Główną bohaterką cyklu jest blisko pięćdziesięcioletnia Małgorzata, która z dnia na dzień traci pracę w jednej z warszawskich agencji reklamowych. Przegrywa ona wyścig z czasem, niesprzyjającym, jak wiadomo, kobiecej urodzie – wciąż traktowanej jako czynnik decydujący o obecności kobiet na rynku pracy. Po chwilowym załamaniu Małgorzata wyjeżdża na mazurską wieś, gdzie nad tytułowym rozlewiskiem mieszka jej matka, z którą bohaterka straciła kontakt we wczesnym dzieciństwie. Pobyt na wsi nie tylko stawia ją na nogi, ale wręcz zachęca do przewartościowania własnego życia, a w konsekwencji do wyjazdu z Warszawy i osiedlenia się na Mazurach. Tu Małgorzata znajduje wszystko, co potrzebne do życia: odbudowuje więź z matką, poznaje nowych ludzi, zaczyna własną działalność gospodarczą (otwierają z matką pensjonat), a na końcu spotyka miłość – trudną, ale namiętną, z rokowaniem na szczęśliwą przyszłość (po drodze rozwodzi się, ale polubownie, gdyż dochodzą z mężem do porozumienia, że mają inne oczekiwania wobec życia). Zacieśnia także więź z córką, dla której uczy się być lepszą matką. W ogóle prowincja sprzyja odkryciu przez Małgorzatę ogromnych pokładów ludzkiej wzajemnej życzliwości i to odkrycie ją uskrzydla. Jest dobra, cierpliwa, chętna do pomocy i edukowania miejscowej ludności, że rasizm, homofobia i antysemityzm, nie mówiąc o ageizmie, którego doświadczyła na własnej skórze, są niemoralne, złe i godne ze wszech miar potępienia. W dodatku deklaruje, że jest feministką...
Czy aby jednak nie za dużo tego dobrego? A jeśli nie, to dlaczego, zagłębiając się w historię Małgorzaty, niejedna feministka, mimo jawnych sympatii bohaterki dla feminizmu, zazgrzyta ze złości zębami?
Osadniczka i myśliwy
Fundamentem powieściowej rzeczywistości są naturalne różnice płci – naturalne tym bardziej, że akcja toczy się na łonie natury właśnie. Z przebiegu opowieści wynika, że zachowania i postawy właściwe z jednej strony kobietom, z drugiej zaś mężczyznom wypływają z odwiecznego rytmu przyrody, która narzuciła tym pierwszym rolę osadniczek odpowiedzialnych za dom i rodzinę, a tym drugim rolę myśliwych i wojowników. Po przyjeździe na wieś Małgorzata uświadamia sobie, że miasto było światem mężczyzn i ich reguł – agresji, wyścigu szczurów, nieuczciwej konkurencji (takimi zasadami kierowali się chociażby jej szefowie i koledzy z agencji reklamowej). W tym twardym miejskim świecie kobietom przypada rola podrzędna: pracownic niższego szczebla i obiektów seksualnych na rynku ciał. Wypadnięcie z "obiegu" zmusza Małgorzatę do przekreślenia tego świata uznanego następnie za zimny i mechaniczny – świat zaburzonych relacji międzyludzkich i nieszczęśliwych małżeństw.
