To właśnie Lennon jeszcze w czasach Beatlesów słynął z ostrego poczucia humoru, które nierzadko wpędzało grupę w kłopoty. To po jego słynnej wypowiedzi, w której prowokacyjnie zażartował, że jego zespół jest bardziej popularny od Jezusa, Ku Klux Klan publicznie palił ich płyty. Tuż przed wręczeniem mu Orderu Imperium przez królową anielską miał palić za kulisami marihuanę. Na jednym z wystawnych przyjęć demonstracyjnie poprosił o chleb z dżemem, typowy posiłek biednej robotniczej rodziny z Anglii - nigdy nie wstydził się swojego pochodzenia i w swoich piosenkach śpiewał o tym, co go otacza, co uważał za sprawy ważne.
Pop i polityka
A ważna dla niego była wojna. Powodowało to napięcia w Beatlesach, bo Paul McCartney przede wszystkim był muzykiem: chciał grać piosenki, które podobałyby się wszystkim i które porywałyby tłumy. Tymczasem John Lennon z George'm Harrisonem chcieli włączyć się w ruch pokojowy. W 1966 r. na konferencji prasowej w USA powiedzieli, że są przeciwko wojnie w Wietnamie i chcą, żeby wojska amerykańskie wycofały się z tego kraju. To był szok, bo dotychczas protestowali tylko artyści utożsamiani ze sceną folkowej (Bob Dylan, Joan Baez itd.), a tutaj do ich głosu dołączył najpopularniejszy rockowy zespół na świecie. To było przełamanie pewnej zmowy milczenia, nie poruszania delikatnych tematów. Lennon zawsze cierpiał z tego powodu i jak wspominał, dużo czasu zajęło mu wyjście spod tego klosza, pod którym żył jako supergwiazda. Zawsze uważano Beatlesów, tych niby grzecznych i ułożonych, za antytezę Rolling Stonesów. To ci drudzy mieli być tymi złymi, zdegenerowanymi i zbuntowanymi. Tymczasem to właśnie Czwórka z Liverpoolu była uznawana za rzeczników kontrkultury, psychodelicznej rewolucji i głosem młodzieżowego buntu. Zaangażowanie w politykę artystów popowych - przed nimi nikt tego nie robił.
Dla Lennona to miał być dopiero początek. Po rozpadzie Beatlesów wręcz rzucił się w wir działalności politycznej, co ściągnęło na niego uwagę amerykańskich władz, w tym prezydenta, FBI i CIA. O tej części jego życia opowiada film dokumentalny "The U.S. vs John Lennon" („Stany Zjednoczone kontra John Lennon”), który niedawno miał swoją premierę w Ameryce.
OK, flower power nie zadziałało; co z tego? Zaczniemy od nowa
Klasowe pochodzenie Lennona uczyniło go szczególnie wrażliwym na społeczne tematy i naturalne było, że miał mocno lewicujące poglądy - taki był zresztą duch czasu. Jak sam mówił, zawsze był polityczny, wychowując się w otoczeniu, gdzie bano się i nienawidzono policji jako naturalnego wroga, a wojsko zabierało wszystkich i zostawiało ich gdzieś martwych. Zafascynowany był Nową Lewicą i Czwartą Międzynarodówką (zapoczątkowaną przez Lwa Trockiego przeciwko polityce Józefa Stalina), interesował się rewolucją w Rosji i Chinach, europejskimi maoistami, przez pewien czas nawet nazywał siebie chrześcijańskim komunistą. Wyrazem jego inspiracji był chociażby tekst piosenki "Revolution" z "Białego Albumu". Kto wie, czy Lennon nie był pierwszym feministą wśród rockowych artystów, kiedy napisał piosenkę zatytułowaną "Woman is the nigger of the world" ("Kobieta jest czarnuchem świata"). Utwór "Come Together" powstał z kolei dla jednej z ikon epoki hipisowskiej, papieża LSD, Timothy'ego Leary'ego, kiedy ten walczył z Ronaldem Reaganem o fotel gubernatora Kaliforni. Jednocześnie rozczarowała go rewolucja lat 60., która według niego oznaczała tylko tyle, że wszyscy zapuścili włosy, wystroili się, a u władzy pozostali ci sami dranie. Na swoich solowych albumach i w wywiadach starał się przekazać ludziom, że kultura masowa, której częścią byli Beatlesi, także zniewalała. Dlatego starał się zdystansować od swojej przeszłości w zespole i często zajmował bardzo ostre stanowisko, robiąc sobie wrogów nie tylko na prawicy, ale i na lewicy.
