Upadek reżimów samozwańczo określających się mianem "socjalistycznych" powszechnie witano z entuzjazmem i nadzieją. Bardzo szybko jednak ustąpiły one miejsca zawodowi i goryczy. Listopadowe świętowanie rocznicy upadku Muru Berlińskiego, odbywające się pod patronatem Kohla, Gorbaczowa i Busha seniora, przy udziale czołówki światowych polityków, naturalnie musi rodzić pytanie o sens walk sprzed dwudziestu lat. Co faktycznie stało się w 1989 r.?
Kryzys i reformy
Zmiany polityczne końca lat osiemdziesiątych miały miejsce na tle kryzysu gospodarczego, który dotknął cały Blok Wschodni. Dziś wydaje się to oczywiste. Wszak media przy okazji kolejnych rocznic wydarzeń związanych z PRL nieustannie pokazywane są puste półki jako świadectwo niewydolności starego systemu. "Komunizm" nie oznaczał chronicznego kryzysu. ZSRR, którego produkcja przemysłowa w 1929 r. wynosiła jedynie 25% średniej dla Europy Zachodniej, w 1963 r. osiągnął jej wartość na poziomie 84%. Sputnik i Gagarin w kosmosie oddziaływały na wyobraźnię ubogich krajów Południa, które widziały w modelu radzieckim możliwość przejścia od zacofanej gospodarki chłopskiej do potęgi przemysłowej. Nieprzypadkowo szef CIA, A. Dulles, mógł mówić w latach pięćdziesiątych przed amerykańskim Kongresem o "sowieckim wyzwaniu ekonomiczno-technologicznym".
Wzrost gospodarczy dotyczył całego Bloku Wschodniego, którego średnia wzrostu do 1970 r. przekraczała średnią dla tych krajów z najlepszych lat okresu międzywojennego (1925-1929). Wzrost ten jednak nie był w żadnej mierze "socjalistyczny". Przeciwnie, okupiony był niską konsumpcją, umożliwiającą wysoki poziom inwestycji. W Polsce jeszcze w 1955 r. płace realne stanowiły jedynie ok. 80% poziomu przedwojennego, pomimo dynamicznego wzrostu produkcji.
Gospodarki Bloku Wschodniego kierowały się więc kapitalistyczną logiką akumulacji kapitału – inwestycjami mającymi na celu skuteczną konkurencję z państwami i firmami Zachodu. Kierunek tych inwestycji wyznaczało nie dobro społeczne obywateli, ale interesy klasy panującej.
Dynamiczny rozwój zaczął się jednak załamywać w drugiej połowie lat sześćdziesiątych. Kolejne inwestycje przynosiły stosunkowo coraz mniejszy wzrost dochodu narodowego. Kapitalizm państwowy Bloku Wschodniego okazał się przy tym równie podatny na ekonomiczne fluktuacje, co kapitalizm w stylu zachodnim. W latach 1966-1974 różnice między minimalną a maksymalną stopą wzrostu wahały się od 50 % w NRD do 288% w Polsce.
Odpowiedzią rządzących były próby reform. Polegały one po pierwsze na otwarciu gospodarek na rynek światowy i zaciąganiu pożyczek na ich modernizację, a po drugie, na nadawaniu większej swobody przedsiębiorstwom i wprowadzaniu elementów urynkowienia. W 1978 r. zadłużenie zagraniczne Polski wynosiło więc 16,3 mld dolarów, w porównaniu z 1,9 mld $ w 1973 r. Mniejsze kraje, jak Węgry i Rumunia szły tą sama drogą, zadłużając się do 1978 r. odpowiednio do poziomu 5,8 mld $ i 4,5 mld $. Symboliczne stało się produkowanie od 1972 r. w Polsce Coca Coli. "Reformy rynkowe" najwcześniej, już w latach sześćdziesiątych, zaczęły się w Jugosławii i na Węgrzech. Kraje przeprowadzające reformy zanotowały wyższą stopę wzrostu w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych. Jednak pod koniec dekady przyszło gwałtowne załamanie i zarówno Polska, jak i Węgry, zanotowały pierwszą recesję od czasów II wojny światowej. W Jugosławii stopa bezrobocia w 1980 r. wynosiła oficjalnie ok. 12%, co stanowiło ponad trzykrotny wzrost w porównaniu z 1965 r.
