Krzysztof Pacyński: Złamana igła

[2009-12-26 08:49:11]

USA i kara śmierci


8 grudnia 2009 roku przejdzie do historii Stanów Zjednoczonych, a wraz z tym zostanie unieśmiertelnione imię Kennetha Birosa, choć ten aż do ostatniej chwili usiłował tej sławy uniknąć.

I nie ma co się dziwić, albowiem tytułem do owej smutnej sławy jest oczywiście to, iż tego dnia stan Ohio wypróbował na nim, jako pierwszej osobie w dziejach, nową metodę wykonywania egzekucji: zastrzyk składający się z jednej substancji (tiopentalu), zamiast stosowanego dotychczas "koktajlu" (trzy substancje). Eksperyment w pełni się powiódł, stanowiąc kolejny kamień milowy na wyboistej drodze amerykańskiej pogoni za coraz to bardziej "humanitarną" metodą egzekucji.

W tej pogoni sięgano już po rozmaite rozwiązania. Ponad sto lat temu szubienica, ikona Dzikiego Zachodu jak i symbol linczów na głębokim południu, straciła koronę na rzecz krzesła elektrycznego, uznawanego w tamtych czasach niemalże za szczyt osiągnięć technologii i humanitaryzmu (jego konstruktor oświadczył po pierwszym, zakończonym podpaleniem delikwenta, użyciu: "od dziś żyjemy w wyższej cywilizacji") oraz komory gazowej.

Pogoni za udoskonaleniami towarzyszył zarazem dziwny konserwatyzm, nakazujący uparte trzymanie się starych rozwiązań bez względu na wszelkie problemy i usterki. Stąd makabryczna sława "starej iskrówy", której niemal niepodzielnemu panowaniu aż do końca lat siedemdziesiątych nic nie zagrażało.

Właśnie, aż do pojawienia się zastrzyku trucizny, a właściwie kilku trucizn. Zwolennicy kary śmierci dostali euforii: teraz już nikt nie może powiedzieć, iż egzekucje wykonuje się w "barbarzyński" sposób. Przecież to czysto medyczna procedura: profesjonalni panowie w białych fartuchach zastąpili ponurych elektryków.

Ale i tu szybko zaczęły się problemy. Dramatycznie przeciągające się egzekucje, komplikacje z maszynerią a także samymi składniami "koktajlu" (niektórzy wręcz się dusili żywcem). Smutną sławę zdobyło na tym polu właśnie Ohio. W 2006 egzekucja Jamesa Clarka trwała ponad 90 minut, podczas których przytomny skazaniec krzyczał: "nie działa!", podczas gdy spanikowany zespół nie wiedział, co robić.

Swoistą kumulacją stała się planowana egzekucja Romella Brooma 15 września br. Przez dwie godziny zespół, próbując zlokalizować pasującą do zapisów proceduralnych żyłę, dźgał skazańca igłą, przebijając mięśnie a, wedle niektórych doniesień, i kość. W końcu dano za wygraną, a zniecierpliwiony gubernator Ted Strickland, który, o ironio, sam kiedyś pracował na oddziale cel śmierci (choć jako psychiatra), wydał po zakomunikowaniu mu problemów decyzję o odłożeniu egzekucji. Ohio nie ma teraz pojęcia co zrobić z Broomem, gdyż nie istnieją żadne przepisy pozwalające na przeprowadzenie jej ponownie.

Tak też po prawie trzech dekadach prób i błędów zdecydowano się na usprawnienie procedury. Na razie tylko w Ohio ale znając życie, i historię, wkrótce rozwiązanie rozprzestrzeni się na kolejne stany, a niepoprawni wyznawcy zasady, iż "humanitarna egzekucja" (jeden z ich koronnych argumentów na rzecz utrzymania machiny śmierci w ruchu) zyskają wiatr w żagle.

Ale to mogą bardzo łatwo być tylko pozory. Mimo kolejnego (którego to już z rzędu) udoskonalenia, liczba zarówno egzekucji jak i wydawanych wyroków w całym kraju systematycznie spada. W wielu stanach wyrok staje się bardzo kosztowną formą dożywocia. Egzekucje ograniczyły się do Ohio i tradycyjnie konserwatywnych stanów południa.

Spada też systematycznie poparcie dla samej instytucji kary śmierci.

Nie sposób w tej chwili powiedzieć, czy to będzie trwalszy trend, a jeżeli tak, to do jakich zmian doprowadzi.

A skoro byliśmy przy historii...



Praktycznie do lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku nie było w Stanach Zjednoczonych dyskusji z prawdziwego zdarzenia o zasadności stosowania kary śmierci. Debata była głównie ograniczona do wąskiego kręgu akademickiego, podczas gdy dla szerokich mas społecznych stosowanie przez władze stryczka, komory gazowej czy krzesła elektrycznego było czymś niemal tak oczywistym, jak zachód słońca na niebie.

