To, co jest poddawane krytyce - czy to będzie tradycyjna wystawa, czy program dzielnicowego domu kultury, czy może staroświecki wieczór poezji - można zamknąć w jednym, jakże pojemnym i łatwym w użyciu określeniu: Obciach. Obciach, który sprawia, że młodzi ludzie nie interesują się kulturą, nie chodzą do muzeów ani do teatrów, nie czują się tam u siebie. Instytucje kultury mają zatem stać się "otwarte", "inkluzywne", "atrakcyjne", mają przyciągać, intrygować, a także przełamywać stereotypy: najchętniej zajmować się tym, co inne, obce, marginalizowane. Po drugie, mają być "interaktywne": nie ograniczać się do nadawania komunikatu, lecz aktywnie włączać odbiorców do "współtworzenia" treści kultury.
Czy to źle? Czy nie jest ważne, by podejmować tematy związane z genderem, seksualnością, mniejszościami etnicznymi? Czy źle jest zachęcać do kreatywnego działania? A jednak twierdzę, że współczesne instytucje kultury - także te, które chętnie nazwałyby się "alternatywnymi", stają się coraz bardziej wykluczające. Nie tyle ze względu na treść, ale przede wszystkim na formę przekazu. A także ze względu na sposób dystrybucji dóbr kultury, który sprawia, że treści z założenia emancypacyjne stają się narzędziem dystynkcji dla coraz bardziej zamkniętej elity. Sztuka zaangażowana, nie mogąc (lub nie chcąc) przekroczyć społecznej bariery, przekonuje już przekonanych. Skutek działań kulturalnych propagujących krytykę społecznej rzeczywistości staje się zatem przeciwny do zamierzonego, a przynajmniej - deklarowanego.
Zacznijmy od formy przekazu. Rozważmy kilka pierwszych z brzegu, przykładów. Improwizowany spektakl musi nazywać się IMPRO-WIZjA-akCJA. Obowiązkowo: myślniki, gra słów, ukryte konteksty. Wystawa o Chopinie, aby stać się nowoczesna - musi mienić się "Ikonosferą romantyzmu", a skądinąd bardzo ciekawy projekt związany z poznawaniem kultury ludowej - EtnoLOG. Sam język, jakim mówi się dziś o kulturze, staje się skomplikowanym kodem, znanym tylko tym, którzy już się w niej świetnie poruszają. Do tego dochodzi estetyka plakatów, wystrój wnętrz teatrów, klubokawiarni, czy nowo powstających bądź modernizujących się muzeów. Często ciekawy i oryginalny, może jednak odstraszać innych niż studenci czy wielkomiejska inteligencja odbiorców kultury. Pracowniczka poczty, emeryt czy osoba z małego miasta odwiedzająca Warszawę nie wybierze się najprawdopodobniej na koncert w Nowym Wspaniałym Świecie (choćby były to "Pozycje klasyczne") czy na festiwal teatralny Warszawa Centralna. Niewtajemniczonym może być nawet trudno się domyśleć, o jaki typ wydarzenia chodzi, gdy patrzą na plakat czy na zapowiedź internetową napisaną w specyficznym żargonie.
Jeszcze większy problem jest jednak ze sposobem, w jaki wydarzenia kulturalne są organizowane, a tym samym - z dostępem do nich. Zaczyna brakować placówek ze stałym repertuarem, bezpłatnym i dostępnych dla wszystkich. Wydarzenia kulturalne pojawiają się coraz częściej pod postacią "projektów" - jednorazowych imprez lub ich serii sfinansowanych za pomocą grantów, których beneficjenci czasem bardziej troszczą się o to, jak rozliczyć dofinansowanie, niż jak dotrzeć z przekazem do tych, którzy najbardziej go potrzebują. Częścią tej plagi spektakularnej jednorazowości są coraz liczniejsze w Warszawie festiwale, o których pisał krytycznie Maciej Nowak w swoim niedawnym felietonie pt. "Pieprzę festiwale". Ponadto wstęp do placówek kulturalnych staje się coraz droższy 17 złotych za bilet na wystawę czasową w Muzeum Narodowego może być ceną zaporową nie tylko dla osób dotkniętych ubóstwem, ale dla wielu tych, którzy muszą liczyć bieżące wydatki.
Wiele się mówi o braku środków na finansowanie kultury, ale mało uwagi poświęca się trosce o grono potencjalnych odbiorców. Jeśli ruchy postępowe, takie, jak Zieloni, domagają się większych wydatków na rozwój kultury w stolicy, to szkoda, że kładą tak mały nacisk na powszechny dostęp do dóbr kultury i potrzebę ich egalitarnego charakteru. W ostatnim wywiadzie na portalu Lewica.pl ("Stolica niedomaga kulturalnie") Krystian Legierski postuluje "stworzenie takiej oferty kulturalnej, która swoją atrakcyjnością przebije zabytki innych miast". Znów mamy retorykę atrakcyjności, nowoczesności, język w gruncie rzeczy marketingowy. Dla Legierskiego priorytetem jest zbudowanie Muzeum Sztuki Nowoczesnej, które miałoby przyczynić się do uczynienia z Warszawy miasta bardziej światowego. Na pytanie, czy kultura może się przyczynić do walki z wykluczeniem społecznym, kandydat odpowiada twierdząco, jednak jego wizja nie wydaje się być przekonująca: "Dla mnie jednak najważniejsza rola, jaką ma do odegrania, jest jej zdolność do stworzenia płaszczyzny, na której dojdzie do wzajemnego poznania się obcych kulturowo, etnicznie, czy religijnie, ale żyjących w ramach jednej społeczności ludzi" - mówi polityk.
Emancypacja mniejszości poprzez przekaz artystyczny to niewątpliwa wartość, ale Legierski zdaje się nie dostrzegać, że wykluczona z kultury staje się większość społeczeństwa - ludzi niezamożnych, gorzej wykształconych, "zwykłych". A jeśli kultura ma być narzędziem edukacji do tolerancji i zrozumienia inności, to powinna być skierowana właśnie do nich - lepiej by więc może zainwestować w bezpłatne, regularnie odbywające się imprezy kulturalne w domach kultury, klubach seniorów czy lokalnych muzeach; lepiej jest rozwijać biblioteki i walczyć o obniżkę cen książek, niż finansować wielkie, spektakularne inwestycje, które mają przyciągnąć zagranicznych turystów. To, co bardziej światowe, to raczej poziom społecznego uczestnictwa w kulturze, niż olśniewający gmach w centrum kulturalnej pustyni.
Wydaje się, że nowe podejście do kultury, które ma być alternatywą dla kulturalnego obciachu - zapyziałych wystaw i napuszonych spektakli - staje się w gruncie rzeczy jeszcze jednym elementem triumfu neoliberalnego myślenia. Kultura - nawet, a może szczególnie ta awangardowa i w zamierzeniu emancypacyjna jest dobrem dla wybranych. Może zatem wymazanie Obciachu i zastąpienie go "nowoczesnymi i otwartymi" instytucjami kultury to estetyczny krok naprzód, ale jednocześnie krok wstecz, jeśli chodzi o równy i powszechny dostęp do dóbr kultury. Kulturalna Warszawa dla elity i dla turystów - to jest dopiero Obciach. Jak Złote Tarasy przy Dworcu Centralnym.
Aleksandra Bilewicz
Aleksandra Bilewicz - socjolożka i filozofka. Doktorantka Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie zajmuje się antropologią ekologiczną i historią Żydów sefardyjskich. Członkini Młodych Socjalistów, entuzjastka ruchu spółdzielczego.