Masowy, spontaniczny, oddolny strajk pracowników Poczty Polskiej był nie lada niespodzianką dla wszystkich. Szczególnie zaskoczone było – a jakże – grono prezesów, z Dyrektorem Generalnym, Zbigniewem Niezgodą, na czele. Gdy strajk się zaczynał i w błyskawicznym tempie ogarniał cały kraj, szefostwo przedsiębiorstwa (państwowego dodajmy) bawiło na serii ekskluzywnych bankietów w Dubaju. Cóż… Powroty do kraju potrafią być wyjątkowo bolesne. Dużo większą troskę wzbudza jednak nie tyle zaskoczenie szefostwa, co szok w związkach zawodowych.
Pocztowy kolektyw
Poczta Polska jest przedsiębiorstwem o niebywale dużym, jak na polskie warunki, wskaźniku uzwiązkowienia. Sławomir Redmer, szef Federacji NSZZ Pracowników Łączności w Polsce zrzeszonej w OPZZ, ocenia, że do organizacji związkowych należy ponad 60 proc. ogółu pracowników PP. Współpraca pomiędzy "Solidarnością", a OPZZ układa się dobrze.
Strajki, czy jakiekolwiek ostre scysje pomiędzy kierownictwem, a załogą zdecydowanie nie należą do tradycji funkcjonowania Poczty Polskiej. Jedyna większa inicjatywa tego typu miała miejsce w 1980 roku, gdy listonosze odmówili kolportażu prasy. Działo się tak ponieważ w przedsiębiorstwie wytworzył się szczególny klimat społeczny. Praca listonosza łączyła się zawsze ze szczególnym etosem i wzbudzała powszechny respekt i zaufanie. I to nie tylko dlatego, że ludzie ci zapewniali praktycznie całą łączność w kraju, ale również ze względu na bliską znajomość z wieloma adresatami, którym dostarczali listy. Listonosze spotykali się z niebywałą serdecznością ze strony swoich klientów, często pomagali im w trudnych sytuacjach czyniąc im najprostsze przysługi jak np. drobne zakupy dla niedomagających emerytów czy rencistów, przynoszenie leków itp. Oczywiście nie bez znaczenia pozostawał też mundur, który kiedyś zdecydowanie dodawał prestiżu oraz świadomość odpowiedzialności wykonywanej pracy.
Bardzo szybko pracownicy poczty zaczęli zrastać się specyficzny organizm społeczny. "Wszyscy bardzo szybko staliśmy się jedną wielką rodziną. Wszyscy pracownicy znali się doskonale nie tylko pomiędzy sobą. Znali też swoje rodziny, dzieci, a nawet wnuki. Kolega czy koleżanka z pracy nie byli nigdy traktowani jako bezosobowy, czy bezdusznym współpracownik czy znajomy z pracy. To byli przyjaciele, to byli bardzo bliscy sobie ludzie" – mówi Sławomir Redmer. Równolegle do polepszającej się atmosfery pracy i zacieśniania się więzi pomiędzy pracownikami rosła także ich identyfikacja z przedsiębiorstwem jako takim. Poczta stała się z czasem czymś więcej niż zakładem pracy z zatrudnionymi tam osobami. Pracownikom jawiła się jako szczególna instytucja, której oni są podopiecznymi i która służy jako swoisty dom wielkiej pocztowej wspólnoty.
Zjawisko to – w sposób oczywisty – wpłynęło na wykształcenie się specyficznej kultury pracy. Z jednej strony wyjątkowo pozytywnie wpłynęło to na atmosferę pracy. Pracownicy lubili swoją firmę, ich pracę powszechnie szanowano, zawsze byli godziwie wynagradzani i traktowani z należytym dostojeństwem zarówno przez władze jak też – co niepomiernie ważniejsze – przez społeczeństwo. Satysfakcja z pracy zaś, a także poczucie celowości i społecznego sensu jej wykonywania, są z kolei podstawowym warunkiem efektywnej i sprawnej pracy całego przedsiębiorstwa. Z drugiej strony doprowadziło to do znacznego zaniku kolegialnej struktury władzy, która – choć formalnie i prawnie istniała – w pocztowej przestrzeni społecznej funkcjonowała bardziej jako konwenans i utarty zwyczaj, niż system służbowego wydawania i wykonywania poleceń.
Sytuacja ta sprzyjała łagodzeniu wszelkich konfliktów i polubownemu rozstrzyganiu wynikłych sporów. Poczucie rodzinnej wręcz wspólnoty i jedności wśród załogi stanowiło też element skutecznego odstraszania ewentualnych zakusów kierownictwa na wypracowane standardy pracy i płac. Stąd tradycja strajków i ostrych sporów obca była pracownikom Poczty… do niedawna.
