Jerzy Drewnowski: O radości i radościach wspólnotowych w ustroju minionym

[2011-02-20 13:57:28]

O tym, że radość jest nie tylko sprawą indywidualną i subiektywną, lecz także na wskroś polityczną, myślimy rzadko. A przecież zarówno nasze wybory moralne, jak i zajmowane postawy polityczne decydują w wielkim stopniu o sposobie patrzenia na istotę radości i na jej główne przyczyny.

Od stopnia naszego uwrażliwienia na los słabych i społecznie poszkodowanych zależy na przykład to, czy pytania o źródła radości ograniczamy do wnętrza człowieka, czy też wiążemy je również - jako rzecz nie mniej fundamentalną - z warunkami jego życia. Nie trudno także zauważyć, że różne typy radości dają się realizować niejednakowo w różnych ustrojach gospodarczo-politycznych. Poza tym warto zdawać sobie sprawę z faktu, iż ludzkie radości są w istotnej mierze efektem administrowania nimi przez aparaty państwowe i przez takie instytucje wychowawcze, jak szkoły, kościoły i tak zwane media. Poniższa relacja o statusie radości specyficznych dla ustroju, który obalono w roku 1989, jest częścią dłuższego eseju poświęconego radości jako tematowi w wielu aspektach właśnie politycznemu. Stawiając ogólne pytania o zależność radości od takich czy innych warunków lub procesów politycznych, jest to relacja podporządkowana potrzebom teorii: chce ją rozbudowywać, sprawdzać i poprawiać.

Chodzi tu przy tym o teorię w zasadzie prastarą, w istotnych swych rysach sięgającą greckiej starożytności i Arystotelesa, lecz mimo to ciągle jeszcze niedopracowaną. Sama zaś rzeczona relacja mająca jej służyć, choć oparta w istotnej mierze na własnych obserwacjach i wspomnieniach, mogłaby należeć tyleż do historii postaw moralnych, co do historii społecznej. Z silnym akcentem na kwestiach dobra wspólnego pojętego stronniczo - w najszerszy z możliwych sposobów.

1. Ogólniej i na przykładzie Polski


Swoista kondycja radości w ustrojach, które zniosły albo ograniczyły kapitalizm na rzecz centralnego zarządzania gospodarką, jest sprawą ogromnie zróżnicowaną. Zależy ona zarówno od wprowadzonej odmiany niekapitalistycznego ustroju, jak i od wielu zróżnicowanych czynników ów ustrój i ową jego odmianę realnie modyfikujących. Zależy w szczególności od warunków życia, które stanowią o tym, w jakim stopniu byt materialny własny i osób bliskich może być odczuty jako zabezpieczony przed katastrofą. O istotnych różnicach w obrębie tego samego zasadniczo sytemu stanowi również to, w jakiej mierze ludzie czują się potrzebni innym, ważni, doceniani i szanowani. Nie tylko w relacjach rodzinnych i przyjacielskich, ale także jako obywatele państwa i członkowie środowisk, do których należą. Swoistość kondycji radości w niekapitalistycznych warunkach życia, związana nierozłącznie z mniejszym czy większym zaspokojeniem tych materialnych i niematerialnych potrzeb, prosi się tutaj o dalsze ukonkretnienia. Najlepiej - na jak najszerszym tle tych wspólnotowych czynników dobrego samopoczucia, które należy uznać za niezbędne i szczególnie ważne w każdym czasie i miejscu.

Wedle teorii radości, którą prezentuje i rozwija niniejszy tekst, takimi podstawowymi jej czynnikami są przede wszystkim: społeczno-polityczna aktywność obywateli i związany z tym ściśle poziom ich wzajemnego zaufania; ale też - możliwości społecznego awansu oraz - co szczególnie istotne - nie za wysoki stopień zróżnicowań majątkowych. Także intensywność skłonności do traktowania drugiego człowieka jako rywala lub konkurenta jest zaliczana tutaj do czynników radości czy raczej do czynników jej niweczenia szczególnie istotnych. Pytanie zasadnicze będzie brzmiało zatem: jak w świetle tych wyznaczników radości, satysfakcji życiowych i dobrego samopoczucia prezentują się dokonane zmiany ustrojowe. Pojęcie radości jest tu, jak widać, ogólne i potoczne: rozumie się ją jako mniej czy bardziej nasilone zadowolenie z siebie z dość wyraźnym poczuciem mocy lub siły, pobudzające do aktywności, kreatywności, jak też do otaczania innych ufnością i sympatią.

Życie spędzone po większej części w Polsce czyni najłatwiejszym rozpatrywanie tych kwestii na jej przykładzie - Polski Ludowej. Niewątpliwie przemawiają za tym także racje obiektywne - to, że wykazywała ona sporo cech typowych dla krajów bloku radzieckiego, jak też dla systemu, który mimo dość zasadniczego nieuspołecznienia władzy był nazywany socjalizmem. Zarazem z powodu kilku swoich cech wyraźnie specyficznych Polska tamtego czasu jako przykład owego socjalizmu musi być traktowana bardzo ostrożnie. Należy tu między innymi znaczna rola Kościoła Katolickiego, modelującego radość na tradycyjną, w wielkiej mierze autorytarną i patriarchalną, modłę; jako instytucja także w swym społecznym nauczaniu antydemokratyczna był też Kościół silnym dodatkowym czynnikiem odrywającym korzenie radości od wspólnych społecznych działań.

Ważną polską swoistością było także chłopskie w większości pochodzenie ludności. A także odziedziczona po poprzednich stuleciach nieprawdopodobna nędza i polityczna nieśmiałość znacznej części polskiego chłopstwa. W połączeniu z ziemiańsko-mieszczańskimi tradycjami antychłopskości wynikał stąd szereg specyficznych dla Polski mankamentów radości życia, z góry niejako zaprogramowanych: przede wszystkim socjalne kompleksy niższości, szczególnie w Polsce dotkliwe; lecz także szczególna łatwość ekonomicznego wyzysku tak samych chłopów, jak i całej wielce liczebnej nowej klasy chłoporobotników. Sprzyjała temu łatwemu wyzyskowi i tradycyjna chłopska nieufność, i - mimo dość prężnego ruchu chłopskiego w okresie międzywojennym - niedorozwój tradycji samoorganizacyjnych. Z drugiej strony, owa łatwość wyzysku przyczyniała się do wysokiego tempa industrializacji kraju i jego cywilizacyjnego postępu: przyspieszała poprawę jakości życia wielu ludzi w sposób, jak się zdaje, wyraźniejszy niż w innych krajach bloku.

Polską specjalnością było poza tym, jak wiadomo, zachowanie względnie szerokiego marginesu prywatnych środków produkcji. Prywatne gospodarstwa rolne, ogrodnictwa i zakłady rzemieślnicze oraz łączenie pracy w zakładzie państwowym z prywatną aktywnością gospodarczą dawało zapewne więcej niż gdzie indziej satysfakcji życiowych płynących z pracy na swoim. Skutkiem tego większego zakresu swobód gospodarczych już na długo przed transformacją narastało w Polsce bardziej niż w krajach sąsiednich rozwarstwienie dochodowe w łonie wielu klas społecznych. Jak wiadomo ze sporej garści starszych i najnowszych badań porównawczych nad różnicami dochodów, konsekwencje dla samopoczucia mieszkańców musiały być i były bardzo znaczne.