Alternatywą okazuje się wieś – królestwo kobiet – z jej wspólnotowością, tradycją, prostotą, ciążeniem ku naturze. Kobiecość jest tu wszechobecna: ona buduje i porządkuje, odpowiada za najważniejsze wartości (Kobiety rządzą domem (MnR, s. 132)). Ciepło i bezpieczeństwo, przyjaźń i miłość, wychowanie kolejnych pokoleń w szacunku dla tradycji, ustanawianie i podtrzymywanie relacji międzyludzkich – wszystko to spoczywa na kobietach, nadając sens ich życiu i napawając je dumą: "(...) w miastach mężczyźni są na eksponowanych stanowiskach. Jest was wielu. Mnóstwo facetów i kobiet w tle. (...) Tam [na wsi – przyp. A.M.] też w urzędach i na ulicach widać chłopów, ale to kobiety nadają życiu bardzo widoczny, biologiczny rytm. To one cicho, ale skutecznie, opanowały te wszystkie biologiczno-hodowlane aspekty życia. W miastach się tego nie czuje. Nie umiem tego lepiej wytłumaczyć, ale świat, teraz to widzę, pełen jest mam" (DnR, s. 102). Za przykładem matki Małgorzata uwewnętrznia przekonanie, że kobiece życie to misja "domowego kapłaństwa" – kultywowanie prywatności i absolutny minimalizm. Na stresy i frustracje najlepsze okazuje się babskie gadanie i lepienie pierogów w babskim kręgu: "Stałyśmy tak i siedziały koło stołu, lepiły te ogromne ilości pierogów i gadały bez końca" (s. 418). Jeśli zaś nie pierogi, to opieka nad dziećmi, osobami starszymi, chorymi i niepełnosprawnymi, a w ostateczności edukowanie miejscowej ludności na temat szkodliwości stereotypów. Odwieczna rola opiekunki i nauczycielki (etos Siłaczki) – oto przeznaczenie kobiety, które dawać jej powinno satysfakcję i radość. Sama pisarka przedstawia się beztrosko (na okładce powieści) jako "Kobieta Domowa", dla której rodzina i dzieci są absolutnym priorytetem; "feministka domowa", walcząca dzielnie na "kuchennym froncie". Jej bohaterka także deklaruje, że sympatyzuje z feminizmem, zwłaszcza w zakresie niecałowania kobiet po rękach i kobiecego prawa do orgazmu. W każdym innym przypadku irytuje ją "ortodoksja i głupota organizacji kobiecych", które zajmują się meblowaniem życia "normalnym kobietom" i pouczaniem ich w kwestii relacji damsko-męskich. Na szczęście Małgorzata wie, że istnieją także "normalne feministki, które nie zaprzeczają, że normalny związek uszczęśliwia". I dlatego "lubi czytać ich książki i pisma" (s. 212).
Inaczej zatem niż w powieściach Katarzyny Grocholi feminizm u Kalicińskiej nie jest przedmiotem drwiny i nagonki, ale częścią kobiecego światopoglądu, nie jest czymś obcym i wrogim, ale swojskim i przyjaznym. Pod warunkiem wszakże, że jest to feminizm normalny – prywatny, a nie polityczny, umiarkowanie krytyczny, nieingerujący nadmiernie w "naturalny porządek społeczny", bazujący na różnicach płci. Wszelkie próby odejścia od tej "normy" karane są pogardliwym milczeniem bądź kpiną, podobnie jak te formy kobiecej aktywności, które zakłócają rodzinną harmonię. Małgorzata prowadzi z matką pensjonat, ale w taki sposób, by nie wypaść z wiru domowych obowiązków: dobrze wie, że kobieca aktywność zawodowa może prowadzić do konfliktów z domownikami, a zwłaszcza z partnerem, który niewątpliwie zasługuje na całą uwagę kobiety: Takie cechy ma też Gosia – "zagarniać wszystkich do kupy i dbać. Kwoczyzm" (MnR, s. 132). Lekcji tej najwyraźniej nie odrobiła jednak doktor Lisowska, kardiolożka-pracoholiczka, której zawodowa nadaktywność, jak dowiadujemy się między wierszami, nie tylko przyczyniła się do rozpadu jej małżeństwa z Januszem (późniejszym partnerem Małgorzaty), ale wręcz wpędziła jej męża w alkoholizm. Perypetie Małgorzaty i doktor Lisowskiej jasno dowodzą, że kobiety mogą osiągnąć pełnię w życiu – kruchą równowagę między satysfakcją zawodową a szczęściem rodzinnym – jeśli zachowają umiar w swoim pragnieniu samorealizacji; wybór jest trudny, ale w ostateczności dość prosty: "Budować coś razem, żyć razem i odchować dzieci razem. (…) Chyba tylko to się liczy w kosmosie. Miłość, dzieci, budowanie..." (MnR, s. 92).
