Nie mamy tu do czynienia z ruchami sensu stricte religijnymi - grupy te są bardzo zbliżone do siebie jeżeli chodzi o doktrynę - lecz ze zjawiskiem znacznie bardziej banalnym: to organizacje polityczne, których celem jest - ni mniej, ni więcej - przejęcie władzy. Jeżeli organizacje te powołują się przy tym na islam, to dzieje się tak wyłącznie przez ich oportunizm.
Współczesny islam polityczny został wymyślony przez orientalistów z brytyjskich kręgów kolonialnych w Indiach i przeniesiony na grunt pakistański przez Al-Mawdudi`ego (urodził się w południowych Indiach w 1903 r., po podziale Indii w 1947 r. i utworzeniu Pakistanu osiadł na jego terenie, zmarł w Lahore we wrześniu 1979 r.). Szajch Abu al-Ala al-Mawdudi założył w 1941 r. partię Dżamaat-i-islami. Chciał przede wszystkim wykazać, że wierni muzułmanie mogą funkcjonować jedynie w ramach państwa islamskiego, ponieważ islam nie pozwala na oddzielenie spraw religii od spraw państwa. Zdaje się, że orientaliści, którzy przygotowywali plan podziału Indii, zapomnieli już, że w XIII w. Anglicy mieli podobną koncepcję chrześcijaństwa.
Islam polityczny, bezpardonowy wróg wyzwolenia, nie troszczy się nadmiernie o religię, na którą się powołuje. Nie oferuje żadnych nowych założeń teologicznych czy społecznych. Nie jest też "teologią wyzwolenia" analogiczną do nurtu, który zrodził się w Ameryce Łacińskiej. Więcej nawet, islam polityczny jest wrogi teologii wyzwolenia. Propaguje poddanie, nie zaś uwolnienie. Jedynym muzułmańskim intelektualistą, który próbował włączyć koncepcję wyzwolenia w swoją wykładnię islamu był Mahmud Muhammad Taha (urodzony ok. 1909 r. w Sudanie będącym wówczas kolonią brytyjską). W 1985 r. Mahmud Taha został za swoje poglądy skazany na śmierć przez władze w Chartumie, a jego egzekucja nie wywołała protestów ze strony żadnych grup islamskich, czy to "radykalnych" czy też "umiarkowanych". Żaden z intelektualistów wpisujących się w nurt "islamskiego odrodzenia" nie wziął go w obronę. Zachodnie media nawet słowem nie wspomniały o jego egzekucji.
Rzecznicy "islamskiego odrodzenia" nie interesują się teologią, ani nie sięgają do myśli klasyków teologii. Ich zdaniem wspólnota islamska definiuje się raczej na podstawie dziedzictwa kulturowego oraz przynależności etnicznej, nie zaś poprzez osobiste, wewnętrzne przekonanie. Stawką jest tu jedynie potwierdzenie "zbiorowej tożsamości". Dlatego najodpowiedniejszy na określenie tych grup będzie termin "islam polityczny".
Islam polityczny czerpie z religii islamskiej jedynie zwyczaje regulujące życie współczesnych muzułmanów i rytuały, których należy bezwzględnie przestrzegać. Domaga się jednocześnie przywrócenia indywidualnych i publicznych norm, które dominowały przed dwoma wiekami w imperium osmańskim, Iranie i w Azji Centralnej pod rządami panujących tam wówczas dynastii. Islam polityczny wierzy (albo przynajmniej sprawia wrażenie, że wierzy), że obowiązujące wówczas zasady były zasadami wypływającymi z "prawdziwego islamu", czyli islamu epoki Proroka. W rzeczywistości nie ma to jednak większego znaczenia. Interpretowany w taki sposób islam nadaje legitymację sprawowanej władzy. Posługiwano się nim do tego celu od początków jego istnienia, aż po epokę współczesną. Islam nie stanowi pod tym względem wyjątku. Również chrześcijaństwo w przedmodernistycznej Europie wykorzystywane było jako fundament struktur politycznej i społecznej władzy. Każdy, kto obdarzony jest odrobiną zdrowego rozsądku i zmysłu krytycznego, będzie wiedział, że pod tym usprawiedliwiającym dyskursem kryją się określone systemy społeczne mające swoją własną realną historię. Islam polityczny nie zajmuje się jednak systemami społecznymi. Nie proponuje żadnej ich analizy, ani ich nie krytykuje. Współczesny islam polityczny jest ideologią opartą wyłącznie na przeszłości i jedyne, co ma do zaproponowania to powrót do niej. Dokładniej - powrót do epoki, która bezpośrednio poprzedzała ekspansję zachodniego kapitalizmu i imperializmu w świecie muzułmańskim.