W latach osiemdziesiątych problemy gospodarcze jedynie się nasiliły. Rządzący próbowali wyjść z gospodarczej stagnacji poprzez nasilenie kroków, które nie powiodły się poprzedniej dekadzie – np. NRD otworzyła gospodarkę do tego stopnia, że w połowie dekady dwie piąte importu i prawie połowa eksportu odbywała się w wymianie z Zachodem. Wyjątkiem była Rumunia, która postanowiła powrócić do bardziej zamkniętej gospodarki i ogromnym kosztem społecznym w latach 1985-1989 spłaciła swoje zadłużenie zagraniczne. Oba warianty reform wiązały się jednak z atakiem na standard życia zwykłych ludzi. Tak, jak w każdym kapitalizmie restrukturyzacja kapitału odbywać się musiała kosztem pracowników.
Problem panujących w Bloku Wschodnim polegał jednak na tym, że poziom społecznego poparcia ich rządów był niezwykle niski. Brak elastyczności systemu politycznego charakterystycznego dla parlamentarnej demokracji, z jej teatrem konfliktu wśród panujących elit, powodował, że za niewydolność systemu społeczeństwa automatycznie winiły całość rządzących. Samą represyjnością nie można było powstrzymać społecznych buntów, które bardzo szybko przybierały postać grożącą reżimowi. Najlepszym tego przykładem była polska "Solidarność" w latach 1980-81.
Gdy problemy gospodarcze z całą mocą dopadły w latach osiemdziesiątych ZSRR, który w poprzedniej dekadzie mógł rekompensować je wysokimi cenami ropy i gazy, nowy władca kraju, M. Gorbaczow, ogłosił więc w 1986 r. program przebudowy gospodarczej (pierestrojka) idącej w parze z większą otwartością polityczną (głasność). Jednak jak wykazał to już XIX – wieczny liberał A. de Tocqueville w swej książce o Rewolucji Francuskiej, odgórne próby reform mające na celu utrzymanie reżimu mogą okazać się dla niego bardzo groźne. Tak też się stało w ZSRR i innych krajach Bloku Wschodniego – panujący w obliczu kryzysu i reform stawali się coraz bardziej podzieleni na rozmaite frakcje, ludność natomiast uznawała, że zmiany są niewystarczające.
Niewielkie uchylenie drzwi ku możliwości krytyki spowodowało w ZSRR falę protestów narodowościowych, a następnie pracowniczych, których kulminacją były strajki górników w 1989 r. Generalnie panujący przegrali z kretesem to, co włoski marksista A. Gramsci nazwał wojną idei. Pod koniec lat osiemdziesiątych niemal nikt nie wierzył, że wschodnioeuropejskie reżimy mogą się skutecznie zreformować. Nawet panujący nie wierzyli już we własną propagandę. Wszyscy spoglądali z uznaniem na zachodni dobrobyt - tam system wydawał się działać. Problem polegał na tym, że nie dostrzegano nie tylko problemów społecznych zachodniego kapitalizmu (nie mówiąc już o kapitalizmie krajów Południa), ale też faktu, że problemy rozwojowe na Wschodzie były analogiczne do tych po drugiej stronie "żelaznej kurtyny". Tam także dynamiczny wzrost po II wojnie światowej ustąpił miejsca okresowym kryzysom i próbom reform poprzez podważanie standardu życia pracowników. W istocie kapitalizm na Wschodzie i na Zachodzie przechodził przez podobne problemy i w podobny sposób starał się je rozwiązać.
Bunt - zmiany
Niezdolność do przeprowadzenia odgórnych reform przez rządzących najbardziej widoczna była w Polsce. Mimo stanu wojennego i późniejszej "normalizacji" kolejne pomysły władz spotykały się z obojętnością lub sprzeciwem.
Dwie fale strajków w 1988 r. skłoniły władze najpierw do nieformalnych (Magdalenka), a następnie formalnych (Okrągły Stół) rozmów z liderami opozycyjnej "Solidarności". W ich efekcie zakończył się monopol polityczny PZPR i jej satelitów – miały się odbyć częściowo wolne wybory.
Jak wyjaśnić to dobrowolne oddanie władzy politycznej? Przede wszystkim tym, że liderzy reformatorskiego skrzydła rządzących i liderzy opozycji mieli w tym czasie zbliżone poglądy. Liderzy rozbitej po stanie wojennym "Solidarności" w działalności podziemnej związani byli bardziej z zapatrzoną na Zachód liberalną inteligencją niż z masowym ruchem pracowniczym.
