Jaworski: Kapitalizm i głód. Wokół kryzysu żywnościowego

[2008-11-18 08:32:53]

Uwaga mediów jest dziś skupiona na skutkach załamania sektora finansowego w USA i Europie. Jednak w cieniu tych spektakularnych wydarzeń pozostaje los setek milionów ludzi, którym kredyt hipoteczny nigdy się nawet nie przyśnił. Prawie miliard osób głoduje. Nie dochodzi już do dramatycznych wydarzeń, jakie obserwowaliśmy w wielu krajach ubogiego Południa na początku roku. Ceny żywności spadły dziś znacząco, co spowodowane jest prawdopodobnie szybką obniżką cen ropy i ogólnym paraliżem kapitału spekulacyjnego, wycofującego się z rynku kontraktów terminowych w wyniku problemów, jakie przeżywa światowy sektor finansowy. Nadal sytuacja wielu biednych regionów jest niepewna. Nie widać też szans na szybkie zmiany systemowe, dające nadzieję na skuteczne zmierzenie się z kwestią nędzy i niedożywienia. Organizacja Narodów Zjednoczonych ogłosiła 16 października światowym dniem żywności, by zwrócić uwagę krajów zamożnych na problem globalnego głodu. Gest, zdawałoby się, szlachetny; wielka szkoda jednak, że samo ONZ daje zielone światło polityce pomocowej, która zamiast zmagać się z fundamentalnymi przyczynami obecnego stanu rzeczy, utrwala patologie światowego systemu żywnościowego. Ich źródłem jest podporządkowanie rolnictwa krajów rozwijających się interesom kluczowych graczy globalnego agrokapitalizmu.

Kapitalistyczna "samodzielność" żywnościowa

Dantejskie sceny, jakie nawiedziły świat w pierwszej połowie br., nosiły częstokroć znamiona społecznego buntu przeciw dramatycznym podwyżkom cen żywności. W Burkina Faso, Mali, Wybrzeżu Kości Słoniowej, w Indonezji i wielu innych miejscach wybuchły zamieszki na tle gwałtownie rosnących kosztów wyrobów spożywczych. Szybki wzrost cen żywności na całym świecie rozpoczął się w 2005 r., znajdując swój finał na początku 2008 r., gdy wraz kolejną odsłoną krachu finansowego, kapitał spekulacyjny, szukając dla siebie nowego miejsca, zaczął masowo wchodzić w obrót kontraktami terminowymi na surowce. W marcu ryż był na światowych rynkach droższy o 74 proc. niż rok wcześniej, soja – 87 proc., pszenica – 130 proc.[1] W Mexico City ministerstwo finansów oblężone zostało przez tłum bijący w metalowe garnki po rekordowej, trzystuprocentowej, podwyżce cen tortilli. Od Haiti na zachodzie, po Indonezję na wschodzie, ludzie nie mogący wyżywić swych rodzin wylegali na ulice, domagając się politycznych działań zmierzających do poprawy ich losu. Do protestów przeciwko rosnącym cenom doszło również w zamożnej części Europy, m.in. w Hiszpanii, Włoszech, Belgii, gdzie jednak sytuacja żywnościowa, pomimo znacznej inflacji cen podstawowych produktów, oczywiście nie przypominała dramatu dokonującego się na południowej półkuli – tam biedni wydają na jedzenie trzy czwarte swoich dochodów. Świat dowiedział się o wprawiających w osłupienie "ciastkach z gliny", do spożywania których uciekają się Haitańczycy. Według ONZ światowy kryzys żywnościowy sprowadził kolejne 75 milionów ludzi poniżej progu zaspokojenia podstawowych potrzeb biologicznych. Ich oficjalna liczba wynosi dziś 923 miliony[2]. Nikt już dziś nie traktuje poważnie planów Szczytu Milenijnego z 2000 r., przewidujących zmniejszenie liczby głodujących o połowę do roku 2015.

