Media społecznościowe w konflikcie izraelsko-palestyńskim
Pod koniec maja 2010 roku, flotylla statków spotkała się u wybrzeży Cypru, a następnie ruszyła na południe, niosąc na pokładzie pomoc humanitarną i setki aktywistów z całego świata, chcących przełamać izraelską blokadę Strefy Gazy. Organizatorzy wyprawy w znacznym stopniu korzystali z mediów społecznych - wysyłając wiadomości na Twitter, nadając do Internetu i przez satelitę obraz z kamer umieszczonych na łodziach, umożliwiając równocześnie retransmisję tych obrazów, czy też używając Facebooka, Flickr, Youtube i innych serwisów społecznościowych. Aktywiści pozwalali w ten sposób by zainteresowane strony widziały ich działania w czasie rzeczywistym, używali też Google Map by śledzić swoje położenie na morzu. Aż do momentu siłowego przejęcia statków przez izraelskich komandosów we wczesnych godzinach rannych 31 maja flotylla pozostawała w kontakcie ze światem zewnętrznym, mimo że izraelska marynarka próbowała tę komunikację zakłócić. Ćwierć miliona ludzi oglądało nagrany przez aktywistów film wideo, korzystając z serwisu Livestream, a do wielokrotnie większej liczby ludzi obrazy z rejsu dotarły w okrojonej formie za pośrednictwem wiadomości telewizyjnych.
Państwo Izrael także korzystało z mediów społecznych, by zaprezentować swoją wersję zdarzeń zdobycia i zawrócenia statków z pomocą, brutalna interwencja - jak argumentowano - z natury miała charakter obronny i była częścią izraelskiej walki z islamskim ekstremizmem. Wielu izraelskich ekspertów i dziennikarzy jednakże narzekało jednak, iż wysiłek podjęty przez izraelskie służby miał miejsce zbyt późno i w nieodpowiedniej formie, rodząc więcej pytań niż rozwiązując problemów. Amir Mizroch w zwięzły sposób sformułował podnoszone przez nich zarzuty: Dla państwa tak zaawansowanego technologicznie i stojącego przed tak ważnymi wyzwaniami w sferze dyplomacji, tak nieszczęśliwa przegrana w przygotowywaniu ofensywy w nowych mediach - jest błędem o znaczeniu strategicznym.[1] Zwykli Izraelczycy także aktywnie poszukiwali wiadomości na temat flotylli w cyberprzestrzeni. Niektórzy z nich sięgali po produkcje nowych mediów by skorygować to co postrzegali jako porażkę państwa, podczas gdy mniejszość wykorzystywała te narzędzia w opozycji do oficjalnej linii rządu.
Twierdzenie, że współczesna wojna dotarła do cyberprzestrzeni stało się już truizmem. Technologie Internetu 2.0 w coraz większym stopniu zmieniły sieć w cyfrowe pole bitwy. Państwa łączą dotychczasowe działania z dezinformacją i propagandą szerzoną za pomocą Youtube i blogów; aktorzy pozapaństwowi biorą odwet, tworząc online własne narracje, hakerzy popierające państwa lub aktorów pozapaństwowych biorą za cel strony przeciwników. W ostatnich latach służby wojskowe państw zachodnich także zaczęły korzystać z podobnych narzędzi. Pokłosie wydarzeń związanych z flotyllą sugeruje, że konflikt izraelsko–arabski będzie rozgrywał się także w mediach społecznościowych. Cytując słowa Avitala Leibovitcha z biura kontaktów z prasą zagraniczną izraelskiej armii, "Blogosfera i nowe media są kolejną strefą wojny. Musimy w sposób odpowiedni zaznaczyć w niej swoją obecność".
Narodziny Cyberwojny
Pierwszy wybuch cyberwojny pomiędzy Izraelczykami a Palestyńczykami miał miejsce w październiku 2000 roku w następstwie fiaska rozmów pokojowych w Camp David i wybuchu drugiej Intifady. Przez cały ten czas Izraelczycy i Palestyńczycy poszukiwali oficjalnych i nieoficjalnych stron internetowych przeciwnika, baz danych i programów mailowych. Przede wszystkim wyróżniały się w tych działaniach ataki zaszpecające, podczas których hakerzy gryzmolili na stronach przeciwnika obraźliwe, patriotyczne lub nienawistne hasła, bądź też zamieszczali treści o charakterze pornograficznym. Podczas bombardowania Gazy w lecie 2006 roku cyber-partyzanci, zamieszkali w Maroku, którzy unieruchomili izraelskie sieci internetowe zostawili "wizytówkę": "Wy zabijacie Palestyńczyków, my zabijamy izraelskie serwery".
Cyberwojna tego rodzaju przybrała na skali podczas drugiej letniej wojny w 2006 roku toczonej między Izraelem a szyickim Hezbollahem. Wojna ta była pierwszą w historii arabsko-izraelskiego konfliktu, w której realne i wirtualne pola walki były ze sobą aktywnie połączone. Nie tylko obie strony dokonywały aktów hakowania siebie nawzajem, nowe technologie internetowe zostały zaprzęgnięte do prowadzenia wojny psychologicznej. Izraelscy hakerzy używali Google Earth do identyfikacji miejsc, gdzie izraelskiemu wojsku udało się z powodzeniem wykryć pozycje Hezbollahu, podczas gdy Hezbollah używał tego samego serwisu, by wskazać na zniszczone przez Izraelczyków cele cywilne.