Lecz wróćmy do istoty sprawy. To znaczy do tego, że - zgodnie z zakresem postawionych wyżej głównych pytań - te i inne sprawy polskie ważne są tu głównie jako ilustracja stanu rzeczy panującego w całym bloku wschodnim. Upaństwowienie większości środków produkcji i odcięcie odpływu kapitałów za granicę zmieniły zasadniczo sytuację ludności nie tylko w sferze ekonomicznej. Zmienił się radykalnie również rozkład radości i satysfakcji w społeczeństwie, a także - rzecz jasna - rozkład lęku, frustracji i upokorzeń. Szkody moralne poniesione przez beneficjentów przedwojennych stosunków gospodarczych wpisały się w ogólną ekonomię smutków i radości życia, zgodnie z którą przez zmianę stosunków władzy i zawłaszczania na radości jednych traci radość drugich. Lecz z tą chyba poprawką, iż była to jedna z tych niwelujących zmian, w których materialne i duchowe korzyści uwłaszczonych górują w istotnej mierze nad smutkiem i nieszczęściami wywłaszczonych.

W każdym razie, z przyczyn tyleż geopolitycznych, co i w wyniku niesłabnącej w świecie żywotności antykapitalizmu wykształcił się system gospodarczo-społeczny skazany niejako na prosocjalność. System, zarazem, starannie przeciwdziałający wszelkiemu realnemu uspołecznieniu władzy, jak każdy ustrój oparty na znacznej przewadze sił po stronie rządzących. Skutkiem jednak stopniowego słabnięcia centralnych ośrodków decyzyjnych - stwarzający z czasem dość znaczne szanse na takie uspołecznienie. Jeśli mimo to ani w Polsce, ani w żadnym innym kraju bloku w znaczniejszy sposób nie ewoluował w tym kierunku, sprawiły to efekty edukowania społeczeństw ku politycznej bierności, odziedziczonego po części po czasach dawniejszych. Warto spojrzeć na ten wielki rozziew pod kątem radości i satysfakcji, którymi świadomie administrował i które powoływał do życia, generując je zarówno celowo, jak z konieczności. Z konieczności rozwoju efektywnej gospodarki, ale też przez kontrast z czasami, które właśnie minęły.

2. Radości i satysfakcje z awansu społecznego


Odbudowa kraju po zniszczeniach wojennych, jego uprzemysłowienie i ogólny awans cywilizacyjny - to zjawisko występujące na całym wziętym pod uwagę terenie. Z awansem cywilizacyjnym i społecznym poszczególnych ludzi w nowym ustroju miała się sprawa tak samo. Wszędzie też zmiana stosunków zawłaszczania odbijała się na niejednakowym przeżywaniu zachodzących zmian: ani jeden, ani drugi awans nie był na ogół powodem do radości dla tych, którzy na zmianie ustrojowej stracili. Nie tylko garstka byłych fabrykantów i dobrze prosperujących ziemian, ale też właściciele nieruchomości objętych gospodarką komunalną czuli się potraktowani niesprawiedliwie, skutkiem czego wielu z nich nie bardzo umiało wybaczać tak zwanym prostym ludziom poprawę ich warunków życia.

W Polsce było to widoczne szczególnie wyraźnie: odziedziczone po międzywojniu ziemiańsko-inteligenckie snobizmy sprawiały dodatkowo, iż nierzadko nawet ludzie z bardzo ubogich rodzin czuli się osobiście skrzywdzeni awansem społecznym chłopstwa i robotników. Popularną dziś ocenę jednego z polityków, że ustrój stworzony po wojnie był ustrojem dla hołoty, podzielało także wówczas sporo osób zaliczających siebie do lepszego towarzystwa. Postawy wyższości w stosunku do owej "hołoty" - podkreślmy to z całym naciskiem - zaznaczały się w Polsce ze szczególną siłą, obniżając w istotnym stopniu ogólny poziom radości w społeczeństwie. W społeczeństwie głównie chłopskiego pochodzenia.

Modernizacja i odbudowa zacofanego i zniszczonego przez wojnę kraju dokonywała się zaskakująco szybko. Dynamiczna budowa przemysłu wraz z przeprowadzoną reformą rolną sprawiały, iż powojenna bieda i nędza zaczęły już wkrótce po zakończeniu wojny tracić swój tragiczny charakter. Nie do przeoczenia była w każdym razie owa podstawowa cezura, którą nowy ustrój przeprowadził w odwiecznych lękach związanych z bezpieczeństwem ekonomicznym i deklasacją: lęki przed ekonomiczną katastrofą własną lub rodziny zastępowała obawa przed mniej czy bardziej dotkliwym niedostatkiem; stosunkowe jeszcze niewielkie zróżnicowanie materialne ludności wraz z pewnym osłabieniem etyki konkurencji chroniło dość dobrze - przynajmniej w pierwszym powojennym dziesięcioleciu - przed obawą poniżającego pozostawania w tyle za innymi.

Kto przy tym z własnej obserwacji lub z opowiadań ludzi starszych znał tak zwaną Drugą Rzeczpospolitą z jej nierównościami, bezrobociem i rodzonymi stąd poniżeniami, miał już w tamtym czasie pewne obiektywne powody do radości. W miarę rozwoju gospodarki radość z możliwości cywilizacyjnego i społecznego awansu własnego lub osób najbliższych zyskiwała w wielu umysłach coraz mocniejsze podstawy. Radość choćby na myśl o tym, że można opuścić rodzinną wieś z jej brudem, zacofaniem i odwieczną polską biedą, przenieść się do miasta, otrzymać pracę w przemyśle, zamieszkać w "bloku" w ludzkich warunkach. Spać może po raz pierwszy w życiu we własnym łóżku, a nie jak kiedyś razem z rodzeństwem lub innymi krewnymi, nie nosić wody ze studni, nie marznąć zimą w niedogrzanej chałupie. A może nawet wykonywać zamiast fizycznej pracę umysłową, a przynajmniej umożliwić taką zmianę dzieciom przez wykształcenie.

Wykształcenie darmowe, czyli finansowane przez całe społeczeństwo, otwierało nie tylko nowe możliwości materialnego, społecznego i towarzyskiego awansu. Otwierało także nowe pola radości, jaką daje rosnące rozumienie świata, poszerzanie się umysłowego horyzontu, coraz lepsze intelektualne panowanie nad złożoną rzeczywistością.

Dawało taką radość już samo wydobywanie się z analfabetyzmu, zwłaszcza osobom, które - pozbywszy się tego tragicznie częstego przed wojną mankamentu - zasmakowały w uczeniu się i studiowaniu, w czytaniu książek i w intensywniejszym obcowaniu z kulturą, którą nazywamy dzisiaj wysoką. Finansowa taniość całej tej kultury, dość zróżnicowanej, a dzięki wykształceniu coraz mniej hermetycznej, czyniła dostępnymi zarazem nowe wielkie obszary estetycznego piękna. Kino, teatr, muzyka, ambitne artystycznie audycje radiowe, później również telewizyjne, dawały przy tym radość przeżywania tego piękna wspólnie z domowym otoczeniem lub środowiskiem pracy bez sztucznych barier pokoleniowych. I to wszystko - z pewną dozą piękna etycznego, rodzącego owe szczególne radości, które towarzyszą emancypacji od narodowego i konfesyjnego partykularyzmu ku wartościom humanistycznym i ogólnoludzkim. Rodziła je w znacznej mierze już sama szkolna nauka języka i literatury, w niejednym wypadku chroniąca przez całą resztę życia przed ponurością polskokatolickiej tradycji moralnej.

