Według jego chorego scenariusza miała błagać o litość, prosić żeby się z nią nie rozwodził w obawie przed utratą dachu nad głową. Jednak ona bardziej się bała, że on ją w końcu zabije. Miała dość takiego życia, a teraz czeka na eksmisję. Czyli dalszy ciąg przemocy domowej, która trwała kilkanaście lat. To przemoc w majestacie prawa. Dziwna, nienaturalna, ślepa jak wymiar niesprawiedliwości.
Pobrali się w 1988 r. W 1989 r. urodziła się córeczka. Kiedy mała miała 7 lat w domu już były awantury. Pani Basia wstydziła się. Mąż był gospodarzem domu i sąsiadom różne złe rzeczy o niej opowiadał. Ona była nieśmiała. Z nikim nie rozmawiała, tylko spuszczała wzrok. Zaraz po ślubie on podłapał jakąś fuchę i sporo zarobił. Wtedy jego matka zapytała: "Dasz jej te pieniądze, razem wydacie? To już lepiej przepij!" Wtedy jeszcze było dobrze. Nie przepił. Kupili zasłony do swego mieszkania na Saskiej Kępie. Ale teściowa, która sama była bita całe życie przez męża pijaka w końcu jej wygarnęła: "Chciałabyś mieć lepiej niż ja? Nie będziesz miała!" I nie miała.
Kilka razy przechodziła koło przychodni, ale to córka zmusiła ją do wejścia i zrobienia obdukcji. Była wtedy w szóstej klasie. Poszło o włączony telewizor, ale pretekst nie był ważny. Potrafił tydzień, dwa pić i bić ją. Najbardziej krzyczała wtedy córka. Jej nie bił, ale strasznie się na nią darł. Kiedyś po takiej awanturze, w której córka broniła matki, ze złości porysował nożem dziecku nowe biurko. Ubrania, książki, wszystkie rzeczy małej rzucił na podłogę w przedpokoju. Pani Basia jest religijna. Kiedy na Matki Boskiej Gromnicznej przyniosła do domu gromnicę, wściekł się i opowiadał wszystkim, że to dla niego.
Często, kiedy wracał do domu wyłączał korki tak, że córka nie mogła się uczyć. Nasłuchiwały, więc czujnie i kiedy słyszały, ze wraca, gasiły światło i udawały, że śpią, żeby uniknąć awantury. "Pierwszy raz wezwałam policję, kiedy mała miała dziewięć lat". Pani Basia ma łzy w oczach. "Ale to niewiele dawało. Miał jakieś z nimi układy. Mówił, że nie ma pieniędzy i zamiast do izby wytrzeźwień wieźli go do siostry. Innym razem, kiedy wezwałam policję, powiedział im, że to ja się nad nim znęcam. Wyglądało to tak jakby policjanci byli po jego stronie. Że to tak powinno być, i że nic się nie stało. Kiedyś na wezwanie przyjechało dwóch młodych policjantów na motorach. Wzięli go na rozmowę do drugiego pokoju. Potem wyszli i powiedzieli, żebym się już nie bała, że on mnie nie tknie. I rzeczywiście, tak go musieli nastraszyć, że przez trzy miesiące miałam spokój".
W końcu, po którejś z kolei interwencji policyjnej wypełniła niebieska kartę. Wtedy on się rozpłakał. Tak długo błagał, jęczał i płakał, aż wycofała papiery. Koszmar powrócił. "Przyszedł do domu pijany i zaczął mnie dusić. Powiedział, że to już koniec: albo ty albo ja. Byłam przerażona. Ubłagałam go, żeby mi pozwolił wyjść do sklepu po chleb. Było dwóch policjantów koło sklepu. Poprosiłam, żeby postali na klatce i posłuchali, co on ze mną robi. Kiedy weszłam do domu, policjanci usłyszeli jak on mnie wyklina a ja krzyczę z bólu, to weszli. Przestraszył się i rozpłakał. Powiedział, że to jest nieprawda, że to ja się nad nim znęcam. Jeden z policjantów, jego stary kolega z Mińska, zaproponował mu, żeby to on wypełnił niebieską kartę".
Policjant radził jej kiedyś: "Pani ubiera córkę i ucieka do jakichś znajomych". Ale była zima, a ona nie znała nikogo, kto by ją przyjął. Gdyby miała gdzie to by poszła. A tak została i pozwoliła dalej się bić, bo policjanci odmówili zabrania go z domu.
