Na książki autorów takich jak Marek J. Chodakiewicz, Piotr Gontarczyk i Leszek Żebrowski odpowiadają historycy, którzy chcieliby usunąć z naszych publicznych debat określenie "żydokomuna", jako przejaw antysemityzmu. Ale i oni przeprowadzają podobne kalkulacje. Wspólny typ dowodzenia ujawnia wspólne, niewypowiedziane założenie: być komunistą to zawsze i wszędzie jednoznaczne zło. Jedni oczerniają Żydów komunizmem, drudzy próbują Żydów z komunizmu wybielić. W obliczu komunisty żydowskiego pochodzenia ci ostatni pozostają jednak z poczuciem klęski – misja uniewinnienia Żydów nie powiodła się. Dla jednych i drugich komunizm oznacza zbrodnię lub przyzwolenie na nią. Jedni i drudzy za wzorcowego komunistę uznają Stalina, a za komunistów – jego mniej lub bardziej wierne kopie. Polska refleksja historyczna systematycznie unika perspektywy, z której zaangażowanie komunistyczne można rozpatrywać jako przejaw solidarności przekraczającej granice klasy społecznej albo jednego narodu, walki o dobro wspólne, przed wojną nielegalnej, narażającej na prześladowania, a co najmniej na niewygody.
Wchodzić w wyliczenia dotyczące udziału Żydów w KPP i PPR a potem we władzach powojennej Polski, następnie za pomocą tychże wyliczeń udowadniać którąkolwiek z tez – że Polacy prześladowali i zabijali Żydów nie z powodu pochodzenia, lecz współpracy z UB albo że Żydzi padli ofiarą stereotypu Żydów jako komunistów, którymi nie byli – to mylić skutki z przyczynami. Niezależnie od intencji badaczy pomyłka ta wynika z poddania się logice stereotypu. "Żydokomuna" jest jak wielokątna zabawka, szklane cacko, którego moc przyciągania polega na tym, że skądkolwiek nie spojrzysz, zobaczysz to samo – Żydów, którzy mieli szczególne predyspozycje, by "grać w czerwone". Bez wyjścia poza nauki historyczne i to, co uchodzi w nich za źródła, nie da się "żydokomuny" choćby częściowo unieszkodliwić, bo nie da się jej potraktować właśnie jak mitu. Jego cechą jest przede wszystkim niewywrotność.
Żyd wita Armię Czerwoną
Przedwojenne organizacje komunistyczne, postulując równość, jako jedyne brały pod uwagę także Żydów. Antagonizm etniczny uznawały za sztuczny, celowo rozbudzany i podtrzymywany przez politycznych wrogów po to, by ukryć prawdziwy konflikt interesów, czyli antagonizm klasowy. Nie opierały swoich programów na ksenofobii i nienawiści rasowej. Przeciwnie, czasem zobowiązywały się pomagać Żydom dochodzić sprawiedliwości w sytuacjach prześladowań. Uznawały Żydów za obywateli zasilających w znacznej mierze klasę uciskaną. Byli i tacy Żydzi, którzy mogli okazać się wrogami – jednak nie ze względu na przynależność etniczną, lecz klasową.
Chciałoby się powiedzieć, że partie jednoznacznie lewicowe reprezentowały interesy Żydów jako prześladowanej mniejszości. Z większym powodzeniem można to raczej nazwać indyferencją. Głosiły, że to nie Żydzi są wrogami dobrostanu mieszkańców Polski lub świata, lecz klasa posiadaczy kapitału. Na tle programów porażającej większości pozostałych frakcji politycznych, nawołujących do rozprawiania się z Żydami na rozmaite sposoby – czy to ekonomicznie, symbolicznie, prawnie czy wreszcie fizycznie – indyferencja ta nabiera jednak znamion prożydowskości.
Podobnie rzecz ma się z "witaniem Armii Czerwonej przez Żydów", które stało się toposem polskiej kultury oznaczającym tyleż "zdradę" ze strony żydowskich sąsiadów, co obnażenie "zdradzieckiej natury" Żydów. Obraz ten zawiera w sobie jeszcze jedną antysemicką kliszę: Żydów jako konformistów, tych, którzy zawsze łaszą się do zwycięzców, koniunkturalistów i lizusów, starających się uszczknąć trochę władzy dla siebie. Powielanie tego stereotypu sprzyja skupianiu się na Żydach i ich rzekomych szczególnych właściwościach, nie sprzyja za to analizie powodów, dla których Żydzi mogli bardziej niż Polacy cieszyć się z wkroczenia Armii Czerwonej. Jest ich kilka, a najważniejszy będzie skrzętnie ukrywany przez dyskurs narodowo-wyzwoleńczy: zagrożeniem byli dla polskich Żydów nie tylko hitlerowcy, ale także polscy sąsiedzi, którym okupacja niemiecka stwarzała warunki, by bezkarnie dawać upust antysemickiej nienawiści.