3. Partyjne i państwowe zarządzanie radością


To prawda, że wszystkim tym i wielu innym ówczesnym radościom nie sposób odmówić spontanicznego charakteru. Prawda też, iż w ciągu przeszło czterdziestoletniego trwania Polski Ludowej wiele z nich uniezależniło się całkowicie od panującej ideologii. Jednakże również w odniesieniu do tamtego ustroju można twierdzić zasadnie, iż radość była przedmiotem dość starannego zarządzania, przynajmniej w okresie pierwszych kilkunastu lat powojennych.

Przede wszystkim przy każdej możliwej okazji przypominano powody, które większość społeczeństwa winny skłaniać do dobrego samopoczucia i do doceniania zachodzących pozytywnych zmian. Że czyniono to nieraz w sposób sztampowy, nachalny i nieprzekonujący, tym większy bywał kontrast z trudnościami codziennego życia; mimo to wiele z tej propagandy pozostawało w umysłach, polepszając ogólny nastrój. Sprawiała to także praca organizacyjna nad radościami i przyjemnościami zażywanymi przez obywateli państwa w czasie wolnym. Zwraca uwagę fakt, iż dokonywała się ona nie tyle pod hasłem radości, co raczej pod hasłami kultury, rozrywki i oświaty, inicjowana najczęściej przez związki zawodowe w miejscu pracy. Obejmowała organizowanie spraw tak różnych jak grzybobranie, dancingi i potańcówki, uczestnictwo w uroczystościach państwowych, zwiedzanie zabytków kultury i zakładów przemysłowych, wycieczki do muzeum, kina, teatru, na koncerty muzyczne i piosenkarskie.

Poza rozrywkę i oświatę wykraczał udział w tak zwanych czynach społecznych, czyli w - fizycznych najczęściej - nieodpłatnych pracach na rzecz kraju i jego kultury. Ich niejako dalszy ciąg stanowiło pobudzane przez media uczestnictwo w takich chętnie podejmowanych działaniach jak odbudowa starych miast lub rekonstrukcja Zamku Królewskiego w Warszawie. Szerokie zaangażowanie w tę szczególną akcję daje tu wiele do myślenia: uzmysławia pod dziesięcioleciach, jak słabo mimo wszystko bywał wykorzystywany społeczny potencjał tego rodzaju autentycznych radości czerpanych z działania na rzecz wspólnego dobra. Porównanie z krajami Europy Zachodniej, gdzie podobna, to znaczy dobrowolna i bezpłatnie wykonywana praca na rzecz społeczeństwa jeszcze do niedawna odgrywała ogromną rolę, nasuwa nietrudną do postawienia diagnozę odnoszącą się do najgłębszych przyczyn zachodzącej tu różnicy: do zasadniczego zaniedbania w Polsce Ludowej tych radości i satysfakcji, które płyną nie tylko z samej prospołecznej aktywności, ale i z oparcia jej na własnej decyzji i woli.

Także przyczyny tego zaniedbania wydają się dość proste i zrozumiałe. Tworzy je fakt, iż starania państwa o dobry nastrój ludności ustępowały dbałości o jej subordynację jako zadaniu nadrzędnemu. Był to też jeden z powodów, dla których państwowa polityka radości - mimo swych wielkich pierwotnie ambicji - redukowała się tak często do prostej troski o to, by społeczeństwo nie dawało wyrazu niezadowoleniu.

Trudniej ocenić natomiast wkład świadomego zarządzania radością w to, co z perspektywy czasu dzisiejszego rzuca się w oczy jako pogodny, łagodny i wyraźnie życzliwy światu charakter ówczesnej kultury masowej. Kultury, która poza tym - mimo całego ukierunkowania na powagę i pryncypialność - nie unikała humoru, kpiny i elementów zwykłej niefrasobliwej wesołości. Trudno ocenić to wszytko zwłaszcza ze względu na podobne cechy zaznaczające się silnie także w ówczesnej kulturze masowej na Zachodzie: radosne i melodyjne piosenki i takaż muzyka, zaliczana tam do rozrywkowej lub ludowej, wraz z niezliczonymi filmowymi komediami i innymi filmami o lekkim nastroju pozostawały daleko od rozrywki eksploatującej przemoc i estetyczny turpizm. Na ile ten pozytywny nastrój dominujący w kulturze popularnej był w Polsce wynikiem polityki kulturalnej państwa świadomie i celowo przyjętej, niełatwo oszacować dokładnie. W każdym razie nie tylko w okresie panowania w sztuce optymistycznego nurtu zwanego socrealizmem, ale i w okresach późniejszych państwowe i partyjne władze Polski zdecydowanie preferowały kulturę upraszczającą rzeczywistość w duchu myślenia, które dziś nazywamy pozytywnym.

To zresztą, że tak na Wschodzie, jak i na Zachodzie rządzący przez długi czas cenili sobie wspieranie kultury optymistycznej i radosnej, daje się może wyjaśnić ekonomicznie: jak długo człowiek w skali masowej jest potrzebny gospodarczo jako pracownik, kultura masowa preferuje treści, które podnoszą samopoczucie mas; odkąd natomiast od zysków z pracy ważniejsze dla panującego systemu zawłaszczeń stają się zyski uzyskiwane z globalnego handlu, pośrednictwa i spekulacji, treściom rozdrażniającym, skłócającym ludzi ze sobą na wzajem i - ogólnie rzecz biorąc - deprymującym nic już nie stoi na przeszkodzie, a ich produkcyjna i handlowa taniość sprzyja im znacznie. Lecz wróćmy do omawianego okresu.

4. Wzorce radości a budowa lepszego świata


Również radością ze wspólnego uczestnictwa w ulepszaniu życia wspólnoty zarządzano na zachód i na wschód od Łaby w sposób zasadniczo podobny. To znaczy w sposób tyleż uniwersalistyczny i przemawiający do wyobraźni, co i bardzo pod względem politycznym ostrożny. Jak w powojennej piosence o budowaniu nowej Polski, organizując radość z konstruowania lepszego świata i z tego, że się przynależy do ludzi w to konstruowanie zaangażowanych, nie wykraczano na ogół poza propagowanie idei moralnych de facto idealistycznych i w istnym zakresie tego pojęcia konserwatywnych. Idei przede wszystkim chrześcijańsko-masońskiej proweniencji, nie wykraczających poza wątki braterstwa, łańcucha ludzi dobrej woli oraz budowania wspólnego domu: niejako wedle odwiecznych zasad sztuki budowlanej i pod kierownictwem światłego inżynierskiego nadzoru.

Refleksja, że wspólne budowanie dla wspólnego dobra jest ideą wprawdzie wzniosłą, użyteczną i konieczną, lecz zarazem niewystarczającą do tworzenia budowli trwałych i skrzętnie konserwowanych, wymykała się temu modelowi radości całkowicie. Nie mieściła się w nim także obawa o moralną jakość systemu nie zbudowanego na masowym decyzyjnym uczestnictwie obywateli w życiu politycznym i społecznym. Można powiedzieć słusznie: w ustroju autorytarnym trudno sobie wyobrazić inne podejście. Choć przecież były do pomyślenia takie ustępstwa na rzecz realnej demokracji, jak odbudowa autentycznych samorządów lokalnych i autentycznej spółdzielczości w rodzaju na przykład duńskiej: i sam system, i Związek Radziecki przełknęłyby takie zmiany nie trudniej niż gospodarczą samodzielność Polski epoki Gierkowskiej. Co zastanawia szczególnie, to fakt, do którego wypadnie wrócić za chwilę, że programami tego rodzaju uspołecznienia władzy nie interesowała się również antysystemowa opozycja, tak w Polsce swego czasu silna. Albo ściślej: że czyniła to rzadko i bez przekonania.