Wydaje się jednak, że dylemat "rodzina czy kariera", który wypływa na powierzchnię nawet tu – na obszarze wiejskiej idylli – jest, podobnie jak w mieście, dylematem wyłącznie kobiecym: mężczyźni są zwolnieni z dokonywania podobnych wyborów. Odsunięci na margines domowego życia, zajmują się "męskimi sprawami": polują, uprawiają sporty ekstremalne, budują itd., wykazując się "męską siłą" i "twardością charakteru". Mężczyźni to samotnicy, oszczędni w słowach i okazywaniu uczuć, twardziele na miarę amerykańskich kowbojów (Tomasz: "W chromosomach to ze dwa igreki miał! A Hiszpanie powiedzieliby XXL cojones! No. Taki maczo pełna piersią!" (MnR, s. 134)) bądź przeciwnie – zagubieni chłopcy, wymagający kobiecej czułości i zrozumienia (Janusz: "Mnie się wydaje, że z niego dopiero lęgnie się facet. On fantastycznie ożywa przy Tomaszu. Razem stanowią świetny tandem. Tomasz uczy Janusza męskich – leśnych zajęć i Janusza to mobilizuje, bawi" (MnR, s. 132)). Mają wspierać, kiedy zachodzi potrzeba (być "prawdziwymi mężczyznami"), a w innym przypadku nie przeszkadzać ("mężczyźni są jak dzieci i trzeba pozwolić im się bawić"). "(...) pamiętaj, że to wy jesteście osadniczkami. My lubimy wiatr, męskie przygody, wódkę i przychylne laski. Tak jest. Każdy z nas nosi to w genach. Oczywiście, normalny facet doceni w końcu stały ląd, ogień i ciepłą kobietę. Już nie laskę. Kobietę. Z całym jej arsenałem cierpliwości, zrozumienia, taktyki, czasem desperacji i... miłości. To wy nas jej uczycie" (DnR, s. 274). Jak zatem w dziewiętnastowiecznych powieściach Marka Twaina, zaludnionych postaciami małych, psotnych chłopców i macierzyńskich kobiet, także w "mazurskiej trylogii" Kalicińskiej rolą mężczyzn jest ciągła wędrówka ku męskości, zaś kobiet – oswajanie mężczyzn, cywilizowanie ich; oni to ruch, przemiana, stawanie się, one – bezruch, bycie, trwanie.
Przedsiębiorcze Kopciuszki
Z drugiej jednak strony, podobnie jak miało to miejsce w powieściach Grocholi, to właśnie kobiety i ich życie posłużyły Kalicińskiej jako "ilustracja" zmian społecznych zachodzących w Polsce po 1989 roku: zmian na rynku pracy (nowa, drobna przedsiębiorczość jest rodzaju żeńskiego), w obszarze ról płciowych, relacji międzyludzkich (partnerskich, rodzicielskich) itd. Zarówno Judyta, jak i Małgorzata dobrze odnajdują się w zmieniającej się na ich oczach rzeczywistości społeczno-politycznej: kształcą się, zapisują na kolejne kursy, inwestują w siebie, zmieniają pracę bądź zaczynają własną działalność gospodarczą. Są kreatywne, samodzielne, gotowe do ciężkiej pracy. To polskie self-made women, sprawnie uwewnętrzniające kapitalistyczny etos pracy i wyrzeczeń. Obdarzone rysem biograficznym autorek – kobiet w średnim wieku, wielokrotnie zaczynających od zera (zanim została pisarką, Grochola pracowała jako salowa, pomoc cukiernika, korektorka w piśmie kobiecym itd., zaś Kalicińska chwyciła za pióro tuż po tym, jak jej firma zbankrutowała; dla obu autorek pisanie stało się sposobem na zdobycie dużych pieniędzy i sławy) – bohaterki te dowodzą, że Polka potrafi, da radę zaadaptować się do każdych warunków: poradzi sobie, gdyż zawsze sobie radziła. Na wzór ofiarnej Matki Polki nałożony zostaje więc wzór ofiarnej pracownicy, dając w rezultacie model nowoczesnej superwoman, która ma pod kontrolą życie swoje i najbliższych. Nagrodą za jej wysiłek ma być zaś szacunek domowników, ale przede wszystkim miłość.