Nie można oczywiście powiedzieć, że Ameryka nie miała głośnych abolicjonistów, jak choćby Clarence Darrow, czy że opinia pozostawała całkowicie na tę kwestię obojętna. Jednakże zainteresowanie ogółu bardziej dotyczyło spraw indywidualnych, niż sensu samej instytucji, co czyniło z tego kraju swoiste kuriozum. Dla porównania już w rewolucyjnym Zgromadzeniu Narodowym Francji toczyły się na ten temat burzliwe debaty, zakończone niemalże zwolnieniem paryskiego mistrza.

Przełom przyniosły dopiero burzliwe lata sześćdziesiąte. Można było odnieść wrażenie, że zapadnie coraz częściej się zacinały, elektryczność szwankowała, aż w końcu cała machina śmierci przestała funkcjonować. Ściślej rzecz ujmując stanęła w 1967, po tym jak przez szereg lat zanotowano drastyczny spadek egzekucji w całym kraju.

W tym samym też roku ośrodki badania opinii publicznej zanotowały najniższe poparcie dla stosowania najwyższego wymiaru kary: poniżej 50 procent.

Zmiana nastrojów jest zbyt szerokim zagadnieniem, aby je tu omawiać szczegółowo. Kluczem wydaje się sama zmiana świadomości. Kara śmierci nagle przestała być tak jasna i nienaruszalna jak słońce. Bez wątpienia przyczynił się do tego zarówno liberalny i reformatorski duch czasów, ale także zwiększone możliwości docierania informacji do społeczeństwa. Nie tylko o poszczególnych sprawach, ale i wszystkich wadach i nadużyciach systemu, który stracił nimb oczywistości i abstrakcyjności, a stąd już prosta droga w dół. Głośne orzeczenie Sądu Najwyższego w sprawie Furman przeciwko Georgii tylko potwierdziło stan faktyczny, uznając obowiązujące prawa za niezgodne z konstytucją. Co prawda kilka stanów pośpieszyło z ich formalnym, choć w zmodyfikowanej wersji, przywróceniem, ale miało to moc co najwyżej symboliczną. Do czasu.

Jednocześnie, ot kolejny paradoks a może wcale nie, odstawieniu narzędzi egzekucji na półki towarzyszyło odkrycie przez ambitnych polityków użyteczności, gorącego od niedawna i rozbudzającego namiętności, tematu do zyskiwania głosów. Zaczęło się to od kampanii dwóch republikańskich kandydatów na gubernatorów w 1966, Ronalda Reagana w Kalifornii i Claude’a R. Kirka na Florydzie. Kirk w swoim showmaństwie posunął się na tyle daleko, aby pofatygować się do więzienia stanowego, uścisnąć dłonie lokatorów cel śmierci i, jak na kandydata przystało, złożyć obietnicę wyborczą: "jak zostanę wybrany, podpiszę nakaz waszych egzekucji".

Kirk nie był zdolny, w obliczu nieugiętego stanowiska sądów, do spełnienia tej głośnej obietnicy. Niestety, podgrzewanie atmosfery wraz ze zwrotem nastrojów społecznych na prawo, przyczyniło się do zmiany spojrzenia na karę śmierci, gdy już stała się tematem publicznym z prawdziwego zdarzenia. Na fali nastrojów można było zrobić wielką karierę, zwłaszcza gdy nie miało się nic przesadnego do powiedzenia o innych problemach. W tej sytuacji powrót kata był już tylko kwestią czasu, choć do ostatniego momentu sprawy wisiały na przysłowiowym włosku.

Trend został odwrócony. Po dziesięcioletniej przerwie z ponownie zapełnionych cel wyprowadzano więźniów na przechadzkę bez powrotu, a opozycja wobec odświeżonej praktyki mogła człeka wiele kosztować. Przekonał się o tym boleśnie chociażby Michael Dukakis.

Działało to rzecz jasna z coraz większym powodzeniem w drugą stronę. Gubernator Bob Graham na Florydzie przerwał swą polityczną bardzo złą passę kończąc moratorium. Jego kolega z Teksasu, Mark White, zasłynął reklamówkami w których przechadzał się długim korytarzem oklejonym zdjęciami osób, które posłał na kroplówkę. Wywołało to wściekłą reakcję jego własnego prokuratora generalnego, a obecnie oponenta w prawyborach, który stwierdził, iż to była głównie jego zasługa.

W "dobrym tonie" leżało przerwanie na jeden dzień kampanii prezydenckiej, choć przepisy tego nie wymagały, aby udać się z powrotem do Arkansas w celu podpisania nakazu egzekucji upośledzonego umysłowo skazańca (Bill Clinton), obiecywanie wyborcom "podwyższenia rachunków za prąd" (Bob Martinez, Floryda), twierdzenie, iż przecież "wściekłe psy się usypia" (Andrew Young, Georgia), zachwalanie reform, które usuną ze słusznej instytucji skazy, które ściągają niesłuszne ataki na szczytną ideę (młody senator stanowy imieniem Barack Obama) i tak dalej, i tak dalej.