Po wojnie zwycięstwo przypisywano Hezbollahowi. Krytycy wskazywali, że państwo Izrael rażąco zaniedbało działania w świecie wirtualnym, polegając na tradycyjnych metodach dezinformacji i wojny psychologicznej, takich jak rozrzucanie ulotek i zagłuszanie komunikatów przeciwnika.[2] Siły Obronne Izraela były także oskarżane o zaniedbania na linii frontu, gdzie Hezbollah miał (rzekomo) podsłuchiwać rozmowy prowadzone przez żołnierzy za pośrednictwem telefonów komórkowych. W tym samym czasie dziennikarze z innych krajów świata nadawali informacje o wojnie na żywo - za pomocą łączy szerokopasmowych, udaremniając stosowanie przez Izraelczyków cenzury dotyczącej "informacji wrażliwych" dotyczących współrzędnych lokalizacji Sił Obronnych Izraela. Rozmowy telefoniczne prowadzone przez żołnierzy dzwoniących z linii frontu były często w tonie bliskie obłędu, ujawniając w ten sposób brutalny charakter walk w terenie i podnosząc morale bojowników i zwolenników Hezbollahu. Utrzymane w obciążającym tonie raport z wewnętrznego śledztwa zawierał konkluzje, iż brak przygotowania mediów i koordynacji między nimi, był jednym z podstawowych błędów popełnionych przez Izraelczyków w tej wojnie. W ramach korekty Izrael powołał do życia Narodowy Dyrektoriat ds. Informacji, by synchronizować "zawartość i ton izraelskich informacji na kolejnych teatrach wojny", co obejmuje także poleganie w znacznym stopniu na nowych mediach[3]. Ta zmiana strategii odzwierciedla jednocześnie wysiłek, by zdobyć nowe doświadczenie w stosunku do tego uzyskanego w ramach ciągle ewoluującej kampanii "Brand Israel" uruchomionej w 2005 roku przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych. To ta kampania ponosi niechlubną odpowiedzialność za fotografię z rozkładówki czasopisma Maxim - ze skąpo odzianymi izraelskimi żołnierkami.
Operacja Płynny Ołów
Media społecznościowe były jedną z głównych broni w tym, co prasa ochrzciła mianem "arsenału narzędzi internetowych" podczas oblężenia Strefy Gazy w latach 2008-2009 znanego pod kryptonimem Operacja Płynny Ołów. Tradycyjne media napotykały surowe restrykcje, zarówno izraelscy jak i zagraniczni reporterzy nie byli dopuszczani do terenów walki - jedynie na kilka pustynnych wzgórz w południowym Izraelu. W tym samym czasie izraelscy pracownicy państwowi i specjalnie rekrutowani wolontariusze, kierując się instrukcjami z nowego dyrektoriatu informacyjnego mieli za zadanie wykorzystać media społecznościowe, by w oczach wirtualnej publiczności propagować moralny charakter wojennych celów Izraela. 29 grudnia 2008 roku podczas pierwszych dni najazdu Siły Obronne Izraela uruchomiły swój własny kanał na Youtube. Wyposażone w napisy w języku angielskim wideoklipy prezentowały czarno–białe, nakręcone z powietrza filmy przedstawiające atak izraelski, oraz filmy, na których mówcy z Sił Obronnych Izraela usprawiedliwiali działania militarne widoczne na ekranie. Największą popularnością cieszyły się klipy, na których kolorem zaznaczone były cele bombardowania i do których dodano napisy ułatwiające widzom zrozumienie sytuacji - "Mimo że miejsce to wydaje się być puste, pochodne wybuchy potwierdzają, że znajdowały się tam ukryte pociski rakietowe"[4].
Taki materiał filmowy kręcony z punktu widzenia celowniczego miał na celu uczynienie kampanii bombardowania z powietrza sterylnie czystą, poprzez odnoszenie się do wszystkich osób i budynków jako potencjalnych celów ataku. Wielu użytkowników Youtube i organizacji walczących o prawa człowieka dyskutowało następnie nad argumentami, za pomocą których izraelska armia uzasadniała ataki, ale pozostające kontrowersje nie zmniejszyły w znaczący sposób popularności izraelskich klipów filmowych. Kanał izraelskich sił zbrojnych na Youtube mógł się pochwalić czterema tysiącami subskrybentów już dwa dni po ataku[5]. Do zakończenia wojny niektóre z tych filmów wideo odnotowały ponad 2 miliony wyświetleń[6]. W dodatku izraelscy oficjele prywatnie dostarczali międzynarodowej społeczności blogerów instruktarzy i prowadzili osobiste wideoblogi. Niejako w świadectwie uznania dla siły przekazu medialnego Izrael zamontował kamery wideo na przejściu Kerem Szalom, by w czasie rzeczywistym nadawać online materiał filmowy ukazujący transfer izraelskiej pomocy humanitarnej po zakończeniu Operacji Płynny Ołów.
