Perspektywa mrówki
Po drodze do centrum socjalnego w imigranckiej dzielnicy toczą się filozoficzne rozmowy na temat przyczyn istnienia biedy. Cóż robić, za dużo ludzi chce pracować. I co, nie ma dla nich miejsca? Nie, nie o to chodzi. Za dużo ludzi chce pracować w tradycyjnych zawodach. Tutaj pada przykład stoczniowców.
Okazuje się, że ludzie, których zadaniem jest walka z wykluczeniem społecznym w Polsce życzą sobie zamknięcia stoczni. Życzą sobie zamknięcia stoczni bez względu na konsekwencje w postaci bezrobocia, kłopotów innych powiązanych ze stocznią firm i zakładów. Życzą sobie zamknięcia, chociaż nie potrafią nawet ustalić, jaka jest jego przyczyna. Może słaba kondycja finansowa? A może złamanie zasad konkurencji na europejskim rynku?
Takie przekonania z pewnością nie są podyktowane chęcią zapobiegania wykluczeniu. W rzeczywistości powielają neoliberalny stereotyp, że w społeczeństwie cenę za dobrobyt należny tym, co sobie dobrze radzą, powinni zapłacić najsłabsi. I nikt już nie potrafi sobie wyobrazić, że koszty mogliby ponieść ci, którzy mają z czego, gdyby tylko płacili podatki, a państwo chciałoby je na ten cel przeznaczyć.
Poglądy te, jako dominujące w polskim społeczeństwie, są odpowiedzialne za rozwarstwienie, istnienie długotrwałego bezrobocia i nowego w Polsce zjawiska dziedziczenia biedy. Wyrażają również wrogość elity do nie zasługującej na dobrobyt "hołoty", czyli gorzej wykształconej i nie posiadającej majątku większości. Tych, którzy nie zasługują na dobrobyt, godną płacę, odpoczynek po pracy i prawo do urlopu. Czyli przede wszystkim byłych pracowników zakładów przemysłowych lub PGR-ów.
Ludzie, którzy mieliby pomagać biednym myślą, zatem w kategoriach interesu i polityczno-ekonomicznych idei tej grupy społecznej, która, jako beneficjent systemu broni przed wykluczonymi dostępu do dóbr zarezerwowanych dla swoich. Czy jest możliwe, aby ludzie mentalnie należący do grupy wykluczających skutecznie wykluczenie zwalczali?
Elita otwiera drzwi jedynie przed nielicznymi. Są wśród nich ci, którzy zdobyli wymagane przez nią kwalifikacje do bycia "jednym z nas". Wielu spośród skandalicznie mało zarabiających pracowników socjalnych chce należeć do grupy zwycięzców, ponieważ nikt nie chce należeć do przegranych. Jeśli materialnie nie jest to możliwe, to mentalnie oczywiście jest.
To właśnie w ten sposób powstają paradoksy polegające na tym, że zagorzali przeciwnicy płacenia podatków na co dzień na początku każdego miesiąca otrzymują pensje z budżetu państwa lub UE. Także instytucje, w których są zatrudnieni istnieją za pieniądze podatników. Podobnych nonsensów jest całkiem sporo. Przekonana o słuszności wykonanej przez siebie pracy osoba tworzy spółdzielnię socjalną w oparciu o kontrakt na sprzątanie zawarty z urzędem gminy w małej miejscowości. Nie rozumie, że bezrobocie w ten sposób nie zmniejszy się, bowiem pracę stracą ci, którzy w tym samym urzędzie utrzymywali czystość dotychczas. Inny, pełen dobrej woli człowiek nie wie, iż gdyby nawet wszyscy obywatele uzyskali dyplom wyższej uczelni, to i tak nie zniknąłby problem bezrobocia. Żeby to rozumieć trzeba wiedzieć, że bieda jest problemem społecznym, strukturalnym. I dlatego, jak pisze Zygmunt Bauman, typowe dla społeczeństw zachodnich oczekiwanie, że problemy wynikające z uwarunkowań systemowych zostaną rozwiązane samodzielnie przez poszczególne jednostki - nie ma sensu.