Tak, jak lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte były okresem upadku kary śmierci w Stanach Zjednoczonych, tak lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte złotym wiekiem. Słupki sondaży oraz krzywe na wykresach przedstawiających liczbę egzekucji osiągnęły poziom rekordowy od lat trzydziestych. Panowaniu nowej władczyni starego reżimu, igły, nic nie zagrażało. Symbolicznym ukoronowaniem było objęcie urzędu prezydenta przez jej najbardziej zagorzałego apostoła, i posiadacza absolutnego rekordu w liczbie ludzi posłanych pod kroplówkę, George’a W. Busha, który z miejsca zaczął redukować zajmowaną przestrzeń w federalnych celach śmieci, czego nie podjął się żaden z jego poprzedników. Absolutny tryumf.

Jednakże w tak rozpoczętej nowej dekadzie coś na powrót zaczęło się psuć. Sądy stały się mniej skore do wydawania najwyższych wyroków, co widać szczególnie w tak osławionych stanach, jak Teksas czy Wirginia. Gubernatorzy, dotychczas jak diabeł święconej wody unikający aktów łaski, jakby bardziej do tego chętni. Kara śmierci nie stała się tematem w kampanii prezydenckiej w 2004 roku, choć Bush i republikanie mogli łatwo atakować na tym polu Johna Kerry’ego, jak niegdyś jego ojciec Dukakisa.

Ale najistotniejszymi symptomami rozkładu są, jak kiedyś dowodami wielkiego powrotu, spadek poparcia i liczby aplikowanych zastrzyków. Przez niemalże rok (2007-2009) obowiązywało kolejne moratorium, wprowadzone ze względów na toczące się przed Sądem Najwyższym procesy w sprawie procedury zastrzyków trucizny, ale faktem jest, iż jeszcze parę lat temu byłoby to nie do pomyślenia.

W 2007 dokonał się kolejny przełom, gdy New Jersey został pierwszym stanem który zniósł karę śmierci, a w dwa lata później w ślad za nim poszedł Nowy Meksyk. Moratoria obowiązują w kilku innych. Stanowe legislatury są pełne projektów zmierzających do kompletnej abolicji albo znacznego ograniczenia stosowania kary śmierci. Mówienie o tym nie jest już politycznym wyrokiem śmierci.

Jak wyjaśnić tak nagły zwrot? W ciągu dwóch-trzech krótkich lat napisano na ten temat tyle, że wystarczyłoby aby skompletować kilka grubych tomów. Mimo to, a może właśnie dlatego, trudno jest krótko odpowiedzieć na tak postawione pytanie.

Bez wątpienia znaczną rolę odegrały, odpowiednio nagłośnione, sprawy nadużyć, niesprawiedliwych wyroków (a pamiętajmy, że żyjemy w epoce o wiele bardziej "medialnej", niż lata sześćdziesiąte). Zwolnienia z cel śmierci po odkryciu dowodów niewinności albo dowiedzenia, delikatnie mówiąc, niechlujstwa prokuratury skłoniły sądy do większej powściągliwości w szafowaniu wyrokami śmierci. Zainicjowały też, już nie tak jednostronną, debatę publiczną. Dowodem są badania opinii. Dalej ponad 50% Amerykanów popiera karę śmierci (blado w porównaniu z ponad 70% w latach dziewięćdziesiątych), ale gdy ankieterzy dorzucą opcję "dożywocie bez możliwości zwolnienia warunkowego", proporcje odwracają się. Kolejnym interesującym elementem jest akcentowanie kolosalnych wydatków, jakie stany ponoszą w związku z samym utrzymaniem machiny, przy których utrzymanie więźnia na dożywociu wypada blado.

Generalnie trudno przeoczyć zwrot ośrodków opiniotwórczych czy dużej części światka politycznego na stronę jeśli nie abolicji, to ograniczenia obszaru władania igły.

Nie sposób teraz przewidzieć czy zaowocuje to ponownie rozstaniem się z uśmiercaniem w majestacie prawa, a jeżeli tak, to na jak długo.

Historia kary śmierci w Stanach Zjednoczonych przypomina stale zmieniający się wykres: raz nad kreską, raz pod kreską. Niestety, najczęściej nad kreską. Nie możemy nie doceniać amerykańskiej specyfiki w tych sprawach, tak odmiennej od europejskiej, a to nie napawa zbytnim optymizmem. Z drugiej strony jesteśmy świadkami postępującego procesu.

Dokąd ten proces dojdzie, a jeśli już, czy się zakotwiczy? Na to pytanie nie ma jeszcze odpowiedzi.

Krzysztof Pacyński


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


23 listopada:

1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".

1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.

1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.

1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.

1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.

1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.

1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.

1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.

2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.


?
Lewica.pl na Facebooku