Złamałam się więc i powiedziałam im, że lecę do - jak mnie ostrzegano - „strefy bez jedzenia": do stanu Waszyngton, gdzie jest najwyższa w kraju płaca minimalna (7,63 dolara za godzinę). Nie można tam zjeść w restauracji za rozsądne pieniądze czy spodziewać się jakkolwiek działającej gospodarki. Wybitni konserwatywni ekonomiści niemal jednomyślnie przewidywali, że podniesienie płacy minimalnej spowoduje dziki wzrost cen i masowe bezrobocie. Na dowód mam całą walizkę wycinków prasowych.
Wkroczę do kulinarnej ziemi jałowej z posiłkami w fastfoodach za 20 dolarów i więcej. A jeśli spróbuję uciec do stołówki dla bezdomnych, tysiące bezrobotnych pracowników restauracji stanie przede mną w kolejce.
Wyobraźcie sobie zatem moje zdumienie, gdy - pozbawiona szynki - przybyłam do Seattle i okazało się, że wszystko nie tylko działa całkiem sprawnie, ale wręcz tętni życiem. Restauracje były pełne, a ja mogłam dostać grillowanego łososia za 7,95 dolarów. W moim hotelu było wystarczająco dużo sympatycznej obsługi, a na ulicach nie zaczepiali mnie żadni żebracy. Może tylko dlatego, że jak na Seattle było zimno. Nie można też powiedzieć, że opłakane skutki wyższej płacy minimalnej nie miały czasu się utrwalić. Waszyngton podniósł płacę minimalną ponad federalne minimum 5,15 dolara za godzinę jakieś dziesięć lat temu.
Prawdę mówiąc, jak pisze New York Times z 9 stycznia, gospodarka stanu Waszyngton przeżywa rozkwit. Tylko w zeszłym roku powstało 90 tys. nowych miejsc pracy. Nawet grupy biznesowe zaprzestały narzekań na stanową płacę minimalną. W artykule zacytowano właściciela stoiska z pizzą w zachodniej części stanu: „Płacimy wyższe pensje niż kiedykolwiek, a nasz biznes ma się coraz lepiej, zarobiliśmy ponad 11 procent przez ostatni rok".
Moim następnym przystankiem była Kalifornia, gdzie płaca minimalna 7,50 dolara za godzinę zostanie podniesiona do 8 dolarów w przyszłym roku. I znów obyłam się bez szynki z importu. Uliczne punkty sprzedające taqo są w rozkwicie, podobnie jak słynne bary sushi, w których można kupić kawałek ryby za 100 dolarów.
W sumie 29 stanów podniosło płacę minimalną powyżej 5,15 dolara za godzinę i - patrzcie! - niebo nie wali się na głowę. Czy ekonomiści, którzy przewidywali apokalipsę, mogliby nas przeprosić?
Płaca minimalna na poziomie 7 czy 8 dolarów nie jest żadną utopią. O mojej książce „Za grosze" pisze się czasem błędnie, że to relacja z próby życia na poziomie płacy minimalnej. Bynajmniej, zarabiałam średnio 7 dolarów za godzinę, a według rządu to dużo więcej niż minimum dla jednoosobowej rodziny. A jednak nie mogłam za to przeżyć - z powodu wysokich czynszów nawet w przyczepach kempingowych i w motelach. A nigdy nie zbliżyłam się do drogich rynków mieszkaniowych jak San Francisco czy Seattle. W okolicach Seattle „minimum socjalne" (skalkulowane w stosunku do lokalnych kosztów mieszkania i innych niezbędnych wydatków) wynosi 11,89 dolara za godzinę dla rodziny jednoosobowej i 25,35 dla rodziny trzyosobowej - ponad trzy razy więcej niż obecna płaca minimalna.
Nie ma moralnego uzasadnienia dla płacy minimalnej poniżej minimum socjalnego. A biorąc pod uwagę doświadczenie 29 stanów, które podniosły płacę minimalną, nie ma nawet amoralnego ekonomicznego uzasadnienia.
Barbara Ehrenreich
tłumaczenie: Agata Szczęśniak
Artykuł ukazał się na blogu autorki - ehrenreich.blogs.com. Polski przekład tekstu pochodzi z "Krytyki Politycznej".