Podobna "reakcyjna" (w znaczeniu cofania się w przeszłość) interpretacja islamu, chrześcijaństwa, czy też innych religii nie wyklucza odmiennego podejścia, reformistycznego czy nawet rewolucyjnego. Powrót do przeszłości nie jest zresztą pożądany (społeczeństwa, w imieniu których wypowiada się islam polityczny w rzeczywistości wcale go nie chcą). Więcej nawet, nie jest już dziś możliwy. Dlatego też grupy wpisujące się w zjawisko islamu politycznego - inaczej niż bywa zwykle w polityce - nie proponują żadnego konkretnego programu. Na wszelkie społeczne i polityczne kwestie sporne islam polityczny odpowiada pustym sloganem: "islam jest rozwiązaniem".
Kiedy jednak rzecznicy islamu politycznego zostają przyparci do muru, wybierają raczej rozwiązania wpisujące się w nurt liberalnego kapitalizmu. Przykładem może być tu decyzja władz egipskich, które przyznały całkowitą swobodę dysponowania ziemią właścicielom ziemskim, pomijając prawa uprawiających ją farmerów, którzy w pocie czoła wypracowują "islamską ekonomię polityczną". Autorzy podręczników z tego zakresu (sponsorowani zresztą przez Arabię Saudyjską) proponują jedynie kilka najbardziej banalnych zasad amerykańskiego liberalizmu, ubierając je w kanony religijne.
Iran. Dyktatorzy w turbanach
Mimo pewnych pozorów, które zapewniły jej zwycięstwo, Islamska Republika Iranu potwierdza tę ogólną prawidłowość. Szybkiemu rozwojowi ruchu islamskiego towarzyszyła tu zupełnie świecka, prowadzona pod hasłami socjalistycznymi walka z dyktaturą szacha (obaloną ostatecznie w grudniu 1978 r.), reakcyjną w dziedzinie społecznej i sprzymierzoną ze Stanami Zjednoczonymi. Po obaleniu reżimu szacha osobliwe poczynania na polu wewnętrznym mułłowie "rekompensowali" zaciekłym antyimperializmem, który zjednywał im poparcie narodu i odbijał się szerokim echem poza granicami Iranu. Stopniowo jednak okazywało się, że nowy reżim, nawet dysponując niebagatelnymi dochodami ze sprzedaży ropy naftowej, nie jest w stanie zaproponować żadnej nowej drogi rozwoju społeczno-gospodarczego.
Dyktaturę wojskowych i technokratów zastąpiła dyktatura "turbanów" - konserwatywnych duchownych, która doprowadziła do ogólnej degradacji potencjału gospodarczego kraju. Iran, który chciał być w dziedzinie ekonomicznej "drugą Koreą Południową", znalazł się dziś w grupie państw czwartego świata.
Obojętność zatwardziałej prawicy z kręgów rządzących na problemy, z jakimi boryka się na co dzień klasa pracująca, zdopingowały "reformatorów", którzy za cel stawiają sobie złagodzenie linii politycznej obranej przez teokratyczną dyktaturę, nie rezygnując przy tym jednak z jej głównego założenia - politycznego monopolu.