Kraje grupy G8, Unia Europejska, ONZ oraz liczne ponadnarodowe organizacje pozarządowe zadeklarowały w połowie roku znaczącą pomoc dla krajów potrzebujących, podkreślając tym razem zgodnie, że kraje bogate powinny angażować się nie tylko w doraźne działania na rzecz głodujących, lecz przede wszystkim stawiać na politykę rozwojową, która pozwoli ubogim rejonom świata na rozwiązanie problemu niedomagającego rolnictwa. W opublikowanym pod koniec zeszłego roku "Raporcie o Rozwoju Świata" Bank Światowy, dotychczasowy taran neoliberalnej globalizacji, uznaje, że rozwój rolnictwa oznacza nadzieję na poprawienie bezpieczeństwa żywnościowego ludzi skazanych obecnie na głodowanie, ponieważ większość z nich zamieszkuje tereny wiejskie. Ta słuszna uwaga pozwala Bankowi uznać nawet takie praktyki z zakresu polityki rolnej, które do tej pory aktywnie zwalczał, mianowicie subsydiowanie drobnych farmerów, również poprzez dopłaty do kosztów jakie ponoszą oni na zakup nawozów i nasion[3]. Zbiega się to z licznymi programami rządowymi lub powstającymi z inicjatywy międzynarodowych instytucji publicznych, uruchamianymi w wielu krajach dotkniętych kryzysem. Mają one na celu przeprowadzenie na wielką skalę dystrybucji podstawowych wkładów do produkcji rolnej, a skierowane są przede wszystkim do małych gospodarstw rolnych. Programy te przebiegają we współpracy z czołowymi centrami pomocowymi świata. UE, USA, Bank Światowy i FAO (Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa) wyasygnowały łącznie na te cele ponad 4 miliardy dolarów, zaś IFAD (Międzynarodowy Fundusz Rozwoju Rolnictwa) przekazał 200 milionów dolarów. W przedsięwzięciu tym biorą też udział prywatne organizacje charytatywne, m.in. Fundacja Billa i Melindy Gatesów, która przeznaczyła na walkę z kryzysem 17 mln, z czego 7 mln na dystrybucję nasion[4]. Pomoc ta trafić ma w sumie do ponad 50 krajów, głównie Afryki, rejonu Karaibów i Azji Południowo-Wschodniej. Tej globalnej akcji towarzyszy retoryka rozwojowa, uwypuklająca przede wszystkim szanse krajów rozwijających się na zwiększenie własnej produkcji rolnej, a zatem na wzmocnienie samowystarczalności żywieniowej. Nie należy jednak dać się zwieść brzmieniu słów. Kryje się za nimi polityka rozmyślnie zmierzająca do zabezpieczenia interesów kapitalistycznych gigantów rolniczych i agrotechnologicznych.

Chyba po raz pierwszy w historii adresatami głównych światowych programów pomocowych stały się miliony małorolnych chłopów. Fakt ten zwraca szczególną uwagę w kontekście hasła niezależności żywnościowej, pod którym walczą o swój interes niezależne związki zrzeszające rolników z biednego Południa, np. Via Campesina, oraz wspierające je znane organizacje pozarządowe, jak Oxfam. Niezależność żywieniowa to idea wypisywana dotychczas na sztandarach małych, lecz głośnych aktorów politycznych angażujących się chętnie w ruch alterglobalistyczny, odznaczających się krytyczną postawą wobec Światowej Organizacji Handlu, Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego. Te trzy instytucje stały się dla wielu symbolem neokolonialnej polityki gospodarczej, które pod hasłami liberalizacji globalnego handlu wymusiły na krajach rozwijających się podporządkowanie ich rolnictwa interesom kapitału państw rozwiniętych. W wyniku forsowania przez MFW Programu Dostosowania Strukturalnego i opartej na subsydiach polityki rolnej USA i UE, około 70 proc. krajów rozwijających się, których gospodarka opiera się przecież na rolnictwie, stało się importerami żywności netto, kupującymi jedzenie od krajów zamożnych. To, co miało być szansą na dobrobyt poprzez globalizację, okazało się ostatecznie nową formą uzależnienia od tych, którzy rozdają karty na światowych rynkach. Wystarczył więc kilkumiesięczny okres gwałtownego wzrostu cen na rynku kontraktów terminowych na surowce, by najbiedniejsi – najsłabsze ogniwo łańcucha globalnego handlu – doświadczyli dramatu. Obecnie bogata Północ, chcąc niejako zmazać z siebie piętno winowajcy, wydaje się na pozór dążyć do odwrócenia tego stanu zależności, czego świadectwem ma być globalna akcja aktywnego wspierania lokalnego rolnictwa.

Tymczasem w wielu krajach objętych tą inicjatywą, niezależne związki rolnicze otwarcie jej się przeciwstawiają. CNCR w Senegalu, CNOP w Mali, SEARICE na Filipinach[5] – to przykłady organizacji zrzeszających drobnych farmerów, trafnie dostrzegających w programach "pomocowych" więcej zagrożeń niż korzyści[6]. Podkreślają, że sukces subsydiów forsowanych przez ich rządy i instytucje międzynarodowe, nawet jeśli faktycznie doprowadzi do wzrostu produktywności, nie będzie oznaczał żadnej niezależności żywieniowej, a wręcz przeciwnie – dalsze uzależnienie rolniczego planktonu od interesów gigantów, rozdających karty w globalnym agrobiznesie. Wiązać będzie się to przede wszystkim ze wzrastającymi kosztami ich własnej produkcji, a jedynymi beneficjentami wzrostu wydajności rolnictwa biednych krajów staną się koncerny agrotechnologiczne, czyli dostawcy nawozów i nowych nasion, mających stać się podstawą "niezależności" krajów dotkniętych kryzysem. Są to lokalni lub regionalni przedstawiciele agrobiznesu, jak również korporacyjne olbrzymy m.in. Monsanto i Bayer, zainteresowane zapewnieniem sobie nowych rynków zbytu dla swoich produktów. Przedmiotem większości programów dystrybucji i subwencji wkładów do produkcji rolnej są tzw. nasiona hybrydowe, czyli sztucznie wytwarzane nasiona, opatentowane i wydające plony, które same w pierwszym pokoleniu pozostają bezpłodne. Stosowane jako podstawa działalności farmerskiej oznaczają pełne uzależnienie rolników od światowego przemysłu rolniczego. To natomiast będzie jednoznaczne z nadzwyczajnym wzrostem kosztów i gwałtownym wzrostem produkcji, co w sytuacji zbytu gwarantowanego przez wąskie grono pośredników przełoży się negatywnie na ceny samych produktów rolnych.