Na Twitterze wątek #gaza uplasował się w czasie wojny wśród dziesięciu najważniejszych wątków, w ciągu każdej minuty pojawiało się na nim 6 nowych postów. Wiadomości z panarabskiej telewizji satelitarnej Al-Dżazira odgrywały w dyskusji internetowej centralną rolę. Prawdopodobnie w odpowiedzi na tą sytuację izraelski konsulat w Nowym Yorku otworzył na Twitterze swoje konto już dwa dni po starcie ofensywy. Pierwszą inicjatywą konsulatu było zwołanie odbywającej się za pośrednictwem Twittera konferencji prasowej, która odbyła się 31 grudnia czyli w momencie w którym sądzono jeszcze że kontrola Izraela nad przekazem medialnym na temat wojny jest stosunkowo dobrze zabezpieczona. Odpowiedź opinii publicznej była znacznych rozmiarów - konferencja przyniosła kilkanaście tysięcy nowych subskrybentów, niektórzy blogerzy chwalili wysiłki konsulatu, uważając je za "zapoczątkowanie nowej ery odpowiedzialności przed opinią publiczną i transparentności". Nie radząc sobie z ogromem przekazywanych informacji, konsulat uruchomił też własny blog, by kontynuować dialog z opinią publiczną. Zarówno konsulat jak i izraelskie media wychwalały ten proces innowacji technologicznej; przykładem był nagłówek pisma "Ha’aretz" upierający się że Twitter "zrewolucjonizował dyplomację izraelską"[7]
Wojna na komórki
Telefony, zwłaszcza te komórkowe, także pełniły rolę ważnego narzędzia podczas ofensywy w Strefie Gazy. Siły izraelskie, kierując się doświadczeniami z 2006 roku, nakazały, by żołnierze zdali swoje telefony komórkowe zanim wkroczą do Strefy Gazy - miało to zapobiec ewentualnym pogwałceniom zasad bezpieczeństwa w formie zabronionych rozmów, wiadomości wysyłanych na Twitter czy przesyłania fotografii. Po operacji Płynny Ołów - jak donosiły lewicowe media izraelskie - wielu członków personelu wojskowego odkryło, że w ich telefonach tajne służby zamontowały pluskwy, aby uniemożliwić im udzielania wywiadów prasowych, które w jakiś sposób obciążałyby siły zbrojne.[8] Ale głównym obszarem zainteresowania Sił Obronnych Izraela była strategiczna kontrola nad telefonami komórkowymi mieszkańców Gazy. Podczas ataku wojska izraelskie w różnym zakresie zagłuszały sygnały elektroniczne, by uniemożliwić bojownikom palestyńskim komunikowanie się ze sobą nawzajem czy detonację przydrożnej bomby. Pochodny efekt tej taktyki - zablokowanie przepływu wiadomości dostarczanych do mediów przez zwykłych mieszkańców Gazy za pomocą telefonów stacjonarnych, komórkowych, lub poprzez e-maile – był równie silny. Jednocześnie telefony komórkowe obywateli Izraela otrzymywały sygnał podobny do lotniczej syreny alarmowej ostrzegaący o nadlatywaniu rakiet Qassam.
Prawdopodobnie najbardziej znanym użytkiem czynionym z telefonów było "pukanie w dach" domów Palestyńczyków, podczas którego mówiący po arabsku członkowie personelu wojskowego dzwonili do mieszkańców Gazy (używając zwykle linii naziemnych), by poinformować ich (osobiście, lub puszczając nagranie z komunikatem), że ich dom jest przeznaczony do wyburzenia. Te telefoniczne ostrzeżenia były bronione przez Siły Obronne Izraela i chwalone przez zachodnie media głównego nurtu jako dowód na moralność działań Izraela w czasach śmiertelnego zagrożenia. "Izrael do tego stopnia ma skrupuły względem ludzkiego życia - pisał Charles Krauthammer - że ryzykując utratę elementu zaskoczenia, kontaktuje się z cywilami strony przeciwnej z góry uprzedzając im o mającym nastąpić niebezpieczeństwi" o legitymizowanie obierania za cel domów cywilnych, co jest niezgodne z prawami regulującymi wojnę. Weizman konkludował też, że istnieje "bezpośrednia zależność między rozpowszechnieniem się ostrzeżeń, a wzrostem liczby zniszczeń"[9]. Tymczasem używanie komórek przez mieszkańców Gazy podczas izraelskiego najazdu było postrzegane jako dowód ich działalności terrorystycznej. Jak w rozmowie z przedstawicielami izraelskiej organizacji pozarządowej "Przełamać ciszę" zeznał żołnierz Sił Obronnych, "jeśli zauważę [nieprzyjacielski] punkt obserwacyjny, kogoś trzymającego lornetkę, albo telefon komórkowy, jest to wspólnik [działalności terrorystycznej]... Jeśli stoi na dachu trzymając komórkę, jest podejrzany"[10].