Brak tej wiedzy stanowi o kształcie służb socjalnych w Polsce. Ich pracownicy i stratedzy przypominają mrówki, które są w stanie widzieć mały wycinek rzeczywistości wokół siebie i nie domyślają się nawet, że z lotu ptaka wszystko wygląda zupełniej inaczej.
Berlin: politycy przeciw biednym, socjalni przeciw biedzie
Centrum socjalne w biednej dzielnicy Berlina wygląda znacznie gorzej niż inne. Ludzie, którym się tutaj pomaga mają problem z przetrwaniem. Opiekunowie ośrodka intelektualnie, emocjonalnie i mentalnie są po ich stronie. Są po stronie tych, którzy przychodzą wyprać rzeczy, bo nie mają pralki. Po stronie rodzin, w których zestresowane maluchy doświadczają syndromu płaczącego dziecka, ponieważ niespokojni o jutro rodzice nie stanowią emocjonalnego oparcia. Są całkowicie po stronie swoich podopiecznych, znają ich potrzeby i mówią wyraźnie, że należy zwiększyć środki przeznaczane na walkę z ubóstwem.
Niestety z braku pieniędzy upadł w ośrodku program o nazwie "Ambulatorium płaczącego dziecka". Pieniędzy jest za mało nawet na to, żeby kierowniczka, jako jedyny pracownik zatrudniony w centrum, miała cały etat. Podobnie jest w wielu innych ośrodkach pomocy socjalnej w Berlinie. Politycy przekazując organizacjom obywatelskim w całości prowadzenie pracy socjalnej i reintegracji społecznej pozbyli się odpowiedzialności za efekty prowadzonej pracy. W zależności od nastrojów społecznych i aktualnie przyjętej polityki, władze dają raz mniej, a innym razem znów więcej środków. Najtrudniej o pieniądze na wynagrodzenia dla pracowników. W centrach pracują przede wszystkim wolontariusze.
Nikt nie monitoruje efektów pracy prowadzonej przez centra. Nie wiadomo, czy preferowana w nich działalność grup samopomocowych stanowi rozwiązanie społecznych problemów, czy też nie. Ta sytuacja rodzi przypuszczenie, że władze wspierając najtańszą z możliwych metod, czyli organizowanie grup samopomocowych, które następnie zajmują się sobą same, chcą stworzyć sobie alibi. Proszę bardzo, centra są i jakieś tam pieniądze też. Gdyby było inaczej rządzący Berlinem chcieliby wiedzieć więcej i zleciliby badania, które przyniosłyby odpowiedź na pytanie czy obrane metody są skuteczne i czy w społeczności miasta oraz w życiu poszczególnych ludzi nastąpiły pożądane zmiany.
Mimo wszystko, linia dzieląca mieszkańców Berlina na wykluczających i wykluczanych przebiega z reguły inaczej niż w Polsce. W Niemczech po jednej stronie są elity i władza, a po drugiej pracownicy socjalni wraz z korzystającymi z pomocy obywatelami. Poza tym, w odróżnieniu od polskich władz niemieccy politycy starają się sprawiać wrażenie, że robią coś w sprawie ponownego włączenia do normalnego życia wykluczonych. Jednak podstawowa różnica pomiędzy polską a niemiecką polityką społeczną polega na tym, że tam powszechne jest ubezpieczenie od bezrobocia i większość obywateli, w sytuacji utraty zatrudnienia, otrzymuje pieniądze z ubezpieczenia do czasu, gdy znajdzie się dla nich praca. Dlatego praca socjalna w państwie niemieckim jest uzupełnieniem polityki zapewniającej zaspokojenie podstawowych potrzeb człowieka w sytuacji utraty źródła utrzymania. W Polsce sens wypłaty zasiłków jest przez przyznających je ludzi notorycznie podważany. Pracownicy ośrodków mówią, że pieniędzy wystarcza, a dzieci z rodzin, którymi opiekują się ośrodki pomocy społecznej w Polsce cierpią nędzę.
