całkowitej niepodległości, bo podpisaliśmy układy, które przerastają państwo narodowe i wiodą nas w przyszłość bezpieczniejszą, bogatszą, bardziej sprawiedliwą i nowoczesną…jeśli się bardzo postaramy…

Długie pożegnania…

Piszę o tym wszystkim trochę ze swadą i polemicznie, ale doskonale zdaję sobie sprawę z dramatyzmu sytuacji: oto jest POLSKA, niepodległa i samodzielna, demokratyczna i wolna, wyśniona i wywalczona… Możemy toczyć spory o to czy sprawiedliwa, od kiedy niepodległa, czy przypadkiem nie za bardzo się już teraz uzależniająca…ale fakt nieobecności obcych wojsk na polskiej ziemi optymistycznie pogodzi nas chyba w uznaniu, że idea wolnego państwa narodowego ziściła się w historii Polski i nic jej nie zagraża.

I oto w tej sytuacji przychodzi się nam, Polakom żegnać z ideą państwa narodowego. W imię nowoczesnego patriotyzmu, w imię Polski musimy się na gwałt uczyć jak być europejczykiem zjednoczonej Europy, Polakiem-obywatelem Unii Europejskiej. Już teraz koło biało-czerwonej powiewa niebieska flaga ze złotymi gwiazdkami, na prywatnych samochodach są nalepki PL i UE, albo PL w wianuszku gwiazdek, mamy dwa hymny i własnych europarlamentarzystów - w każdym wymiarze naszej narodowej egzystencji, codziennie mówimy bezgłośnie: „Żegnaj Polsko!”. Także wtedy, gdy chłopi biorą unijne dopłaty do produkcji rolnej.

Polityka oparta o retro-utopię sentymentalnie przesłania nam tą prawdę. Bo też - mimo jej grozy - jest to polityka sentymentalna. Trudno się dziwić, że pojawia się ona w Polsce. Pojawia się też w krajach o mniej skomplikowanej historii, w krajach, dla których niepodległość nie była snem śnionym przez pokolenia. Tragizm polega na tym, że w społecznym dyskursie zajmuje ona miejsce sporom, dyskusjom, walkom o to, co aktualne, rzeczywiste, prawdziwe. Najistotniejsze procesy społeczne wnikają w tkankę polskiego społeczeństwa przez osmozę, bezrefleksyjnie, w trakcie retro-snu o retro-utopii. Spoza teczek Instytutu Pamięci Narodowej, lustracji i nie kończącego się, ciągłego „odzyskiwania niepodległości” i tropienia zdrajców nie widać Europy, globalizacji, uniwersalizacji.

Nie oznacza to potrzeby kosmopolityzmu, radykalnego zerwania z narodową tradycją. Nie oznacza to w ogóle zerwania. Chodzi o złożony proces przerastania, ewolucji, podobny do rozwoju człowieka, który z niemowlęcia wyrasta na dojrzałego maturzystę. Na naszych oczach zaczyna się w końcu realizować wiązana przez Immanuela Kanta z Oświeceniem idea dojrzałości ludzkości. Dorastania jej także do realizacji Kantowskiej „idei wiecznego pokoju”. Miejmy w każdym razie taką nadzieję.

W tym realnym procesie uczestniczą miliony Polaków, realnie, osobiście, codziennie. Jest to proces potwornie złożony i trudny. Powinien mieć w sposób bezpośredni swój wyraz w społecznym dyskursie. Współczesny patriotyzm to umiejętność mądrego i eleganckiego pożegnania się z epoką państw narodowych. Nie ma powodu, żeby po nich płakać.

Chyba raczej trzeba by powiedzieć:
Uff! Wreszcie mamy to z głowy!

