Niedawno byłam gościem w audycji w Radiu Dla Ciebie u pani Elżbiety Uzdańskiej. Miałyśmy rozmawiać o tym, dlaczego w Polsce ojcowie nie płacą na swoje dzieci. W programie udział wzięła też adwokat od prawa rodzinnego, z doświadczeniem pracy jako sędzia rodzinny. I czego z takiej rozmowy się dowiedziałam. Żeby nie używać słowa ojciec tylko rodzic – bo matki też nie płacą. Jako że jest to felieton, a nie oficjalne pismo, pozwalam sobie zadać pytanie – common, jak to rodzic? W Polsce jest 1,5 miliona samotnych rodziców, z czego 150 tysięcy to samotni ojcowie. Z czego zapewne duża część to wdowcy. O jakich liczbach zatem mówimy? Ile matek nie płaci, a ilu ojców? Taki milusi relatywizm musi mieć swoje granice – statystyki nie kłamią – to ojcowie nie płacą alimentów, matki nie płacące alimentów to zjawisko marginalne.
Zaraz słyszę, że dzieci zostają zwykle z matkami, taka to solidarność jajników w polskich sądach, że potem odium dłużnika łatwiej spada na ojca niż na matkę. A ilu z tych facetów rzeczywiście zajmowało się swoimi dziećmi? Ilu umie przewijać, ilu nie chowa się za podział "ty sprzątasz i zajmujesz się dzieckiem, ja przynoszę mamuta i wbijam gwoździe". Zaglądam do literatury naukowej – "Nieodpłatna praca domowa kobiet" – i nie wierzę, że polscy mężczyźni zasługują na to, żeby powierzać im opiekę nad dziećmi. Zaglądam do prasy rodzicielskiej – felietony Tomka Kwaśniewskiego – i nie wierzę, że polscy mężczyźni chcą zajmować się swoimi dziećmi na serio, a nie na pokaz. W kraju, w którym dobrze sprzedającą się książką o ojcostwie jest "Pamiętnik ciężarowca", w którym facet przez kolejne strony roztkliwia się nad sobą i pielęgnuje obrzydzenie do dziecięcej kupy, a potem odcina kupony od swojej popularności w piśmie Dziecko, gdzie z rozbrajającą szczerością stwierdza, że nie umie nakarmić 2 letniej córki, bo "zawsze karmi mama" – w takim kraju dzieci nie oddaje się ojcom, sami i same widzicie dlaczego.
W naszym kraju mężczyzn usprawiedliwia się ze wszystkiego, co ma związek z rodziną. "Nie dorósł do ojcostwa", "nie był gotowy by zostać tatą", "nie brał udziału w porodzie rodzinnym, bo bał się zemdleć – i bał się, że nabierze obrzydzenia do żony", "tak skoncentrował się na pracy, że nie zauważył, jak jego dzieci dorastają". Jakiś czas temu "Gazeta Wyborcza" publikowała łzawe wynurzenia ojców w cyklu "Powrót taty", gdzie nowonawróceni tatuśkowie rozrzewniali się nad tym, że "może moje dzieci kiedyś powiedzą, że miały dobrego tatę". Ten tryb przyszłościowy i przypuszczający przede wszystkim każe przypuszczać, że na razie dobrymi, aktywnymi, uczestniczącymi ojcami nie są. I pewnie nie będą, bo jak wzmiankowany już Tomek Kwaśniewski, wolą rozczulać się na sobą i swym światem osobistych przeżyć, niż zająć się dzieckiem. I co ważne, społeczeństwo ich w tym wspiera. Jakiś czas temu w "Wysokich Obcasach" pojawił się pouczający list ojca, który raz na jakiś czas zostaje sam z dziećmi – od razu wszystkie kuzynki, sąsiadki, jak również mama i teściowa zasypują go ofertami pomocy, ciepłymi posiłkami, ciastami domowej roboty. W Polsce facet w domu jest tworem obcym, który natychmiast trzeba spacyfikować procedurą upupienia i przekształcenia go w Duże Dziecko. I poza chwalebnymi wyjątkami w rodzaju autora listu, wielu panów z przyjemnością z tej procedury korzysta, wszak obowiązki domowe prestiżem się nie cieszą.