W całej biednej dzielnicy Berlina mury domów pokryte są graffiti. W ten sposób ludzie tutaj demonstrują niezgodę na brak pracy i perspektyw, brak zmian, które przyczyniłyby się do sytuacji, w której zasiłki nie byłby im potrzebne. Ludzie tutaj chcą pełnego zatrudnienia, o którym politycy w Niemczech wprawdzie mówią, ale nic nie robią, żeby te oczekiwania spełnić.
Polskie bezprawie
Bez względu na podpisane przez nasze państwo konwencje gwarantujące ochronę praw człowieka, w tym praw socjalnych, polskie kryteria kwalifikujące do otrzymywania zasiłku oraz sama wysokość tych świadczeń zapewniają korzystającym z nich życie w nędzy i upodleniu. Tymczasem nawet w ramach rodzimych norm prawnych pomoc społeczna istnieje po to, żeby chronić prawa socjalne zagwarantowane w Konstytucji RP oraz, zgodnie z treścią Ustawy o pomocy społecznej, aby pomóc przezwyciężyć trudną sytuację, w której znalazł się człowiek zmuszony do korzystania z pomocy państwa.
W wielkim mieście, takim jak Warszawa, gdzie życie jest drogie i nie ma mowy o przydomowych ogródkach, które mają w zwyczaju prowadzić ludzie na prowincji, aby przetrwać, powszechnie ukrywa się w ośrodku dochody z dorywczych prac na czarno. Dla klienta pomocy społecznej wyjścia z sytuacji są dwa: albo jego dzieci będą niedożywione, nie ubrane i upokorzone, a on prawdomówny, albo będzie kłamał, zyska opinię nieroba oraz... pieniądze z zasiłku, które, dodane do innych małych dochodów, zapewnią przetrwanie jego rodzinie.
Wśród pracowników socjalnych powszechny jest obyczaj namawiania podopiecznych, aby przestali brać zasiłki za wszelką cenę. Także za cenę łamania prawa, poprzez zatrudnienie się bez umowy, za płacę niższą od określonego przez przepisy prawa wynagrodzenia minimalnego. Takie oferty zatrudnienia oficjalnie wskazuje się bezrobotnym w powiatowym urzędzie pracy. Oczywiście urząd nie wie, gdzie wysyła bezrobotnych, bo na wszelki wypadek nie sprawdza, co im zaoferowano. Za to odmowa przyjęcia niezgodnej przecież z prawem oferty skutkuje utratą zasiłku. W związku z tym wśród bezrobotnych znanych jest tysiąc sposobów na zniechęcenie nieuczciwego, wskazanego przez urząd pracodawcy, do zatrudnienia własnej osoby, na zasadach oczywistego wyzysku. W połączeniu z ofertą szkoleń, które potem nie powodują uzyskania pracy i braku innych, tym razem konstruktywnych i przynoszących efekty pomysłów, polski system pomocy gwarantuje biednym i bezrobotnym jedynie trwanie w beznadziei, zamiast deklarowanego wychodzenia z trudnej sytuacji.
Totalitarna pomoc społeczna
Mimo że polityka społeczna w Polsce wygląda o niebo gorzej od niemieckiej, wciąż pojawiają się koncepcje pogorszenia tego stanu rzeczy, poprzez przyjęcie przez system, jako oficjalnie obowiązującej, behawioralnej koncepcji "zachęcania do pracy". W kręgach ludzi zajmujących się pomocą społeczną w Polsce mówi się, że zasiłki powodują uzależnienie i zniechęcają do poszukiwania zatrudnienia. Ten sposób myślenia jest promowany przez program rządzącej Platformy Obywatelskiej. Jego realizacja polega na tworzeniu sytuacji, w której potrzebujący nabiorą niechęci do korzystania z pomocy państwa. Skąd taki pomysł?
