Wideokracja Erika Gandiniego
Obraz jest czarno-biały, złej jakości, sylwetki zniekształcone niczym w krzywym zwierciadle. Całość z dzisiejszej perspektywy dość siermiężna. Przy stolikach z aparatami telefonicznymi, na tle kotary siedzi kilku, może kilkunastu mężczyzn w garniturach. Trwa quiz. Pan w garniturze zadaje pytanie, telewidzowie dzwonią i odpowiadają. Jeśli odpowiedzą dobrze, otrzymują nagrodę – na stojącym osobno krzesełku siedzi pani, która po każdej trafnej odpowiedzi zdejmuje coś z ubrania. Górą ma na sobie już tylko biustonosz. Właśnie nadeszła chwila odsłonięcia majtek. Pani wstaje i kręci biodrami, potem ściąga spodnie. Teraz ona jest w centrum uwagi. Garnitury wokół siedzą i patrzą. Scena jest wizualnie i symbolicznie trudna do zniesienia, a przecież znosimy codziennie dużo gorsze widoki. Nagranie pochodzi sprzed kilkudziesięciu lat, z pierwszej włoskiej telewizji prywatnej. Narrator spoza kadru stwierdza: "Tak się wszystko zaczęło". W ten sposób rozpoczyna się "Wideokracja", dokument Erika Gandiniego, który w popularnej formie próbuje przedstawić fenomen włoskiej telewizji, zrośniętej z życiem społecznym i politycznym – miękką oligarchię, w której władzę sprawuje się za pomocą dostarczanego do każdego domu ocenzurowanego obrazu. Ukazany mechanizm jest oczywiście do pewnego stopnia uniwersalny, jak uniwersalne jest zjawisko medialnej postpolityki, ale nie da się pominąć jego lokalnej specyfiki.
W zarysie poznajemy hierarchiczną strukturę władzy, w której elity finansowe, politycy, ludzie show-biznesu i przestępcy tworzą trudną do rozplątania sieć, bo jedna osoba łączy kilka ról, bywa, że wszystkie. Poznajemy też tych, którymi się włada, którzy oglądają zastępczą telewizyjną pulpę, chodzą na castingi do licznych programów z udziałem "zwykłych ludzi", gromadzą się w miejscach, gdzie można zobaczyć celebrytów i zrobić sobie z nimi zdjęcie. Bo choć najważniejsze dzieje się poza nimi, w telewizyjny show są szalenie zaangażowani. Wideokracja opiera się na obietnicy, że każdy może być piękny, bogaty i sławny, na obietnicy natychmiastowego awansu, przejścia do nowego szczęśliwego życia. Władza skupiona w konkretnych rękach premiera, przyjaciół premiera i ich przyjaciół, jak to pokazuje film Gandiniego, ma konkretne narzędzie – media, ale ukrywa to. Widziana przez owe media sprawia wrażenie rozproszonej, nieobecnej (Berlusconi długo w ogóle nie pojawia się na ekranie), niezwiązanej z tą całą feerią, której fragmenty widzimy. Władza daje ludziom rozrywkę, przyjemność, nie zaprząta ich sobą, nawet jeśli osobiście występuje w telewizji, to w politycznym talk-show. Kampania wyborcza to też spektakl, piosenka, uśmiech, gra świateł i kolorów. Kamera sunie w głąb, między rozstępującymi się szeregami błyszczących tancerek, ale cięcie następuje, zanim dotrzemy do końca, co w języku filmowym znaczy, że rozstępujące się szeregi końca nie mają albo że na końcu nie ma nikogo. Te dwa aspekty – zewnętrzna lekkość i wewnętrzny ciężar – stale się w filmie przeplatają. Telewizyjny zanik realności i materialny kontrast między luksusowymi rezydencjami na Sardynii a blokowiskiem stanowią dwie strony tego samego medalu. Jeden jest niemożliwy bez drugiego.
Twórcy filmu próbują zrehabilitować i odzyskać zdeprawowany język obrazów. Komentarz spoza kadru i narrację wizualną nasycają ironią, często wynikającą z przyjęcia perspektywy naiwnej, posługują się tragikomizmem. W długich ujęciach, przy kamerze zatrzymującej się tu i ówdzie, na takim czy innym bohaterze indywidualnym czy zbiorowym system kompromituje się niejako sam, ale taki efekt zostaje osiągnięty dzięki poczuciu humoru, inteligencji i etyce dokumentalistów.
Jeśli chodzi o gatunek, wybierają oni nietuzinkowe połączenie reportażu i filmowego eseju. Wykorzystują fragmenty programów, nagrania z castingów. Pozwalają mówić zarówno bonzom, jak i najmniejszym trybikom systemu, reprezentowanym przez tokarza Ricardo, marzącego o telewizyjnej karierze, gdyż jego piękna praca nie cieszy się społecznym poważaniem. Oni powiedzą nam wszystko, więcej niż sami wiedzą. I więcej niż z kolei nam pozwoliłaby powiedzieć niechęć do efekciarstwa (mam na myśli porównanie do Mussoliniego). Wystarczy patrzeć, słuchać i się uczyć. Ale prostych rozwiązań nie będzie.