Teoretycznie to właśnie subsydia dopomóc mają w ponoszeniu kosztów. Jednak o skutkach takiej polityki przekonali się na własnej skórze rolnicy z krajów rozwiniętych. Okazało się, że głównymi beneficjentami subsydiowania produkcji drobnych (jak na warunki amerykańskie) farmerów stały się koncerny rolno-przetwórcze: producenci nawozów oraz garstka firm zajmujących się skupem, przetwórstwem i eksportem płodów rolnych. Sprowokowana subsydiami nadprodukcja zbiła ceny do tego stopnia, że pomimo subsydiów rentowność wielu gospodarstw rolnych jest minimalna, a nierzadko większość ich dochodów pochodzi z działalności pozarolniczej. Gospodarstwa te w pewnym sensie skorzystały na rosnących cenach zbóż, ale nie równoważyło im to np. lawinowego wzrostu kosztów ponoszonych na nawozy[7]. De facto więc w USA praktykuje się dotowanie kilku korporacyjnych molochów, ponieważ to one korzystają z niezwykle niskich cen skupu, lub z faktu uzależnienia ujednoliconej wielkoskalowej produkcji od sprzedawanych przez nie wyrobów agrochemicznych. Nie widać powodów, dla których sytuacja ta nie miałaby się powtórzyć tym razem w Trzecim Świecie. Mechanizm będzie tu inny, bo polegać ma na dotowaniu wkładów, a nie samej produkcji, jednak przełożenie na poziom cen może być takie samo. Mamy tu do czynienia z wyjątkowo przejrzystym świadectwem rzeczywistych relacji istniejących w łonie kapitalistycznego rolnictwa. Uzależnienie drobnych kapitalistów od możliwości zbycia płodów rolnych na rynku światowym, oznacza podporządkowanie ich kapitałowi oligopolistycznemu, wspieranemu przez neoimperialistyczną politykę rolną państw burżuazyjnych. Rolnictwo jest dziś obszarem, w którym w dużej mierze istota oraz dynamika systemu kapitalistycznego odbijają się niczym w lustrze.

Zwiększanie wydajności rolnictwa Południa jest bez wątpienia potrzebne, jeśli dąży się do istotnego ograniczenia nędzy i głodu. Nie da się jednak uciec od pytania, kto realnie czerpie profity ze zwiększonej wydajności, skoro ostatnia fala głodu zbiega się paradoksalnie z rekordowymi – w skali planety – zbiorami. Osławiona "zielona rewolucja" (czyli przypadający na lata 60. przełom w technologiach rolniczych), postrzegana swego czasu jako obietnica odesłania nędzy do historii, znajduje dziś swój finał w utrwaleniu starych linii podziału na biednych i bogatych. O ile w 1940 r. stosunek wydajności rolnictwa dzisiejszych krajów rozwiniętych do dzisiejszych rozwijających się wynosił 10 do 1, to dziś wynosi on 2000 do 1[8]. Ponieważ w dzisiejszym kapitalizmie system żywnościowy jest dziś podporządkowany procesom generowania zysków, zachodzącym na skale planetarną, ta przepaść technologiczna odzwierciedla udział, jaki w globalnie wytworzonej wartości mają mieszkańcy krajów funkcjonujących w oparciu o zacofane rolnictwo. Ale unowocześnianie go w sposób, jaki popiera dziś m.in. ONZ, nie rozwiąże problemu. Niewykluczone, że go pogłębi.

Dla kogo działa ten system?

Transoceaniczny obieg płodów rolnych służy dziś sprzedaży wysoko przetworzonych produktów żywnościowych w sieciach dystrybucji, coraz bardziej opanowanych przez hipermarkety. System ten, wymagający olbrzymiej koncentracji sił produkcyjnych i centralizacji kanałów zbytu, powoduje, że zarówno towary rolne wędrujące z krajów biednych do bogatych, jak i poruszające się w drugą stronę, przechodzą przez swoiste "wąskie gardło". Garstka korporacyjnych gigantów efektywnie kontroluje światowy obieg żywności, redukując rozproszoną siłę przetargową trzecioświatowych farmerów tak drastycznie, że faktycznie pełnią oni rolę chłopów pańszczyźnianych tyrających dla Nestlé, Coca-Coli lub Chiquity, dostarczając im taniego surowca.. A przecież skoro sami produkują żywność wyłącznie na eksport, muszą za coś kupować jedzenie importowane. Tylko za co? Z ceny detalicznej bananów, jaką klient w Polsce płaci przy kasie sklepowej, do kieszeni pracownika plantacji, gdzieś w Ameryce Łacińskiej, idzie nieco ponad 1 procent.