Co więcej, obie strony dostrzegały swoją słabość. Władza była sparaliżowana ciągłym lękiem przed społecznym buntem. Opozycja chciała powrócić do legalnej działalności po latach marginalizacji i obawy, że żadnym buntem kierować już nie może.
Nie zapomnijmy także, że dla rządzących było to tylko częściowe oddanie władzy – wciąż miała ona zapewnioną bezpieczną większość w Sejmie. Opozycja mogła natomiast przy Okrągłym Stole wynegocjować ochronę pracowników przez kosztami reform – np. automatyczną indeksację płac w odniesieniu do inflacji. Wkrótce jednak wszystkie te mozolne ustalenia można było wyrzucić do kosza, gdy kolejne kraje doświadczyły masowych buntów wykraczających poza polską rekonstrukcję władzy.
Na Węgrzech, podobnie jak w Polsce, reakcją na kryzys była kontynuacja reform rynkowych. W latach 1985-1986 wprowadzono tam np. możliwość bankructwa przedsiębiorstw i zasiłki dla bezrobotnych. W 1988 r. ustąpił rządzący od stłumienia rewolucji w 1956 r. J. Kadar. Pojawiają się pierwsze masowe demonstracje od trzydziestu lat. W efekcie wiosną 1989 r. władza podejmuje rozmowy z opozycją. Trwają one do września i owocują końcem systemu jednopartyjnego i zapowiedzią wolnych wyborów.
Już w czerwcu zlikwidowano zasieki na granicy z Austrią. W wyniku tego tysiące urlopowiczów z NRD podejmuje udaną próbę przekroczenia granicy. Wkrótce obywatele wschodnich Niemiec zaczynają okupować ambasady swego zachodniego sąsiada w różnych krajach Bloku Wschodniego domagając się możliwości wyjazdu. W samym NRD nasila się natomiast kryzys polityczny. Jesienią 1989 r. po raz pierwszy od buntu w 1953 r. pojawiają się manifestacje antyrządowe. Najsłynniejsze są "demonstracje poniedziałkowe", których centrum jest Lipsk.
W połowie października na największej z nich manifestuje ponad 300 tys. ludzi. Rządzący od 1971 r. E. Honecker zamyka granice z Czechosłowacją i domaga się rozwiązania siłowego. Szef Stasi, wszechwładnego aparatu bezpieczeństwa, stwierdza jednak, że "nie możemy pobić setek tysięcy ludzi". Władza obawia się używania własnych sił zbrojnych, natomiast Gorbaczow daje sygnał, że nie może ona liczyć także na stacjonujące wojska radzieckie. Honecker ustępuje więc z powodu "złego stanu zdrowia", co tylko wzmacnia pewność siebie protestujących.
W dniu 4 listopada w Berlinie demonstruje już ponad pół miliona ludzi. Pięć dni później, w wyniku niezręcznego poinformowania przez rzecznika rządu o zmianie restrykcyjnej polityki granicznej tłum niszczy słupy graniczne w Berlinie i wkrótce potem obala Mur Berliński. Opozycjoniści decydują się jednak na dialog z władzą zasiadając do enerdowskiej wersji Okrągłego Stołu. W jego wyniku członek głównej grupy opozycyjnej – Nowego Forum – wchodzi w skład nowego rządu zdominowanego przez "partyjnych reformatorów".
Pojawił się jednak dodatkowy czynnik powodujący, że opozycja w NRD zostanie odsunięta na dalszy plan – kanclerz RFN, H. Kohl, ogłosił plan zjednoczenia Niemiec. Niezdolność wskazania przez opozycję alternatywy wobec inkorporacji do zachodniego sąsiada powoduje, że protesty ustępują, a samo zjednoczenie staje się faktem w październiku 1990 r.
Upadek Muru Berlińskiego wywołuje jednak zmiany w kolejnych krajach. W Czechosłowacji pobicie grupy osób w czasie 200- tysięcznego protestu studentów w dniu 17 listopada 1989 r. powoduje lawinę protestów i dwudniowy strajk generalny. Dopiero później okazało się, że jednym z pobitych był agent tajnej policji, która w ten sposób chciała desperacko wymóc ustąpienie rządzącego od 1968 r. G. Husaka i zastąpić go kimś bardziej strawnym dla społeczeństwa.
Sprawy potoczyły się jednak własną dynamiką. Husak faktycznie ustąpił w grudniu 1989 r., ale jeszcze w tym samym miesiącu prezydentem został opozycjonista V. Havel.