W powieściach Kalicińskiej, tak jak u Grocholi, miłość, związek jest formą gratyfikacji za (samo)dzielność, a zarazem tym obszarem, za który kobiety ponoszą pełną odpowiedzialność. Bez wątku miłosnego opowieść o kobiecym awansie okazuje się niepełna, gdyż – jak zauważa Eva Illouz, autorka książki "Consuming Romantic Utopia" – jeśli chodzi o kobiety, kapitalizm premiuje głównie ich aktywność w sferze emocji, uczuć, namiętności. Szczęście w miłości nie jest dodatkiem do rozwijającego, doskonalącego się kobiecego "ja", ale celem nadrzędnym, któremu samorealizacja, energia, aktywność życiowa itd. zostają podporządkowane. Oddelegowanie kobiet do prywatnej przestrzeni emocji – nakierowanie ich czasu i zaangażowania na pielęgnowanie związków międzyludzkich (z obietnicą osobistej satysfakcji w zamian) – przyczynia się jednak do rozluźnienia, a nawet zerwania współpracy z innymi kobietami, której celem miałaby być realna poprawa sytuacji Polek.
Pokaż mi swój feminizm, a powiem ci, kim jesteś
W "mazurskiej trylogii" Kalicińska podąża ścieżką rozpoznaną jakiś czas temu na Zachodzie i okrzykniętą mianem "nowo kobiecej": rustykalną, esencjalistyczną, "korzenną". To droga przetarta przez feminizm – przede wszystkim różnicy – z jego pielęgnowaniem kobiecej odrębności, wspólnoty, siostrzeństwa, dowartościowaniem matczynej genealogii, afirmacją kobiecego słowa, opowieści, ale też esencjalizmem, mitologizacją, separatyzmem oraz kultem prywatności i minimalizmem w sferze publicznej. Dziś w ten trend świetnie wpisuje się Brytyjka Nigella Lawson, której książki i programy o gotowaniu robią na Wyspach zawrotną karierę. Zachęcając kobiety do odkrywania w sobie "bogini domowego ogniska" – czerpania radości z pieczenia ciasteczek i nieliczenia kalorii przy ich konsumowaniu – inicjuje ona trend "nowej kobiecości" – pełnej samoakceptacji i afirmacji domowego życia.
Podobny sposób postrzegania kobiecości i roli kobiet w społeczeństwie pojawia się w dyskursie konserwatywnym, z łatwością zagospodarowującym argumenty feministek i wykorzystującym je we własnym celu: umocnienia podziału na męskie/publiczne i kobiece/prywatne, a także "przemycenia" treści feminizmowi obcych – zwłaszcza w kwestii aborcji. To przypadek Sarah Palin, która w ostatnich wyborach prezydenckich w USA startowała pod hasłem zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej, a zarazem dowartościowania roli matek. W latach 80. podobną retoryką posługiwała się Phyllis Schafly, jedna z głównych przeciwniczek poprawki do amerykańskiej Konstytucji, gwarantującej kobietom i mężczyznom równe prawa, a zarazem wielka zwolenniczka delegalizacji aborcji.