"Reformatorzy", mając świadomość rozmiarów kryzysu gospodarczego, w jakim znalazła się Republika Islamska, zaczęli powoli odchodzić od postawy "antyimperialistycznej". Dziś starają się wprowadzić Iran w świat peryferyjnego, kompradorskiegoiii kapitalizmu. Islam polityczny w Iranie znalazł się w sytuacji impasu. Narastające konflikty społeczne i polityczne, mogą doprowadzić nawet do odrzucenia zasady wilaja al-fakih, przyznającej duchowieństwu prymat nad wszelkimi instytucjami politycznymi i obywatelskimi. W istocie jedynym systemem politycznym, jaki zdołała zbudować Islamska Republika Iranu, jest dyktatura zdominowanej przez mułłów jedynej partii.
Często błędnie przyrównuje się partie islamskie do europejskich partii chrześcijańskiej demokracji. Jeżeli tak, to dlaczego partie islamskie nie miałyby przejąć władzy w Algierii czy Egipcie, skoro przez 50 lat chrześcijańska demokracja pozostawała u władzy we Włoszech? Otóż gdy tylko przejmie ster władzy, reżim islamski likwiduje natychmiast wszelkie formy legalnej politycznej opozycji.
Neoliberalna teokracja
Islam polityczny nie jest niczym innym niż tylko odmianą neoliberalizmu, głoszącego zasady wolnego rynku (choć kompletnie rozregulowanego) i będącego całkowitym zaprzeczeniem demokracji. Według islamu politycznego, prawo religijne (szariat) daje odpowiedź na wszystkie wątpliwe kwestie, zwalniając człowieka z obowiązku ustanawiania i kształtowania prawa (co jest podstawowym kryterium demokracji). Co więcej, szariat pozwala zagłębiać się w niuanse prawa boskiego.
Taka interpretacja wypacza rzeczywistość i zafałszowuje historię muzułmańskich społeczeństw, w których konieczne było opracowywanie nowych praw (nawet jeśli nie działo się to całkiem otwarcie). Oznacza ona również, że jedynie klasa rządząca może mieć prawo interpretowania szariatu. Skrajnym przykładem autokracji tego typu jest Arabia Saudyjska, której władcy przeświadczeni są, że Koran jest wystarczającym substytutem konstytucji. Państwo Saudów jest rodzajem monarchii absolutnej przeniesionej na grunt plemienny.
Współczesny islam polityczny nie wziął się - jak często próbowano twierdzić - z nadużyć laicyzmu. Żadne ze społeczeństw muzułmańskich epoki nowożytnej (za wyjątkiem specyficznych grup w granicach byłego Związku Radzieckiego) nie było naprawdę laickie. Żadne z nich nie było również narażone na zbyt daleko idące reformy wprowadzane przez ateistyczne władze. Na poły nowoczesne państwa takie jak Turcja Mustafy Kemala Atatürka (doszedł do władzy w 1923 r., zmarł w 1938 r.), Egipt za czasów Nasera (1954-1970) czy też Irak lub Syria pod rządami partii Baas obłaskawiły jedynie duchowieństwo (jak to się często działo w przeszłości), posługując się nim dla legitymizacji linii politycznej państwa.
Islam polityczny jest w istocie jedynie formą podporządkowanego kapitalizmu kompradorskiego. Jego rzekomo "umiarkowana" odmiana jest być może największym zagrożeniem dla narodu. Przemoc, jaką posługują się bowiem "radykałowie" służy jedynie destabilizacji państwa i idącemu w ślad za nią wprowadzeniu nowej konstrukcji kompradorskiej, która realizuje założenia tak hołubionych przez Zachód "umiarkowanych" (dobrym przykładem takiej sytuacji może być Iran). Nieustające wsparcie oferowane przez proamerykańską dyplomację światowej triady (Stany Zjednoczone, Unia Europejska, Japonia) poszukującej "rozwiązania" problemu idzie w parze z dążeniem do wprowadzenia nowego globalnego ładu neoliberalnego służącego interesom międzynarodowego kapitału. Połączenie gospodarki liberalnej z polityczną autokracją jest doskonałą kombinacją dla kompradorskiej klasy dominującej, która zarządza społeczeństwami na peryferiach światowego kapitalizmu. Partie islamskie są jedynie narzędziami w rękach tej grupy.