Na wolnym rynku...
Poczta Polska nie funkcjonuje przecież w próżni. Przekształcenia ustrojowe lat dziewięćdziesiątych i wolny rynek – wcześniej czy później – musiały dotknąć także i tę instytucję. Sławomir Redmer przyznaje, że pocztę zniszczyły: "dziki kapitalizm oraz bezwzględna i nieopanowana żądza zysku". Nieodłącznym elementem wolnorynkowej paranoi jest oczywiście prywatyzacyjna dogmatyka. W pierwszym rzucie doprowadzono do rozbicia firmy Poczta Polska – Telegraf – Telefon na Pocztę Polską i Telekomunikację Polską. Ta ostatnia była najbardziej dochodowym przedsiębiorstwem w Polsce od momentu jej powstania. Państwowa TP pompowała do budżetu miliony złotych rocznie. Sprywatyzowano ją sprzedając francuskiej spółce (żeby było śmieszniej – państwowej!). Efekt: drastyczne obniżenie płac i warunków pracy, masowe zwolnienia, podwyżka cen za usługi połączona ze spadkiem ich jakości.
Kapitalizm nie zna ani rozsądku, ani litości. Poczta Polska także nie ma prawa się ostać cała i zdrowa, zgodnie z logiką systemu. Projekt ustawy o prywatyzacji tego przedsiębiorstwa jest praktycznie gotowy. Zanim jednak dojdzie do spektakularnych rozstrzygnięć, wolnorynkowym zwyczajem jest agresywna destrukcja wszystkiego co wartościowe, humanitarne, ludzkie i w ogóle pozytywne, a przetrwało ostatnie siedemnastolecie. Dzisiejszy porządek polityczny i ekonomiczny nie może sobie pozwolić na istnienie Poczty Polskiej w jej utrwalonym wcześniej kształcie. Dziś nie ma już miejsca na żadne sentymenty i emocje. Liczą się zyski firmy i wydajność siły roboczej. Zniszczenie całej społeczno-kulturowej struktury musiało być priorytetowym zadaniem nowych włodarzy. Nic bowiem nie jest dla kapitalizmu takim zagrożeniem jak pracownicza solidarność i poczucie wspólnoty. Każdy dzielący się ze współpracownikiem przyniesioną z domu kanapką jest dlań zarodkiem śmiertelnego raka.
Rozbicie pracowniczej jedności
W sytuacji ścisłego porozumienia pomiędzy pracownikami samowola szefostwa jest niemożliwa, nie da się wówczas skutecznie odebrać im godności i narzucić niewolniczego systemu pracy, czyli obowiązującego obecnie standardu. Postanowienie o zmianie zastanego stanu rzeczy podjęto już w 2004 roku. W 2005 przeprowadzono – cóż za niespodzianka – restrukturyzację przedsiębiorstwa. Zlikwidowano dotychczasową jego konstrukcję i w jej miejsce wprowadzono kilkanaście pionów. "Przekształcenie to było kompletnie nie przemyślane i doprowadziło do totalnego bałaganu i chaosu" ocenia Redmer. Mimo zapowiedzi kierownictwa nieporządek z dnia na dzień przybierał coraz większe, patologiczne wręcz rozmiary. Poczta Polska przekształcona została z wyjątkowo sprawnie funkcjonującego przedsiębiorstwa, o fantastycznych tradycjach i społecznym zaufaniu, w tragiczne pobojowisko. "Nikt nie mógł do końca wyjaśnić jaki jest zakres obowiązków danego pionu czy indywidualnego pracownika" dodaje Redmer. Bezład organizacyjny musiał – naturalnie – wywołać spory kompetencyjne. Rychło okazało się, że za pomocą strukturalnych manipulacji – nolens volens – doprowadzono do niemożliwego. Skłócono różne grupy pracownicze, które postawione w sytuacji bazarowego zamętu zaczęły obawiać się odpowiedzialności za niedopełnione obowiązki. Starach przed naganą subtelnie połączył się z lękiem o utratę pracy (pracownicy rozumieją bowiem prawdziwe znaczenie terminu "restrukturyzacja"). Atmosfera funkcjonowania zmieniła się zatem szybko i skutecznie nadwyrężyła pracowniczą jedność. Na tym jednak nie koniec.
