Politycy rządzącej koalicji z uporem powtarzali, że przedterminowe wybory nic nie zmienią. Okazało się jednak, że przyniosły one kilka ciekawych rozstrzygnięć, które w konsekwencji doprowadzą do wielu zmian na scenie politycznej Ukrainy.
Centralna Komisja Wyborcza Ukrainy 15 października ogłosiła oficjalne wyniki wyborów, których zwycięzcą została Partia Regionów. Zaskoczenia w tym przypadku nie było, ponieważ wszystkie sondaże przedwyborcze dawały zwycięstwo temu ugrupowaniu. Wygrana regionów jest jednak nominalna, ponieważ wyniki innych partii stawiają to ugrupowanie przed realnym zagrożeniem utraty władzy. Otóż, tak naprawdę zwycięzcą przedterminowych wyborów okazał się Blok Julii Tymoszenko, dla którego poparcie w ciągu roku wzrosło o 9 procent. Na trzecim miejscu uplasował się blok Nasza Ukraina – Ludowa Samoobrona, który uzyskał poparcie 14 procent. Do parlamentu weszły również Komunistyczna Partia Ukrainy, oraz, co było dużym zaskoczeniem, Blok Lytwyna, który w poprzednich wyborach nie pokonał 3 procentowego progu wyborczego. Do Rady Najwyższej nie weszli socjaliści, co jest jednoznaczną porażką tego ugrupowania i jego lidera Ołeksandra Moroza.
W przedterminowych wyborach sukces odniosły zatem dwie siły polityczne – Blok Julii Tymoszenko oraz Blok Łytwyna. Ten drugi wszedł do parlamentu mimo, iż większość przedwyborczych sondaży nie dawała mu takich nadziei. Największym zaskoczeniem był jednak wynik Bloku Julii Tymoszenko, który otrzymał poparcie większe o 30 procent niż rok temu, ale co bardzo ważne zaczął zyskiwać poparcie na wschodzie Ukrainy, dotąd bastionie Partii Regionów.
Wynik, jaki uzyskał BJUT to efekt dobrej strategii i bardzo dobrze przemyślanej, a następnie zrealizowanej kampanii wyborczej. Julia Tymoszenko nie tylko skoncentrowała się na ostrej krytyce Partii Regionów i rządów Janukowycza, ale przekonywała wyborców, że tylko jej ugrupowanie posiada program, który pozwoli Ukrainie na prześcignięcie w rozwoju gospodarczym "azjatyckich tygrysów". Co ciekawe, Julia Tymoszenko na początku kampanii skoncentrowała się na dotarciu do wyborców i pokazania im, że tak naprawdę ich zdanie i głos się liczy, a opinia każdego Ukraińca zostanie wzięta pod uwagę podczas pisania programu wyborczego bloku. Z telewizyjnych reklam wyborczych, a także z plakatów rozmieszczonych na całej Ukrainie Tymoszenko zwracała się do Ukraińców z prośbą o kontakt pod bezpłatnym numerem telefonu w celu zgłoszenia swojej propozycji programowej, oraz wskazanie, co w pierwszej kolejności należy zmienić na Ukrainie. Strategia takiego działania miała pokazać, że ważny jest każdy wyborca oraz, że nie jest on tylko środkiem do zdobycia władzy, ale stanowi również partnera, który ma realną możliwość współdecydowania o losach państwa. Znany ukraiński politolog Wadim Karasiow, dyrektor Instytutu Strategii Globalnych, w rozmowie z Portalem Spraw Zagranicznych powiedział, że przyjęta przez BJUT strategia pokazania Ukraińcom, że mają oni faktyczny wpływ na sprawujących władzę z pewnością przyniosła tej sile politycznej wielu zwolenników.
Partia Regionów swoją kampanię skoncentrowała na starych i wypróbowanych hasłach. Oprócz wychwalania zasług i dokonań rządu Janukowycza, odwołano się po raz kolejny do kwestii językowych.
Propozycja uznania języka rosyjskiego za drugi państwowy od kilku lat jest w programie tej partii, jednak mimo możliwości wprowadzenia takich regulacji, Partia Regionów dotąd nie zdecydowała się na ten krok. Obecnie jednak, by uwiarygodnić swoje propozycje w sprawie języka rosyjskiego rozpoczęto zbieranie podpisów w celu przeprowadzenia ogólnoukraińskiego referendum. Zdecydowanym przeciwnikiem przyznania językowi rosyjskiemu statusu państwowego jest prezydent Juszczenko i popierające go ugrupowania polityczne. Zgodnie z ukraińską konstytucją referendum zarządza właśnie prezydent, więc Juszczenko będzie starał się odłożyć ten proces, co może doprowadzić do kolejnego konfliktu pomiędzy tymi przeciwstawnymi obozami. W najbliższych miesiącach okaże się, czy Partia Regionów będzie kontynuować proces przygotowania referendum, czy też jak poprzednio karta językowa z premedytacją została wykorzystana dla uzyskania politycznego poparcia. Sam wynik Partii Regionów, mimo zwycięstwa w wyborach i zachowania zeszłorocznego poparcia nie jest dla niej zadowalający. Dzięki wysokiemu poparciu, jakie uzyskał Blok Julii Tymoszenko, w przyszłym parlamencie niebiescy stracą około dwudziestu deputowanych, co tak naprawdę można określić jako "zwycięską porażkę" regionałów.