Czyli tu nie chodzi o jakąś wojnę płci – to kobiety, z patriarchatem w głowach same sobie to robią, same się pognębiają jak najwierniejsze służki opresyjnego systemu. Same wychowują synów na małych książąt pozbawionych elementarnego poczucia odpowiedzialności. A potem przyzwalają na przepisanie na siebie nowej beemki narzeczonego, żeby jego upierdliwa ex się do niej nie dobrała, bo niby dziecko nie ma na angielski – przecież może oglądać kablówkę, niech się samo uczy, samodzielność w dzisiejszych czasach to wielka zaleta. Nie ma jak poczucie wyższości w grupie ciemiężonej – najbardziej nie lubimy tych, do których jesteśmy najbardziej podobni. Przypominają nam o naszej opłakanej sytuacji, przypominają, że być może my też kiedyś o te alimenty będziemy się wykłócać, co by oznaczało, że jesteśmy tak samo słabe jak te wszystkie ex-byłe-żony. Przypominają, że to tak naprawdę nie my tu rozdajemy karty a to bardzo nieprzyjemna myśl. Więc dobra Zdzisiek, przepisuj na mnie tę beemkę, zobacz jak dobrą jestem kobietą, jak bardzo jestem lepsza od tamtej.
Co ciekawe, proces upupiania przenosi się też na naszą Fundację MaMa – a dlaczego się panie nie zajmujecie prawami ojców? Oni tacy przez matki poszkodowani, z dziećmi nie mogą się spotykać. To niech założą fundację Tata, może nawet zasponsoruje ich indyjski producent samochodów. Zresztą, tatusiowie dają sobie radę doskonale w Internecie. Ale o tym za moment.
Tak więc faceci w PL dzieci widzą w weekend. Potem się rozwodzą i sądy przyznają dzieci mamom. A potem przestają płacić alimenty, albo od razu ich nie płacą. Kiedyś czytałam, że w polskich więzieniach najwięcej jest dłużników alimentacyjnych. Ciekawe co z tego mają dzieci – bo moim zdaniem nic. Pojęcie interesu dziecka nie jest w Polsce naczelnym tematem. Dziecko nie ma nowych butów, a tatuś ma wikt i opierunek oraz dostęp do TV i biblioteki. Tatuś odcięty jest od świata zewnętrznego, zatem tylko mama wysłucha co społeczeństwo ma do powiedzenia na jej temat – wystarczy zajrzeć do Internetu – "trzeba było być mądrzejszą i wiedzieć z kim się wiąże", "nie rozkładać nóg przed byle kim" i dalej w ten deseń. Tatuś nie martwi się o czynsz a mama z dzieckiem przenosi się do hotelu socjalnego, gdzie dziecko wspaniale socjalizuje się wśród lumpów ze świeżo wydłubanym z pleców esperalem. W pożarze w Kamieniu Pomorskim w takim hotelu zginęło trzynaścioro dzieci.
Społeczna wiara w istnienie czegoś takiego jak racjonalny wybór jest cały czas zjawiskiem fascynującym, szczególnie jeśli dotyczy życia osobistego. Co ciekawe, doskonale współistnieje z wiarą w miłość romantyczną. Oraz z wiarą, że ludzie kiedyś byli lepsi, bo się nie rozwodzili. Ale tak będzie dopóki chętniej będziemy słuchać listów pasterskich niż historyków i socjologów.
Wracając do alimentów – oczywiście nie wszyscy dłużnicy trafiają do paki – część po prostu korzysta z dobrodziejstw szarej strefy, w Polsce umiłowanej prawie tak samo jak wolność szlachecka. Moje święte prawo, żeby nie dać się oskubać fiskusowi, nie zrobić z siebie frajera, wszystko zagarnąć do portfela. A że przy tym w sądzie wykażę, że nie mam dochodów i alimentów płacić nie mogę – to tym lepiej. Nie po to dziad i pradziad walczyli z zaborcą, okupantem, komuchem, stworzyli tę wspaniała polską podwójną moralność, której naczelną wartością jest omijanie prawa, narzuconego wszakże przez wroga, żeby teraz prawo szanować. Wiwat cwaniaki. Co z tego, że teraz demokracja i suwerenne państwo, państwo jest od 200 lat wrogiem i niech tak zostanie.