Komunizm jako żydowska słabość
Tymczasem dzisiejsi historycy rozprawiający o politycznym zaangażowaniu polskich Żydów abstrahują od sytuacji mniejszości przed II wojną światową i w jej trakcie. I dziwią się, że Żydzi nie identyfikowali się z trendami politycznymi nawołującymi do ograniczania praw, dyskryminowania i przesiedlania Żydów oraz nie solidaryzowali się ze sprawcami pogromów. Bardziej wyrozumiali są skłonni Żydom szlachetnie wybaczyć, że stawali po stronie idei wolnych od antysemityzmu. Jedni i drudzy zdają się jednak sądzić, że właściwym moralnie zachowaniem prześladowanej mniejszości jest znaleźć się po stronie prześladującej większości. Każde inne zachowanie świadczy o słabości charakteru i grozi posądzeniem o partykularne "interesy". Interesy zaś – bez uszczerbku dla opinii – wolno prowadzić jedynie przedsiębiorcom. Cała reszta ma się podporządkować tak zwanemu "dobru ogółu", w którym zanika wszelka różnica na rzecz jednolitości. Czyli "Polski katolickiej, będącej państwem Narodu Polskiego", jak chciał tego, i nadal chce, ONR. A jeśli różnica nie zanika sama, to należy temu dopomóc, do czego hasło "żydokomuny" ze swoim pogromowym potencjałem nieraz bardzo się przydawało.
Skoro o pogromach mowa, niewywrotność pojęcia "żydokomuny" odsłaniają teksty IPN-owców dotyczące polskich zabójstw na Żydach w latach 1944-1946. Usprawiedliwienie sprawców zasadza się na takim oto rozumowaniu: ofiary zginęły nie dlatego, że były Żydami, ale dlatego, że kolaborowały z NKWD lub UB, denuncjując działaczy AK lub NSZ (co dla badaczy jest równoznaczne z byciem komunistą). Jeśli przyjrzeć się bliżej temu wyjaśnieniu, okazuje się ono błędnym kołem. Ktoś, kto jest Żydem, najprawdopodobniej jest też komunistą, czyli zdrajcą. Patrioci mają więc prawo go zamordować. Czyn ten nie zostanie nazwany mordem etnicznym, ale polityczną likwidacją. Lub jeszcze inaczej: zabito człowieka, bo donosił. Tak się przypadkiem składa, że człowiek ów był Żydem – wywodzą historycy IPN. Oskarżenie ZWZ, AK, NSZ i powojennych partyzantek o antysemityzm upada. Stereotyp "żydokomuny" jeszcze raz pomaga ukryć kolejność przyczyn i skutków. Problem w tym, że posądzenie o donosicielstwo (czyli komunizm) wynikało często właśnie z tego, że ktoś był Żydem. Dla tych, którzy "żydokomunę" uznają za pojęcie opisowe, pytanie o porządek przyczyn i skutków to nic innego jak absurdalne dociekanie, co było pierwsze, jajko, czy kura. Jeśli ktoś był Żydem, to był komunistą i kropka.
Abram Złotnik, jeden z nielicznych ocalałych Żydów spod Sandomierza, po powrocie do rodzinnego Klimontowa prawdopodobnie upomniał się o swój dobytek. Nie mogąc go odzyskać od Polaków, którzy zdążyli przejąć żydowskie mienie, zwrócił się o pomoc do działającej już wówczas milicji. W ten oto sposób został uznany za konfidenta (czyli komunistę) i "zlikwidowany".
Naród zdrajców
Historia Abrama Złotnika zamordowanego w roku 1945 przez polską partyzantkę "za współpracę z NKWD", a także innych tego typu zabójstw, odsłania kolejne niewywrotności. Przy okazji egzekucji Złotnika zabito pięciu innych Żydów z Klimontowa. Ta swoista "prewencja" dowodzi, że wobec Żydów stosowano odpowiedzialność zbiorową, że antykomunistyczne podziemie zbrojne traktowało ich w kategoriach rasowych, a rasę żydowską jako skażoną komunizmem. W świetle ideologii narodowej komunizm oznaczał zdradę, Żydzi zaś, zgodnie z tą samą ideologią, byli do zdradzania Polski i Polaków szczególnie predestynowani.