W listopadzie 1989 r. ustępuje także panujący od 1954 r. władca Bułgarii – T. Żiwkow. Wcześniej władze bułgarskie starają się skierować niezadowolenie społeczne na tory nacjonalistyczne – przeciw mniejszości tureckiej. W ramach kampanii "bułgaryzacji" Turcy i muzułmańscy Bułgarzy zmuszeni byli do zamiany nazwisk. Wielu "zasugerowano" wyjazd do Turcji. Nie pomogło to jednak Żiwkowowi w utrzymaniu władzy. Kampania nacjonalistyczna – tym razem przeciw mniejszości węgierskiej – nie uratowała także rodziny Ceausescu w Rumunii.
N. Ceausescu był wcześniej jednym z najbardziej lubianych wschodnioeuropejskich władców na Zachodzie z powodu swojej względnej niezależności wobec Moskwy i przykładnej spłaty zagranicznych długów. Próba siłowego stłumienia buntu w Timoszoarze w grudniu 1989 r. zakończyła się jednak dla niego tragicznie. Gdy doszło do wybuchu walk zbrojnych między ludnością a siłami bezpieczeństwa Securitate, faktycznego wybuchu rumuńskiej rewolucji, grupa partyjnych biurokratów 25 grudnia 1989 r. postanowiła pokazowo rozstrzelać po pseudoprocesie swego niedawnego przywódcę i jego żonę.
Po protestach w latach 1990-1991 upada także reżim w Albanii.
W 1991 r. przede wszystkim upada jednak sam ZSRR. Po kolejnej fali strajków górniczych w sierpniu 1991 r. dochodzi do próby puczu ze strony "twardogłowych". Program puczystów to połączenie politycznego despotyzmu i reform rynkowych. Rosyjski prezydent, "partyjny reformator", B. Jelcyn, występuje przeciw puczystom, a poszczególne republiki ogłaszają niepodległość. Pucz się załamuje. Ostatecznie ZSRR rozwiązany zostaje w grudniu 1991 r. na mocy porozumienia w Puszczy Białowieskiej.
Generalnie rządzący nie byli w stanie obronić swej władzy politycznej. Od tej reguły były jednak dwa ważne wyjątki. Pierwszy i najważniejszy wyjątek to Chiny. Wiosną 1989 r. wybuchł tam wielki ruch protestu studentów i pracowników. Stutysięczny protest uwieńczony kilkotygodniową okupacją placu Niebiańskiego Spokoju w Pekinie zakończył się jednak masakrą.
4 czerwca 1989 r. - w tym samym dniu, w którym w Polsce odbyły się "wybory kontraktowe", wojsko rozjechało czołgami demonstrujących w Pekinie. Droga ku rynkowym reformom nie musiała się więc wiązać w demokratyzacją polityczną.
Drugim wyjątkiem jest Jugosławia, gdzie partyjni biurokracji w poszczególnych republikach związkowych opanowali ruch strajkowy lat 1987 – 1988 grając kartą nacjonalistyczną. Tutaj także liderzy władzy i głównego nurtu opozycji posiadali podobne poglądy – jednak nie tylko odnośnie liberalizmu ekonomicznego, ale także nacjonalizmu. W efekcie mieliśmy do czynienia z krwawą wojną – pierwszą w Europie od czasu II wojny światowej.
Reformy i kryzys
Skoro liderzy opozycji i liberalne skrzydło partii rządzących mieli podobne poglądy na reformy gospodarcze, nie mogły one się udać – przynajmniej z punktu widzenia większości społeczeństwa. Problem polegał na tym, ze kryzysu w Bloku Wschodnim nie traktowano jako kryzysu kapitalizmu. Przeciwnie, kapitalizm miał doprowadzić społeczeństwa Wschodu do dobrobytu. Reformy miały być ostre – wszak społeczeństwa domagały się radykalnego zerwania z przeszłością – ale okres wyrzeczeń krótki. Nie różniło się to od "dwu – trzy letniego okresu szybkich zmian" mających prowadzić do "wyraźnego polepszenia standardu życia" proponowanych w peerelowskim referendum w 1987 r. W istocie opozycja kontynuowała więc drogę reform rozpoczętą już wcześniej – tyle, że bez obawy o społeczny opór posiadając potężny mandat zaufania. Nikt nie wyraził tego lepiej niż gen. W. Jaruzelski w rozmowie ze swoim odpowiednikiem w NRD, E. Krenzem:
"W wyniku poważnych problemów ekonomicznych musieliśmy zmierzyć się z trudnymi doświadczeniami. Mam na myśli grudzień 1970 r. i sierpień 1980 r. Podjęliśmy serię prób reform, ale zakończyły się one porażką. Barierą za każdym razem była nasza ludność. Partia, rząd, nie byli w stanie przekonać większości do zaakceptowania niepopularnych decyzji. Jednak decyzje te są teraz wprowadzane przez obecny rząd koalicyjny i dość spokojnie akceptowane pomimo spadku standardu życia. Strajki są rzadkie. To pokazuje, że ludność pokłada większą ufność w tej formie rządu".