Produkcja zbóż, od których zależy cały świat, jest domeną krajów rozwiniętych. Trzy koncerny kontrolują niemal 90 proc. światowego handlu zbożem. Są to: Cargill, Archer Daniels Midland i Bunge, przy czym Cargill trzyma pieczę nad prawie połową międzynarodowego handlu zbożem. Ten poziom koncentracji handlu oznacza, że podstawowe dla człowieka produkty żywnościowe mogą być dowolnie przekierowywane w te rejony globalnego rynku, gdzie można na nich zarobić jak najwięcej, niekoniecznie tam, gdzie ich najbardziej potrzeba. Biedacy z Aryki Subsaharyjskiej, Indii czy Sri Lanki, dostarczają nam wszystkim herbaty, kawy lub kakao – produktów istotnych z punktu widzenia naszego stylu życia i na których zarabia się krocie. Okazuje się jednak, że ekwiwalent, jaki otrzymują w zamian, nie pozwala im dziś na zaspokojenie podstawowych potrzeb żywieniowych, bo rynek marginalizuje ich ze względu na żałosną siłę nabywczą. Tymczasem zwierzęta hodowane przemysłowo odżywiane są dziś głównie paszami wytwarzanymi na bazie ziarna. By uzyskać 1kg wołowiny potrzeba około 8kg ziarna. Mieszkańcy zamożnej Północy, mający względnie swobodny dostęp do produktów mięsnych i w coraz większym stopniu otyli, są więc, jeśli można tak powiedzieć, nie tyle konsumentami, co raczej marnotrawcami tego, czego tak brakuje ofiarom kryzysu żywnościowego. Równie absurdalny wydaje się fakt przeznaczania 20 proc. zbiorów w Stanach Zjednoczonych na produkcję biopaliw, które stanowią około 2 proc. paliw płynnych, ale za to, jak konstatuje poufny raport Banku Światowego, do którego dotarł "The Guardian", odpowiadać mogą za 75 proc. wzrostu cen żywności[9].

Także mieszkańcy Europy lub USA odczuwają wzrastające koszty żywności, ale ponoszą je sięgając po prostu coraz głębiej do swych portfeli. Kraje Południa ponoszą koszty innego rodzaju – mierzy się je w ofiarach klęski głodu. W tym roku wyniosły one dziesiątki milionów. Jest jednak ktoś, kto bez wątpienia zarabia na kryzysie żywnościowym. Dla nich kaprysy światowych giełd towarowych są błogosławieństwem. W okresie gwałtownego wzrostu cen, Cargill odnotował wzrost zysków o 110 proc.[10]. Wielkość tę można by równie dobrze uznać za miarę irracjonalności światowego systemu żywnościowego, o ile tylko uznać, że racjonalność tegoż zakładać powinna minimum sprawiedliwości.

Pozorny charakter powrotu do suwerenności żywieniowej, do której wydają się zmierzać podejmowane aktualnie programy pomocowe, spotyka się z krytyką nie tylko ze strony lokalnych związków farmerskich, ale i specjalistów zajmujących się kwestią rolnictwa w ubogich częściach świata[11]. Argument mówiący o zwiększonej produkcji skierowanej na rynek lokalny jest wątpliwy, ponieważ produkt będzie musiał przechodzić przez łańcuch pośredników ściśle związanych z kluczowymi podmiotami rynku światowego. Ceny, jakie ostatecznie zapłacą końcowi odbiorcy przetworzonej żywności, zależeć będą od ich apetytów na zysk. Między innymi z tego powodu obecność na tych rynkach najtańszych na świecie zbóż amerykańskich i tak nie rozwiązała, jak dotąd, problemu niedożywienia. Oprócz podkreślenia niebezpieczeństwa uzależnienia rolników od niezwykle skoncentrowanego globalnego agrobiznesu, co zmusi ich do ponoszenia wysokich kosztów produkcji, akcentuje się często fakt oparcia lokalnego rolnictwa na tzw. bioróżnorodności, którą rolnictwo bazujące na roślinności hybrydowej wyeliminowałoby. Mowa jest tu o niebezpieczeństwie zachwiania równowagi ekologicznej rejonu, a zatem o nieprzewidywalnych skutkach ubocznych dla działalności rolniczej (do których należy szybkie jałowienie gleby) oraz o rezygnacji z dywersyfikacji upraw, co przekłada się na dalsze zwiększanie ryzyka i tak nieuchronnego dla działalności rolniczej prowadzonej na małą skalę. Dochodzi ponadto problem wpisania rolnictwa w tradycję kulturową i lokalne życie społeczne, a oba te fundamenty bez wątpienia podkopałby agrobiznes, eliminując stare wzorce rozpowszechniania i utrwalania wiedzy o rolnictwie. Sam z kolei wymagałby know-how takiego rodzaju, który z pewnością nie rozwinąłby się dostatecznie szybko w stopniu wystarczającym lokalnym rolnikom do zmierzenia się z nieprzewidywalnymi konsekwencjami nowego charakteru ich działalności. Trudno nie liczyć się więc z tym, że w dłuższym okresie czasu będziemy mieli do czynienia z procesem eliminacji drobnej aktywności rolniczej na rzecz upraw wielkoskalowych.