Są tacy, którzy "przyznają", że to z powodów odwetowych. Żydzi byli w Polsce źle traktowani, więc gdy nadeszła okazja, postanowili odpłacić Polakom "pięknym za nadobne". Ten motyw powróci ze zdwojoną siłą w rozważaniach o pochodzeniu ludzi pracujących w UB. Charakterystyczne, że zakłada się tutaj to, co w obrębie tego samego wywodu wcześniej usilnie próbuje się ukryć: że Żydzi nie należeli do polskiej wspólnoty, czuli się z niej boleśnie wykluczeni, byli traktowani jako obcy, więc rzekomo resentymentalnie przyjęli komunistyczną identyfikację, czekając na szansę odwetu.
Endeckie publikacje przedwojenne (a za nimi powojenne) sugerują jednak, że Żydzi mają zdradę we krwi – w przenośni, ale i dosłownie. Dążą do realizacji celów światowej wspólnoty żydowskiej, dlatego wesprą każde działania i ugrupowania zmierzające do zguby narodu polskiego. Cele te to kontrola polityczna i ekonomiczna, władza i bogactwo. Zdaniem endeków wielu Żydów realizuje je niejako nieświadomie, za sprawą swoistego żydowskiego popędu, dziś powiedzielibyśmy zapewne – genu żydowskości. Gen ów skłania do zdrady, sprzeniewierzenia się każdemu, kto nie jest Żydem. Nic dziwnego, że komunizm ze swoim internacjonalizmem wydał się endekom, którzy wspólnotę byli w stanie pomyśleć jedynie w kategoriach narodowych, samą esencją żydowskiego spisku.
Pomysł, że człowiek pochodzenia żydowskiego mógł identyfikować się inaczej niż Żyd – na przykład jako bezpaństwowiec, socjalista albo Polak – nie może pomieścić się w głowach ogarniętych stereotypem "żydokomuny". Polska myśl narodowa traktuje komunizm jako ideologię wyprodukowaną przez Żydów po to, żeby sprytnie zasłonić prawdziwe zakusy żydowskie. Zarazem jednak komunizm – prawidłowo zdemaskowany jako spisek żydowski –objawia rozmiary żydowskich planów zawładnięcia światem.
Święte AK i podejrzliwi Żydzi
Następna odsłona niewywrotnego rozumowania to opowieść o udziale Żydów w polskim zbrojnym podziemiu w czasie II wojny światowej. Chcąc wstąpić do ZWZ a potem Armii Krajowej, Żydzi ukrywali swoje pochodzenie. Byli niemile widziani, krążyły pogłoski, dziś udokumentowane i potwierdzone, o egzekucjach na żydowskich rodzinach dokonywanych przez niektóre oddziały AK. W warunkach wojennych groźba posądzenia o zdradę przez towarzyszy broni była szczególnie niebezpieczna, bo oznaczała natychmiastowy wyrok śmierci. Dlatego ci, którzy chcieli uczestniczyć w ruchu oporu, wybierali Gwardię, a potem Armię Ludową, tworzyli własne partyzantki lub przyłączali się do komunistycznych. Żydzi byli traktowani jak obcy i zmuszani do społecznych zachowań charakterystycznych dla grup wykluczonych. Robi im się z tego powodu zarzuty, tak jakby ich działania były kwestią decyzji wolnych i równouprawnionych jednostek. O Żydach myśli się jak o ludziach, którzy mogli wybierać, i tym samym przypisuje się im winę za los, którego nie wybrali.
Samuel Willenberg, uczestnik buntu w Treblince, a potem uczestnik Powstania Warszawskiego rozpoczął współpracę z komunistami, jak sam mówi, niejako przypadkowo. Z powodu pochodzenia został wykluczony z szeregów AK, Polska Armia Ludowa zaproponowała mu miejsce w swoich oddziałach, a on chciał „po prostu” walczyć z hitlerowcami.
Kto Żyd? Kto komunista?
Posługiwanie się zbitką "żydokomuna" prowadzi do podwójnego zatarcia różnic. Pierwsze dotyczy członu "żydo". Żydzi, o których tu mowa, jawią się jako wspólnota całkowicie monolityczna. Nabiera ona siłą rzeczy charakteru rasowego. O ile komuniści odrzucali religię jako zabobon, ludzie wyznania mojżeszowego odrzucali komunizm jako bezbożny i karali ostracyzmem współwyznawców, którzy z powodów politycznych zostawali ateistami. Gdy Żydzi odrzucali judaizm na rzecz komunizmu, musieli liczyć się z rodzinnymi dramatami i konfliktami ciągnącymi się przez pokolenia. Zgodnie z niesyjonistyczną autodefinicją żydowskości ktoś, kto zostawał komunistą, automatycznie przestawał być Żydem, bo żydowskość oznaczała przynależność religijną. Zgodnie z autodefinicją komunistów ktoś, kto zostawał komunistą, dobrowolnie wyrzekał się przynależności narodowej w imię międzynarodowej wspólnoty klasowej.