Codzienne bitwy o serca i umysły
Niemniej jednak to domena codziennego użytku Internetu stanowiła szczególny przedmiot zainteresowania izraelskiego państwa podczas Operacji Płynny Ołów. Próbując powstrzymać to, co postrzegano jako szerzenie się uczuć antyizraelskich, Ministerstwo Spraw Zagranicznych rekrutowało tajnych wolontariuszy, by rozpowszechniali popierane przez państwo przesłanie wojenne wśród internetowej opinii publicznej, używając potocznego języka dyskusji. Kampania ta skupiała się przede wszystkim na stronach powstałych w Europie, gdzie - jak uważano – opinia publiczna była szczególnie nieprzyjazna Izraelowi. Ten projekt został oficjalnie wciągnięty do budżetu na rok 2009 pod rubryką "zespół wojny internetowej". Według słów odpowiedzialnych za to urzędników: "Będą oni przemawiać jako surferzy internetowi i jako obywatele i będą pisać wiadomości wyglądające na osobiste, ale które będą bazowały na przygotowanej liście wiadomości, którą przygotowało Ministerstwo Spraw Zagranicznych".[11]
Sponsorowane przez państwo wysiłki były często ujmowane jako korygowanie obrazów wojny; w podobny sposób rzecz ujmowała pro-izraelska amerykańska grupa CAMERA pilnująca ścisłości relacji o Izraelu w tradycyjnych mediach. Tuż po Operacji Płynny Ołów, wyczuwając trwały uszczerbek na wizerunku Izraela, Ministerstwo Spraw Zagranicznych także wspierało finansowo wysiłki zmierzające do nasycenia Internetu "pozytywnymi" obrazami przedstawiającymi kraj i jego mieszkańców. Zdjęcia te wrzucano na popularne strony, by zneutralizować problem polegający na tym, że przeglądarki internetowe po wpisaniu słowa ‘Izrael’ miały tendencję do wyszukiwania obrazów zniszczonej Strefy Gazy - i działo się tak jeszcze przez kilka miesięcy po wojnie. Konsulat Izraela w Nowym Jorku, partner w tym projekcie, głosił: "Chcemy Internetu zalanego prawdziwymi obrazami pięknego Izraela"[12]. Podobnie jak produkty grupy CAMERA, te korekty wizualnego obrazu Izraela były poprzedzone raczej lamentami na temat niepochlebnego i przez to niesprawiedliwego przedstawiania, a rzadziej bezpośrednimi próbami odparcia dowodów na zniszczenia dokonane żydowskimi rękoma.
Inicjatywy finansowane przez rząd nie były jednak jedynymi formami mobilizacji obywateli Izraela do walki o serca i umysły. Operacja Płynny Ołów była okazją do intensywnej aktywności ze strony zwykłych izraelskich użytkowników sieci. Podczas wojny izraelskie serwisy informacyjne i ich platformy dyskusyjne ożywiane były komentarzami nadsyłanymi przez zwolenników polityki państwa, jak też i tymi nadsyłanymi przez zdecydowaną mniejszość przeciwną działaniom Izraela - ta ostatnia często znajdowała się pod gradem werbalnych ataków. Na Facebooku wielu Izraelczyków dyskutowało na temat zachodzących wydarzeń z przyjaciółmi z kraju i z zagranicy. Większość z nich uważało za właściwe reprezentować "punkt widzenia Izraelczyka", argumentując, że państwo ma prawo do "samoobrony przed terrorystami". Oponentów na potęgę oskarżano o antysemtyzm.
Wiele z tej internetowej aktywności miało miejsce w języku hebrajskim lub angielskim, ale nie cała. Wymownym tego przykładem jest rosyjskojęzyczna sieć LiveJournal - najpopularniejszy serwer blogerski wśród ludności rosyjskojęzycznej na świecie - gdzie Izraelczycy rosyjskiego pochodzenia dzielnie dawali o sobie znać. Blogerzy podejmowali specjalne wysiłki, by pokonać przeciwników którzy krytykowali Izrael, lub nie wyrażali w odpowiedni sposób swego poparcia dla Operacji Płynny Ołów. We wczesnych dniach wojny uformowały się dwie wirtualne społeczności: "Konflikt w Gazie Oczami Blogerów" i "Nasza Prawda" - stawiające sobie za cel wyjaśnianie stanowiska Izraela w jego "wojnie z terrorem w Gazie" i rozpowszechnianie doświadczenia "zwykłych Izraelczyków". "Tutaj możecie przekleić lub stworzyć własne teksty, opinie lub komentarze odzwierciedlające nasze - Izraelczyków - stanowisko na temat konfliktu na Bliskim Wschodzie" - wyłuszczył jeden z blogerów na stronie "O czym piszemy" grupy "Nasza Prawda". Inny bloger dodał, przy użyciu świadczących o jego emocjach dużych liter: "Świat nie dostrzega, nie rozumie, ZWYKŁEGO Izraelczyka. Rozumie za to ARABA, który codziennie wrzeszczy i płacze histerycznie z ekranów telewizorów. Ale my jesteśmy mało efektowni, więc nasz głos nie jest słyszany"[13]. Wojowniczo patriotyczne i często otwarcie prawicowe - te dwie społeczności blogerskie opisywały siebie jako wypowiadające się w imieniu Izraela i wszystkich jego obywateli i nawet jako przekraczające podział na lewicę i prawicę. "Tutaj nie będzie żadnej polityki, ani wewnętrznych debat między Lewicą a Prawicą" - deklarowali uczestnicy grupy "Konflikt w Gazie Oczami Bloggerów". Te działania militarne są sprawiedliwe i popierane przez wszystkie syjonistyczne partie, niezależnie od poglądów politycznych i wyborów"[14]. Ta proklamacja pomijała fakt uczestnictwa w rozmowach na LiveJournal lewicowych Izraelczyków pochodzenia rosyjskiego, wśród których znajdowali się zarówno syjoniści jak i antysyjoniści, ale wszyscy zjednoczeni sprzeciwem wobec wojny. Przypadek izraelskich blogerów pochodzenia rosyjskiego, jest jednak przykładem, że media społeczne, podobnie jak media tradycyjne, mogą wywołać w diasporze jeszcze bardziej jaskrawy efekt "Wszyscy zjednoczeni wokół flagi", niż w ojczyźnie.
