Drugi lutego 1929 roku. Paryż. Przedstawienie kierowanego przez Jasieńskiego teatru robotniczego, którego najpopularniejszym spektaklem była sceniczna wersja poematu o Jakubie Szeli, zamienia się w wiec polityczny, publiczność śpiewa "Międzynarodówkę".
Dwudziesty drugi maja 1929 roku. Moskwa. Jasieński, deportowany z Francji jako autor powieści Palę Paryż i komunistyczny agitator, jest entuzjastycznie witany na Dworcu Leningradzkim. Transparenty, kwiaty, delegacje, przemówienia. Panegiryczne artykuły w prasie.
Dwudziesty pierwszy sierpnia 1937 roku. Aresztowany trzy tygodnie wcześniej Jasieński, były członek CKW Tadżyckiej SRR i były literacki prominent, pisze – wierszem – list do Nikołaja Jeżowa. Jeszcze ponad rok będzie więziony i "przesłuchiwany" przez NKWD, przyzna się do wszystkich zarzutów, odwoła zeznania, wyśle kilka listów z prośbą o wyrok śmierci, w końcu rzeczywiście zostanie skazany na śmierć i rozstrzelany.
Przed biografem Brunona Jasieńskiego stoi zadanie ogarnięcia wszystkich tych scen (i wielu innych, równie obfitych w znaczenia) i wybrania strategii narracyjnej, która pozwoli mu o nich wnikliwie i sugestywnie opowiedzieć. Cenzura i niedostępność archiwów moskiewskich sprawiły, że temat długo leżał odłogiem, przede wszystkim wymaga więc zupełnie elementarnych badań i ustaleń. Położenia dokumentalnych fundamentów. Jednak wymaga również – co jest trudniejsze – znalezienia języka, który polski antykomunizm wespół z ideologią "końca ideologii" napiętnował i zepchnął na margines, niemal w niebyt. Języka, którym można by mówić o zaangażowaniu Jasieńskiego w działalność partii komunistycznej, a później w stalinizm.
Pionierska praca Krzysztofa Jaworskiego, "Dandys. Słowo o Brunonie Jasieńskim", poprzedzona dwoma opracowaniami cząstkowymi tegoż autora ("Bruno Jasieński w Paryżu" i "Bruno Jasieński w sowieckim więzieniu"), spotyka się z oczekiwaniami, którym sprostałaby może biblioteczka rozmaitych biografii i kilka filmów oraz dobry serial telewizyjny. Książka jest z założenia popularna, dobrze się czyta, zawiera podstawowe informacje i dokumentację, weryfikuje legendy, prostuje nieporozumienia, sygnalizuje białe plamy, których mimo poszukiwań nie udało się zapełnić. Jako sprawozdanie z dopiero od niedawna możliwej szerokiej kwerendy jest nieoceniona. Okazuje się, że już na poziomie faktów wciąż wielu rzeczy o Jasieńskim nie wiadomo. Jego postać wyłania się przed czytelnikiem w oderwanych epizodach. Źródłem wiedzy o nich z konieczności staje się często papier zgoła paradoksalny – raport szpicla francuskiej policji czy autobiograficzne zeznanie Jasieńskiego dla NKWD. Głównemu wywodowi towarzyszą krótkie dygresje o twórczości i tylko niezbędne minimum objaśnień kontekstowych, z nielicznymi wyjątkami, jak rozdział o pobycie w Berlinie po drodze do Leningradu, o którym nie wiadomo prawie nic, więc lukę archiwalną trzeba zastąpić szkicem o ówczesnej sytuacji społeczno-politycznej w Niemczech.
Jaworski pisze rzeczowo, powściągliwie, neutralnie, właściwie nie wychodzi poza szczegóły, nie buduje większych narracji. Gatunek, który uprawia, skroił skromnie. Nie ma zamiaru napisać kawałka polskiej historii, nie interesuje go historia kultury czy idei. Takie prawo autora, jednak niedosyt pozostaje. Nic nie wskazuje też na to, żeby autor poddawał refleksji swoją pozycję jako autora właśnie. Jego minimalistyczna narracja pozbawiona jest dynamizmu. Oczywiście w książce nie ma o tym ani słowa, ale i tak w każdym z jej słów widać, że czas i miejsce, z którego padają, wydają się piszącemu bezpieczne, odległe od dawnych wyborów ideowych. Wszystkie granice są wyraźne, zwłaszcza granica między autorskim ja i bohaterem, między teraźniejszością a przeszłością. Nie widać żadnych ciągłości, a nawet – na wszelki wypadek - negacji, czyli innej formy ciągłości.
