Jednocześnie na ekrany polskich kin weszła ekranizacja pierwszego tomu cyklu. "Millenium: Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet" przypadł polskim widzom do gustu. Na najpopularniejszym polskim portalu filmowym – Filmweb – legitymuje się bardzo wysoką średnią ocen i po bodajże niecałych trzech tygodniach wyświetlania wdarł się na listę tysiąca najlepszych filmów wszechczasów. To budzi respekt i uznanie.
Niestety miłośnicy książek Larssona wychodzą zazwyczaj z kina ze sporym poczuciem niedosytu. Rzecz jasna miło jest obejrzeć bohaterów swojej ulubionej sagi na dużym ekranie, szczególnie że odtwórcy głównych ról zostali dobrani rewelacyjnie. Tu duży plus dla twórców filmu. Niestety takich plusów miłośnicy książkowego Millenium są w stanie przyznać zazwyczaj niewiele. Dlaczego?
Pierwsza część trylogii "Millenium" składa się niejako z dwóch wątków. Afery Wennerströma i śledztwa w rodzinie Vangerów. Ten pierwszy wątek został potraktowany bardzo pobieżnie, w sposób niemal niezrozumiały dla osób, którzy z "Millenium" pierwszą styczność mają siedząc w kinowym fotelu.
Skrótowo rzecz ujmując afera Wennerströma polega na oskarżeniu przez głównego bohatera – dziennikarza śledczego – rzeczonego Wennerströma o gigantyczne przekręty finansowe. Pierwszy atak na szanowanego biznesmena, a tak naprawdę międzynarodowego spekulanta, okazuje się być strzałem kulą w płot. Mikael Blomkvist płaci za to trzema miesiącami więzienia. I medialną nagonką rozpętaną przez kwiat dziennikarstwa ekonomicznego. Właśnie opis mechanizmu nagonki za pomocą wszystkich możliwych środków jest jednym z najciekawszych elementów książki Larssona. Szczególnie, że szanowani dziennikarze ekonomiczni rodem ze Szwecji wydają się nam być dziwnie znajomi. Niestety w filmie nie zobaczymy, jak łatwo można zniszczyć w mediach człowieka, który nadepnął na odcisk temu czy innemu rekinowi finansjery. Nie zapoznamy się również z istotą afery Wennerströma, której opis stanowi mocne oskarżenie kasyno-kapitalizmu.
W książce antytezą "kapitalisty XXI wieku", spekulanta finansowego z krwi i kości (Wennerströma) jest "kapitalista XX wieku", sędziwy Henrik Vanger. Człowiek, który dorobił się na produkcji przemysłowej i prowadzący firmę, której akcjonariuszami, są siostrzenice, bratanki oraz wujkowie i ciocie, a nie fundusze hedgingowe zarejestrowane na Kajmanach i inwestujące kapitał libańskich handlarzy bronią. Jest to tylko antyteza pozorna. Henrik chociaż z pewnością budzący sympatię na końcu również oszukuje Blomkvista. Larsson mówi wprost, że "stara burżuazja" jest może bardziej urokliwa, ale na pewno nie bardziej uczciwa. Dziwnym trafem owo kluczowe oszustwo w fabule filmu zostaje pominięte. Henrik na ekranie filmu pozostaje poczciwym uczciwym "starym, dobrym kapitalistą".
Na szczęście twórcy ekranizacji pierwszego tomu Millenium nie wykastrowali fabuły z wątku nazistowskiej przeszłości połowy rodziny Vangerów. W filmie przynależność do ruchu nazistowskiego nie jest trupem w szafie, skrywanym wstydliwym sekretem. Aby szybko rozbroić bombę, w filmie informacja o nazistowskiej przeszłości członków szacownego rodu szwedzkich przemysłowców zostaje podana na samym początku śledztwa. Siła wybuchu nie jest aż tak niszcząca jak w książce.
Generalnie reżyser Niels Arden Oplev stworzył pierwszorzędny kryminał. Trzymający w napięciu i zaskakujący widzów oryginalną fabułą. Z drugiej strony, szkoda że pozbawił pierwszą część "Millenium" elementów krytycznych. Na kartach książki mamy oskarżenie międzynarodowego systemu spekulacji finansowych. Na ekranie kina niegroźne narzekanie na burżuja, w stylu 'wiesz jacy ci burżuje są". Akurat z książki można się czegoś na ten temat dowiedzieć. Z ekranu kinowego znacznie mniej.
"Millenium: Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet", reżyseria: Niels Arden Oplev, scenariusz: Nikolaj Arcel, Rasmus Heisterberg, występują: Michael Nyqvist, Noomi Rapace, zdjęcia: Eric Kress. Produkcja: Szwecja, Dania 2009. Czas trwania: 152 min.
Bartosz Machalica