Z punktu widzenia torysów, są to rzeczy o które każdy powinien zatroszczyć się sam. Nowoczesne państwo powinno zapewnić ten sam poziom opieki, jaki był dostępny dla poddanych królowej Wiktorii w dziewiętnastym wieku.
W latach 80-tych rząd konserwatywnej premier Margaret Thatcher zniszczył znaczną część brytyjskiego przemysłu wytwórczego, przeprowadził na wielką skalę prywatyzację głównych sektorów gospodarki i bezpardonowo zaatakował publiczne służby.
Thatcher przesunęła zakres politycznej debaty daleko na prawo. Gdy opozycyjna Partia Pracy przejęła ster rządów w 1997 roku, do czasu aż go znowu oddała w maju (2010), odmówiła definitywnego odcięcia się od neoliberalizmu w stylu torysów.
Wynikiem była katastrofalna deregulacja systemu bankowego. Kiedy uderzył światowy kryzys finansowy, umierający rząd laburzystów poczuł się zobligowany do ratowania upadających banków przez wpompowanie do nich 200 miliardów funtów.
Podczas kampanii przed powszechnymi wyborami do parlamentu w maju, trzy główne partie brytyjskie - Partia Pracy, Partia Konserwatywna i Liberalni Demokraci - wszystkie zgodziły się co do tego, że istnieje potrzeba drastycznych cięć wydatków publicznych. Jedyne różnice dotyczyły tego, jak duże będą cięcia i kiedy nastąpią.
W jednej ważnej kwestii, czy ludzie pracujący powinni płacić za upadek banków i recesję, dyskusji nie było.
W wyniku wyborów powstała koalicja konserwatystów z Liberalnymi Demokratami, w której Liberalni Demokraci stali się oddanymi pomocnikami torysów (koalicja ta jest często określana mianem "Con Dems") [Gra słów, skrót "Con Dems" kojarzy się ze słowem "przeklęci" - przypis tłumacza].
Jak na ironię wielu ludzi głosowało na Liberalnych Demokratów, ponieważ partia ta jawiła się jako silnie progresywna.
Była ona postrzegana jako przeciwna inwazji na Irak i wojnie w Afganistanie. Wydawało się również, że ma lepszy stosunek do kwestii swobód obywatelskich niż Partia Pracy, która pozostawiła swoim najbardziej autorytarnym ideologom ostatnie słowo w sprawie kodeksu karnego.
Wielu wyborców, którzy poparli Liberalnych Demokratów, w ciągu dwóch tygodni przekonało się, że partia, na którą głosowali zdeklarowała się poprzeć Partię Konserwatywną z silniejszym odchyleniem prawicowym niż nawet to z czasów Thatcher.
W składzie gabinetu, 23 z 29 ministrów jest milionerami. Jest to rząd złożony z bogatych i dla bogatych.
Kanclerz Skarbu, George Osborne, człowiek nadzorujący brutalne cięcia wydatków publicznych, posiada majątek warty 4,6 miliona funtów. Będąc na tym stanowisku, jest on odpowiedzialny za zubożenie dziesiątków milionów ludzi.
Premier David Cameron posiada dom rodzinny wart 2,7 miliona funtów, a jego dom w okręgu wyborczym jest wyceniany na milion funtów. Łączny majątek rodziców Camerona i jego żony jest szacowany na 30 milionów - z czego państwo Cameron prawdopodobnie odziedziczą znaczną część.
Kiedy Cameron i Osborne mówią społeczeństwu, dla którego wartość środkowa (mediana) dochodów wynosi 407 funtów tygodniowo, że "wszyscy jesteśmy w jednakowej sytuacji", swoim zdolnościom aktorskim zawdzięczają, iż potrafią przy tym zachować kamienną twarz.
Osborne ujawnił Szczegółowy Plan Wydatków Budżetowych (Comprehensive Spending Review) "rządu milionerów" 20 października. Ukazało to wyraźnie skalę ofensywy rządu przeciwko klasie pracującej.
Natychmiast zostały ogłoszone cięcia o wartości 8 miliardów funtów w bieżącym roku podatkowym. Przez następne cztery lata, poczynając od kwietnia 2011, rząd zamierza zredukować wydatki o kolejne 81 miliardów i zarobić dodatkowe 30 miliardów na wpływach z podatków.
Jak można było się spodziewać po rządzie "milionerów", sednem programu były cięcia wydatków socjalnych: na celowniku znalazły się samotne matki, renciści, lokatorzy mieszkań socjalnych.