Szczególnie odizolowane miejsce przypada na tej mapie ZSRR i wszystkiemu, co z nim związane. Tu zaczynają się schematyczne, oparte na retorycznych dualizmach pytania bez odpowiedzi: "Z jakich pobudek wybrał komunizm - koniunkturalnych czy ideowych?"; "Dlaczego tak fanatycznie (nie on jeden przecież) wierzył w system i umacniał ideę, która pochłonęła miliony ofiar, z nim samym włącznie?". Tutaj Jasieński staje się enigmatyczny, niepojęty, z człowieka przekształca się w figurę radykalnej obcości. Bardziej obcy mógłby być tylko, gdyby na dodatek był kobietą. Może to zbieg okoliczności, ale niewykluczone, że metodologiczna ostrożność jest unikiem. It’s nothing personal - rozwiązania dyktuje tu dyskurs.
Prawdopodobnie żarliwy propagandzista stalinizmu, autor socrealistycznego bestsellera "Człowiek zmienia skórę", uczestnik przerażającego spektaklu oskarżeń i samokrytyk okresu wielkich czystek, współautor książki o "reedukacji przestępców" poprzez pracę na budowie kanału białomorskiego, znajduje się obecnie w Polsce poza zasięgiem empatycznej biografistyki. A tylko specjalistyczna empatia – zasilana możliwie rozległymi studiami nad epoką – może pomóc, gdy źródła milczą bądź są sprzeczne. Prawdopodobnie nie można obecnie napisać o Brunonie Jasieńskim tak, jak Jarosław Marek Rymkiewicz pisał o Mickiewiczu (postaci kanonicznej dla kultury polskiej), ani nawet tak, jak Izabela Filipiak pisała o Marii Komornickiej (odmieńcu), nie narażając się przy tym na etykietę apologety totalitaryzmu. Jakby ta kwestia czyniła Jasieńskiego nieinterpretowalnym i w ogóle sprawiała, że metoda rozplątywania żmutu albo wytwarzania kłącza nie znajduje w jego przypadku zastosowania. Jaworskiemu na szczęście nie wystarcza epitet "kolaboranta", często kwitujący takie sprawy, ale ostatnie wcielenie swego bohatera, a przez to właściwie całe jego życie pozostawia bez klucza. Istnieją rzecz jasna namiastki – zazwyczaj, wykazując dobrą wolę, mówi się w takiej sytuacji o tragedii jednostki wciągniętej w tryby zbrodniczego systemu. Ku tej formule skłania się też Krzysztof Jaworski. W "Zamknięciu osobistym" relacjonuje swoją wyprawę do Butowa pod Moskwą, gdzie w latach trzydziestych rozstrzeliwano i grzebano ofiary stalinowskich czystek. Gdzieś tam, w masowym grobie, spoczywa "wrażliwy poeta", który stał się "fanatykiem nieludzkiej ideologii", uwikłanym w skomplikowane i groźne mechanizmy ideologicznego reżimu. Dopiero w tym miejscu autor zadaje sobie pytanie: Gdzie zatem leży prawda o Brunonie Jasieńskim?. Odpowiedź ma elegijną i... niewyrażalną: I wówczas w to piękne słoneczne lipcowe popołudnie, brnąc w wysokiej trawie [porastającej szczątki 30 tys. ludzi], przez ułamek sekundy dostrzegłem prawdę o Brunonie Jasieńskim. I zrozumiałem, że nie potrafiłbym się nią z nikim podzielić. Bo nie da jej się stąd wywieźć. Nie istnieje poza miejscem takim jak Butowo.