Cyfrowa podróż "Flotylli Wolności"
Od samego początku podróż Flotylli Wolności była w mediach społecznych wydarzeniem. W czasie dni poprzedzających rajd komandosów na statek Mavi Marmara zwolennicy aktywistów twitowali i twitowali, tak więc wątek # Flotilla mógł być trendy, lub stać się jednym z bardzo popularnych tematów dyskusji przewijających się w górnych rejonach strony głównej Twittera.[15] Na pokładzie okrętów aktywiści także twitowali, organizatorzy przygotowali też system nazywany SPOT, mający wyznaczać kurs konwoju według niebieskich kropek na Google Map, które były obserwowane na całym świecie. SPOT zostawił różową kropkę, by zaznaczyć położenie okrętów - był to ostatni sygnał komunikacyjny przed atakiem 31 maja o 4 nad ranem.
Podczas ataku Siły Obronne Izraela skonfiskowały cały sprzęt aktywistów służący do komunikacji z mediami, ale nie udało im się całkowicie zatrzymać strumienia informacji. "Jakkolwiek nie otrzymaliśmy informacji, aż do momentu, gdy pasażerowie zostali wypuszczeni - powiedziała Greta Berlin - jedna z organizatorek, która pozostała na Cyprze. "O ironio, wiedzieliśmy co się mniej więcej działo, dzięki sympatyzującym z nami izraelskim mediom, które dzwoniły do nas z wiadomościami ze statków floty". Mimo że Siły Obronne Izraela przerwały nadawanie w czasie rzeczywistym, walkę o uznanie flotylla toczyła nadal w mediach społecznościowych i co więcej zyskała szeroki rozgłos dzięki atakowi komandosów.
Na Facebooku grupy takie jak "Flotilla for Palestine" były świadkami żywych kłótni między Żydami a Palestyńczykami; inne grupy, takie jak Żydowski Głos Dla Pokoju czy Izraelczycy dla Palestyny, jednoczyły Izraelczyków i Żydów spoza Izraela w sprzeciwie wobec działań izraelskich władz. Te i inne grupy, podobnie jak wielu indywidualnych użytkowników Facebooka i Twittera dokumentowało następujące po sobie wydarzenia. Wielu użytkowników Internetu rozpoczynało dyskusję na temat flotylli na stronach gazet, także blogerzy omawiali szeroko te sprawy. Podobnie jak podczas Operacji Płynny Ołów czy w czasie wojny w Libanie, ten epizod rozgrzał cyberaktywistów po obu stronach politycznej barykady.
Jak zostało to udokumentowane, nowe media były także używane przez Państwo Izrael do rozpowszechniania jego własnej narracji na temat ataku na Mavi Marmara - mianowicie, że ofensywa komandosów była operacją obronną przeciwko zwolennikom terroryzmu w przebraniu pomocy humanitarnej. Siły Obronne Izraela znowu wybrały Youtube jako swoją platformę komunikacyjną. Robiący filmy Izraelczycy byli bardzo płodni, zamieszczając ponad 20 klipów, większość z nich w języku angielskim, w ciągu pierwszych dni po tym, jak komandosi wkroczyli na statki. Tematy tych filmów były zmienne, w miarę jak zmieniały się uczucia opinii publicznej i potrzeby państwa - od obrazów ataku na statki, po zdjęcia "noży, proc, kamieni i świec dymnych" znalezionych na pokładach, lub obrazy skonfiskowanego ładunku humanitarnego który został w końcu dostarczony przez Izrael do Strefy Gazy. Trzy z tych filmów znalazły się pośród najbardziej popularnych klipów na Youtube. Najpopularniejszy film ukazywał komandosów spuszczających się po linach na pokład Mavi Marmara - wrzucony do sieci 2 czerwca, zanotował 1,2 miliona widzów jedynie w dniu 3 czerwca.[16] W Izraelu filmy te znalazły się w centrum dyskusji medialnej, zwiększając już i tak duże poparcie dla działań państwa. Wiadomości zamieszczane na Twitterze szczególnie przez siły zbrojne Izraela i izraelski konsulat w Nowym Jorku, dostarczały stale nowych komentarzy i uzupełnień, zwiększając siłę oddziaływania obrazów.