Ideologiczna paranoja
Szefostwo Poczty Polskiej postanowiło powtórzyć kilka błędów swoich kolegów po fachu z Europy Zachodniej. Otóż piony współpracować miały między sobą na zasadzie firm, które wykupują od siebie nawzajem usługi. Podobny system wprowadził kiedyś państwowy szwedzki producent samochodów Saab. Efekt – bankructwo przedsiębiorstwa i wykupienie go przez międzynarodowy koncern General Motors. Polska przeżywa dziś tę samą ofensywę ideologiczną kapitalistycznej filozofii, której kraje skandynawskie ciężko doświadczyły w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku.
Dezorganizacja Poczty osiągnęła rozmiary horrendalne, a przedsiębiorstwo od tamtej pory trwa wyłącznie dzięki niespotykanemu zaangażowaniu w pracę i olbrzymiemu poświęceniu pracowników niższych szczebli, czyli tzw. eksploatacji pocztowej. Ich wyjątkowa postawa nie mogła jednak przezwyciężyć patologicznych rozwiązań systemowych. Pomimo wielkiego wysiłku pocztowców, poziom świadczonych usług obniżał się drastycznie. Spory kompetencyjne przerodziły się wówczas w awantury za sprawą braków kadrowych i nieludzkiego obciążenia pracą zarówno listonoszy, pracowników rozdzielni jak i asystentek (pań w okienkach). Nieusatysfakcjonowani klienci dawali wyraz swojemu niezadowoleniu, co zrujnowało dotychczasową renomę przedsiębiorstwa.
Rozpacz załogi i głupota szefostwa
"Doszło do niewyobrażalnego tąpnięcia społecznego, z którego rozmiaru i efektów nie zdają sobie sprawy ani pracodawcy, ani klienci, ani nawet politycy. Zniszczono najdelikatniejszą tkankę całej firmy, która dotychczas pozwalała jej sprawnie działać i kształtowała jej wizerunek zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz" - komentuje Sławomir Redmer. I choć trudno w to uwierzyć, wszystko wskazuje na to, że ma on rację twierdząc, że pracodawcy nie byli świadomi efektów swoich działań. Ich bezkresna głupota oraz mistyczna wiara w komercjalizację jako panaceum na każdy problem pchnęła ich ku idiotycznej, acz modnej, dzikiej restrukturyzacji za wszelką cenę – tu, teraz, natychmiast. Oczywiście naiwnością byłoby sądzić, że Zbigniew Niezgoda, czy jego poprzednik Tadeusz Bartkowiak (mianowany przez SLD dodajmy) nie upatrywali w tej destrukcji osobistych korzyści. Wystarczy przywołać choćby kwestię mundurów dla listonoszy. Ceny nędznych ubranek, w które zmuszony jest wciskać się na co dzień listonosz są niewyobrażalne. Poczta kupuje jedną kurtkę za blisko 1300 PLN, a spodnie za prawie 400 PLN! Dla jasności dodajmy – nie szyje ich ani Hermenegildo Zegna, ani Hugo Boss, nie nawet nie Sunset Suits. Cytować można by wiele tego typu groteskowych wręcz przykładów ewidentnego łamania prawa.
Nepotyzm, protekcja, poplecznictwo, kumoterstwo, klikowość, koteryjność… Oto wartości jakie skutecznie wypromowało wówczas kierownictwo. Świadczą o tym nie tylko liczne wypowiedzi pracowników poczty oraz przedstawicieli związku zawodowego. Potwierdza to dobitnie miażdżący wręcz raport Najwyższej Izby Kontroli. Jest to dokument dostępny publicznie na stronach internetowych. Lektura zajmująca. Wynika z niej bowiem, że kierownictwo Poczty Polskiej zajmowało się przede wszystkim działalnością przestępczą, żerując intensywnie na rozsypującej się strukturze.
Pracodawcy utracili zatem realną możność zarządzania przedsiębiorstwem, szczęśliwie (dla nich!) jednak nie zapomnieli podreperować swoich finansów grabiąc z tonącego okrętu wszystko co było pod ręką.
Manipulacji strukturalne a związki zawodowe
Dyrekcja Poczty, działając w porozumieniu z właściwymi ministerstwami oraz wydelegowanymi do rozstrzygania w tej materii oficjelami rządowymi, podjęło decyzję o wprowadzeniu instytucji tzw. jednego pracodawcy. Poczta Polska jest olbrzymim przedsiębiorstwem, zatrudniającym ponad 100 tys. pracowników. Dziś, wszyscy oni mają już jednego pracodawcę – Dyrektora Generalnego Poczty Polskiej, Zbigniewa Niezgodę. Na negatywne dla pracowników efekty tej decyzji nie trzeba było czekać zbyt długo – uderzyła ona przede wszystkim w związki zawodowe.
