Skoro dżihad obficie czerpie z technologii McŚwiata (terroryści rejestrują cyfrowymi kamerami i rozpowszechniają za pośrednictwem internetu egzekucje zakładników), to nie ma żadnego powodu, by jedni Ukraińcy (biało-niebiescy) nie mogli korzystać z technologii PR-owskich przygotowanych dla drugich Ukraińców (pomarańczowych). Syn Wiktora Juszczenki zarobił fortunę na prawie do znaków pomarańczowej rewolucji, ale całej technologii nawet on nie mógł opatrzyć klauzulą: "Wszystkie prawa zastrzeżone".
W 2004 r. Wiktor Juszczenko wygrał dzięki Majdanowi. Wymyślona jeszcze przez antycznych jedność miejsca, czasu i akcji okazała się idealna w dobie reality-show. Wielomilionowa widownia z zapartym tchem, często ze wzruszeniem śledziła narodziny nowej, demokratycznej Ukrainy. Sentymentalnym rewolucjonistom w Polsce Majdan przypomniał Sierpień '80. Cała Polska – na czele z udekorowanym przez ówczesnego prezydenta stolicy, Lecha Kaczyńskiego, Pałacem Kultury i Nauki – była pomarańczowa. Co drugi członek Prawa i Sprawiedliwości – w charakterze obserwatora wyborów prezydenckich – bronił własną piersią demokracji na Ukrainie.
Juszczenko, podobnie jak PiS, po skorzystaniu z demokracji (zdobyciu władzy), postanowił ograniczyć demokrację dla swoich przeciwników. Jednak to, co dzieje się teraz na Ukrainie, wynika przede wszystkim z kontekstu postradzieckiego, od którego Polska jest wolna za sprawą demokracji parlamentarnej i dzięki fiasku prób umocnienia władzy prezydenckiej podejmowanych przez Lecha Wałęsę.
W dawnym Związku Radzieckim parlament (Rada Najwyższa) był jedynie dekoracją. Władza należała do ekipy skupionej wokół szefa partii komunistycznej, która kontrolowała także rząd, wymiar sprawiedliwości, media itd. Po upadku ZSRR w wielu nowych państwach funkcje partii komunistycznej przejął ośrodek prezydencki. W paru wypadkach nie obeszło się przy tym bez walki, bo w ostatnich latach ZSRR parlament stał się niezwykle aktywny. Do poskromienia (pod hasłami obrony demokracji) rosyjskiej Rady Najwyższej jesienią 1993 r. Borys Jelcyn użył czołgów i elitarnych jednostek komandosów. Wcześniej podpisał dekret o rozwiązaniu parlamentu, któremu większość deputowanych się nie podporządkowała i zamieniła swą siedzibę w oblężoną twierdzę.
Kilka miesięcy po spacyfikowaniu parlamentu w Rosji przyjęto nową konstytucję – obowiązującą do dziś, która daje władzę prezydentowi. Umożliwiła ona Jelcynowi powrót do czasów radzieckich, gdy decyzje o polityce państwa i składzie rządu rozstrzygały się poza parlamentem. Ta wielka władza pomogła Jelcynowi w dotrwaniu do 2000 r. i przekazaniu władzy namaszczonemu kandydatowi. Władimir Putin z konstytucji czerpie pełnymi garściami. Mało kto poza Rosją potrafi wymienić nazwisko rosyjskiego premiera lub szefa parlamentu. W samym parlamencie Kreml ma swoją "prawą" i "lewą" nogę. Korupcja polityczna (zachęcanie polityków opozycyjnych do przechodzenia na stronę prezydenta) kwitnie od lat.
Jesień 1993 r. i jej następstwa w Rosji miały istotny wpływ na kształtowanie się systemów politycznych w innych państwach poradzieckich. Umocniły jedynowładców w republikach azjatyckich, którzy – jak w Turkmenii – urastali do rangi półbogów. W Azerbejdżanie prezydenturę bezpośrednio po ojcu przejął jego syn miliarder. Rosyjski przykład pomógł Aleksandrowi Łukaszence w zrozumieniu, jak zwyciężać ma – rozwiązał parlament, zaprowadził nową konstytucję. Na Ukrainie antyparlamentarny przewrót dokonał się ostatecznie w 1996 r., gdy Leonid Kuczma doprowadził do przyjęcia nowej konstytucji wzorowanej na rosyjskiej. Dawała ona szefowi państwa przewagę nad pozostałymi organami władzy. Ograniczała rolę parlamentu i premiera. Prezydent powoływał i odwoływał premiera, ministrów, szefów terenowej administracji rządowej (naszych wojewodów). W praktyce – podobnie jak w Rosji i na Białorusi – na Ukrainie kluczową rolę odgrywała administracja prezydenta, która – jak kiedyś aparat partyjny – kontrolowała wszystkie organy władzy, a w szeregu wypadków dublowała struktury rządowe.
Przy tym Komitet Centralny Komunistycznej Partii Ukrainy w okresie radzieckim zatrudniał połowę mniej pracowników niż administracja prezydenta (w Rosji dla administracji prezydenta okazała się za ciasna siedziba dawnego KC KPZR). Podobnie jak to ma miejsce dotąd w Rosji i na Białorusi, władzę na Ukrainie kontrolował przez lata niekonstytucyjny organ. Podobnie jak w Rosji i na Białorusi także na Ukrainie dochodziło do nadużyć wyborczych – aparat państwowy wykorzystywano do popierania sił przychylnych prezydentowi i kompromitowania przeciwników. Mieszaną ordynację wyborczą (połowa kandydatów pochodziła z jednomandatowych okręgów wyborczych) wykorzystywano – podobnie jak w Rosji – do zasilania partii władzy o deputowanych z jednomandatowych okręgów wyborczych. Polityczna korupcja była na porządku dziennym.