"Miłość nad rozlewiskiem" – najnowsza powieść Kalicińskiej – od pierwszych stron staje się literackim antyaborcyjnym polem bitwy, wykładnią polskiego dyskursu pro-life z jego "obroną świętości życia", "boskim planem" i "cudem" poczęcia, na temat którego peroruje Małgorzata – zdeklarowana (rzekomo) ateistka: "(...) dziecko to nie zbiór komórek, to zbiór uczuć! Rozmawiaj z nim, tym dzieciakiem! Głaszcz, kochaj już teraz! Niechciane, niekochane będzie od początku neurasteniczne, ze skazą. (...) Różowy paseczek to chłopczyk albo dziewczynka spragniona mamusi. Mamci. Jesteś nią. Już po "ptokach" (s. 92). I Paula, młoda dziewczyna, bez rodziny, pracy, pieniędzy, jakichkolwiek szans na dobre życie dla siebie i dziecka, po chwili wahania – niemal jak zahipnotyzowana – zaczyna powtarzać, że dziecko jest istotnie tym, czego w danej chwili pragnie: "Gosia patrzyła na mnie wyczekująco. I chyba wtedy stał się cud. (...) Dotąd był kłopotem, problemem. Kłębkiem niepotrzebnych komórek, a teraz miał i rączki, i siusiaczka, i buźkę z tymi piegami. Poczułam bardzo wirtualnie, jak go biorę na ręce. Już chciało mi się go przytulić" (s. 93).
Decyzja urodzenia dziecka staje się u Kalicińskiej wyborem naturalnym i jedynie słusznym. Dyskusja na temat warunków bytowych przyszłej matki i dziecka, w tym alimentów od biologicznego ojca, zostaje zawieszona w imię "świętości życia" i moralnej wyższości kobiety-matki nad mężczyzną-samcem. Z przebiegu wcześniejszych rozmów obydwu bohaterek wynika zresztą, że ciąża jest rodzajem "kary" za seks z żonatym mężczyzną. Chociaż powieści Kalicińskiej są śmiałe erotycznie (bohaterki dość swobodnie wchodzą w relacje seksualne z różnymi mężczyznami), płynie z nich jednoznaczny przekaz: nie ma satysfakcji seksualnej bez miłości. Miłość jest wpisana w scenariusz seksualnych zbliżeń: nawet jeżeli bohaterki zapewniają, że rewolucja seksualna wyzwoliła kobiety, podświadomie wierzą, że seks jest wstępem do udanego związku. Natomiast seks pozamałżeński jest zły, naganny, amoralny, przy czym całą winę za podtrzymywanie romansu z żonatym mężczyzną ponosi kobieta. I jest to prawda przenoszona z matki na córkę: "Moja mama mówi, że kobieta, która wchodzi w intymne relacje z mężczyzną zajętym, jest "wyliniałą suką". (...) Te wszystkie "związki otwarte", walka o żonatego samca, to po prostu... kurestwo" (DnR, 477-478). Dyskusja o seksie i aborcji, która ma miejsce w powieści Kalicińskiej, pokazuje zatem, że w przyjaznej, otwartej, pełnej akceptacji atmosferze mazurskiej prowincji pewne tematy wciąż pozostają tabu, zwłaszcza gdy dotyczą kobiet: ich seksualność, cielesność, wybory życiowe są nieodmiennie przedmiotem społecznej kontroli i surowego, moralnego osądu.
Pułapki prostego życia
Na koniec warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną kwestię, którą sygnalizuje też brytyjska badaczka Joanne Hollows ("Feminism in Popular Culture", 2007), a mianowicie na wątpliwości (zagrożenia?) i nadzieje wzbudzane przez – popularne także na Zachodzie – sagi à la Kalicińska: opowieści o ucieczce z dużego miasta na prowincję (downshifting narratives).