Związki zawodowe na Poczcie Polskiej odgrywały zawsze rolę szczególną. Mocno ugruntowany klimat pracowniczego kolektywu i przywiązanie do przedsiębiorstwa połączone z poczuciem społecznej odpowiedzialności za wykonywaną pracę sprzyjały bardzo wysokiemu – jak na polskie warunki – wskaźnikowi uzwiązkowienia. Obecnie wynosi on ponad 60 proc., co jest wynikiem zaiste fenomenalnym jeśli przyrównać to do średniej krajowej – około 13 proc. "Solidarność" i OPZZ-owska Federacja NSZZ Pracowników Łączności w Polsce zawsze współpracowały przy wszystkich najważniejszych projektach, choć wszechogarniająca atmosfera "konkurencyjności" momentami udzielała się także i na tym polu, czyniąc bardzo realne szkody. Wystarczy przypomnieć przeciągające się nieprzyzwoicie negocjacje płacowe, które miały zakończyć się w czerwcu tego roku, a jeszcze w sierpniu związki zawodowe nie wypracowały jednolitego stanowiska negocjacyjnego urządzając cyrkowe wręcz przepychanki i licytacje oraz – co nieodzowne – powodując ciężki gniew szeregowych związkowców.
Wraz z wprowadzeniem instytucji jednego pracodawcy zaistniała konieczność kompletnej reorganizacji struktur związkowych, które ewidentnie oddaliły się od pracowniczej rzeczywistości na bardzo niebezpieczną odległość. Jak dalece wyalienowały się one od ludzi interesów których mieli bronić dobitnie świadczy obecny protest. Przyznaje to również Sławomir Redmer: "jestem bardzo rozgoryczony i przygnębiony; to co się stało jest czymś więcej niż tylko żółtą kartką dla związków zawodowych". A zająć się jest (i było) czym.
Wyzysk
Sprawą najważniejszą jest fatalny poziom zarobków. Szok miesza się ze wściekłością gdy przyzwoita osoba dowiaduje się, że listonosz zarabia około 1100 PLN brutto! Po odliczeniu wszystkich świadczeń, do dyspozycji pozostaje obraźliwa doprawdy kwota 750-800 PLN. Torba listonosza waży w granicach 30 kilogramów. Warto wspomnieć, że międzynarodowe standardy medyczne wyraźnie wskazują, że regularne dźwiganie bagażu, którego waga przekracza dziesięć kilogramów zagraża zdrowiu i szybko powoduje trwałe uszkodzenia kręgosłupa oraz kości nóg. Oprócz przerzuconej przez ramię torby, listonosz wlecze za sobą wózek. Nosi przy sobie tysiące złotych, w każdej chwili musi liczyć się z ryzykiem rabunku. Poza tym listonosze pracują ponad siły, po kilkanaście godzin dziennie. Obowiązuje bowiem tzw. zadaniowy czas pracy, co oznacza ni mniej ni więcej tylko – nikt nie idzie do domu dopóki praca nie zostanie wykonana. Pojęcie wynagradzania pracowników za nadgodziny jest oczywiście dyrekcji obce.
Potworną czkawką odbija się też wspomniana wcześniej klęska negocjacji płacowych. Spory między-związkowe i przeciągające się w czasie rokowania wytworzyły wśród pracowników wrażenie, że związki zawodowe i dyrekcja wspólnie stosują jakąś obstrukcję. Tego typu opinie pojawiają się na forach internetowych, które okazały się najważniejszym kanałem komunikacyjnym podczas obecnej mobilizacji. Nie można też pominąć faktu, iż rzeczone negocjacje odbywały się wyjątkowo sprzyjającym okresie. Poczta Polska notowała wówczas rekordowe zyski, a w przeprowadzonym nieco wcześniej referendum 98 proc. pracowników opowiedziało się za strajkiem generalnym.
W końcu strajk
"To strajk odłożony w czasie" - twierdzi Sławomir Redmer. I trudno nie przyznać mu racji. Kumulujące się problemy i sprzeczności były tak ogromne, że wcześniej czy później musiało dojść do mobilizacji. I stało się. Czara goryczy przelała się w Szczecinie. Tam właśnie padła pierwsza iskra – listonosze odmówili świadczenia usług i ogłosili strajk.