Do przegranych tegorocznych wyborów należy jednak zaliczyć Socjalistyczną Partię Ukrainy, oraz pro-prezydencki blok Nasza Ukraina – Ludowa Samoobrona.
Porażka socjalistów, którzy nie weszli do parlamentu jest dla wielu polityków tzw. pomarańczowego obozu swego rodzaju potwierdzeniem tego, że przejście Moroza w lipcu 2006 roku na stronę Janukowycza zostało przez jego wyborców uznane za zdradę. Mimo przegranej, sam Moroz najprawdopodobniej zachowa stanowisko przewodniczącego partii. Pojawiające się głosy żądające usunięcia Moroza są nieliczne, natomiast za jego pozostaniem opowiada się sponsor partii Wołodymyr Bojko, który jest właścicielem zakładów im. Lenina w Mariopolu.
Wynik Naszej Ukrainy – Ludowej Samoobrony, choć całkiem przyzwoity, nie jest takim, jaki zamierzali osiągnąć politycy tego bloku, i oczywiście jego patron – prezydent Juszczenko. W komentarzu dla Portalu Spraw Zagranicznych psz.pl, jeden z liderów NU-LS Wadim Kaskiw przyznał, że wynik bloku nie jest satysfakcjonujący. Całkiem prawdopodobne jest jednak, że poparcie to wystarczy do sformowania większości z Blokiem Julii Tymoszenko i powołania wspólnego rządu.
Jeszcze kilka miesięcy temu, politycy NU-LS w tym szef jej sztabu wyborczego, a jednocześnie przewodniczący prezydenckiego sekretariatu Wiktor Bałoha zakładali, że zdobędą więcej głosów niż BJUT, ponieważ w tzw. umowie zjednoczeniowej, jaką w lutym tego roku podpisały te dwie siły polityczne ustalono, że w przypadku ewentualnej koalicji, posadę przyszłego premiera otrzyma polityk partii, która zdobędzie większe poparcie. Nasza Ukraina – Ludowa Samoobrona otrzymując poparcie dwukrotnie mniejsze od BJUT, w przypadku powołania koalicji tych sił z pewnością nie będzie traktowana przez znaną ze swych ambicji Julię Tymoszenko jako równorzędny partner.
W tegorocznej kampanii wyborcom przedstawiono bardzo wiele nierealnych pod względem finansowym obietnic. Z wyliczeń, jakie przeprowadził Instytut Badań Ekonomicznych i Politycznych Konsultacji wynika, że najdrożej kosztowałaby realizacja programów Bloku Łytwyna i Komunistycznej Partii Ukrainy. Na kolejnym miejscu uplasowała się Partia Regionów, a tuż za nią Blok Julii Tymoszenko oraz Nasza Ukraina – Ludowa Samoobrona. Koszty realizacji chociażby obietnic socjalnych byłyby tak olbrzymie, że nie wytrzymałby tego ukraiński budżet. W czasie kampanii politycy zapewniali, że te propozycje nie są tylko pustymi hasłami ale realnymi propozycjami, które zostaną wprowadzone w życie. Zwykłym Ukraińcom nie chodzi jednak o to, czy politycy wypełnią swoje obietnice wyborcze. Ukraińcy są zmęczeni kolejnymi konfliktami na szczytach władzy i liczą na spokój i stabilność, oraz na współpracę sił politycznych w uzgadnianiu i realizowaniu niezbędnych dla państwa reform. Wszystko wskazuje na to, że ukraińscy politycy nie będą w stanie spełnić tych niewygórowanych wymagań, a zamiast wspomnianego wcześniej konsensusu będziemy obserwować torpedowanie przez opozycję działalności nowo powołanego rządu – dziś jeszcze nie wiemy czy pomarańczowego czy niebieskiego. Jednak w tym przypadku kolor nie będzie miał już żadnego znaczenia.
Piotr Bajor
Tekst ukazał się na stronie Portalu Spraw Zagranicznych (www.psz.pl).