W 2003 r. wniósł o rozwód. Ale chciał, żeby w sadzie powiedziała, że się nie zgadza. A ona już miała dość. I jak sąd ja zapytał, powiedziała, że się zgadza. Za radą taniego adwokata z Mińska zgodziła się bez orzekania o winie. Byle szybciej. On szantażował mówił, że jak się zgodzi na rozwód to pójdzie pod most. Ale córka naciskała: "mamo, my z nim nie możemy być..."
W 2004 wyprowadził się. Wtedy ona i córka miały na Londyńskiej tylko meldunek tymczasowy a stały w jego domu rodzinnym w Aleksandrowie za Mińskiem. Mówiono, że zawarł taką nieformalną umowę ze spółdzielnią, że rozwiąże umowę najmu, ją wyrzucą, a on sobie wróci i będzie mieszkał i pracował.
15 maja wyszła rano przed dziewiątą do sklepu. Jakimś cudem miała tego dnia wolne. Kiedy wróciła ze sklepu licznik by zdjęty. Wszystkie urządzenia sanitarne powyrywane. Woda się lała. Córka na szczęście była w szkole. Wezwała policję. On wszystko znosił do piwnicy, co mógł to potłukł, połamał. Przy policji znowu chciał ją bić. Zabrał, co tylko chciał. Lodówkę, zmywarkę, pralkę. Wszystko. Nie mówiła nic. Byle tylko wreszcie sobie poszedł. Policjant doradził, aby pobiegła po ślusarza, żeby zmienić zamki, na wypadek gdyby chciał wrócić. Kupiła byle jaki zamek, poprosiła pierwszego pijaczka spod sklepu i jej zamontował. Zamknęła drzwi. Nie miała światła, wody. Córka w sobotę miała jechać na zieloną szkołę. Wyszykowała się u koleżanki. Miała wtedy 14 lat. Tego samego dnia po południu dobijał się do drzwi. Chciał się z powrotem sprowadzić. Znajomi policjanci wyjaśnili mu jednak, że nie może się włamać, bo już nie są rodziną i byłoby to włamanie do obcych ludzi. Odpuścił, ale na dziecko płacić nie chciał. Dopiero wyrok sądu go zmusił.
Pani Basia pracuje jako laborantka w Regionalnym Centrum Krwiodawstwa i Lecznictwa w Warszawie. A jednak, gdy próbowała podpisać nową umowę ze STOEN-em dowiedziała się, że Spółdzielnia Budowlano-Mieszkaniowa Pracowników Służby Zdrowia nie zgadza się na ponowne podłączenie prądu. W końcu jednak spotkała w biurze STOEN inną kobietę, która miała podobne przejścia z byłym małżonkiem. Ta stwierdziła: "przecież mamy energię do sprzedania. Dlaczego nie mielibyśmy podpisać z panią umowy?" I wbrew oporom Spółdzielni założono pani Basi prąd.
Były mąż groził, że ją zabije. Ale ograniczył się do spełnienia innej groźby. Wysłania jej z córką pod most. Rozwiązał umowę najmu. W chwili, gdy to uczynił, nie byli już małżeństwem. Nie pracuje już w charakterze dozorcy. A jednak wyglądało to tak jakby poprosił Spółdzielnię, aby wyrzuciła jego żonę i córkę ze służbowego mieszkania. I Spółdzielnia z dużym powodzeniem realizuje to życzenie. Mimo bezinteresownej i fachowej pomocy mieszkającej po sąsiedzku znajomej prawniczki, kolejne sprawy są przegrywane, a żona jest przez sądy traktowana jak dodatek do męża, który z chwilą rozwodu traci wszelkie prawa lokatorskie i obywatelskie. Ostatnio sądy tak się spieszą z wyeksmitowaniem pani Basi, że ku osłupieniu prawniczki wydają wyroki w ekspresowym tempie, nie wzywając nawet do wniesienia należnych opłat sądowych. Przemoc domową wieńczy przemoc sądowa. Ani Basia wraz z córką czeka na komornika i eksmisję na bruk.
Piotr Ikonowicz
Tekst ukazał się na stronie Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej (www.sprawiedliwoscspoleczna.pl).