Jednakże Youtube rodził dla Izraela tyle samo problemów, ile rozwiązywał. Przede wszystkim kwestia koordynacji czasowej. Jak narzekało wielu izraelskich i pro-izraelskich dziennikarzy narzekało że Siły Obronne Izraela czekają wiele godzin po konfrontacji na morzu, zanim wypuszczą chropowaty, ale wyraźny obraz "nocnego zejścia na pokład"[17]. Według mediów opóźnienia te wynikały ze sporu między Siłami Obronnymi Izraela a Ministerstwem Spraw Zagranicznych, dotyczącego wpływu jaki te obrazy mogą wywrzeć na opinię publiczną. Siły Obronne Izraela obawiały się, że zarówno wyrządzą one nieodwracalne szkody morale armii, jak i zniszczą przekonanie świata o jej męstwie na polu walki. Ministerstwo Spraw Zagranicznych argumentowało, że ściśle rzecz biorąc, obrazy te pozwolą światu ujrzeć w aktywistach agresorów, a w komandosach ofiary. W obliczu tych opóźnień - zauważali wściekli izraelscy dziennikarze - Izrael przegrywał wojnę o serca i umysły. Kolejną ważną kwestią była konfiskata materiałów medialnych. Szybko wyszło na jaw, że znaczna część tego co zostało wydane jako zdjęcia Sił Obronnych zostało skonfiskowane aktywistom i dziennikarzom przed ich zatrzymaniem - podobnie jak sprzęt operatorski, sprzęt do nagrywania i notatki. Zdjęcia te zostały następnie opracowane i wyposażone w podpisy, by opowiadały izraelską wersję wydarzeń i następnie zamieszczone bez ujawnienia ich prawdziwego pochodzenia. Skandal wybuchł też kiedy Siły Obronne umieściły na Youtube coś, co ich zdaniem było obciążającą aktywistów wymianą zdań między nimi a wojskiem - na godziny przed atakiem komandosów. Na nagraniu można było usłyszeć rzekomych aktywistów jak mówią izraelskim żołnierzom by ci "wracali do Auschwitz" i przechwalających się "pomagamy Arabom w oporze przeciwko Ameryce, nie zapomnijcie o 11 września, chłopaki". Niezależny bloger Max Blumenthal oskarżył Izraelczyków o sfabrykowanie tego nagrania[18]. Dzień później Siły Obronne Izraela były zmuszone do sprostowania na swej stronie, przyznając, że "istnieją wątpliwości co do autentyczności nagrania". Nie trzeba wspominać, iż także w dyskusjach w sieci nie było zgody odnośnie wiarygodności nowych dokumentów medialnych. Dla państwa wypuszczanie drugiego wideo - ze skonfiskowanymi zdjęciami z pokładu statku - dostarczyło bezspornego dowodu na słuszność akcji komandosów, dementując wersję aktywistów, jakoby byli oni zaangażowani w pokojową misję humanitarną. Dla organizatorów flotylli i orędowników ich sprawy - materiał ten opowiadał inną historię - o pojmaniu aktywistów na pełnym morzu i ich desperackich, podejmowanych ad hoc wysiłkach samoobrony przy użyciu rzeczy które mieli akurat pod ręką. Spór trwał także wtedy, gdy państwo za pośrednictwem Flickr i innych serwisów mediów społecznościowych ujawniło wizualne dowody znajdujących się na pokładzie sztuk "broni". Wielu użytkowników poddawało w wątpliwość przeznaczenie ukazanych obiektów (czy noże były bronią, czy też służyły jako przybory kuchenne?) i także kwestionowało wiarygodność obrazów jako fotografii dokumentalnych. Niektóre osoby wizytujące stronę Ministerstwa Spraw Zagranicznych na serwisie Flickr argumentowały, że znajdujące się na klatkach zdjęć daty, pokazują, że zdjęcia zostały zrobione przed atakiem, po raz kolejny sugerując przekręt, inni zaś bronili państwa, stawiając hipotezy, że aparaty Sił Obronnych miały źle ustawione datowniki.
Sprawą, która konsekwentnie wychodziła na jaw w postępującym sporze, był status materiałów wizualnych w ogóle. Państwo powtarzało, że filmy wideo i fotografie wskazują, że jego oficjalna pozycja w sporze nie może być kwestionowana. Jak utrzymywał dziennikarz izraelskiego serwisu medialnego Ynet, "Prawda jest na wideo i wszyscy mogą ją zobaczyć"[19]. Ale wbrew temu, co mówiło państwo, cyfrowe pole bitwy było przepełnione rozbieżnymi odczytaniami tego samego materiału wizualnego. Tak samo jak podczas operacji Płynny Ołów, filmy Sił Obronnych zostały poddane dokładnym badaniom. Niektórzy wskazywali na manipulacyjny charakter napisów do filmów inni argumentowali że poszczególne kadry (szczególnie podczas początkowego ataku na statek) zostały cyfrowo zniekształcone tak, by wesprzeć twierdzenia izraelskiego państwa. Niezależni blogerzy przeczesywali izraelskie media, zwracając uwagę na wybiórcze użycie informacji i sposób, w jaki kadrowanie mogło powodować ideologiczne zniekształcenia. Ze swojej strony, izraelscy użytkownicy sieci i blogerzy wyrażali się z pogardą o wizualnych dowodach obrażeń, jakie Izraelczycy spowodowali u aktywistów flotylli i - z większą zawziętością - o zdjęciach cierpiących mieszkańców Gazy. Izrael brał udział w tym dyskursie - nie tylko poprzez wymuszone przeprosiny za jawnie spreparowaną taśmę dźwiękową, ale także poprzez twierdzenie, że aktywiści flotylli zostali nagrani na taśmie, jak inscenizowali przemoc, jakiej pasażerowie statków doświadczyli ze strony Izraelczyków, po to, by przedstawić państwo w niekorzystnym świetle. Te twierdzenia nigdy nie zostały poparte dowodami, nie zostały też wycofane.