Jedną z takich akcji była seria happeningów bed-in, które urządził po swoim ślubie z Yoko Ono w 1968 roku. Zamiast dołączyć do antywojennych protestów pod amerykańską ambasadą na londyńskim Trafalgar Square, małżonkowie postanowili spędzić tydzień w łóżku w Amsterdamie. To rozwścieczyło nie tylko mainstreamowe media, ale i część lewicowych środowisk. Tymczasem w ten sposób Lennon chciał pokazać, że istnieje inna, pokojowa forma protestu. Demonstracje wówczas prawie zawsze kończyły się brutalnymi starciami z policją: Walka z establishmentem ich własną bronią nie ma sensu, bo oni zawsze zwyciężą i robią to już od tysięcy lat.
To moja twarz. Ludzie nie lubią mojej twarzy
Kolejne bed-in Lennon zorganizował rok później w Montrealu, gdzie wylądował po tym, jak Stany Zjednoczone odmówiły mu wizy wjazdowej. To własnie w tym kanadyjskim mieście powstała piosenka "Give Peace A Chance", która została hymnem ruchu przeciwko wojnie w Wietnamie. Kiedy w końcu w roku 1971 zezwolono mu przyjechać do Stanów, ex-Beatles osiadł w Nowym Jorku, który uważał za centrum świata i dom prawdziwie wolnych ludzi. Tam szybko nawiązał kontakty z takimi prominentnymi postaciami antywojennego ruchu, jak Jerry Rubin czy Abbie Hoffman.
Razem z nimi wpadł na pomysł zorganizowania wielkiej trasy koncertowej po USA, na których Lennon, nadal uwielbiana postać, pomógłby obudzić w młodzieży polityczną świadomość. W 1972 roku po raz pierwszy 18-latkowie mogli głosować. Prezydent Nixon ubiegał się o reelekcję, a chociaż później wygrał wybory przytłaczającą przewagą głosów, to na początku kampanii wcale nie było to takie pewne. Wojna w Wietnamie w tym czasie osiągnęła swoje apogeum. Wpływ, jaki mógł mieć Lennon na wyniki wyborów, mobilizując miliony młodych ludzi, mógł być decydujący. Mały przykład mocy, jaką miał ex-Beatles, władze otrzymały przy okazji koncertu na rzecz Johna Sinclaira, antywojennego aktywisty, którego skazano na 10 lat więzienia za sprzedanie 2 skrętów marihuany tajniakowi. Dwa dni po koncercie, na który przyszło ponad 15 tysięcy osób (oprócz Lennona zagrał m.in. Stevie Wonder), Sinclaira zwolniono i wycofano zarzuty. To był olbrzymi sukces, nikt się tego nie spodziewał, a Biały Dom zaczął się zastanawiać, jak bardzo może ten zwariowany Anglik namieszać podczas wyborów, jeśli da mu się wolną rękę.
Co paradoksalne, sam Lennon nigdy w życiu nie głosował. Cytował też często słowa pisarza, dramaturga i polityka Gore'a Vidala: Nie głosujcie na nich, to tylko ich zachęca.
Ludźmi rządzą szaleńcy z szalonych powodów
Nixon wolal więc dmuchać na zimne. Stąd wziął się pomysł, żeby deportować Lennona ze Stanów Zjednoczonych pod pretekstem tego, że kilka lat wcześniej w Anglii przyznał się do posiadania niewielkiej ilości marihuany. Zgodnie z prawem imigracyjnym osoba skazana za posiadanie narkotyków nie mogła ubiegać się o wjazd na teren USA. Chodziło oczywiście o zaangażowanie polityczne Lennona i jego kontakty z radykałami. Prawicowcy mówili o nim nawet: John Lenin.
Nie obyło się naturalnie bez walki, Lennon odwołał się od decyzji władz i bezustannie przedłużano mu tymczasowe prawo pobytu. Wobec tego FBI zdecydowało się założyć mu teczkę. Był nieustannie śledzony, jego telefony były na podsłuchu. Agenci federalni pisali o nim w swoich raportach: Lennon wydaje się być radykalnie zorientowany, chociaż nie sprawia wrażenia prawdziwego rewolucjonisty, bo nieustannie jest pod wpływem narkotyków. Było w tym sporo prawdy: pod koniec lat 60. Lennon zmagał się z uzależnieniem od heroiny. Do końca życia był alkoholikiem. Na pewno nie pomagał stres, który wiązał się z tym, że FBI nawet nie kryło się z tym, że śledzi każdy jego krok. Lennon miał na tym punkcie paranoję, do końca życia twierdził, że jest obserwowany.