Otóż tego typu historie przyczyniają się do ugruntowania starego podziału na sferę męską (publiczną, związaną z pieniędzmi i prestiżem) i kobiecą (prywatną, nisko dochodową i niezbyt prestiżową). Kobiety dobrowolnie oddają mężczyznom stanowiska w wielkich korporacjach wraz z wiążącą się z nimi obietnicą awansu i dużych pieniędzy, zaszywają się na wsi, poświęcając się hodowli owiec, wypiekowi chleba itd. Nawet jeśli rozpoczynają na prowincji działalność gospodarczą, ma ona ściśle kobiecy profil – prowadzenie pensjonatu, gospodarstwa agroturystycznego itd. Z drugiej jednak strony można zaryzykować stwierdzenie, że żyjąc w rytm cyklu przyrody i rezygnując z konsumpcyjnego stylu życia, przedsiębiorcze prowincjuszki mimowolnie realizują postulaty ekologów, alterglobalistów czy ekofeministek – "brak własnej kuchenki mikrofalowej czy zmywarki do naczyń traktując jako przejaw moralnej/politycznej/duchowej wyższości". Mając wybór – a feministyczna retoryka wyboru jest tu silnie wyeksponowana – kobiety coraz częściej rezygnują z "wyścigu szczurów" i leczą syndrom superwoman na łonie rodziny, dobrowolnie wkładając fartuszek gospodyni domowej.
Zdaniem Hollows, najciekawszy, a zarazem najrzadziej podnoszony wydaje się jednak aspekt klasowy tego rodzaju (o)powieści: na ucieczkę z miasta na wieś mogą sobie bowiem pozwolić tylko przedstawiciele/ki klasy średniej, dobrze wykształceni/one i doświadczeni/one zawodowo, którzy/e zanim podejmą decyzję o rezygnacji z dochodowej, prestiżowej posady, zabezpieczą się finansowo i opracują plan awaryjny (przygotują odwrót na wypadek trudności z realizacją "scenariusza prostego życia"): "Możliwość dokonywania przez jedne kobiety wyboru stylu życia musi zawsze podlegać kontekstualizacji – uwzględnieniu sytuacji tych kobiet, które znalazły się poza dyskursem wyboru" (s. 112).
Rodzime dowshifting narratives à la Kalicińska dotyczą niewątpliwie innego etapu życia Polek niż królujące kilka lat wcześniej na rynku popularnej literatury dla kobiet "dzienniki polskich Bridget Jones" – "gatunku", którego Grochola była niekwestionowaną królową. To polski etap późnej transformacji, z dość wyraźnie wyodrębnioną już (kobiecą) klasą średnią, którą stać na dokonywanie wyborów dotyczących miejsca i stylu życia. W tym kontekście bohaterki Kalicińskiej jawią się jako pionierki, które przecierają szlak kolejnym Polkom usiłującym pogodzić życie rodzinne i zawodowe, buntującym się przeciwko etosowi konsumenckiemu, szukającym nowego modelu kobiecej aktywności itd.
To, co niepokoi jednak, to fakt, że uwewnętrzniają one patriarchalny porządek z jego rozdziałem sfer na kobiecą (domową) i męską (publiczną), afirmują prywatność, minimalizm – także (a może przede wszystkim) w zakresie politycznych interesów kobiet. Zagospodarowując czytelniczy "elektorat" 50+, wypchnięty poza nawias życia publicznego, Kalicińska oferuje takie oto lekarstwo na kobiece lęki i frustracje: "Nie ma nic lepszego na babskie stresy niż babski krąg" (DnR, s. 418). Pytanie tylko, czy "babski krąg" to rzeczywiście najlepsze miejsce dla polskich kobiet?
Małgorzata Kalicińska, Dom nad rozlewiskiem, Zysk i S-ka, Warszawa 2006, s. 496.
Małgorzata Kalicińska, Powroty nad rozlewiskiem, Zysk i S-ka, Warszawa 2007, s. 302.
Małgorzata Kalicińska, Miłość nad rozlewiskiem, Zysk i S-ka, Warszawa 2008, s. 350.
Agnieszka Mrozik
Tekst ukazał się w kwartalniku "Bez Dogmatu".