Koncepcja ta ma swoje źródło w psychologii behawioralnej skąd ostatnio została zapożyczona i przeniesiona na grunt polityki społecznej oraz pracy socjalnej. Psycholodzy behawioralni, spokrewnieni z pragmatykami, uważają, że indywidualne cechy ludzkiej psychiki z naukowego punktu widzenia nie są czymś, czym warto się zajmować, i że na zachowanie ludzi wpływ mają zewnętrzne bodźce. W najbardziej prymitywnym wydaniu teoria behawioralna zakłada po prostu, że człowiek jest jak zwierzę, i działa na zasadzie odruchów. Okazuje się, więc że w demokratycznym państwie, które konstytucyjnie zagwarantowało przestrzeganie praw człowieka, pojawił się pomysł stworzenia systemu, który ze swej istoty pomija podmiotowość osoby ludzkiej i zakłada odgórne, systemowe sterowanie ludźmi, w sposób wywodzący się z doświadczeń Pawłowa i totalitarnej myśli Skinnera. Taki sposób postępowania ma być zastosowany wobec najbiedniejszych i najsłabszych, bo to przecież oni korzystają z pomocy państwa.
Oczywiście można przyjąć, że w jakiejś części, człowiek zachowuje się zgodnie z odruchem. Wtedy, za jego zgodą i przy aktywnej współpracy z jego strony, można zaproponować udział w treningu umiejętności porozumiewania się z innymi lub w zajęciach służących nauce sposobów załatwiania spraw w urzędzie. To oznacza, że udzielanie pomocy człowiekowi doświadczającemu wykluczenia w oparciu o myśl behawioralną można zaakceptować tylko i wyłącznie przy założeniu, iż jest ona jedną z wielu form i pod warunkiem, że jednostka sobie tego życzy. Kolejnym warunkiem w tej sytuacji jest indywidualne zdiagnozowanie występowania problemu, którego przezwyciężeniu ma służyć ów trening. W tym miejscu pojawia się pytanie czy pracownicy socjalni są przygotowani do takiej pracy?
Wiele jest przykładów na to, że nie są. Za jeden z nich może posłużyć historia uzależnionej od alkoholu, niepijącej matki, która chce odzyskać dzieci. Kobieta, zamiast na terapię dla osób uzależnionych, uczęszcza na warsztat umiejętności wychowawczych. Nadal jest rozchwiana emocjonalnie, bo takie są objawy uzależnienia. Pracuje, nie może poświęcić się chodzeniu na kolejne zajęcia. Trafiła na warsztaty umiejętności psychologicznych zamiast na terapię antyalkoholową bez konsultacji psychologa. Nie ma czasu się leczyć, co szkodzi jej i jej dzieciom. Dzieje się tak, dlatego że w ośrodku pomocy społecznej takie postawiono jej warunki.
Uzależnienie od zasiłku czy bezradność?
Prawdą jest także to, że można zbadać grupę osób trwale bezrobotnych i spróbować odpowiedzieć na pytanie, jakie ich zachowania i cechy otaczającego je środowiska powodują pozostawanie w niekorzystnej sytuacji. Wolno to zrobić. Jednak na tej podstawie można stworzyć program treningu umiejętności psychologicznych, ale nie system. Tworząc system w oparciu o takie dane państwo musi się liczyć z faktem, że ma do czynienia z ludźmi, musi szanować ich godność, podmiotowość i przestrzegać ich praw. Realizowany dzisiaj pomysł stworzenia systemu pomocy społecznej, który uwarunkowywałby określone zachowania ludzi, którzy z niego korzystają jest nieetyczny i totalitarny.