Czy to źle? Przecież na tym właśnie fundamencie wspiera się rolnictwo kapitalistycznych krajów rozwiniętych, gdzie w branży tej pracuje przeważnie kilka procent ogółu zatrudnionych (Wielka Brytania – 1%, USA – 2%, Kanada – 3%, Francja – 4%), a nie grubo ponad połowa, jak wielu krajach Afryki Subsaharyjskiej (Ghana – 55%, Kamerun – 61%, Zambia – 70%, Etiopia – 90%)[12]. Abstrahując od tego, że wydajność rolnictwa nie rozwiązuje problemu fatalnego sposobu odżywiania się warstw najuboższych w przodujących krajach kapitalistycznych, co np. w USA skutkuje patologiczną otyłością wśród najmniej zarabiających Amerykanów, nie można porównywać ich sytuacji żywnościowej do krajów Południa. Wzrost wydajności to nie jednak wszystko, liczy się również sposób jego spożytkowania. Może on wyglądać tak, jak w Kenii, gdzie wielkie areały rolne przeznaczone są pod uprawę kwiatów idących na eksport, zaś jedna trzecia populacji chodzi niedożywiona. Funkcjonowanie wewnątrz globalnego agrobiznesu oznacza w praktyce zdolność do opłacalnego funkcjonowania na rynku w oparciu o ekonomię skali, lub gotowość odejścia do innej branży. W warunkach obecnie kształtujących oblicze światowego rolnictwa, w dziedzinach, w których hodowla może być dostatecznie zautomatyzowana, drobni rolnicy byli, są i będą wypychani przez wielkie, quasi-przemysłowe gospodarstwa rolne. Wskutek tego, część z nich zostaje na wsi pracując dalej na nie swoich już farmach za głodowe pensje, ale duża ilość przemieszcza się do miast, gdzie zasiedlają slumsy. To właśnie rozległe dzielnice biedy są głównym czynnikiem napędzającym szybką urbanizację afrykańskich miast, chociaż słowo urbanizacja stosować tu można jedynie umownie. Faktycznie bowiem są to obszary bez jakiejkolwiek infrastruktury. Ich mieszkańcy są albo pozbawieni jakichkolwiek dochodów, albo uzyskują je z działalności przestępczej lub podlegającej wyłącznie osobliwym prawom miejskiej dżungli, co zazwyczaj na jedno wychodzi. Licząc się więc z nieuchronnością migracji z prowincji do miast, jako ze skutkiem zwiększania wydajności rolnictwa, pamiętać trzeba, że ta nowa siła robocza nie może być korzystnie zagospodarowana m.in. ze względu na brak państwowych środków inwestycyjnych, co również wiąże się ze słabą pozycją afrykańskiego rolnictwa, z którego WTO uczyniło po prostu obszar drenażu surowca i wyprowadzania wartości dodanej do państw już cieszących się bogactwem. W ten sposób błędne koło się zamyka.

Nieustannie powracający poblem nędzy, głodu i niedomagającego rolnictwa kompromituje idee liberalizacji światowego handlu. Prawicowi entuzjaści wolnego rynku lubią podkreślać, że rolnictwo biednych krajów zostało zdruzgotane przez dumpingowe ceny amerykańskich i europejskich zbóż, sztucznie stworzone przez państwowe subsydia, i przez selektywne cła na produkty pochodzące z państw rozwijających się. To w dużej mierze prawda. Polityka subsydiów jest elementem procesu wspomaganej przez rządy akumulacji kapitału na skalę światową. Dzisiaj, gdy całe światowe rolnictwo, chodzi na pasku kapitalistycznych gigantów trzęsących rynkami, zdjęcie z nich wszelkich ograniczeń nijak nie zmieni relacji jednokierunkowej zależności, wiążącej dziś ze sobą podmioty globalnego kapitalizmu rolnego. Wręcz przeciwnie, może wzmóc i zakonserwować asymetrię sił, tworzących dziś rynek. Doskonałym tego przekładem jest dokonana w toku ostatnich dekad ewolucja światowego rynku kawy, tworzonego m.in. przez około 25 milionów drobnych producentów. W latach 90. wielkość sprzedaży detalicznej kawy, skoncentrowanej w krajach wysoko uprzemysłowionych, wynosiła 30 mld dolarów, z czego do krajów dostarczających surowiec docierało około 12 mld. Jednak pod naciskiem WTO eliminowano kolejne tzw. trading boards, czyli instytucje powołane przez państwa, pośredniczące w handlu międzynarodowym i ustalające ceny eksportowe. Po ich zniknięciu, ponadnarodowe koncerny mogą bez przeszkód negocjować, a w praktyce ustalać, ceny surowca bezpośrednio z drobnymi farmerami. W 2002 r. rynek kawy wart był ponad 70 mld dolarów, ale do krajów producenckich wędrowało zaledwie 5 mld[13]. Jest to skutek słabej pozycji przetargowej hodowców kawy, którzy w starciu z gigantami w rodzaju Nestlé, nie mają na dobrą sprawę innego wyjścia, jak postępować według zasady: „bierz, co ci dają, albo głoduj”. Rzecznicy bezwarunkowego urynkowienia, powołując się na argument o zbawiennej roli konkurencji, nie biorą za zwyczaj pod uwagę, że kapitalizm działa w tak samo oparciu o zasadę konkurencji, jaki i w oparciu o zasadę koncentracji. Bez porównania większa konkurencja istnieje pomiędzy milionami farmerów, przywiązanymi do swych poletek, niż pomiędzy dysponującymi lotnym kapitałem korporacjami, które w dużym stopniu odgrywają rolę regionalnych monopolistów skupu. Jest tak z powodu sytuacji klasycznego oligopsonu – układu, w którym kilku nielicznym nabywcom, skupującym towar od milionów oferentów, nie opłaca się konkurować ze sobą, igrając z ryzykiem wojny cenowej, skoro uzależnionych od nich farmerów mogą wyciskać jak cytrynę. Warto zauważyć, że mechanizm jest podstawą nie tylko kapitalistycznego rolnictwa, ale i kapitalizmu jako takiego