Media elektroniczne i polityczne perspektywy
Jako silniejsza strona w konflikcie izraelsko-palestyńskim Izrael się przyzwyczaił, że może tworzyć dominującą wersję wydarzeń. Z tego powodu widoczna utrata przez państwo kontroli nad publiczną narracją po ataku na flotyllę spowodowała niemałą konsternację i zaskoczenie wśród zwolenników polityki Izraela. Pisząc ze smutkiem na temat porażki zwolenników Izraela w kwestii adekwatnej odpowiedzi na wersję aktywistów, Amir Mizroch ogłosił Izrael przegraną stroną toczących się wojen w mediach społecznościowych. "Jesteśmy młodym narodem, ale nie umiemy nowocześnie się komunikować"[20].
W kolejnych miesiącach Izrael także miał złą prasę w sferze cyfrowej. Najpierw fragment wideo, na którym grupa izraelskich żołnierzy frontowych tworzy układy taneczne na ulicach okupowanego Hebronu - ulicach, z których siłą usunięto palestyńskich mieszkańców - rozpowszechniało się w Internecie z szybkością wirusa, dzięki czemu "dowcipnisie" otrzymali od dowództwa armii napomnienie. Niedawno cyfrowe media zostały zalane facebookowymi fotografiami młodej izraelskiej żołnierki, na których jest ona ukazana jak śmieje się stojąc przed skrępowanymi Palestyńczykami, którym nałożono opaski na oczy - zdjęcia te dla wielu dziennikarzy rozbrzmiewały echem Abu Ghraib. W demaskatorskich artykułach, jakie po tym opublikowano, izraelskie media donosiły o powszechnym występowaniu tego rodzaju cyfrowej aktywności. Zauważały częstość, z jaką żołnierze z innych jednostek robili tego typu fotografie ze swojej służby wojskowej i dzielili się nimi, lub zamieszczali na Youtube filmy wideo dotyczące ich codziennych zajęć w armii. Robili to, pomimo iż regulacje izraelskiej armii zakazywały umieszczania tego typu obrazów - powołując się na względy bezpieczeństwa. Władze Autonomii Palestyńskiej wskazywały na tego typu zdjęcia jako na dowód tego, jak bardzo okupacja degraduje moralnie okupanta.
Wikipedia stała się ostatnim miejscem tego typu cyfrowych potyczek. W sierpniu Rada Yesha, reprezentująca izraelskich osadników na Zachodnim Brzegu i w Gazie, zareagowała na to, co postrzegała jako kryzys izraelskich public relations, sponsorując kurs "syjonistycznego redagowania" tego wszechobecnego serwisu internetowego. Około 50 osób uczestniczyło w pierwszej sesji szkoleniowej na których uczestników poinformowano, że osoba która wprowadzi największa liczbę "syjonistycznych" zmian edytorskich - np. zidentyfikuje miasto Ariel [leżące na Zachodnim Brzegu, między Nablusem i Ramallah, założone przez izraelskich osadników w 1978 roku - przyp. tłum] jako leżące w Izraelu a nie na Terytoriach Okupowanych – wygra wycieczkę balonem.[21] W odpowiedzi Stowarzyszenie Dziennikarzy Palestyńskich wezwało instytucje palestyńskie by redagowały hasła Wikipedii, mając na względzie palestyńskie interesy, argumentując że byłaby to odpowiedź na ostatnią fazę izraelskiej "wojny public relations".
Jest niemal truizmem stwierdzenie, że media elektroniczne dzięki swemu zasięgowi, szybkości i roli, jaką pełnią w życiu państw i ludzi, zmieniły krajobraz polityczny. We wczesnych latach istnienia Internetu wielu dziennikarzy i naukowców chwaliło go jako obietnicę emancypacji i szansę na "demokrację cyfrową" oraz za umożliwienie cyberaktywistom pomocy w destabilizowaniu czy nawet obaleniu reżimów autorytarnych. Media społecznościowe cieszyły się szczególnym politycznym znaczeniem podczas napędzanych za pomocą Twittera zamieszek, jakie miały miejsce po kwestionowanych przez opinię publiczną wyborach prezydenckich w Iranie w 2009 roku. Jednakże gdy media społecznościowe rozpowszechniły się i zwiększyła się liczba ich użytkowników, państwa i podmioty pozapaństwowe przyswoiły je sobie do celów, których propagatorzy Internetu nie przewidywali. Powstające formy wojen cyfrowych - ataki niewidocznych hakerów, zacięte spory w dyskusjach i na Facebooku, wizualne pole bitwy na materiały wideo i fotografie - mogą być widziane jako odzwierciedlenie czy nawet sposób na intensyfikację walki na realnym polu bitwy - wzmagając nienawiść i potwierdzając siłę państwa. Ale mogą być też rozumiane i używane jako alternatywa dla bezwzględnej przemocy militarnej.