Zbitka "żydokomuna", która w świetle przedwojennych autodefinicji obu grup jest czystą sprzecznością, nosi zatem cechy mowy nienawiści. Jest słowem–czynem, słowem-odmową. Definiując czyjąś tożsamość – nikt przecież nie określał własnej przynależności mianem, które funkcjonowało wyłącznie jako akt demaskatorski albo obelga – pojęcie to odmawia grupie i jednostkom prawa do autodefinicji. "Wiemy, kim jesteś, lepiej niż ty sam" – zdają się mówić użytkownicy tego stereotypu. Wszystkie wybory dokonywane przez poszczególnych ludzi – na przykład przynależność do wspólnoty religijnej albo poglądy polityczne – zostały tym samym unieważnione. Przy pomocy pojęcia "żydokomuny" zarówno Żydom, jak i komunistom odmówiono społecznego zaufania i wskazano ich jako podejrzanych o ukrywanie prawdy o sobie.
Drugie odróżnicowanie dotyczy członu "komuna". "Żydokomuna" jest zadziwiająco pojemna. Użycie tego pojęcia wskazuje, że zalicza się do niej przedwojennych, wojennych i powojennych komunistów, ale także socjalistów, bundowców oraz członków administracji państwowej w latach 1945-1989, członków PZPR, a także tak zwanych lewaków wszelkiego autoramentu i wszech czasów. Biorąc pod uwagę zróżnicowanie wewnątrz ruchu lewicowego i historię sporów identyfikacyjnych obawiam się, że wiele osób obarczonych tym mianem mogłoby się poczuć urażonych nie tyle przez wzgląd na antysemityzm, co raczej z powodu zarzutu o komunizm lub wylądowania w jednym worku z ideowymi wrogami.
Żyd ubek
Koronnym dowodem na istnienie "żydokomuny" jest udział Żydów w strukturach władzy ludowej, zwłaszcza ich obecność w Urzędach Bezpieczeństwa. Biorąc pod uwagę niemal całkowite wykluczenie Żydów z administracji państwowej przed wojną, nawet śladowy udział osób pochodzenia żydowskiego w powojennym aparacie musiał wydawać się "skandalicznym zażydzeniem". Nie zapominajmy, że sprawowanie władzy wiązało się z daleko idącą polonizacją i niwelowaniem jakichkolwiek różnic kulturowych, łącznie z sugerowanymi przez przełożonych zmianami imion i nazwisk.
Jeśli pamiętamy o sytuacji Żydów w Polsce przedwojennej, stosunkach polsko-żydowskich podczas wojny, powojennych pogromach, o tym, że ocaleni z Holocaustu zawdzięczali wolność Armii Czerwonej, a komunistyczny internacjonalizm wyraźnie kontrastował z ideą wykluczania ze wspólnoty państwowej wszystkich, którzy nie są Polakami, trudno się dziwić, że Żydzi nadziei na lepsze jutro upatrywali raczej we władzy ludowej, a nie w rządzie londyńskim. Nowy ustrój w przeciwieństwie do wszystkich dotychczasowych zaproponował Żydom równość. Dzięki wprowadzonemu przez komunistów równouprawnieniu wielu dostało pracę w urzędach państwowych, co oznaczało, że jako polscy obywatele po raz pierwszy mogli skorzystać z pełni praw. Dziś czyni się z tego jeszcze jeden dowód na żydowską skłonność do komunizmu i zdradziecki charakter "żydowskiej duszy".
Badacze, którzy swoją wizję historii stosunków polsko-żydowskich opierają na walce z "żydokomuną", lubią zapomnieć o antysemityzmie samej władzy ludowej, jak choćby o tym, co wydarzyło się w roku 1968. Pozostaje kwestią niewyjaśnioną, na ile zatrudnianie osób pochodzenia żydowskiego w Urzędzie Bezpieczeństwa było świadomą polityką personalną ówczesnych władz. Dziel i rządź: "w razie czego, co złego, to nie my – to Żydzi". Gdyby tak było, żywotność stereotypu "żydokomuny" byłaby dowodem na wielką skuteczność tej polityki, która okazuje się działać nawet dzisiaj, w tak zwanej "wolnej Polsce".
Anna Zawadzka
Tekst ukazał się w kwartalniku "Bez Dogmatu".