Co gorsza, dawniejsze tradycje radości i satysfakcji czerpanych z przekształcania bliższego i dalszego otoczenia - mimo wszelkich aktów zbiorowego nieposłuszeństwa władzom - zanikały coraz bardziej. By stać się w końcu, i to wyraźniej chyba niż na Zachodzie Europy, partykularną domeną ludzi biznesu i egoistycznej klasy politycznej. W innych krajach radzieckiego bloku – mimo wielu ważnych różnic - sprawy potoczyły się podobnie. Główne podobieństwa miały przy tym charakter negatywny - emocjonalnej i wyobraźniowej pustki we wszystkim, co mogłoby stanowić zaczątek bardziej realnej i bezpośredniej demokracji. Symptomatyczne jest między innymi to, że w żadnym z tych krajów, choć słyszano zapewne o budowie drugiej Japonii, nie wspominano choćby słowem o czymś takim, jak budowa drugiej Szwajcarii. Kraj o najwyższym w Europie poziomie radości mieszkańców kojarzył się raczej z zegarkami i otworami w żółtym serze niż z modelami lepszej wspólnej przyszłości. O politycznych radościach i satysfakcjach Szwajcarów próżno by szukać w polskiej opozycyjnej literaturze, pełnej skądinąd instruktywnych informacji o świecie.

Nieprzetwarzanie takich radości w szerzej propagowane modele ma w każdej epoce konsekwencje dalekosiężne. Tu między innymi tkwi przyczyna faktu, że w roku 1989 mieszkańcy Polski i krajów sąsiednich nie potrafili wykorzystać dziejowej szansy do stworzenia godziwych alternatyw dla ustroju, który upadał. Że w swej znakomitej większości - nie angażując emocji i wyobraźni w takie "filozoficzne" sprawy - nie zauważali nawet, jaki nowy ustrój przekształca ich życie nie do poznania. Jeśli zachodzące zmiany przyjęli bez protestu, to nie z tego przecież powodu, iżby system społeczny zwany realnym socjalizmem odrzucili lub uznali za nienaprawialny. Raczej przez zaskoczenie i nieświadomość - z przyczyn w wielkim stopniu właśnie wyobraźniowych. Fiksacja wyobraźni na większej i piękniejszej konsumpcji miała tu znaczenie, jak się zdaje, bardzo istotne. Trudny do przeceniania komponent zastarzałych braków socjalizacji.

5. Koincydencja mankamentów lokalnych i zewnętrznych


Nie ulega chyba wątpliwości, że odwracanie uwagi od zagadnień uspołecznienia władzy było w Polsce sprawą szczególnie łatwą. Stanowiły o tym już same tradycje patriotyczne z ich swoistą koncentracją uwagi na problematyce narodowej ujmowanej symbolicznie, a miary antydemokratyzmu dopełniały wspomniane już polityczne wpływy Kościoła, do wszelkich form społecznej emancypacji nastawionego nieżyczliwie i wrogo. Społecznej bierności sprzyjał także prastary, dziedziczny niemal smutek Polaków z ich głębokim przekonaniem o byciu ofiarą obcych knowań. Patologiczna wzajemna niechęć i nieufność działały w tym samym kierunku. W sumie więc niechętne oddolnym inicjatywom powojenne centralne zarządzanie wkroczyło na teren dość dobrze przygotowany. Wystarczyło przezwyciężyć lub przeczekać emancypacyjne tradycje okresu międzywojennego. Żywe jeszcze, lecz od początku niezbyt silne i osłabione przez wojnę.

Wszystkie te mankamenty aktywności znajdują silny wyraz w polskich buntach i ruchach protestu: energia sprzeciwu przeradzała się w niewielkim tylko stopniu w konsekwentne starania o trwałe poszerzanie społecznej bazy władzy. Dotyczy to także "Solidarności" mimo zwerbalizowania owej bodaj najradykalniejszej z demokratycznych idei, jaką był jej program "rzeczypospolitej samorządnej". To prawda, że zniszczyła go paraliżująca przemoc stanu wojennego. Prawda także, iż stało się to mimo znacznej siły przyciągania, którą idea realnego uspołeczniania władzy na sposób przypominający jugosłowiańską formułę samorządności cieszyła się przynajmniej w sporej grupie intelektualistów. Niejeden zaangażowany w sprawę inteligent-idealista obserwujący ową zaraźliwą radość, którą "Solidarność" uruchamiała na skalę w Polsce niespotykaną, przypisywał ją nadziejom społeczeństwa na takie właśnie, systemowe zmiany. Umacniały go w tej krzepiącej diagnozie żywe echa zza granicy na polskie emancypacyjne idee. Z późniejszej perspektywy widać jednak, że prawdziwy stan rzeczy był znacznie mniej budujący: ambitny projekt samorządności pozostawał na papierze, przez przywódców "Solidarności" traktowany głównie jako narzędzie osłabiania rządzących. Robotnicy i chłopi okazywali mu zainteresowanie bardzo na ogół umiarkowane. Niewielka garstka wiernych zwolenników nie wystarczyła, by się odrodził w następnych latach choćby tylko w sferze idei. Rosło w kwestiach społecznych myślowo-wyobraźniowe wakuum.

Korzystał z tej myślowej próżni Kościół, starający się nie dopuścić do tego, by wypełniła ją nowa treść emancypacyjna. Chociaż dla swojej tak zwanej nauki społecznej nie potrafił wzbudzić szerszego zainteresowania, w politycznym odświadamianiu społeczeństwa odnosił znaczne sukcesy. Skutecznie przede wszystkim ukorzeniał przekonanie, iż zawsze był po stronie biednych i również w dzisiejszych czasach niesie im najlepszą opiekę. Przygotowywał w ten sposób nowy urodzajny grunt dla klerykalno-nacjonalistycznych demagogów, ideom samorządności zdecydowanie wrogich. Jak łatwo było przewidzieć, efekty dały się zaobserwować niewiele później w postaci szerzenia się nastrojów zwiększonej ksenofobii i jeszcze silniejszej niż zwykle wzajemnej nieufności.