Gdy L. Balcerowicz wprowadzał swą "terapię szokową", a w styczniu 1990 r. realne dochody spadły o ponad jedna trzecią, nie mieliśmy więc oburzonych milionów na ulicach. W całym Bloku Wschodnim mieliśmy do czynienia z głębokim spadkiem gospodarczym połączonym z lawinowo rosnącym bezrobociem i społecznym rozwarstwieniem. Nawet Bank Światowy w 2002 r. uznał, że "rozmiary i czas trwania recesji okresu przejściowego były, dla wszystkich krajów, porównywalne z tymi dla krajów rozwiniętych w czasie Wielkiego Kryzysu, a dla większości z nich o wiele gorsze". Jednocześnie wielu członków dawnej nomenklatury uzyskało szansę wzbogacenia, Neoliberalny kapitalizm nie chciał nikogo wywłaszczać. Nawet w NRD, gdzie z powodu zjednoczenia wymiana elit była największa, dawni partyjni bonzowie zbili fortuny dzięki możliwości wymiany enerdowskich marek na twardą, zachodnią walutę w skali 1:1. Jednak bogacili się nie tylko dawni rządzący, ale i niemała część dawnych liderów opozycji. Gdy nieskrępowane bogacenie się uznane zostało za cnotę, większość nie widziała nic złego w możliwości wykorzystania starych i nowych kontaktów dla własnego interesu. Większość społeczeństwa nie miała jednak tego szczęścia. Ci, którzy najbardziej liczyli na zmiany, a często wcześniej najbardziej nadstawiali głowy, otrzymali tylko namiastkę demokracji jako marną rekompensatę dla utraty pracy czy spadku standardu życia. Otrzymali niewątpliwie ważne wolności polityczne – prawo do głosowania, prawo do zrzeszania się w związki zawodowe, wolność słowa – jednak w ciągu dwudziestu lat po upadku starego reżimu nie byli w stanie wykorzystać tych wolności w sposób mogący zagrozić nowym władcom. Żądanie prawdziwej demokracji, a więc demokracji w gospodarce, wciąż pozostało niezrealizowane, ponieważ jest ono nie do pogodzenia z jakimkolwiek kapitalizmem, czy to w stylu państwowym, czy rynkowym.
Jest kilka lekcji 1989 r. Po pierwsze dynamika zmian tamtego czasu pokazuje, że rządzący dysponujący nawet najdoskonalszą tajną policją nie mogą spać spokojnie. Upadające kolejno reżimy pokazały, że perspektywa rewolucji wykraczającej poza jeden kraj nie jest wcale utopijną mrzonką, jak się wydaje w "spokojnych" czasach.
Rok 1989 pokazuje także, jak kryzys ekonomiczny może przekształcić się w głęboki kryzys społeczny. Szczególnie mocno powinniśmy o tym pamiętać w czasie obecnego kryzysu. Zmiany sprzed 20 lat pokazują także, że panujący mogą podjąć konieczność restrukturyzacji systemu, nawet jeśli oznacza to dla nich polityczny przewrót. Ich zdolność adaptacji jest większa, niż mogło by się wydawać. Przede wszystkim jednak 1989 r. pokazuje jak ważne są idee dominujące wśród opozycjonistów.
Po raz kolejny okazało się, że rozumienie świata, jest kluczowe dla możliwości jego zmiany. Niestety, idee prawdziwego oddolnego socjalizmu, które mogłyby być kompasem pomagającym odnaleźć się w 1989 r., zostały skompromitowane przez "socjalistyczną" retorykę rządzących i nie znalazły organizacyjnego wyrazu wewnątrz ruchu protestu.
Pozostaje mieć nadzieję, że przed kolejnym wybuchem społecznym będziemy pod tym względem lepiej do niego przygotowani.
Filip Ilkowski
Artykuł ukazał się w miesięczniku "Pracownicza Demokracja".