Abstrahując od tego, co jest etyczne a co nie, należy zauważyć, że diagnoza czyniona w odniesieniu do grupy osób wykluczonych przez dzisiejszych zwolenników behawioryzmu w systemie pomocy społecznej jest tendencyjna i realizowana na polityczne zamówienie liberałów. Brakuje tutaj odpowiedzi na pytanie, co jest przyczyną bezrobocia? Jak na rzesze ludzi w Polsce oddziałuje sytuacja, w której przez lata nie są w stanie znaleźć pracy, z której dochód gwarantowałby normalne życie? Jak reaguje większość ludzi na sytuację, w której podejmowane wysiłki nie dają rezultatu?
Rzetelna odpowiedź na właściwie postawione pytania musiałaby dać jakąś wiedzę dotyczącą oddziaływania na wykluczonych takich bodźców jak: brak pracy za godziwą płacę; wieloletnie, nieskuteczne poszukiwania pracy, z której można by było wyżywić siebie i rodzinę; długotrwała bieda mimo podejmowania wielu wysiłków jej przezwyciężenia, brak pomocy ze strony odpowiednich służb. Powinniśmy, więc uzyskać obraz osób z wyuczoną bezradnością, które nie są w stanie osiągnąć zmiany swojego losu bez wsparcia z zewnątrz. Jednym z elementów tego wsparcia powinien być pozwalający żyć godnie zasiłek. Człowiek żyjący w nędzy nie ma sił, wiary i nadziei niezbędnych do zmiany swojej sytuacji. Pierwszym krokiem do wydobycia ludzi z nędzy musi być istotna podwyżka wypłacanych zasiłków, by następnie mogli oni efektywnie brać udział w grupach samopomocowych, treningach i terapiach, które umożliwią im powrót do normalnego życia jedynie wtedy, kiedy zostanie stworzona możliwość uzyskania pracy z godną płacą.
Miejsce samopomocy
Należy przyznać, że na tle opisanych tutaj propozycji, promowana przez stowarzyszenie BORIS, zapożyczona z Niemiec, propozycja upowszechnienia w Polsce idei samopomocy jest jednym z lepszych pomysłów. Idea ta wywodzi się z koncepcji humanistycznej. Opiera się na spostrzeżeniu, że wykluczenie godzi w ludzką potrzebę przynależności, więc aby zaradzić cierpieniu należy stworzyć grupę, do której ludzie wykluczeni będą mogli przynależeć. Stąd pomysł, żeby wyalienowanych ze społeczeństwa ludzi, którzy borykają się z podobnego rodzaju kłopotami, zebrać w grupie, której istnienie spowoduje, że razem łatwiej im będzie dawać sobie radę. Nie można jednak liczyć na to, że bez unormowania kwestii zwyczajnego materialnego przetrwania, korzystający z samopomocy będą w stanie przezwyciężyć swoje problemy. Zgodnie z koncepcją Maslowa, człowiek, żeby móc się rozwijać musi zaspokoić najpierw swoje podstawowe potrzeby. Zgodnie z obserwacjami poczynionymi w Polsce brak środków zapewniających minimum niezbędne do godnego życia powoduje psychiczną degradację. Zaś brak pieniędzy na prowadzenie aktywnej walki z bezrobociem powoduje, że poszukiwanie pracy dla wielu osób pełni rolę treningu bezradności i w efekcie mamy rzesze ludzi długotrwale bezrobotnych, którzy bez specjalistycznej i kosztownej, interdyscyplinarnej pomocy nie będą w stanie pozbyć się syndromu wyuczonej bezradności i depresji. Dla nich powrót do normalności to bardzo długa droga.
Jeśli więc władze, instytucje i pracownicy pomocy społecznej, media, politycy i w zasadzie wszyscy aktorzy przestrzeni publicznej nie zaprzestaną walki z wykluczonymi nic się nie zmieni. A samopomoc, zastosowana nie jako uzupełnienie, ale zamiast wsparcia ekonomicznego, nie posłuży emancypacji wykluczonych, lecz dalszemu demontażowi państwa i jego opiekuńczej roli.
Agata Nosal