Przyrodzona autorytarnemu ustrojowi niechęć do idei demokratyzacyjnych stapiała się także z immoralizmem ideologii kapitału. Już w czasach "Solidarności" krzewiła się ona bujnie również, a może i szczególnie, w samym sercu systemu: działacze partyjni, zafascynowani Zachodem czy raczej tym, co w nim potrafili dostrzec, nie mieli na ogół już nic wspólnego z politycznymi ambicjami swych powojennych kolegów; zarzucając swą dawną ideologię i rezygnując z wszelkiego propagandowego oddziaływania w jej duchu, nie postępowali tak z racji zmienionego pojmowania wspólnego dobra, raczej spontanicznie i bezrefleksyjnie, niekiedy także - jakby w religijnym transie kultu kapitału; z takim to mniej więcej nastawieniem do świata, przed oddaniem władzy dopilnowali jeszcze intensywnych prac nad zmianą gospodarczego ustroju Polski: przygotowując ów program "nowej ekonomii", w ten sposób zakrojony, iż nie mógł nie marginalizować ekonomicznie ogromnej liczby Polaków. Wielkie szkody wynikły także z tego, czego w dziedzinie gospodarki i kultury nie czyniono, zwłaszcza z jaskrawych zaniedbań lat osiemdziesiątych. W każdym razie, trudno przecenić straty wynikłe z ideologicznej dezorientacji społeczeństwa, z owej ziejącej pustki, do której politycy i działacze partyjni przyczyniali się nie całkiem nieświadomie już w latach siedemdziesiątych. Brak alternatywnej wizji społeczeństwa sprawiał, iż wypełniał ją jako wzorzec i ideał obraz zachodniego dobrobytu, prymitywny, naiwny i uproszczony nawet w stosunku do tego, który upowszechniały polskojęzyczne zachodnie rozgłośnie. Obraz ustroju okaleczony także w tym aspekcie, iż brakło w nim takich swoistości zachodniej demokratyzacji życia społecznego, jak idee oddolnego działania, samoobrony przed wyzyskiem i obywatelskiego nieposłuszeństwa.

Narastająca już w końcu lat osiemdziesiątych nowa fala fascynacji Zachodem miała w sobie coś z manii religijnej, tym silniejszej, im ustrój stawał się słabszy. Głębokie irracjonalne zafascynowanie konsumpcją i bogactwem połączyła ze skrajnym egoizmem jako, by tak rzec, programem etycznym. Porwawszy ze sobą oprócz polityków znaczną część środowisk opiniotwórczych, zablokowała krytyczne i projektujące myślenie o przyszłości, niszcząc, jak każda ideologia chciwości, wszelkie inne pasje moralne. Jako dalszy ciąg znacznie wcześniejszej ogólnospołecznej desocjalizacji postaw życiowych tworzyła i wzmacniała swoisty wewnętrzny zakaz jakichkolwiek wspólnych zaangażowań w wielkie i małe wspólne sprawy. Nie wykluczone, że dzięki zintensyfikowanej wymianie ludzi i idei miała swe źródła także w zachodniej etyce postmodernizmu i neoliberalizmu. Tak czy inaczej, wpływy Zachodu zespoliły się w integralną jedność z właściwymi Europie Środkowo-wschodniej zapóźnieniami socjalizacji, jak też ze skutkami wieloletniego upaństwawiania działań oddolnych. Wszytko to razem sprawiło, że nie wykorzystano dziejowej szansy, jaką słabnięcie rządzących monopartii w połączeniu z przejściowym brakiem zdecydowania na Zachodzie mogło stanowić dla tworzenia społeczeństw realnie samorządnych.

W aspekcie tego, co zostało nazwane kondycją radości w ustroju minionym, istotę politycznego zmarnowania jego fazy schyłkowej można by streścić sentencjonalnie - jako brak woli i wyobrażenia: wyobrażenia - o niezbędności walki jako podstawy humanitarnych stosunków społecznych; woli - na walkę skierowanej, upartej i niezanikającej, jak w wielu zmaganiach o wyzwolenie narodowe. Bezwolne stany ducha z ich obniżonym samopoczuciem i tendencją do wewnętrznej emigracji interesują nas tutaj jednak także ze względu na całość obrazu. Należy do tej całości - obok niewyczerpanego jeszcze wątku społeczno-politycznego ubiernienia - podkreślenie tych niebagatelnych przyczyn złej kondycji radości, które tkwiły w rosnących od dawna w nierównościach.

6. Samopoczuciowe skutki pasywizacji i rozwarstwienia


Dzisiejsza wysoka fala samobójstw w Polsce ma bogatą przeszłość w poprzednich dziesięcioleciach. Badania statystyczne nad ich narastaniem i fluktuacjami przed rokiem 1989 odzwierciedlają duchową kondycję ówczesnego społeczeństwa w sposób instruktywny także w aspekcie politycznym: pokazują między innymi spadek ich liczby w okresach, w których - jak za tak zwanej "pierwszej Solidarności" - rosły nadzieje na poprawę warunków życia, a ludność porzucała swą polityczną bierność; instruktywny jest tu także fakt stopniowego narastania liczby samobójstw i innych objawów złego samopoczucia w latach osiemdziesiątych, a także w poprzedniej dekadzie, jeśli pominiemy wspominany okres "Solidarności".

Przy próbie wyjaśnienia dwa czynniki wysuwają się na pierwszy plan, z deprymującym poczuciem braku wpływu na sprawy publiczne w stałym niemal tle: wspomniany wzrost ekonomicznych nierówności oraz coraz wyraźniejsza postawa rywalizacyjna, początkowo - w latach bezpośrednio powojennych - dość słabo jeszcze rozwinięta. Jak widać z późniejszych wspomnień robotników, oba te procesy składały się na pewną całość, która, tak jak to się dzieje także dzisiaj, obniżała samopoczucie w stopniu większym, niż zwykli sądzić także ludzie o nastawieniu lewicowym. Tak czy inaczej, przez te rosnące nierówności i rywalizację znaczna część pozytywnych efektów zabezpieczeń socjalnych i dostępu do kultury szła w sferze psychologicznej na marne. Im bardziej przy tym rywalizacja dotyczyła sukcesu materialnego, tym większe czyniła spustoszenia: przez uszczerbki w pozytywnej samoocenie człowieka, którą wyścig ukierunkowany na wartości materialne potrafi zakwestionować w sposób naoczny i totalny.

Narastająca rywalizacyjna dewiacja i niedostatki okazji do bycia społecznie użytecznym w dziedzinach innych niż praca zawodowa lub aktywność sterowana przez państwo oddziaływały po części w tym samym kierunku. Bolesną pustkę wewnętrzną człowieka społecznie biernego wypełniały emocjami i działaniami zastępczymi o mniejszym stopniu trudności. Zazwyczaj nie była to ani pogłębiona religijność, ani aspiracje etyczne, ani też - przynajmniej w schyłkowym okresie PRL - wzmożone obcowanie z kulturą. Raczej - coraz większa namiętność do robienia pieniędzy, a poza tym rosnąca pasja budowlana. Budowanie jak największych domów, jak najwyższych płotów, jak najokazalszych rodzinnych grobowców - to wynalazek już Polski Ludowej. Także pasja wznoszenia coraz to nowych jak najefektowniejszych świątyń zaczęła się już wtedy.

Zarówno w cmentarnej, jak i w świątynnej aktywności budowlanej rzucało się w oczy, tak jak dzisiaj, kilka elementów dość ponurych. W szerokim znaczeniu tego słowa - ksenofobicznych. Przede wszystkim: powielanie i ekspozycja symbolicznych przedmiotów materialnych wyrażających niezgodę na świat zewnętrzny traktowany jako wrogi; a także - symboliczne i sakralizujące przeniesienie sfery publicznej na cmentarze i do kościołów jako na teren niedostępny krytyce i obcej dominacji. Nie mógł się stąd nie rodzić wzmocniony nawyk rezygnowania z satysfakcji uczestnictwa w zmaganiach z zagrożeniami realnymi. Efekt równie konieczny - to wyradzanie się radości w coś na kształt sadomasochistycznej słodyczy obcowania ze śmiercią, klęską i rozpadem. Podobnie, nawiasem mówiąc, jak obserwujemy to dzisiaj, a także w dawniejszej polskiej przeszłości. W sumie - naturalna symbioza politycznego ubiernienia ludności z ascetyczno-mortualnymi tradycjami chrześcijaństwa. Symbioza, która przygnębia w aspekcie także estetycznym na jej własnym terenie - potworną brzydotą każdego niemal polskiego cmentarza i niejednego kościoła.