Światowa produkcja i handel żywnością w ogóle coraz mniej przypomina to, co zwykle ekonomia burżuazyjna rozumie pod pojęciem rynku. Przyczynia się do tego postępująca nieformalna kartelizacja kapitalizmu rolniczego. Hodowla i produkcja nasion, przeznaczonych dla rolnictwa komercyjnego jest na dobrą sprawę opanowana przez koncerny Monsanto, Syngenta, Bayer i DuPont, wokół których tworzą się tzw. food clusters, czyli osobne konglomeraty firm, obejmujące całość procesu opracowywania, testowania, patentowania, produkcji i zbytu zarówno nasion, jak i komplementarnych wobec nich produktów typu pestycydy, nawozy[14]. Przedsiębiorstwa tworzące te całości, scalone często jakąś formą wspólnoty kapitałowej, funkcjonują jako zwarty, choć elastyczny, hierarchiczny układ, pozwalający na planową i przewidywalną alokację zasobów, logistykę i optymalizację kosztów. Pozwala to na powiększanie zysków poprzez podział rynku i uzależnianie końcowych odbiorców od ustalonych opanowanych przez poszczególne koncerny kanałów rynkowych. Dzięki temu Monsanto zdolny jest do posiadania od 70 proc. do 100 proc. udziału w rynku różnych odmian. Współpraca wiąże także największych producentów z największymi koncernami handlowymi i sieciami sprzedaży detalicznej. Korporacje wykorzystują szereg możliwości na obejście amerykańskich i europejskich przepisów antykartelowych, np. wymieniając się patentami, co miało miejsce w przypadku Monsanto i Cargill. Te gigantyczne przedsiębiorstwa są też pierwszymi beneficjentami spektakularnych programów pomocowych, bowiem są dostawcami produktów rozprowadzanych i dotowanych przez rządy i instytucje takie jak Bank Światowy.

Dzisiejsza sytuacja zglobalizowanego rolnictwa jest podręcznikowym wręcz przykładem imperializmu, jako najwyższego stadium rozwoju kapitalizmu – by posłużyć się terminologią Lenina. Subsydia rolne USA i UE odegrały pewną rolę w wypieraniu rolnictwa wielu ubogich krajów, których rolnicy okazali się niezdolni do konkurowania na własnych rynkach z tanim cukrem, pszenicą, kukurydzą czy soją pochodzącymi z krajów rozwiniętych. Jednak w świetle powyższych uwag trzeba uznać, że samo zniesienie dotacji niczego nie rozwiąże. Wspomniana już kolosalna różnica wydajności powoduje, że udział krajów rozwijających się w rynku światowym pozostanie bez zmian. Pierwszymi ofiarami eliminacji dotacji będą indywidualni farmerzy, drobnoburżuazyjni producenci w USA i Europie, którzy już dziś balansując na granicy rentowności, zaczną tracić swoje areały na rzecz wielkich firm, sami zasilając zapewne szeregi proletariatu. To przecież nie lokalni producenci sprzedają swoje płody rolne za oceanem, a koncerny handlowe, korzystające z niskich cen skupu na zdominowanych przez siebie rynkach w krajach zamożny i z uprawiania dumpingu na rynkach państw biednych. Całkowita liberalizacja światowego rolnictwa utrwaliłaby obecny układ sił polegający, krótko mówiąc, na zdominowaniu słabych przez silnych, biednych przez bogatych, tych, którzy posiadają takie środki produkcji, które pozwalają im zapewnić sobie zysk na rynku światowym, od tych, którzy ich nie posiadają. Zaś bezpośrednim skutkiem obecnych międzynarodowych działań "pomocowych" będzie powiększenie obszaru panowania tych jednostronnych zależności rynkowych.

O socjalistyczną alternatywę

Globalny obieg żywności, wzięty sam w sobie, trudno uznać za coś złego – zawsze przecież w odległych rejonach świata będą znajdować się ludzie potrzebujący czegoś, czego inni mają nieco za dużo. Sedno problemu trapiącego dziś kraje rozwijające się znajduje wyraz w opinii Raja Patela, autora książki Stuffed and Starved (Spasieni i zagłodzeni). Twierdzi on wprost: "O ile nie jesteś członkiem zarządu korporacji rolno-spożywczej, system żywnościowy nie działa dla ciebie"[15]. Bolączki globalnej wymiany żywnościowej, której obszar coraz częściej nawiedzany jest przez widmo głodu, nie dają zrozumieć się bez konsekwentnej krytyki kapitalizmu jako takiego. Pojawia się zatem kluczowe pytanie: na ile można ulepszyć funkcjonowanie systemu żywnościowego bez odsyłania kapitalizmu do lamusa?