Dzięki staraniom naukowca Jona Wienera w 1997 roku ujawniono akta FBI na temat Johna Lennona. Nagromadziło się tego około 300 stron dokumentów, jednakże 10 kartek nie odtajniono, gdyż zawierały informacje udzielone przez inne państwo. Jak oświadczył jeden z byłych agentów angielskiej agencji kontrwywiadowczej MI5, David Shayler, chodziło o powiązania muzyka z brytyjskimi radykałami, Nową Lewicą. Twierdził też, że Lennon, z pochodzenia Irlandczyk, przekazywał pieniądze IRA. Ta rewelacja pozostaje kwestią sporu między badaczami, jednakże faktem jest, że artysta był gorącym orędownikiem niepodległości Irlandii.
- Czy wiesz co zrobiłeś?
- Właśnie zastrzeliłem Johna Lennona
Wydawało się, że to jednak Lennon wygrał. Nixon opuścił Biały Dom w niesławie po aferze Watergate, a w 1975 roku ex-Beatles otrzymał upragnioną zieloną kartę. Nie nacieszył się nią długo, bo 8 grudnia 1980 roku zginął od czterech strzałów, które oddał do niego Mark David Chapman w bramie słynnego apartamentowca Dakota w Nowym Jorku, gdzie wówczas Lennon mieszkał z Yoko. Budynek ten zresztą owiany jest złą sławą, tam m.in. Roman Polański nakręcił "Dziecko Rosemary". I chociaż ogólnie przyjęta wersja mówi o tym, że jego zabójca był niestabilnym psychicznie fanem, wiele osób jest przeświadczonych o tym, że śmierć Lennona wiąże się z jego politycznym zaangażowaniem. Nawet jego syn Sean jest o tym przekonany. Teoretycy spiskowi spekulują najczęściej, że Chapmanowi wyprano mózg podobnie jak Sirhanowi Sirhanowi, domniemanemu mordercy Roberta Kennedy'ego - obaj nie pamiętają momentu oddawania strzałów. Obu mężczyzn uznają za ofiary MKULTRA, tajnego programu CIA, w którym eksperymentowano z narkotykami (m.in. meskaliną i LSD) oraz hipnozą, aby stworzyć zdalnie sterowanych zabójców, tzw. mandżurskich kandydatów.
Co ciekawe, podczas procesu Chapmana badało trzech psychiatrów: jeden znany był ze współpracy z CIA, drugi zajmował się także Sirhanem Sirhanem, a trzeci Davidem Berkowitzem, znanym szerzej jako seryjny morderca o pseudonimie "Syn Sama". Wszyscy trzej skazani słyszeli głosy z wewnątrz, które kazały im pociągać za spust. Chapman był również leczony w placówce psychiatrycznej należącej do CIA oraz podróżował do Bejrutu w ramach wyjazdów z YMCA (Young Men's Christian Association - Związek Młodych Mężczyzn Chrześcijan), a o tej organizacji wiadomo, że także ma powiązania z wywiadem amerykańskim.
Motywem zabójstwa Lennona miała być zemsta CIA, która za czasów prezydenta Cartera została wzięta na smycz, a pracę straciło ponad 1000 agentów. Poza tym po prawie 4 latach wycofania się z życia publicznego i artystycznego Lennon nagrywał właśnie nowy album i planował powrót do politycznej aktywności, co tylko mogło oznaczać kłopoty dla nowej administracji i nowego prezydenta, Ronalda Reagana. To tylko najpopularniejsza teoria, istnieją także bardziej zwariowane, w rodzaju tej, że morderstwo zleciła Yoko Ono. Ciągle powstają też kolejne wersje i w ten sposób ta zagadkowa śmierć obrasta mitami, przez co prawdopodobnie nigdy nie poznamy całej prawdy o tamtych wydarzeniach.
Sam Lennon jeszcze w 1972 roku zwierzył się przyjacielowi, że liczy się z tym, że może zostać zabity. Zdarzało mu się żartować, że czeka go śmierć albo w katastrofie lotniczej, albo z rąk zamachowca. Zdawał sobie sprawę, że zaangażowanie polityczne w Stanach Zjednoczonych niosło ze sobą wiele niebezpieczeństw, dlatego często swoje radykalne poglądy starał się maskować dziwacznymi artystycznymi pomysłami, aby uchodzić za nieszkodliwego ekscentryka i chronić swoja rodzinę: Flip i Flap, oto kim są John i Yoko. Mamy większe szanse w tym przebraniu... Bo wszyscy poważni ludzie w rodzaju Martina Luthera Kinga, Kennedy'ego i Gandiego zostali zastrzeleni.
Patryk Balawender
Tekst pochodzi z magazynu www.relaz.pl.