Wszystko to, a także połączenie wyniesionej pod niebo swojości z biedniacką potrzebą imponowania bogactwem, wykracza daleko poza cmentarz i kościół, świadcząc nie najlepiej o dokonaniach systemu. Wewnętrzne emigracje w etyczną i estetyczną tandetę mają niewątpliwie swoje własne źródła, lecz mówią również sporo o traumatycznym niedowartościowaniu obywateli Polski Ludowej, którego nie zlikwidowało czterdzieści lat zdobyczy socjalnych i poszerzonego dostępu do kultury wysokiej. Dodajmy: dotyczą owe emigracje ówczesnych poziomów radości mimo faktu, że nie zanikły i mają się dobrze po zmianie ustroju.

Do kompensacji społeczno-politycznej bierności należy zaliczyć także zjawisko, które nie wszyscy lubią kwalifikować w ten sposób. Mianowicie kult wybitnych jednostek, zwłaszcza tych, które są znane lub sławne także poza granicami kraju, będąc tym samym jego chlubą i dumą. To prawda, że istnieją również inne pobudki wynoszenia niektórych osób na piedestał, pozostaje jednak prawdziwą zasada, że, im mniej mamy do powiedzenia w naszych wspólnych sprawach, tym więcej znaczą dla nas postaci, które nas symbolicznie w sposób pozytywny reprezentują. Oprócz odnoszących spektakularne zwycięstwa sportowców były to w omawianym okresie chyba wyłącznie świeccy lub kościelni politycy nobilitowani obecnością w światowych mediach. Fakt, iż żaden z kultów tego drugiego typu nie oznaczał żywszej identyfikacji z taką czy inną moralną wartością lub doktryną, mówi sam za siebie. Warto więc może przypomnieć kilka prawidłowości dobrze znanych, choć niemiłych.

Kto nie czerpie na co dzień z takich niewielu niezawodnych źródeł radości, jak serdeczne przyjaźnie, ulubiona i szeroko ceniona praca intelektualna albo tak czy inaczej zakrojona aktywność publiczna, jest mocno zagrożony tym, co można by nazwać uczestnictwem w grach zwodniczych pozorów. Identyfikacjami z wielkością, prestiżem i sławą de facto fikcyjnymi - stawianiem znaków równości między sobą a wielkim rodakiem lub reprezentacją klubu sportowego, którą szanuje, ceni i kocha, a zazwyczaj z jednym i drugim idolem. Nie zawsze jest to jednak kompensacja wystarczająca, jej naturalnym uzupełnieniem jest bardziej niż często nienawiść do konkurencji, i to wykreowanej na wroga, który zasługuje na pogardę. Kondycja sportowego kibica ma tu wartość niezastąpionego modelu: im smutniejsza - na przykład - i bierniejsza społecznie dzielnica miasta, tym kibicowska identyfikacja z "własnym" klubem sportowym - potężniejsza i mniej tolerancyjna; im więcej w danej miejskiej dzielnicy lub w danym kraju społeczno-politycznego wykluczenia, tym częstsze kibicowskie napisy na miejskich murach.

W nienawiści do konkurencyjnej drużyny - warto przypomnieć i tutaj rzecz dobrze znaną - chodzi nie tylko o lokalne sympatie i preferencje, lecz także o coś znacznie szerszego. Znajduje w niej realizację i wzmocnienie wzorzec ksenofobii i kultu swojości, który poza te postawy przez swój przemożny symbiotyczny napęd daleko wykracza. Wzorzec, a zarazem emocjonalno-moralny porządek wypełniający całą osobowość człowieka. Regulujący wszystkie sfery międzyludzkich relacji, kształtujący złość, radość, miłość i nienawiść na całej życiowej przestrzeni - od stosunków intymnych, rodzinnych, towarzyskich, przez postawy wobec sportu i rywalizacji, po nastawienia religijne i czynne zaangażowania polityczne. Bolesny brak poczucia mocy znajduje w tym uporządkowaniu spraw duchowych potężne rekompensaty, a nienawiść stwarza je w stopniu szczególnym przez łatwość terapii. Wystarczy hasło walki ze złem, by każdy zyskiwał możliwość bycia aktywnym, skutecznym, lepszym od innych. Już z tego źródła rodzi się radość, którą niszczenie wroga i jego majątku potrafi wzmacniać do granic wyobraźni.

Czynny antysemityzm i rozpowszechnienie postawy kibicowskiej w węższym, sportowym znaczeniu, w Polsce Ludowej zwłaszcza okresu powojennego, dają wiele do myślenia, skłaniając do porównań. Zwłaszcza z powojenną Europą Zachodnią, gdzie wraz z zelżeniem lęku o byt i zaczątkami społeczeństwa obywatelskiego postawy ksenofobiczne i mentalność kibica uległy na długi czas znacznemu ograniczeniu.

Proszą się także historyczne porównania z własnego terenu. Kiedy myślimy o ubierniającym oddziaływaniu ustroju i kompensacjach bierności, trudno mianowicie nie brać poprawki na kościelno-chrześcijańskie tradycje moralne w Europie Środkowej i Wschodniej, które bierność zakorzeniały od wieków. Między innymi z ich powodu obywatel PRL - to nadal w wielkiej mierze homo christianus w jego konserwatywnej wersji: przekupujący groźnego Boga symbolami posłuszeństwa, niewymądrzaniem się i niewychylaniem z szeregu, nielubiący inicjatywy u podwładnych i rządzonych; nieumiejący się cieszyć niezależnością opinii uczniów i dzieci; nad radość samostanowienia przekładający rozkazywanie albo bezpieczne schronienie pod skrzydłami silniejszego; nie znający radości płynącej z mnogości zdań, ze sporu, z obalania autorytetu. Skłonny do smutku i zatroskania, niemal jak ów kościelny Chrystus, który się nigdy nie śmieje. Lecz działały chyba również sprężenia zwrotne: jeśli dobry chrześcijanin tego typu w Polsce Ludowej nie zanikł, lecz raczej okrzepł, to wedle wszelkiego prawdopodobieństwa jej ustrój polityczny przyczynił się do tego w znacznym stopniu.

I tyle o społeczno-politycznej bierności w minionym systemie w aspekcie radości i jej głównych niedostatków. Tak przyczyny, jak i skutki tej bierności nie zostały chyba przerysowane. Ich silna ekspozycja sprawiła jednak, że istotna część wspominanych wyżej pozytywnych emocji, zwłaszcza tych, które wiązały się z rozwojem kraju, pozostawszy na dalszym planie, wymaga jeszcze potraktowania oddzielnego.