Konstytucja Ukrainy 1996 r. pozwalała na skupienie władzy – podobnie jak w Rosji i na Białorusi – w rękach wąskiej grupy osób, skupionej wokół prezydenta.
Jelcyn, Kuczma, Łukaszenka dokonali podobnej zmiany systemu politycznego. Dwaj pierwsi przywódcy uzyskali przy tym zdecydowane i dość trwałe poparcie od Zachodu, opakowali bowiem swe działania w hasła obrony demokracji przed siłami dawnego porządku. Manifestujący otwarcie sentyment do dawnego porządku Łukaszenka niemal od razu był przedmiotem ostrych oskarżeń.
Szykując się do opuszczenia urzędu prezydenta Kuczma, który nie miał pod ręką własnego Putina, w 2003 r. ogłosił debatę nad zmianami konstytucyjnymi. Obozowi Kuczmy chodziło o znaczne osłabienie pozycji prezydenta. Ówczesna opozycja – pewna rychłego zwycięstwa – zablokowała pomysły Kuczmy (np. wybierania prezydenta przez parlament). W grudniu 2004 r. w ramach kompromisu walczące strony zgodziły się na zmiany konstytucji z długim vacatio legis (weszła w życie 1 stycznia 2006 r.) ograniczające władzę prezydenta. Parlament uzyskał możliwość powoływania premiera i rządu. Prezydentowi pozostali dwaj podlegli mu ministrowie – spraw wewnętrznych i obrony. Jednak i to powodowało wewnętrzne napięcia w rządzie. Janukowycz – poprzez swoje wpływy w Radzie Najwyższej – doprowadził do usunięcia "prezydenckiego" ministra spraw zagranicznych, Borysa Tarasiuka, jednego z liderów pomarańczowej rewolucji, przeciwnika premiera. Rada Najwyższa uchwalała wetowaną przez prezydenta ustawę o Radzie Ministrów, pozbawiającą prezydenta m.in. prawa do wysuwania kandydatur ministrów obrony i spraw zagranicznych.
Los (a przede wszystkim miejsce siedzenia) sprawił, że politycy wrodzy utożsamianemu z demokracją obozowi pomarańczowych stali się głównymi rzecznikami demokratycznej, zgodnej z europejskimi standardami, konstytucji. Przejścia z systemu prezydenckiego do systemu parlamentarno-gabinetowego. Ukraińskiej demokracji sprzyjała też zmiana ordynacji wyborczej z mieszanej na proporcjonalną – do parlamentu dostają się wyłącznie partie, które przeskoczą trzyprocentowy próg poparcia.
U źródeł decyzji Juszczenki leżał zamiar zmontowania w parlamencie koalicji konstytucyjnej do zmiany ustawy zasadniczej – mówiło się nawet o zniesieniu urzędu prezydenta. Juszczenko tłumaczył, że podjął decyzję, bo nowa koalicja zmienia wynik ubiegłorocznych wyborów parlamentarnych, deputowani są przekupywani, a to godzi w demokrację. Przede wszystkim obecna sytuacja godzi w prezydenta. Mniejsza o Juszczenkę. Godzi w urząd prezydenta.
Dla ukraińskiej demokracji rzeczywiście byłoby lepiej, gdyby został on zniesiony. Sprzyjałoby to uporządkowaniu i uczytelnieniu systemu politycznego, wyeliminowaniu podsycanych przez zwalczające się obozy władzy konfliktów z użyciem zmobilizowanych i zwożonych do Kijowa "rewolucjonistów", usunięciu niekonstytucyjnego ośrodka decyzyjnego.
Skoro taki pomarańczowy demokrata jak Juszczenko okazał się zwolennikiem utrwalonego przez Jelcyna systemu rządzenia, to co by było, gdyby prezydentem został Janukowycz, dla którego w 2004 r. sfałszowano wyniki wyborów? Jeszcze mniej – jak sądzę – przewidywalna byłaby Ukraina, gdyby prezydentem dysponującym – jak teraz Juszczenko – prawem do rozpędzania parlamentu i wywoływania kryzysów została piękna pani "bjuty".
Poprzedni kryzys na Ukrainie został rozwiązany dzięki kompromisowi. Obecny ma rozstrzygnąć orzeczenie Sądu Konstytucyjnego. Jeśli okaże się niekorzystne (zwiezieni do Kijowa "rewolucjoniści" tworzą ku temu dobry klimat) dla Juszczenki, osłabi go osobiście, ale nie musi oznaczać dalszego konstytucyjnego osłabienia prezydenta. Zapewne korzystny dla ukraińskiej demokracji byłby inny kompromis – przedterminowe wybory w zamian za okrojenie prezydenta do mniej więcej polskich wymiarów lub skasowanie tego urzędu. Taka zmiana mogłaby promieniować, podobnie jak promieniowały zmiany zapoczątkowane w 1993 r. przez Borysa Jelcyna. Tyle że w przeciwnym kierunku.
Krzysztof Pilawski
Artykuł ukazał się w tygodniku "Przegląd".