- Gdy spojrzę na nasz dworzec, chce mi się płakać - mówi Piotr Kopczyk, ostatni zawiadowca stacji Głubczyce. - Mam nadzieję, że jeszcze doczekam czasu, kiedy znów będę mógł wsiąść tu do pociągu osobowego.
Na razie jednak stacja popada w ruinę. Miejscowa żulernia w podziemnych przejściach urządziła sobie melinę, a pasażerowie pobliskiego dworca PKS toaletę. Wszędzie unosi się odór szamba. Co jakiś czas grupki wyrostków pałętają się po niczyich peronach i demolują co tylko się da. Typowy stan dzisiejszej kolei - obraz nędzy i rozpaczy.
- A kiedyś była to prawdziwa perełka architektoniczna na skalę Europy - przypomina Piotr Kopczyk.
Dafoe na stracji w Głubczycach
Głubczycki dworzec zbudowany jest w kształcie… lokomotywy. Na przedzie ponad 20-metrowa wieża imitująca komin parowozu. Za Niemca na jej szczycie urządzony był punkt widokowy. Dziś nikt już tam nie wejdzie, bo drewniane schody dawno zjadły korniki. Parter i piętro to kocioł maszyny, a nadbudówka to kabina maszynisty. Okna na parterze imitowały koła. Budynek stacji do złudzenia przypomina ten z greckich Salonik.
Zauważył to amerykański reżyser Robert M. Young. Od 3 do 14 kwietnia 1989 roku dworzec udekorowany był hitlerowskimi flagami, a na ścianie głównej widniał napis: Thessaloniki. Stacja stała się planem filmowym dramatu wojennego pt. "Day by Day” (w telewizji polskiej emitowany pod nazwą "Tryumf ducha”).
W roli głównej wystąpił słynny hollywoodzki aktor Willem Dafoe. Gra boksera Salamo Aroucha, greckiego Żyda wywiezionego do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu.
- Całe miasto przychodziło na stację zobaczyć gwiazdora - wspomina Piotr Kopczyk. - A podupadający dworzec przeżywał swoją drugą młodość.
Zapomnieli o kolei
Tymczasem nastał kapitalizm. PKP w całej Polsce zaczęły pozbywać się nierentownych połączeń i całych linii kolejowych. Cięcia nie ominęły też Głubczyc. Ostatni pociąg osobowy odjechał stąd w stronę Raciborza 3 kwietnia 2000 roku. Zielona spalinówka z dwoma wagonami piętrowymi i grupką kilkudziesięciu pasażerów wyruszyła w swój ostatni kurs.
Dzień później została zawieszona linia Racibórz - Racławice Śląskie. Tym samym historia ponad 100-letniej trasy zatoczyła koło. Mieszkańcy Głubczyc do dziś nie pogodzili się z tą decyzją. Zbierali nawet podpisy pod petycją o przywrócenie pociągów, ale nic to nie dało. Jak mówią, nawet dziś kolej miałaby tu rację bytu. Setki młodych ludzi dojeżdża do szkół średnich i wyższych do Raciborza oraz Nysy. Spora grupa mieszkańców miasta i okolic pracuje też na Śląsku. Pociągiem mieliby szybki, wygodny i, co najważniejsze, bezpieczny dojazd.
- Niech tę kolej szlag trafi - denerwuje się 22-letni Andrzej Nowakowski z Głubczyc. - Dojeżdżam codziennie do szkoły w Raciborzu. Muszę tłoczyć się w autobusie PKS-u, a koleją byłoby wygodniej.
Jego rówieśniczka Anna Gwoździk dojeżdża do Nysy na zaoczne studia. Aby dojechać na zajęcia w każdą sobotę i niedzielę, pożycza czerwonego "malucha” od rodziców i jedzie do Racławic Śląskich. Tam przesiada się na pociąg relacji Kędzierzyn-Koźle - Nysa. Wieczorem wraca do Racławic, odpala fiacika i jedzie do domu.
- Najtrudniej jest zimą - przyznaje dziewczyna. - Drogi zawiane są śniegiem, trudno jest przejechać. Marzę o tym, żeby kiedyś wsiąść w Głubczycach do pociągu, poczytać gazetę czy jakąś książkę i wysiąść na stacji w Nysie. Z reaktywowania linii kolejowej nie rezygnują też władze.