Alimenty to sprawa rodzinna – a rodzinne brudy pierzemy w domu. Upominanie się o alimenty na dziecko to łamanie rodzinnej normy, a tego się w Polsce nie lubi. Rodzinny trybalizm oznacza również, że dłużnika będzie kryła i mama, i nowa narzeczona, i kumple z pracy – swojego nie damy ruszyć, żeby jakaś wstrętna baba pieniądze od niego wyciągała. Fora internetowe dla mężczyzn chcących pogłębić swoje przeżywanie ojcostwa pękają w szwach od porad "jak obniżyć alimenty", "jak się nie dać tej podłej szmacie, która chce ode mnie kasę". Świadomy, nowoczesny ojciec używa nowoczesnych narzędzi technologicznych, by wymigać się od płacenia na własne dziecko. I ma na to społeczne przyzwolenie. Ani jeden z tych nowoczesnych, głęboko przeżywających swoje rodzicielstwo tatuśków nie napisał "stary, okradasz własne dziecko, weź się opanuj" czy prostego "spadaj złodzieju". Za to wątków o tym, jak skutecznie zbić alimenty z 600 zł na 400zł – mnóstwo – wiwat polska przedsiębiorcza mentalność. Ilu tygrysów biznesu można w Internecie napotkać.
A interes dziecka? Pewnie, że może być zabezpieczony przez mediacje rodzinne, ale co po mediacjach, jeśli tatuś pożegluje ku szarej strefie, gdzie PIP nie zagląda a komornik ma do zrobienia akurat coś innego. A znaczenie symboliczne alimentów dla dziecka – poczucie, że dba nie tylko mama, ale też i tata, że mu zależy, że się troszczy – hmm tego po prostu w dyskursie alimentacyjnym nie ma, bo po prostu w tym dyskursie nie ma potrzeb dziecka. Jest biedny sponiewierany tatko, chciwa mamuśka i walka o każde sto złotych.
Last but not least – dostępność porad prawnych. Dostajemy mnóstwo maili z prośbą o porady, i również mnóstwo z nich kończy się tekstem "siostra ojca mojego dziecka jest adwokatem i pewnie pomoże mu w sądzie", "on zna różnych prawników". W Polsce dostępność niedrogich porad prawnych jest naprawdę niewielka. Samotnych matek usiłujących związać koniec z końcem nie stać na dobrych adwokatów, a trudno wymagać by wszyscy występowali w sądach pro bono. Porady są drogie bo podaż jest mała a popyt duży – a bierze się to z niewielkiej liczby miejsc na aplikacjach. Dzięki czemu, porady prawne miast być niezbywalnym prawem każdego obywatela, są luksusem dla nielicznych, co oznacza klasyczne różnice klasowe. Nie jesteśmy równi wobec prawa jeśli mamy nierówny dostęp do porad prawnych. Polski system na dzień dobry wyklucza już i tak wykluczone samotne matki.
Polski system oferuje upokorzenie zamiast wsparcia – głodowe zasiłki mające chyba na celu jedynie podkreślenie, że samotne macierzyństwo to jednak patologia. Na samotne matki czeka tylko sklecona z łatwopalnych śmieci rudera i kuchenka na korytarzu. Zauważmy, że taką właśnie ofertę ma nasze państwo dla ofiar przemocy, bo wiele kobiet porzuca mężów by chronić życie i zdrowie swoje i dzieci.
Cieszą tylko nowe rozwiązania prawne wpisujące dłużników alimentacyjnych na listy dłużników – nic tak nie boli cwaniaka niż niemożność kupienia nowej plazmy na raty zero procent.
Na zakończenie chciałabym napisać, że nie interesują mnie przykłady panów, którzy alimenty płacą. To żaden powód do dumy. To obowiązek, tak jak płacenie za bułkę i jogurt w spożywczym. Za to chętnie wysłucham historii o codziennych towarzyskich strategiach na ostracyzm wobec dłużników alimentacyjnych.
Julia Kubisa
Tekst ukazał się na stronie Fundacji MaMa (www.fundacjamama.pl).