Wieść o tej akcji szybko rozeszła się po całym Pomorzu i zaraz potem po całym kraju. Protest rozszerzał się błyskawicznie. Pracownicy skrzykiwali się za pomocą komunikatorów oraz for internetowych. Szybko powstawały też strony www różnych komitetów strajkowych. W tej chwili w sieci istnieje co najmniej siedem witryn stworzonych przez strajkujących pocztowców, a na forach i listach dyskusyjnych widnieją setki tysięcy wpisów. Wyłącznie dzięki nim zresztą, związkom zawodowym udało się jako-tako określić geografię strajku, choć do dziś tak naprawdę nie jest ona do końca jasna.
"Związki zachowały się w jedyny możliwy przyzwoity sposób i udzieliły strajkującym pełnego poparcia, a szefostwo poinformowały o wszczęciu sporu zbiorowego" – mówi Redmer. "Nie możemy ogłosić strajku generalnego przed wyczerpaniem określonej ustawami drogi prawnej" - dodaje. Strajk tymczasem, mimo, iż z punktu widzenia prawa nielegalny, trwa i trwał będzie zapewne do skutku, choć ze zmiennym nasileniem. "Dyrekcja Poczty przyjęła na początku postawę najgłupszą z możliwych, czyli na nic się nie zgadzała krzycząc tylko, że nie ma pieniędzy i że strajk jest nielegalny. Oczywiście, po dwóch dniach rozum wrócił, choć tylko częściowo. Dla nas – związków zawodowych – dużym problemem było przedstawienie komplementarnego zestawu postulatów. Z różnych regionów dochodziły do nas zupełnie różne żądania, inna była ich skala i charakter. W końcu, po szybkich, acz wydaje się skutecznych konsultacjach z możliwie dużą ilością strajkujących, skompletowaliśmy zestaw złożony z 15 punktów. Na 14 z nich pracodawca już przystał co jest niewątpliwym zwycięstwem. Toczymy jednak zacięte boje o punkt ostatni, a najważniejszy – podwyżki płac. Intencją Dyrekcji jest podzielenie pracowników i przeciwstawienie ich sobie oraz oczywiście oszczędność ich kosztem. Szefowie chcą inaczej wynagradzać pracowników z dużych, małych i średnich miast, co jest oczywistą niedorzecznością" - opisuje Sławomir Redmer. I dodaje: "wygląda na to, że kierownictwo Poczty Polskiej zupełnie nie zdaje sobie sprawy z zagrożenia jakie może wywołać strajk generalny. Nie zdaje sobie także sprawy z tego, że protestujący zdecydowali się na dziki strajk, czyli krok bardzo radykalny. Jeśli dyrekcji wydaje się, że doprowadzonych do ostateczności ludzi można omamić jakimiś niby obietnicami albo im grozić to ciężko się myli. A kilkutygodniowy strajk generalny mógłby totalnie sparaliżować cały kraj!".
Związki zawodowe wprawdzie o to nie apelowały, ale 27. listopada strajk został miejscami zawieszony. Jeszcze wcześniej protest zawiesili pocztowcy w Krakowie, którym wojewoda zagroził zmobilizowaniem oddziałów wojskowych do roznoszenia przesyłek. Protest ten, jak każdy, ma swoje naturalne tempo, swoje upadki i wzloty. Odbywa się w bardzo ciężkich warunkach, a strajkujący są pod ciągłym obstrzałem mediów. "To niebywałe!" – mówi Sławomir Redmer. "Takiej propagandy się nie spodziewałem. I to na jakim poziomie? Scena z jednego z telewizyjnych programów pokazuje starszą kobietę, która zagląda do swojej skrzynki pocztowej i prawie zapłakana mówi do kamery, że skrzynka jest pusta już któryś dzień z rzędu i że nie dostała emerytury. Tymczasem każde dziecko wie, że żaden listonosz nie wrzuca pieniędzy do skrzynki pocztowej! Przecież to kompletna manipulacja! Do skrzynki można dostać rachunki do zapłacenia, a nie pieniądze. Ludzi nastraja się w ten sposób przeciwko nam" – dodaje. Innym problemem jest zacierająca ręce konkurencja, która oświadcza uśmiechniętymi ustami swych prezesów, że strajk pracowników Poczty Polskiej przyczynia się do ich sukcesu, który jest tuż... Do tego dochodzi kwestia czysto organizacyjna – wcześniej czy później, zgromadzone na poczcie przesyłki, ktoś będzie musiał roznieść.
Pracownikom Poczty Polskiej życzymy powodzenia, a polską lewicę wypada wezwać raz jeszcze do rozsądnych przemyśleń. Dziś lewicy i związkom zawodowym potrzebna jest poważna refleksja. Strajk pocztowców to dopiero początek...
Artykuł ukazał się na stronie www.socjalizm.org.