Piotr Szumlewicz pokusił się o przedstawienie swojej analizy sytuacji ugrupowań lewicowych w tekście "Droga lewicy donikąd". Wymowa artykułu to przede wszystkim nawoływanie, do organizacji lewicy w jedną profesjonalną formację. Tylko to ma pozwolić lewicy na wyjście z politycznego niebytu i zdobycie masowego poparcia. I poglądowi temu można jedynie przyklasnąć. Bez sprawnie działającego ugrupowania jesteśmy skazani na dalszą egzystencję na marginesie publicznego dyskursu.
Moją niezgodę budzić musi jednak teza, jakoby błędne było popieranie obecnie rządzącej koalicji za postulaty socjalne. Poparcie niektórych postulatów, nie oznacza przecież poparcia prawicy w ogóle. Inicjatywy socjalne rządu wydają się być podyktowane populizmem, a nie szczerym ideowym przekonaniem. Nie zmienia to jednak faktu, iż potępiając słuszne projekty, popełniamy błąd taktyczny. Nie można było zrobić większej, z punktu widzenia pozaparlamentarnej lewicy, głupoty jak potępić pomysł "becikowego". Język feministycznej walki wyzwoleńczej, który określa "becikowe" jako emanację patriarchalizmu jest dla zwykłego człowieka kompletnie niezrozumiały. Dla zwykłego człowieka – tak, używam tego sformułowania celowo. Nie jest to, wbrew temu co twierdzi Szumlewicz, "dziwaczna hybryda wymyślona przez radykałów". "Zwykły człowiek" jest sformułowaniem powszechnie używanym w mowie potocznej, w przeciwieństwie do języka środowisk emancypacyjnych. Co więcej znaczenie tego związku jest rozumiane intuicyjne przez każdego, czego nie można powiedzieć o np. "queerowym parasolu" (autentyczny temat referatu jednego z seminariów feministycznych). Zwykły człowiek to ktoś, kto martwi się przede wszystkim o byt materialny swój i swojej rodziny. I co ktoś taki ma sobie pomyśleć o lewicy, która potępia jedno z niewielu posunięć socjalnych obecnego rządu?
Może sobie pomyśleć na przykład:
- Są przeciw becikowemu dla mojej żony, a gadają o prawach gejów, a zatem niczym nie różnią się od SLD. Tego samego SLD, które obcięło emeryture mojej matce-emerytce.
Rozumowanie może jednak pójść jeszcze dalej:
- Skoro łączą nieprzychylne mi, biedakowi poglądy z obroną praw gejów, to zapewne tych ostatnich nie należy bronić.
I tak kolejny Polak zamiast zasilić elektorat lewicy zostanie sympatykiem PiS-u lub Ligi Polskich Rodzin. Bo nie można nie widzieć przyczyny tego, że ludzie pokrzywdzeni przez transformację gospodarczą popierają ugrupowania prawicowe. Oczywiście najbardziej winne jest SLD, autentyczna lewica nie ma takiego oddziaływania, aby wpływać na szerokie masy, ale nie wydaje się rozsądnym wpisywanie jej w zbiorowej świadomości jako tożsamą z ugrupowaniami o charakterze pseudolewicowym. A do tego właśnie prowadzi powielanie eseldowskiej taktyki dawania prymatu sprawom światopoglądowym nad gospodarczymi. To błąd taktyczny, nie mniejszy niż opieranie swojej działalności głównie na tzw. akcjach bezpośrednich, w czym celują z upodobaniem organizacje anarchistyczne.
Zastanówmy się jaka by była przyszłość lewicy, gdyby udało się zbudować prężną organizację, która jednak promowałaby na pierwszym miejscu postulatu ideologiczne: antyklerykalne, feministyczne czy obrony praw mniejszości seksualnych. Program takiej partii mógłby przyciągnąć zwolenników, dla których poszczególne hasła byłyby atrakcyjne. Czyli kolejno: zagorzałych wrogów kościoła, feministki i środowisko LGTB. Chcąc, nie chcąc, ugrupowanie stałoby się zakładnikiem swojego elektoratu i musiałoby zepchnąć sprawy gospodarcze na dalszy plan – nie jest bowiem tajemnicą, że część sympatyków haseł liberalnych społecznie, to jednocześnie gospodarczy neoliberałowie. Ponadto, ponieważ nasi sympatycy nie stanowiliby zbyt dużej części społeczeństwa, lewica musiałaby zapomnieć o jakichkolwiek ambitniejszych planach, skazując się na rolę nie prawdziwej alternatywy dla prawicy, a jedynie formacji niszowej, bez większych perspektyw na realizację swojego programu. Konkludując, sądzę, że Piotr Szumlewicz nie był w swoim wywodzie konsekwentny. Bo profesjonalizm to pierwszy krok, ale dążąc do uzyskania wpływu na decyzje polityczne należy wykonać także krok drugi – wyeksponowanie postulatów ekonomicznych.