Jakie są perspektywy podejścia reformistycznego, skoncentrowanego na dostarczeniu doraźnych korzyści poszkodowanym dotąd ludziom? Można uznać, że większy udział krajów rozwijających się w wartości tworzonej przez globalny handel, da się uzyskać poprzez przywrócenie do łask marketing boards lub reaktywację istniejących w latach 70. międzynarodowych porozumień, jak np. International Commodity Agreement, mających na celu negocjację cen eksportowych na tym szczeblu organizacji systemu, który zapewnia możliwie adekwatną reprezentację wszystkich grup interesu w światowego handlu, oraz zapobieganie nagłym fluktuacjom cen, mogącym prowadzić do kryzysów. Inicjatywy te jednak upadły, m.in. ze względu na fakt, że instytucje kontrolowane przez państwa nie są w stanie gwarantować równowagi niezwykle złożonego środowiska rynkowego, zwłaszcza w sytuacji, gdy interesy wielu grup są rozbieżne, a mechanizmy reprezentacji niedoskonałe. Odzwierciedla to po prostu trudności w uprawianiu egalitarnej polityki żywnościowej w warunkach przeniknięcia globalnego rolnictwa przez kapitalistyczne stosunki produkcji.

Dzisiaj uwaga wielu przechyla się w stronę organizacji producenckich o charakterze spółdzielczym, oddolnej formy reprezentacji wielu drobnych farmerów, którzy decydując się na kolektywne działanie, mogą istotnie zwiększyć swą siłę przetargową względem korporacji, z którymi przychodzi im handlować. Rozwiązania tego typu są coraz bardziej popularne w krajach rozwijających się, a pozytywne skutki ich działania dostrzegł nawet Bank Światowy, doceniając ich rolę w swym ostatnim raporcie. Jednak już sam ten fakt każe podejść krytycznie do idei kooperatyw w ich obecnej postaci. Modelowe pojmowanie kooperatyw zakłada zdolność do skutecznej, demokratycznej kontroli nad całością organizacji, obejmującej procesy produkcji i sprzedaży, sprawowanej przez możliwie wszystkich członków spółdzielni, aktywnie uczestniczących w życiu organizacji, co prowadzić ma do eliminacji wyzysku. Warunek ten jest tym trudniejszy do spełnienia, im większa jest organizacja, ale nie tylko dlatego. Podstawowym problemem spółdzielni jest konieczność operowania na rynku. Sytuacja ta zarówno zmusza spółdzielnie do maksymalizowania zysku na drodze wzajemnej konkurencji, jak i w ogóle nie eliminuje stanu uzależnienia ich od globalnego kapitału. Warunki te oznaczają tendencję spółdzielni do przeradzania się w normalne kapitalistyczne przedsiębiorstwa oparte na wyzysku pracy lub skazują je na marginalizację i trwanie na obrzeżach systemu, co nijak nie może mieć przełożenia na stan światowego rolnictwa jako całości.