Przypisy:
[1] „W latach 2000-2003 z powodu strajków Hiszpania straciła średniorocznie 220 dni, Włochy 135, Austria 103, Norwegia 77, Węgry 60, Finlandia 55, Szwecja 41, Francja 40, Rumunia 33, Wielka Brytania 27, Słowenia 22, Portugalia 18, Holandia 11 itd. Średnia dla wszystkich państw europejskich wynosiła 45 dni, dla starych państw członkowskich Unii 58, dla nowych 19. Natomiast Polska straciła 2 dni - najmniej ze wszystkich państw europejskich! [13] Jak widać, na tle Europy Polska znajduje się nie w okresie względnego, lecz niemal bezwzględnego pokoju społecznego.” / Cytuję za: Z. M. Kowalewski, Le Monde Diplomatique”, lipiec 2006/.
[2] Walka premiera L. Millera o „wartości chrześcijańskie” w konstytucji europejskiej i rezygnacja z podstawowych nawet postulatów tradycyjnej lewicy jest na to oczywistym dowodem. Podobnie sojusz międzynarodowy z fundamentalistami religijnymi z USA i współudział w ich irackiej awanturze wojska polskiego pod przewodnictwem lewicowego prezydenta A. Kwaśniewskiego wskazują na kompletną ideową deterytorializację polskiej lewicy. Aktualnie polityka Kwaśniewskiego i Millera jest kontynuowana przez Radka Sikorskiego i braci Kaczyńskich w całej rozciągłości.
[3] „Liberalizm” Platformy Obywatelskiej nie już oczywiście związany z tradycyjnym antyklerykalizmem liberałów, w Polsce liberalizm przybiera postać „klerykalizmu łagiewnickiego” w odróżnieniu od „klerykalizmu toruńskiego” związanego z Radiem Maryja i panującą koalicją rządową.
[4] Obok tej wypowiedzi Mikołajczyka H. Słabek przytacza jeszcze inną nie mniej ciekawą:” Uważam, że Polska mówił Mikołajczyk - będzie wolna i niepodległa, jakkolwiek na przestrzeni 20-30 lat będzie przechodziła ciężkie sytuacje, przez interwencje wewnętrzna, czy tez przez kłopoty związane z polityką zagraniczną. W tym czasie i ZSRR będzie się zmieniał i tracił charakter rewolucyjnego dynamitu” / Posiedzenie Rady Narodowej 25 sierpnia 1949 stenogram, s. 11). Archiwum Instytutu Polskiego w Londynie, A.5.4/142. Cytuję za H. Słabek, Narodziny ludowego państwa, „Dziś” 7/2006, s.134 /.
[5] T. Manteuffel w latach okupacji zaangażował się niemal od początku w konspiracyjną działalność niepodległościową, redagował gazetki i publikacje podziemne (był sekretarzem redakcji „Wiadomości Polskich”), wraz z gronem przyjaciół i kolegów zaangażował się w prace Biura Informacji i Propagandy Armii Krajowej.
Z podręcznika „Historia powszechna - średniowiecze” Tadeusza Manteuffela w trakcie swoich studiów historycznych zdawałem roczny egzamin na drugim roku w sesji letniej.
[6] Czy słyszał ktoś kiedyś jak miłośnicy „polityki historycznej” narzekają na nikły stan uzwiązkowienia w Polsce i upadek „Solidarności”? Zamiast tego organizują multimedialne fety z koncertami Jean-Michela Jarre`a. Koncert na ruinach ruchu związkowego w Polsce.

Jerzy Kochan


Tekst przygotowany na konferencję naukową pt. Jaka Europa? Społeczne, kulturowe i polityczne aspekty wspólnoty europejskiej, organizowaną przez Fundację „Instytut Problemów Europejskich” oraz Instytut Socjologii Uniwersytetu Wrocławskiego, która odbyła się w dniach 5-6 maja 2006 roku we Wrocławiu. Ukazał się na stronie www.zieloni.org.pl.

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


10 lutego:

1818 - W Warszawie urodził się Gustaw Ehrenberg, poeta i działacz tajnego Stowarzyszenia Ludu Polskiego.

1962 - W Warszawie zmarł rewolucyjny poeta Władysław Broniewski.

1968 - W Wietnamie zakończono operację "Tet".

1980 - W Brazylii została założona lewicowa Partia Pracujących (PT).

1983 - W Jerozolimie jedna osoba zginęła, a 7 zostało rannych w wyniku eksplozji granatu rzuconego przez prawicowego ekstremistę podczas demonstracji lewicowego ruchu pokojowego Pokój Teraz.


?
Lewica.pl na Facebooku