Możliwe jest zatem inkwizytorskie potępienie (jego przejawem wiosną tego roku była IPN-owska próba wymuszenia zmiany nazwy ulicy Jasieńskiego w Klimontowie). Ewentualnie – ucinające dyskusję ograniczenie do roli ofiary terroru (ciekawa zbieżność z chwytem zastosowanym w "Katyniu" Andrzeja Wajdy). Nie da się zaś potraktować komunizmu jako niezrealizowanego i przerażająco wypaczonego projektu emancypacyjnego, za sprawą którego jednakowoż – co podpowiada Žižek – nastąpiło otwarcie "przestrzeni utopijnych oczekiwań"? Może trzeba napisać wielowątkową biografię środowiska, z całą grupą głównych bohaterów, jak wydany w zeszłym roku "Kawior i popiół" Marci Shore czy "Lawina i kamienie" Anny Bikont i Joanny Szczęsnej? Albo jak bezkonkurencyjny "Etos lewicy" Andrzeja Mencwela, który jest (między innymi) nieznającą ograniczeń gatunkowych zbiorową biografią? Może trzeba przywołać, obsadzanego dziś głównie w roli ironisty i liberała, Antoniego Słonimskiego, który jadąc w 1932 roku do Rosji, bardzo chciał, żeby radziecka propaganda okazała się prawdą? A może wystarczy uważniej przyjrzeć się kontekstowi, czyli ówczesnej Europie, choćby w oparciu o książkę Jaworskiego, i zestawić – co i on częściowo czyni – inwektywy, jakimi Jasieński bywał częstowany?
Zobaczmy. W Polsce szybko zyskał reputację skandalisty. Jego występy były zakazywane przez policję, był cenzurowany jako pornograf, bluźnierca, błazen, kabotyn i kunktator, apostoł zboczeń, fanatyk ludożerstwa, wariat, bolszewik, dekadent, nihilista, dandys, "figurka woskowa z panoptikum Oscara Wilde’a". Prasa narodowo-demokratyczna "ujawniała" jego "prawdziwe" (żydowskie) nazwisko, a kiedy do Warszawy dotarła wieść o aresztowaniu Jasieńskiego – triumfalnie donosiła: "I teraz dostało się jemu". Jeszcze w 1952 roku pamiętliwy Lechoń nazywał go "snobem o wyglądzie pederasty". Niełatwo zarabiać na życie z taką opinią. Wydał dwa tomiki własnym sumptem i miał niewielu czytelników. Wyjechał więc do Paryża, gdzie biedował i przeprowadzał się do coraz tańszych mieszkań. Jaworski w dalszej części książki pisze o Berlinie, że był miastem kontrastów społecznych. W Paryżu musiało być podobnie. Jasieński rozpoczął pracę w środowisku robotników-emigrantów i działalność w partii komunistycznej, której członkowie byli wówczas pod stałą obserwacją policji i jej licznych donosicieli. Rozszerzał się krąg odbiorców jego twórczości. W korespondencji urzędowej figurował jako komunista, Żyd i mason. W końcu został odstawiony za granicę. W Berlinie nie mógł nie być świadkiem demonstracji, zamieszek, ulicznych wojen między policją, komunistami i nazistami. W Moskwie powitano go serdecznie.
Czy naprawdę tak trudno dopuścić i wyrazić myśl, że tragizm biografii Jasieńskiego nie polega na tym, że padł ofiarą reżimu, który popierał jako "fanatyk nieludzkiej ideologii", a na tym, że jak najbardziej ludzka ideologia, której był zwolennikiem, wygenerowała wszechogarniający terror? Jasieński miał nadzieję na wielką społeczno-polityczną zmianę i spodziewał się do niej przyczynić. Poniósł klęskę. Chciałoby się przeczytać, jak o tej nadziei i klęsce ktoś odważnie, ale niejednoznacznie, pięknie i mocno pisze.
Krzysztof Jaworski, "Dandys. Słowo o Brunonie Jasieńskim", Iskry, Warszawa 2009, s. 288.
Eliza Szybowicz
Recenzja ukazała się na stronie Dwutygodnik.com (www.dwutygodnik.com).