7. Dodatek korekcyjny o radościach współposiadania


Dla uniknięcia fałszujących zawężeń perspektywy warto patrzeć dalej i bardziej porównawczo w przeszłość kraju. Epoka socjalizmu zwanego realnym okaże się wówczas - okresem dość szeroko zakrojonej realnej socjalizacji. Przede wszystkim wielkie postępy poczyniło to, co można by nazwać "umojeniem" lub "unaszeniem" sfery publicznej. Inna rzecz że był to, jak już silnie zaznaczono, proces równoległy do demobilizującego upaństwawiania znakomitej większości zaangażowań oddolnych i autentycznie samorządnych. Takich choćby jak międzywojenna aktywność twórców i działaczy spółdzielczości mieszkaniowej w Warszawie. A była to rzecz o niezastąpionej wartości wzorczej także dla większych wspólnot.

Powojenne unaszenie lub umojenie, o którym mowa, nie było wyłącznie wynikiem spontanicznej ewolucji postaw. Nierzadko polegało także na trudnym i pełnym konfliktów porzucaniu rodzinnej i środowiskowej tradycji, którą stanowił żywiołowy wstręt do wszelkich zachowań nieegoistycznych. Akty wandalizmu i kradzieży w przestrzeni publicznej, usprawiedliwiane - zwłaszcza w Polsce środkowo-wschodniej - popełnianiem ich na własności "niczyjej", miewały w sobie coś z moralnej pasji stawiania czoła obcemu, nieznanemu, trudnemu do pojęcia żywiołowi. Odchodzenie od tej optyki było w znacznej mierze efektem intensywnej i wielostronnej edukacji zwiększającej liczbę ludzi uwrażliwionych na rozwój i wygląd kraju. O to, by była to zarazem edukacja przez radość i do radości, które można czerpać z dobra wspólnego, starała się kultura masowa. Edukująca nieustannie w radiu, gazecie, kronice filmowej, popularnej radosnej piosence o Warszawie.

Mimo wielu porażek był to proces wychowawczy w istotnej mierze efektywny. Skuteczny także przez to, iż niezależnie od akcentowania tak zwanej kierowniczej roli partii silnie podkreślano także związek ogólnych zmian na lepsze z wysiłkiem całej ludności. Wspominana wyżej radość z powodu odbudowy i unowocześnienia kraju, rekonstrukcji zabytków kultury, działalności nowych teatrów czy też piękniejących placów i ulic była bez wątpienia przedmiotem usilnej propagandy, lecz i realnością głęboko przez wielu przeżywaną. Podobnie zresztą przeżywano takie sprawy także na Zachodzie i przez długi czas niewiele wskazywało na możliwość procesu odwrotnego: że możliwa jest sytuacja, w której człowiek stwierdzi niespodzianie dla siebie, iż mosty, parki, domy, ulice - z całą resztą jego cennego ongiś majątku - przestają go cieszyć i że ich współposiadania właściwie już sam nie chce, ponieważ zostały mu w jakimś istotnym aspekcie odebrane; że chociaż może jeszcze niedawno czuł się notarialnym współwłaścicielem każdego niemal piękna na całym prawie świecie, dzisiaj chodząc po własnym ulubionym mieście miewa nieodparte wrażenie upokarzającego wyeksmitowania.

Własny udział w pomnażaniu dobra wspólnego sprawiał niewątpliwe, że cieszyło ono tym silniej. Inżynierowie, technicy i wynalazcy tworzący nowoczesny przemysł i miejską infrastrukturę, lecz również naukowcy i twórcy kultury mający poczucie ukorzeniania wartości istotnych dla kraju lub szerszej ludzkiej wspólnoty odczuwali to zapewne szczególnie intensywnie. Gratyfikacje w postaci nagród, wyróżnień i uznania ze strony środowiska cieszyły dodatkowo z racji osobistych ambicji. Jednakże wszystko to stanowiło tylko część przyczyn radości na tych polach. Już z samych użytkowych funkcji wspólnego dobra wynika bowiem coś subiektywnie istotnego - co stanowi, by tak rzec, o jego poezji, która oddziaływa tym silniej, im częściej się ją werbalizuje. Zintensyfikowane poczucie bezpieczeństwa, także ekonomicznego, jest zapewne jej głównym źródłem, ale tworzy ją także owo swoiste poczucie wolności, jakie daje przyjaźnie ukształtowana, szeroka i realnie dla wszystkich dostępna przestrzeń publiczna. Dopiero zagrodzona ulica, zamknięty dostęp do łąki, lasu lub rzeki dają odczuć, jak wiele realnego dobrostanu uległo zatracie. Dopiero, nieco podobnie, utrata ogromnej części własnej, narodowej gospodarki uzmysławia młodszym - przez siłę wewnętrznej niezgody starszego pokolenia - w jak wielkim stopniu państwowe zakłady pracy bywały traktowane jako cenne dobro wspólne. Poczucie upokorzenia pracowników niepewnych jutra w zakładach pracy sprywatyzowanych jest już nieco inną sprawą. Na tyle dramatyczną, iż mówienie tu o pięknie współposiadania byłoby może nie na miejscu.

Odpoetyzowanie dobra wspólnego i uczynienie śmiesznymi pozytywnych emocji z nim związanych - to jeden z najwyraźniejszych znaków naszego czasu. Jest to bez wątpienia zarazem istotna część całościowego estetyczno-etycznego programu wyobraźni dla całego globu. Lekceważenie, ośmieszanie i zabijanie przemilczeniami pozytywnych wspomnień z niedalekiej przeszłości w krajach byłego bloku radzieckiego, tak dzisiaj powszechne również w Polsce, jest czymś więcej niż kłamliwą negacją realnych ludzkich przeżyć. Jest także - jako część szerszej manipulacji - istotną przeszkodą do szczerej i swobodnej krytyki ustrojów niedemokratycznych. Jest zwłaszcza przeszkodą do takiej ich surowej krytyki, w której wyzuwanie człowieka z istotnych radości i satysfakcji wspólnotowych może być ujęte jako etap groźnych i nieakceptowalnych procesów ówczesnych, które - wbrew obowiązującej propagandzie - w zmienionej formie toczą się nadal.

Dla ich dostrzegania i opisu nie trzeba zresztą wielkiej filozofii, chociaż warto je ujmować w sposób ogólny i abstrakcyjny. Czyli - chcąc nie chcąc - filozoficzny.

8. Przypomnienie tez wypowiedzianych i wnioski dla filozofii radości


Jak zasygnalizowano na samym początku, zarządzanie radością i jej kondycja w danym ustroju mogą być badane w sposób mniej lub bardziej egzemplaryczny: z uwagą skoncentrowaną na samym wybranym przykładzie ustrojowych uwarunkowań w jego swoistości i niepowtarzalności albo też na uznanych za istotne prawidłowościach, którą ów przykład ilustruje; w tym drugim wypadku może chodzić o maksymalnie szeroko zakrojone zagadnienie ustroju gospodarczo-politycznego jako jednego z zewnętrznych warunków radości czy psychicznego dobrostanu człowieka; opis tych warunków w konkretnym ustroju nabierze wówczas charakteru służebnego - jako zaczątek uogólnienia zmierzającego ku zjawiskom nie tyko szerszym, ale i powtarzalnym.