Od połowy pierwszej dekady XXI wieku państwo Izrael coraz więcej inwestowało w media cyfrowe. Aktywiści sprzeciwiający się projektom Izraela także w tym czasie powoli udoskonalali sposoby posługiwania się nowymi mediami jako narzędziami. I o ile opinie na temat tego, kto przegrał, a kto wygrał poszczególne starcia, mogą być różne, jest jasne, że technologie komunikacji cyfrowej zmieniły naturę konfliktu arabsko-izraelskiego i izraelską okupację Palestyny. Web 2.0 dała Izraelowi nowe środki do kontrolowania Palestyńczyków na polu bitwy i poza nim, ale także zapewniła lokalnym społecznościom w Izraelu, Palestynie i wszędzie indziej nowe sposoby przeciwstawiania się izraelskiej polityce i agitacji przeciwko niej.
Jest także jasne, że siłą rzeczy polifoniczna natura cyfrowego pola konfliktu - pola, które ciągle się zmienia i jest podatne na polityczną redeskrypcję, uniemożliwiając wysiłki izraelskiego państwa do kontrolowania jego granic za pomocą wytwarzania jedynej wizualnej prawdy. Mantra guru Web 2.0 Claya Shirky’ego, który doradza Departamentowi Stanu w sprawie wykorzystania nowych mediów w dyplomacji, brzmi: "Nie kontrolujesz rzeczywiście przekazu, a jeśli twierdzisz, że kontrolujesz, to po prostu nie rozumiesz, co naprawdę się dzieje".[22]
Przypisy:
[1] Amir Mizroch, "How Free Explains Israel’s Flotilla Fail", "Wired", 2 czerwca, 2010.
[2] Patrz: William B. Caldwell, Dennis M. Murphy and Anton Menning, "Learning to Leverage New Media: The Israeli Defense Forces in Recent Conflict", "Military Review" (2009); and Marvin Kalb and Carol Saivetz, "The Israeli-Hezbollah War of 2006: The Media as a Weapon in Asymmetrical Conflict", "Press Politics" 12/3 (2007).
[3] "Jerusalem Post", 31 grudnia 2008 roku.
[4] Ten klip wrzucony 1 stycznia 2009 roku dostępny jest na stronie: http://www.youtube.com/watch?v=hV6l4CSwL6c. Biblioteka filmów nakręconych przez Siły Obronne Izraela podczas operacji "Płynny Ołów" jest dostępna pod adresem: http://www.youtube.com/user/idfnadesk.
[5] "Times" (London), 31 grudzień, 2008.
[6] Noah Shachtman, "Israel’s Accidental YouTube War", "Wired", 21 stycznia, 2009.
[7] "Ha’aretz", 17 czerwiec, 2009.
[8] Oren Persico, "The IDF Announces", "The Seventh Eye", 8 stycznia, 2009 [w języku hebrajskim].
[9] Eyal Weizman, "Lawfare in Gaza: Legislative Attack", "Open Democracy", 1 maja, 2009.
[10] "Breaking the Silence, Soldiers’ Testimonies from Operation Cast Lead" (Jerusalem, 2009), p. 79.
[11] Jonathan Cook, "Israel’s Internet War", Counterpunch, 21 lipca, 2009.
[12] Ynet, 2 października, 2009.
[13] Patrz post na: http://community.livejournal.com/nasha_pravda_il/profile [po rosyjsku].
[14] Ten post, datowany 28 grudnia, 2008, jest dostępny na: http://community.livejournal.com/gaza2009/10717.html?nc=36 [po rosyjsku].
[15] Patrz post na blogu Nadine Moawad, "What Else Is #Israel to Do?" na: http://www.nadinemoawad.com/2010/05/what-else-is-israel-to-do/.
[16] "Ha’aretz", 3 czerwca, 2010.
[17] David Horowitz, "A Scandalous Saga of Withheld Film", "Jerusalem Post", 2 czerwca, 2010.
[18] Zobacz jak sprawę przedstawia Blumenthal na: http://maxblumenthal.com/2010/06/idf-releases-apparently-doctored-audio-press-reports-as-fact/.
[19] Ynet, 1 czerwca, 2010
[20] Amir Mizroch, "#FreeHasbara", "Jerusalem Post", 31 maja, 2010.
[21] "Ha’aretz", 18 sierpnia, 2010.
[22] Jesse Lichtenstein, "Digital Democracy", "New York Times", 10 lipca, 2010.
Adi Kuntsman
Rebecca L. Stein
tłumaczenie: Tomasz Sosnowski
Tekst ukazał się na łamach "Middle East Report". Dziękujemy autorom i redakcji za zgodę na publikację przekładu.
Adi Kuntsman pracuje na University of Manchester. Zajmuje się m.in. antropologią migracji i diaspory, problematyką nacjonalizmu, konfliktu izraelsko-palestyńskiego, gender i queer, emigracją postsowiecką i mediami elektronicznymi.
Rebecca L. Stein jest profesorem antropologii kulturowej i Women’s Studies na Duke University. Zajmuje się między innymi historią konfliktu izraelsko-palestyńskiego.