W takim właśnie świetle należy spojrzeć na Braci Muzułmanów, a także inne organizacje uznawane za umiarkowane, których powiązania z burżuazją są powszechnie znane. Tak należy postrzegać również niewielkie podziemne organizacje, które posługują się "terroryzmem" jako metodą walki. Jedni i drudzy są wygodnym narzędziem dla islamu politycznego. Organizacje, które posługują się przemocą doskonale zresztą uzupełniają działalność grup, które infiltrują instytucje państwa (w zakresie edukacji, sądownictwa, masmediów, a także - o ile to możliwe - policji i wojska).
Organizmy te mają jeden cel: przejęcie władzy w państwie, nawet jeżeli zaraz potem "umiarkowani" mieliby ukrócić poczynania "radykalnych". Bezpośrednio po zwycięstwie rewolucji w Iranie mułłowie zdziesiątkowali bojowników oscylujących ku lewej stronie sceny politycznej (fedainów i mudżahedinów), którzy łączyli populistyczne, rewolucyjne hasła zainspirowane socjalizmem z powszechną mobilizacją islamu politycznego. Gdyby nie wsparcie fedainów i mudżahedinów triumf rewolucji islamskiej (na czele której stał Chomejni) nie byłby tak oczywisty. Odtąd mułłowie werbowali spośród lumpenproletariatu i trenowali miliony politycznych terrorystów, którzy mieli przysłużyć się umocnieniu ich władzy.
Istniejące struktury władzy, przeciwko którym obracają się dziś ruchy zaliczające się do nurtu islamu politycznego to w wielu krajach właśnie klasy kompradorskie oraz narodowa burżuazja, całkowicie poddane dyktatom neoliberalnej globalizacji. Klasy kompradorskie nie są bynajmniej demokratyczne, nawet jeśli opowiadają się za tzw. "wielopartyjnymi" wyborami parlamentarnymi. Islamski terroryzm służy im nierzadko za wygodny pretekst do odrzucenia demokracji, tak jak stało się w przypadku Algierii [wybory w 1992 r. zostały odwołane po sukcesie FIS (Front Islamique du Salut, Islamskiego Frontu Ocalenia) w wyborach do władz lokalnych w 1990 r. oraz - choć już mniejszym niż w 1990 r. procentem głosów - w wyborach parlamentarnych w 1991 r.].
Nasuwa się zatem wniosek, że starcia między klasą kompradorów a islamistami są jedynie konfliktem między ugrupowaniami w ramach klas dominujących, które walczą między sobą o władzę i wpływy. Konflikt ten w zależności od okoliczności może przyjmować różne formy: najkrwawszej przemocy, jak w Algierii, lub dialogu, jak w Egipcie, gdzie rząd prowadzi bezpośrednie rozmowy z Braćmi Muzułmanami. Obie strony tego konfliktu posługują się opartą na islamie demagogią, by przeciągnąć na swoją stronę zdezorientowane i zagubione w niuansach sytuacji politycznej społeczeństwo.