Dla przykładu, bezrobotny opłacający czynsz z socjalnego dodatku mieszkaniowego straci od 10 do 20 funtów tygodniowo. Może się to wydawać niewiele dla tych, którzy mają odziedziczyć miliony funtów, ale dla kogoś na zasiłku może to oznaczać różnicę pomiędzy ubóstwem a nędzą.
Podczas spotkania z władzami samorządowymi dzielnicy Brent w Londynie, zostało wykazane, co to oznacza dla rodzin z klasy robotniczej: "Niektóre gospodarstwa domowe w Brent, o niskich dochodach mogą stracić do 10 tysięcy funtów rocznie" (przez podwyżki czynszów i utratę zasiłków).
Nastąpią 12-procentowe cięcia w pozaszkolnych wydatkach na edukację. Może to oznaczać redukcje w takich obszarach jak program Early Years, pomoc dla dzieci niepełnosprawnych lub dopłaty do posiłków szkolnych.
"Dodatkowe przychody dla opieki socjalnej dorosłych nie przełożą się na pokrycie zwiększonego zapotrzebowania na usługi lokalnych samorządów".
Strategia konserwatywno-liberalna oznacza przepływ bogactwa od najbiedniejszych do bogaczy, koniec państwowej opieki społecznej zarówno na poziomie lokalnym, jak i krajowym oraz zniszczenie tego, co zostało wywalczone przez klasę robotniczą od czasów II Wojny Światowej.
Jaka była odpowiedź z naszej strony?
Najdelikatniej mówiąc, brakowało jej tej odwagi i strategicznej wizji na wzór koalicji Con-Dems.
Pomimo świadomości, że bez względu na to, która partia wygra wybory, i tak nastąpią ostre cięcia, Narodowy Kongres Związków Zawodowych (TUC), nie nawołuje do powszechnych demonstracji aż do marca przyszłego roku.
Zakres widocznej działalności Kongresu do tej pory objął stworzenie przyzwoitej strony internetowej informującej o szczegółach cięć. Całkowicie brak natomiast jakichkolwiek przesłanek, że Kongres (TUC) miałby odpowiadać za przewodnictwo w walce z cięciami.
Niektóre mniejsze związki, takie jak Związek Pracowników Kolei, Przemysłu Morskiego i Transportu czy Związek Pracowników Straży Pożarnej przeprowadzają obecnie strajki ostrzegawcze. Istnieją spekulacje co do tego, czy te związki mogą zwołać demonstracje w grudniu.
Skrajna lewica zachowała się w sposób niezbyt godny uznania. Z przyczyn praktycznych istnieją trzy narodowe kampanie przeciw cięciom, z których dwie stały się partiami budującymi swoje frontowe struktury.
Pożytecznym kontrastem była dość jednolita reakcja lewicy na wojnę w Iraku. W tym przypadku każda z liczących się organizacji włączyła się do Koalicji "Stop Wojnie" ("Stop The War" Coaltion).
Grupą, która odniosła największe sukcesy w jednoczeniu i tworzeniu prawdziwej sieci niezależnych aktywistów i ważnych działaczy ruchów pracowniczych, jest Koalicja Oporu (Coalition of Resistance).
Określa ona się jako "niezwiązana z żadną konkretną partią polityczną, lecz zdeklarowana do współdziałania na otwartych zasadach, ze wszystkimi organizacjami szukającymi skoordynowanego oporu, i stawia sobie za cel uzupełnianie, a nie zastępowanie roli jaką spełniają związki zawodowe, organizacje studenckie czy społeczne, w przeciwstawianiu się surowym rozwiązaniom".
Konferencja założycielska tej koalicji jest zaplanowana na 27 listopada. Zostanie wybrane przewodnictwo, które powinno odzwierciedlić różnorodność wyłaniającego się ruchu przeciwko redukcjom.
Teraz, kiedy program koalicji konserwatywno-liberalnej został w pełni ujawniony, miliony przedstawicieli klasy robotniczej zdały sobie sprawę, że ich sytuacja ulegnie pogorszeniu na resztę życia, jeżeli się nie przeciwstawią.
Lokalnie organizowane spotkania, przyciągające do polityki tysiące nowych ludzi, mają miejsce każdego tygodnia, studenci przyłączają się do demonstracji a zelektryzowane tłumy blokują sklepy korporacji unikających płacenia podatków.
Walka klasowa w Wielkiej Brytanii zaczyna nabierać tempa, a stawki są gigantyczne.
Liam Mac Uaid
tłumaczenie: Andrzej Głośniak
Tekst pochodzi z australijskiego pisma "Green Left Weekly" (www.greenleft.org.au).
Liam MacUaid jest wydawcą brytyjskiego pisma "Socialist Resistance" (www.socialistresistance.org).