Piotr Szumlewicz mógłby nazwałby moją konkluzję kapitulacją przed hegemonią symboliczną prawicy. Rzeczywiście jest w tym trochę racji, gdyż kompletnie odrzucając postulaty "obyczajowe" czy "społeczne" tracimy tak naprawdę lewicową tożsamość i przestajemy się różnić od, dajmy na to, społecznego skrzydła PiSu. Dlatego nie postuluję kompletnego wykreślenia poszczególnych haseł z programu lewicy. Musimy jedynie zabiegać o dobitniejsze zaakcentowanie tych postulatów lewicowych, które są dla zwykłych ludzi zrozumiałe. Robotnik wie, że powinno się podnieść płacę minimalną, a mowa o "uelastycznianiu" Kodeksu Pracy to tylko kamuflaż dla dalszego przesuwania balansu sił w stosunku pracownik-pracodawca w stronę tego drugiego. Bezrobotny wie, że praca nie leży na ulicy, chyba, że przy taśmie za najniższą krajową i że w polskiej sytuacji konieczny jest rozbudowany system ubezpieczeń od bezrobocia i zasiłków. I oni poprą nasze postulaty, bo to często są ich własne poglądy, tyle, że formułowane w myślach podczas codziennej drogi do pracy. Kiedy ludzie przekonają się, że autentyczna lewica jest właśnie tą formacją, która będzie bronić ich interesu, będą w stanie zrozumieć racje, które stoją za innymi poglądami jej poglądami. Kontekst nie może być lekceważony, gdyż często decyduje jaka jest pierwsza reakcja na zetknięcie się z danym poglądem. Gdy w społecznej świadomości staniemy się obrońcami uciśnionych, to logicznym następstwem, także w świadomości społecznej, będzie obrona kobiet czy mniejszości seksualnych, gdy są to grupy również uciskane. Prawda, że wygląda zupełnie inaczej niż w zestawieniu z becikowym jako kolejnym krokiem ku utrwaleniu patriarchalnych stosunków społecznych?
Wydaje się, że tę prawdę poznali przywódcy lewicy w Ameryce Południowej. Hugo Chavez w swoich wystąpieniach otwarcie nawiązuje do Chrystusa i Ewangelii, a Georga Busha nie wahał się określić diabłem. Chavez wie bowiem, że w katolickim kraju jakim jest Wenezuela, nie zdobędzie się masowego poparcia, głosząc hasła antyklerykalne czy nagłą potrzebę emancypacji kobiet. Przytaczam ten przykład, bo jak najbardziej na miejscu jest rozciąganie analogii pomiędzy Wenezuelą i Polską, czy raczej społeczeństwami tych krajów. Oba narody są bardzo religijne, występuje też "głód autorytetów", czego najlepszym dowodem jest zahaczający momentami o kult jednostki autorytet papieża. W obu krajach występuje również silne (choć zapewne w Wenezueli silniejsze) poczucie krzywdy. W Polsce wygrywa na tym prawica, przemycając przy okazji swoje postulaty ideowe, gdyż to ona potrafi dobrze posługiwać się kontekstem. W sąsiedztwie "becikowego", "senioralnego" i podwyżki płacy minimalnej forsuje się edukację kierowaną przez endeka i kompletny zakaz aborcji. Wbrew pozorom emfaza kładziona na obronę praw mniejszości, może się przyczynić do mniejszego dla tej obrony społecznego poparcia – trudno jest ludziom klepiącym biedę zrozumieć lewicowca, który zamiast podkreślać potrzebę poprawy materialnego bytu najbiedniejszych, wykonuje rejtanowskie gesty w obronie homoseksualistów.
Dlatego właśnie polska lewica nie może przejść nad sukcesem Chaveza do porządku dziennego. To taktyka "czerwonego Guliwera" z Wenezueli okazał się skuteczna i to z jego doświadczeń musimy czerpać, jeśli chcemy, aby nasza formacja stała się w Polsce liczącą siłą.
Recepta Piotra Szumlewicza nie jest zatem receptą do końca trafioną. Dobry jest jednak jego zamysł jakim jest wywołanie debaty na temat przyszłej taktyki politycznej lewicy w Polsce. Dlatego taka polemika jest potrzebna i może dać nieporównywalnie większe owoce od kolejnej "akcji bezpośredniej". Ważne jest także to, że udało się w planach zmiany taktyki znaleźć wspólną konkluzję. Środowiska lewicowe muszą zbudować prężną organizacje, która będzie w stanie zaistnieć w mediach zdominowanych przez establishment. Alternatywą jest niebyt. I im prędzej to zrozumiemy, tym lepiej.
Fryderyk Klewicki
Tekst pochodzi z blogu fryderykklewicki.salon24.pl.