Widoczne dziś zagubienie przywodzi na myśl sytuację, jaka zapanowała po upadku nadziei, jakie w poprzedniej epoce przyniósł populistyczny nacjonalizm. Jednakże burżuazja sprawująca dziś władzę daleka jest od laickości. Próbuje być równie "islamska" jak jej przeciwnicy, co przejawia się na przykład włączaniem elementów szariatu (zwłaszcza regulacji dotyczących rodziny) w system prawa krajowego. Wynikające stąd rozwiązania "kompromisowe" umacniają jedynie dominujący porządek neoliberalny i antydemokratyczny. W tej sytuacji polityczne i gospodarcze potęgi królujące na arenie międzynarodowej, ze Stanami Zjednoczonymi na czele, nie widzą nic niestosownego w tym, że islam polityczny mógłby sprawować władzę. W całej pełni jawi się tu hipokryzja zachodnich obrońców demokracji, a także nieprawdziwość przekonania, że "wolny rynek" oznacza "demokratyzację".
Ideologiczna komplementarność
Dyskursy neoliberalnego globalnego kapitalizmu oraz islamu politycznego nie wykluczają się, a raczej wzajemnie się uzupełniają. Tak popularna ostatnio ideologia amerykańskiej "wspólnotowości" przysłania świadomość i walkę społeczną, zastępując je wydumanymi "tożsamościami" kolektywnymi. Ideologia ta doskonale nadaje się do wmanipulowania w system dominującego kapitalizmu, ponieważ przenosi rozgrywkę ze świata rzeczywistych sprzeczności społecznych w abstrakcyjną sferę kulturową, historyczną i absolutną. Islam polityczny jest właśnie rodzajem takiej "wspólnotowości". Mając tego świadomość, dyplomacja państw grupy G7 ze Stanami Zjednoczonymi na czele udziela mu poparcia.
Państwa G7 wspierają więc i wspomagają kraje takie jak Algieria, Egipt, czy Arabia Saudyjska. Aby usprawiedliwić poparcie udzielane islamistom w Afganistanie, Ameryka i Unia Europejska (zwłaszcza Niemcy i Francja) przekonywały, że są oni "bojownikami o wolność" walczącymi z okrutną komunistyczną dyktaturą. A przecież ta "komunistyczna dyktatura" była w istocie rodzajem modernistycznego, narodowego despotyzmu oświeconego, który otwierał szkoły dla dziewcząt. Zachodni przywódcy wiedzą doskonale, że islam polityczny ma bardzo pożyteczną z nich punktu widzenia umiejętność pozbawiania ludności wszelkich narzędzi oporu i obrony, co ułatwia podporządkowanie ich zachodnim interesom.
Amerykański establishment jest mistrzem w wykorzystywaniu islamu politycznego na wszystkie możliwe sposoby. Barbarzyństwo reżimów inspirujących się islamem politycznym (na przykład reżimu talibów w Afganistanie) nie jest jednorazowym wybrykiem, lecz stanowi integralną część ich programu. W razie potrzeby może więc posłużyć zachodniemu imperializmowi jako wygodny pretekst do interwencji. Dzikie okrucieństwo przypisywane społeczeństwom, które same są pierwszą ofiarą islamu politycznego, podsyca islamofobię, co z kolei ułatwia światu zaakceptowanie "globalnego apartheidu" - nieuchronnej konsekwencji ekspansji polaryzującego świat kapitalizmu.
Wsparcie świata zachodniego dla islamu politycznego przybiera niekiedy groteskowe rozmiary, sięgając aż po dostawy broni, pomoc finansową i szkolenie wojskowe dla zwolenników tej ideologii. Pretekstem do udzielania takiej pomocyw Afganistanie była "walka z komunizmem" zaś haniebne postępki islamistów, takie jak na przykład likwidacja szkół dla dziewcząt (utworzonych przez tak potępianych komunistów) nie spotkały się z najmniejszą krytyką ani ze strony wspierających ich rządów, ani ze strony zachodnich organizacji feministycznych. Ci, których jeszcze do niedawna Zachód nazywał "bojownikami o wolność Afganistanu" (w rzeczywistości trenowani przez CIA bandyci) czy też "ochotnikami" (muzułmanie z Algierii, Egiptu i innych zakątków świata islamu) są dziś motorem napędowym akcji terrorystycznych prowadzonych na całym świecie, także w największych miastach Stanów Zjednoczonych. Wsparcie dla islamu politycznego przyjęło również formę azylu udzielanego "uchodźcom politycznym" przez Stany Zjednoczone, Wielką Brytanię i Niemcy, co równało się stworzeniu bojownikom tej ideologii sprzyjających warunków dla organizowania i sterowania akcjami przy minimalnym dla nich ryzyku.