- Miasto bez kolei cofa się w rozwoju - przyznaje Adam Krupa, burmistrz Głubczyc. - Dlatego cały czas staramy się przywrócić ruch pasażerski, ale PKP są nieugięte. Mało tego, cały czas wysyłają do nas pisma z pytaniem, czy zgadzamy się na definitywne zamknięcie linii. Nigdy nie wyrazimy na to zgody.
Tymczasem podpisuje ją życie. Złomiarze kradną torowiska, semafory, elementy mostów i wiaduktów. Dworce kolejowe to już prawdziwe ruiny. W Ściborzycach Małych na trasie z Głubczyc do Racławic nie ma okien, drzwi, a po pustych pomieszczeniach hula wiatr. Nie zaglądają tu nawet pijaczki, bo stacja stoi na uboczu.
Przystanek Głubczyce Las to dziś rozlatująca się wiata, zarośnięty peron i pokrzywione szyny. Nic nie wskazuje na to, że jeszcze kiedyś pojedzie tędy pociąg. Nastawnie stojące przed wjazdami do Głubczyc okna mają zabite deskami. Na zamkniętej w latach 80. linii z Głubczyc do Pietrowic na torowiskach rosną już potężne drzewa, a na stacji w Kietrzu usadowiło się jedno z towarzystw ubezpieczeniowych. Im dłużej linia jest w zawieszeniu, tym mniejsze szanse na jej reaktywację.
Teraz wokół dworca rosną gęste chaszcze, że nawet szyn nie widać. Wokół dworca i wewnątrz ktoś zrobił sobie wysypisko śmieci. Dziś coraz mniej mieszkańców powiatu wierzy, że znów zobaczą pociągi przejeżdżające przez ich miejscowości. Ludzie przesiedli się do PKS-ów i prywatnych samochodów.
- Mamy dobre połączenia autobusowe - mówi Stanisława Krawczuk z Bernacic Wsi w gminie Głubczyce. - PKS jeździ przez cały tydzień i dojeżdża prawie do każdej miejscowości.
- Już dawno zapomniałem, że kiedyś była u nas kolej - przyznaje Stefan Mańka z Kietrza. - Do pracy do Głubczyc jeżdżę samochodem. Razem z trzema kolegami zrzucamy się na benzynę. Jest szybko i wygodnie.
Przed wojną z Głubczyc można było dojechać pociągiem do Krnova, a stamtąd do Pragi czy Wiednia.
- Pamiętam, jak w 1945 roku z austriackich miast przez Głubczyce jechały transporty wiozące w głąb Rosji rozmontowane fabryki, płody rolne i inne dobra - wspomina Dionizy Polański, który w latach 1980-1990 był zawiadowcą stacji. - Byłem wówczas młodym chłopakiem. Chodziliśmy z kolegami i zaglądaliśmy pod plandeki. Potem uszczelniono granice pomiędzy oboma państwami i żaden pociąg nie pojechał już do Krnova.
Za komuny przez Głubczyce przejeżdżały aż 34 składy osobowe na dobę i dwa towarowe. Na dworcu pracowały 44 osoby. Czynne były kasy biletowe, restauracja, przechowalnia bagaży oraz kiosk.
- Teraz szkoda o tym mówić - mówi Polański. - Mieszkam naprzeciwko stacji i patrzę, jak umiera.
A Czechom się opłaca...
Co nie opłaca się Polakom, bardzo dobrze funkcjonuje po drugiej stronie granicy. Piętnaście kilometrów na południe od centrum Głubczyc znajduje się stacja w czeskim Krnovie. W tym ponad 20-tysięcznym miasteczku kolej jest prawdziwym oknem na świat. Można stamtąd pociągiem dojechać do Opavy, Ostravy, Ołomuńca czy Brna. Dziennie na tamtejszej stacji zatrzymuje się kilkanaście pociągów osobowych.
Czechom możemy też pozazdrościć infrastruktury. Takiego dworca, jaki mają mieszkańcy Krnova, nie powstydziłoby się żadne duże polskie miasto. Do środka wchodzi się przez przeszklone drzwi otwierane przez fotokomórkę. Wewnątrz czyściutko i ciepło. Czynne kasy biletowe, informacja kolejowa, toalety oraz sklepiki.
- Czesi to mały naród, ale dużo możemy się od niego nauczyć - uważa Piotr Kopczyk.
Sławomir Draguła
Artykuł pochodzi z "Nowej Trybuny Opolskiej".