Działalność kooperatyw producenckich i konsumenckich mogłaby być wspomagana przez państwa, które pośredniczyłyby między nimi a kapitałem. Oznaczać by to jednak musiało okrojenie zysków korporacyjnych molochów na drodze politycznej. Ale proces ten nie mógłby się dokonać bez podjęcia próby sięgnięcia w głąb, aż do serca systemu kapitalistycznego. Światowy system finansowy o wiele swobodniej poddaje się nawet daleko idącym regulacjom rządowym, ponieważ zdolność do tworzenia fikcyjnego kapitału cechuje znacznie większa elastyczność, niż zdolność akumulacji kapitału w ramach tzw. gospodarki realnej. Kartelizacja i ciągła konieczność zdawania się na politykę rolną państw oraz na "zasłony dymne" w postaci akcji "pomocowych" firmowanych przez ONZ oznaczają trudności koncernów rolniczych w zakresie nieustannego powiększania swoich rynków skupu i zbytu. Dalsze ograniczenia ich swobody w tym zakresie musiałby się przełożyć negatywnie na płynność funkcjonowania łańcuchów handlu żywnością w ramach wymienionych już food clusters. Jednym słowem, proces polityczny zmierzający do ograniczenia wszechwładzy korporacji agrobiznesowych, musiałby zakładać powszechną mobilizację społeczeństw zainteresowanych takim obrotem spraw w oparciu o antykapitalistyczne postulaty, celem wdrożenia ich na poziomie państw. Socjalistyczna polityka rolna musiałby być koordynowana na poziomie międzynarodowym, ponieważ kluczowe znaczenie posiadałby tu jednak głos społeczeństw Europy i USA, które w światowym systemie żywnościowym tkwią "od drugiej strony". Cieszyć może fakt, że niezależne organizacje producenckie z Północy zaczynają już sobie zdawać sprawę, że rozbicie oligarchicznego kapitalizmu rolniczego przysporzyć może korzyści farmerom we wszystkich miejscach globu, a zatem wszyscy oni stworzyć powinni swojego rodzaju wspólny front[16]. Niestety, podejmowane przez nich inicjatywy mają charakter drobnoburżuazyjny – operują wizją przywrócenia sprawiedliwości z łonie samego kapitalizmu, nie zdając sobie sprawy ze sprzeczności, w jaką popadają z dynamiką tego systemu. Złożona kwestia rolnictwa zawsze stanowiła trudność dla wszystkich ruchów socjalistycznych dążących do uzyskania szerokiego poparcia w ich dziele eliminacji kapitalistycznych stosunków produkcji. Wydaje się, że wraz z obecnym załamaniem, po dwóch dekadach zachłyśnięcia się pozorami kapitalistycznego postępu, światowa opinia publiczna pogrąża się w narastającej nieufności wobec systemu produkcji dla zysku, a nie dla zaspokojenia ludzkich potrzeb. O rozminięciu się tych dwóch motywów dobitnie świadczą katastrofalne skutki ostatniego kryzysu żywnościowego. Organizacje socjalistyczne stają w obowiązku konsekwentnego przekonywania mas uczestniczących w światowym systemie żywnościowym o konieczności wyrwania tego systemu spod władzy kapitału i przekazania go pod ich zorganizowaną, demokratycznie planowaną kontrolę. Istnieją trzy czynniki natury społeczno-ekonomicznej, które będą służyć nam pomocą na tej drodze. Po pierwsze, niespotykany do tej pory stopień koncentracji środków produkcji rolnej, sprzyjający ich uspołecznieniu na drodze politycznej. Po drugie, znaczny stopień uspołecznienia samego procesu produkcji, dzięki postępowi akumulacji kapitalistycznej w obszarze samego rolnictwa krajów słabo rozwiniętych, co z kolei stawia kwestię rolną tych społeczeństw niejako w innym świetle niż było to powiedzmy sto lat temu. Po trzecie wreszcie, rosnąca popularność, również w krajach rozwiniętych, idei kooperatyw rolniczych i organizacji producenckich, ponieważ upowszechnia ona wizję kolektywnej, demokratycznej kontroli nad procesem produkcji. Drobnoburżuazyjny charakter tej ostatniej może zostać zneutralizowany dzięki konsekwentnej aktywności politycznej partii i organizacji socjalistycznych.

Przypisy:
[1] The cost of ford: Facts and figures, BBC News. http://news.bbc.co.uk/2/hi/7284196.stm
[2] The Hunger on rise. FAO Newsroom. 18 września 2008. http://www.fao.org/newsroom/en/news/2008/1000923/
[3] Zob. The Word Bank. 2007. World Development Report 2008: Agriculture for Development
[4] Grain. "Seed, agribusiness and the food crisis". Pażdziernik 2008. http://www.grain.org/seedling/?id=564
[5] Conseil National de Concertation des Ruraux (CNCR), Coordination Nationale des Organisations Paysannes (CNOP), Southeast Asia Regional Initiatives for Community Empowerment (SEARICE).
[6] Zob. Grain. Seed, agribusiness and the food crisis. Op. cit
[7] Timothy A. Wise. 2005. "Identifying the Real Winners from U.S. Agricultural Policies". "Working Paper" No. 05-07 Tufts University, Global Development and Environment Institute.
[8] "Liberalizacja i głód". Le Monde Diplomatique. Edycja polska". Maj 2008.
[9] "Secret report: biofuel cused ford crisis". "The Guardian", 4 lipca 2008.
[10] Wielkość obliczona na podstawie danych o dochodach Cargill Inc. z lat rozliczeniowych 2007 i 2008, dostępnych na http://www.cargill.com
[11] Zob. Grain. "Seed, agribusiness and the food crisis". Op. cit.
[12] Human Development Report 2007/2008 – Employment in agriculture. Dane z lat 1996-2005. http://hdrstats.undp.org/indicators/201.html
[13] UK Departament for International Developement. 2004. Rethinking Tropical Agricultural Commodities. http://dfid-agriculture-consultation.nri.org/summaries/wp10.pdf
[14] UNCTAD. 2006. "Tracking the trend towards market concentration: The case of the agricultural input industry". http://www.unctad.org/en/docs/ditccom200516_en.pdf
[15] Zob. Raj Patel. 2008. "Stuffed and Starve. The Hidden Battle for the World Food System". Melville Mouse.
[16] Zob. Eric Holt-Gimenez. 2008. "Policy Brief" No.16. "The Word Food Crisis. What’s behind it and what we wan wo about it". Food First/Institute for Food and Development Policy. http://www.foodfirst.org/files/pdf/PB%2016%20World%20Food%20Crisis.pdf.

Paweł Jaworski


Tekst pochodzi ze strony Grupy na rzecz Partii Robotniczej (www.wladzarobotnicza.pl).

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


23 listopada:

1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".

1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.

1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.

1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.

1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.

1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.

1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.

1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.

2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.


?
Lewica.pl na Facebooku