Sojusz między zachodnimi potęgami a islamem politycznym wymaga nieprzerwanej kampanii legitymizującej, którą prowadzą zachodnie media. Jej elementami są np. fikcyjne rozróżnienie na "umiarkowanych" i "radykalnych", czy też nieustanne peany na cześć wielokulturowości, tak wysławianej przez Stany Zjednoczone. Podobne formy "szacunku" dla najróżniejszych "wspólnot" są niezwykle użyteczne z punktu widzenia neoliberalizmu i kapitalistycznej globalizacji, ponieważ nie niosą zagrożenia konfrontacją w zakresie rzeczywistych kwestii spornych.
"Wspólnoty" te włączyły się w neoliberalną rozgrywkę, zafałszowując debatę (jeżeli w ogóle do niej dochodzi), odwracając ją od prawdziwych, namacalnych problemów i przenosząc w abstrakcyjną sferę kulturową. W ten sposób islam polityczny zamiast być przeciwnikiem imperializmu, staje się jego najlepszym pomocnikiem. Fakt ten nie przeszkadza wcale zachodnim ideologom i kręgom opiniotwórczym odwoływać się - gdy tylko zajdzie potrzeba - do wyssanej z palca tezy, jakoby islam był nieprzejednanym wrogiem zachodniego modernizmu czy równie nieprawdopodobnej teorii o "zderzeniu cywilizacji" tak drogiej sercu Samuela Huntingtona i jego protektorów z szeregów CIA.
Podobne wojny toczą się jedynie w sferze urojeń i wymysłów, podczas gdy w prawdziwym świecie ofiary "wspólnoty" - islamu politycznego skazane są na całkiem wymierne i boleśnie odczuwane problemy. Wojna ideologiczna staje się zresztą zasłoną dymną dla polityczno-militarnych interwencji Stanów Zjednoczonych i ich popleczników, gdy tylko uznają ją one za konieczną.
Nie powinniśmy więc być zaskoczeni faktem, że Stany Zjednoczone z zadowoleniem przyjmują przysługę, jaką wyświadcza im islam polityczny, umożliwiając realizację marzenia o światowej hegemonii. Żadnego z ruchów w ramach islamu politycznego Waszyngton nie określa jako swojego wroga. Wyjątkiem są palestyński Hamas i libański Hezbollah (obie grupy uznane za przeciwników jeszcze przed 11 września 2001 r.) oraz Taliban (wpisany na listę wrogów po zamachach 11-09). Fakt, że Hamas i Hezbollah umieszczone zostały przez amerykański Departament Stanu na liście organizacji terrorystycznych przed 11 września, wynikał oczywiście z ich sprzeciwu wobec Państwa Izrael, który w polityce Stanów Zjednoczonych zajmuje miejsce priorytetowe.
Hamas i Hezbollach jako jedyne ugrupowania należące do nurtu islamu politycznego prowadzą walkę z obcą okupacją. Inni przywódcy obracają swoją agresję przeciwko obywatelom własnych państw. Stosowane w tym przypadku podwójne standardy są najlepszą miarą hipokryzji Zachodu. Czego jednak innego można spodziewać się po imperialistach? Aby zachować swoją hegemonię i rozszerzać swoje wpływy, Stany Zjednoczone będą zawsze uciekać się przede wszystkim do użycia siły. Dla własnego dobra powinniśmy o tym pamiętać.
Samir Amin
tłumaczenie: Ewa Cylwik
Tekst ukazał się w "Le Monde Diplomatique - edycja polska".