Przede wszystkim upadnie tylekroć podawane rozwiązanie "rynkowe", opierające się na założeniu, że przecież ludzie tego właśnie chcą, że wybrali Berlusconiego i uwielbiają oglądać jego pulpę. Narrator "Wideokracji" sugeruje, że stan obecny jest wynikiem procesu, że mamy do czynienia z efektem kuli śniegowej. Mówi po angielsku z wyraźnym włoskim akcentem, występując tym samym jako Włoch zwracający się do nie-Włochów, w pierwszej osobie liczby mnogiej, a więc w imieniu włoskich widzów, i zaczyna od stwierdzenia, że wychowaliśmy się na tej telewizji, jest ona naszą codziennością, przywykliśmy, w domyśle – nie znamy innej. Jest to głos przedziwny, głos z marginesu anglojęzycznego świata, opowiadający o wideokracji trochę jak o totalitaryzmie, akcentujący bezalternatywność i wszechobecność pozornie nieobecnej władzy, która ma wpływ na najintymniejsze pragnienia rzekomo wolnego widza. Kiedy fizyczne odcięcie innych przekazów jest niemożliwe, wciąż da się utrwalać przyzwyczajenie do jednego określonego przekazu, zwłaszcza wykorzystującego uwarunkowania kulturowe. Tworzenie konsumenta pulpy, kształtowanie jego potrzeb, systemu wartości, wzorców osobowych trwało kilkadziesiąt lat. Ricardo, który chce występować jako skrzyżowanie Ricky’ego Martina z Jeanem-Claude’em Van Dammem, nie pojawił się przecież na tym świecie z wrodzoną ideą tych dwóch osobników.
Nie urodził się też zapewne z przekonaniem, że przyczyną jego niepowodzeń są dziewczyny, których jest w telewizji tyle, że dla niego już nie starcza miejsca. Aktem założycielskim włoskiej telewizji jaką znamy obecnie – mówią twórcy filmu – było rozebranie (się) kobiety i to, co jest dla niej charakterystyczne, to dużo półnagich dziewczyn. Wśród wszystkich ludzi zredukowanych na małym ekranie do ciała, a raczej obrazu ciała, one są zredukowane najbardziej – otaczają ozdobnym wianuszkiem prowadzącego program mężczyznę, nic nie mówią, przybierają wystudiowane pozy, prezentują wytrenowaną choreografię. Ponieważ występują głównie bokiem, w trakcie selekcji muszą wykazać się odpowiednim profilem – kwalifikacją do bycia ludzkim ornamentem. A kiedy już jedna po drugiej udowodnią, że są idealnym profilem, wyroją się we wszystkich show i będą się wić, żeby przyciągnąć uwagę widzów. Twórcy Wideokracji mnożą i przeciągają ten obraz, przywracając mu jego upiorność, która przestała być widoczna. Kobiece ciało – atrakcja, której jest wszędzie tyle, że chyba traci na atrakcyjności – to jeden z głównych tematów tego filmowego eseju napisanego obrazami. U władzy są mężczyźni. Mężczyzna prowadzi program, mężczyzna jest producentem, mężczyzna jest agentem gwiazd, mężczyzna jest właścicielem klubu, w którym gwiazdy bywają, mężczyzna jest właścicielem telewizji, gazety, państwa. Przez wizerunek nagiego kobiecego ciała, idealnie zrobionego, doskonale szczęśliwego, nieśmiertelnego, nieludzkiego, zawiązuje się umowa między mężczyznami. Bo chociaż realnie są przy tym obecne (przed ekranem, na ekranie) również kobiety, symboliczna wspólnota, która się tworzy, jest homospołeczna. Dziewczyny są odpowiednio wyedukowane i uwewnętrzniły regulamin tej umowy, której są przedmiotem. Grają rolę męskiej fantazji ochoczo i bezbłędnie, prześcigając się w tej przerażającej konkurencji – w jednej z castingowych scen w ogóle nie patrzą na siebie nawzajem, tylko z napięciem wpatrują się w selekcjonera.
Puste (spustoszone) wizerunki kobiecych ciał służą jako obietnica, nagroda, oznaka wysokiej pozycji. Rozbieranie i wprawianie w erotyczny ruch to rytuał reprodukujący strukturę władzy. Same najbardziej zredukowane, telewizyjne dziewczyny używane są do redukowania innych. Składają się na iluzję sukcesu, bogactwa, prestiżu. Wskazują drogę szczególnego awansu społecznego. Jest on przedstawiany jako jedyny możliwy, żeby wyeliminować inne, a przecież pozostaje niedostępny dla ogółu. Świetnie jednak spełnia swoje zadanie odwracania uwagi od realnych konfliktów przez podsycanie absurdalnej rywalizacji o gruszki na wierzbie.
"Wideokracja", reż. i scen. Erik Gandini; zdj. Manuel Alberto Claro, Lukas Eisenhauer. Dania/Szwecja/Wielka Brytania/Finlandia 2009. Dystrybucja w Polsce: Against Gravity.
Eliza Szybowicz