Taki walor chciałyby mieć przynajmniej niektóre konkluzje i impresje sformułowane wyżej. Zwłaszcza te, zgodnie z którymi kondycja radości w przezwyciężonym w 1989 roku systemie wykazuje charakter tyleż historycznego przełomu, co wielu kontynuacji, tyleż także konserwatyzmu i regresu, co dość ciągłego przygotowania do jej sytuacji dzisiejszej. Wiele bowiem polskich swoistości polegało głównie na różnicy stopnia intensywności, z którą dane zjawisko występowało na całym terenie. Polskie zacofanie cywilizacyjne i wspominane wyżej radości związane z powojennym społecznym awansem wielkiej liczby ludzi tworzyły wielki przełom także w wielu innych państwach, w Bułgarii i Rumunii zapewne jeszcze większy niż w Polsce. Dotyczy to także przełomu w zakresie owych procesów socjalizacji, które uruchomiono w stosunku do dobra wspólnego, traktowanego coraz bardziej jako podnosząca nastrój i radująca współwłasność każdego obywatela. Jednocześnie we wszystkich chyba krajach "demokracji ludowej" zaznaczał się w owych wspólnotowych radościach dość wyraźny regres w stosunku do tradycji, które rodziły się w okresie międzywojennym i wcześniejszym. Jego przyczyną był niewątpliwie autorytarny charakter systemu, co sprawiało, iż było to, jak się zdaje, zjawisko powszechne. Polegał zaś ów regres - powtórzmy to z naciskiem po raz kolejny - na wyciszeniu radości płynących z samoorganizacji i realnej samorządności, na owej nieszczęsnej pasywizacji obywateli.

Dzisiejsze kontynuacje nieprzezwyciężonej przez ruchy emancypacyjne tradycyjnej bierności w kwestiach społecznych mają tu wartość modelu właściwie światowego: szerzącego się podłoża nastrojów depresyjnych i zarazem pulsującego źródła emocji wspólnotowych wprawdzie, lecz nacechowanych takim czy innym partykularyzmem. Co tutaj najważniejsze, to nieprzypadkowy chyba fakt, iż oba te źródła wypierania radości ukierunkowanych uniwersalistycznie nie wysychały; i że w szczególności ów przerażający świat emocji kibiców, ksenofobów i autorytarystów kościelnej proweniencji został zakonserwowany w kwitnącym stanie. W wypadku klerykalnej Polski podobieństwo autorytaryzmów świeckich i kościelnych znajduje dodatkowe wyjaśnienie w witalności prostych i łatwych tradycji.

Powtórzmy i doakcentujmy także to, że na administrowanie radością i jej kondycję w "realnym socjalizmie" warto patrzeć - poza wszystkim - również w świetle późniejszego stanu rzeczy. Nie tylko przez pryzmat takich spraw, jak osłabienie prodemokratycznych radości wspólnotowych będące przyczyną zmarnowanych szans "Solidarności". Lecz także przez pryzmat tych wszystkich radości i satysfakcji wspólnotowych, których marna kondycja zadecydowała o takim a nie innym przebiegu tak zwanej transformacji ustrojowej. Pod kątem procesów kontynuacji warto śledzić, poza tym, i to, jak społeczna bierność obywateli, konserwacja postaw autorytarnych, depresjogenne skutki narastających ekonomicznych nierówności kooperowały zgodnie z dynamicznym, rewolucyjnym kultem konsumpcji, bogactwa i cwaniackiej fascynacji nowo otwartym wolnym rynkiem. A także - jak coraz powszechniejsza skłonność do utożsamiania radości życia z luksusową konsumpcją lub z szybkim i wielkim zyskiem podmywała etyczno-emocjonalne podstawy systemu.

Pytając o drogi dojścia do dzisiejszego królestwa depresji, frustracji i głuchej nienawiści, wykraczamy poza wspomnienia i historię społeczną ku kardynalnym pytaniom o warunki radości rzeczywiste: nie tylko domniemywane na podstawie potocznej obserwacji, ale i - rzecz całkiem realna - potwierdzane relewantnymi statystycznie badaniami. Będące od lat w toku wielodyscyplinarne badania nad obiektywnymi wskaźnikami społecznego dobrostanu, zmierzają z natury rzeczy ku kwestiom ustrojowym i spojrzeniom porównawczym. Towarzyszą temu pewne oznaki, że rodzi się filozofia radości wykraczająca poza żenujący banał podręczników szczęścia i sukcesu.

Refleksja nad swoistościami zarządzania radością w ustroju, który oferował zabezpieczenia socjalne w zamian za niewtrącanie się do polityki i ekonomii, wkracza chcąc nie chcąc w przyszłość. Czyni to między innymi przez to, że nie potrafi nie prowokować do porównań z systemem, w którym społeczną, polityczną i kulturową bierność ma kompensować, choć nie jest do tego zdolna, oferta bogactwa z hedonistycznym kultem konsumpcji jako substytutu radości. Pilne kardynalne pytania o warunki społecznego dobrostanu w nadchodzących czasach splatają się ściśle z pytaniami sensu stricto filozoficznymi. Zwłaszcza o niejednakową moralną jakość samych radości - o wspólnotowe i jednostkowe konsekwencje uwewnętrznienia źródeł radości tych a nie innych. W szczególności z pytaniami o nowe niebezpieczne kompensacje biedy i nędzy w uwewnętrznieniach takich groźnych bytów, jak naród, rasa i własna kultura, ale takich także, jak dobro, prawda i piękno absolutnie pojęte.

Wiedza o społecznym dobrostanie i filozoficzna teoria radości zrastają się ze sobą w sposób naturalny. Opis i wartościowanie tworzą integralną jedność i warunkują się wzajemnie, a takie teorie, jak kratyzm Władysława Witwickiego czy jej nieco późniejszy odpowiednik w twórczości Alfreda Adlera, stanowią filozoficzno-naukowy punkt wyjścia coraz bardziej oczywisty. Ale i bez tych teorii niełatwo przeczyć, iż na przyrodzone każdej istocie społecznej poczucie własnej małości i na jej strach przed zgniatającym naporem świata istnieją sprawdzone remedia. Remedia lepsze i gorsze, w szczególności - jak u Arystotelesa - społeczna aktywność oraz umysłowe panowanie nad światem przez uprawianie nauki. Ale też życie w społeczeństwie raczej egalitarnym niż hierarchicznym - i stąd właśnie odwieczna potrzeba mozolnego łączenia filozoficznych uogólnień z opisywaniem ustrojów politycznych.

Konkluzja o radościach lepszych i gorszych


W tym etycznym kierunku - egalitaryzmu i demokracji - zdawał się zmierzać świat trwale od dość dawna, mimo wielkich zbrodniczych interludiów. Ideologiczny przełom roku 1989 wzgardził tą tradycją, budując swoją własną na jej antypodach, nie czyni jednak cudów. Nie sprawił i sprawić nie potrafi, by wybrana na europejski hymn Schillerowska oda do radości z jej niełatwym przesłaniem równej wartości wszystkich bytów stała się kiedyś po prostu nieaktualna. Braterska, wolnościowa i wyzwoleńcza radość "Ody do młodości", od której genialnego wyrazu miłości do świata cały powyższy wywód należałoby zacząć, również nie zestarzeje się nigdy. Dwa modele radości najszerszej - twórczej, żywiołowej, niesplamionej resentymentem. Zasadniczo konkurencyjne w stosunku do wszystkich mniej altruistycznych, węższych, kruchszych.

Kiedy wielka pieśniarka śpiewa swój radosny hymn "Kocham świat", daje wyraz radości najszlachetniejszej, najszerszej właśnie. Nie jakiejś tam półponurej podejrzanej radości ze zwycięstwa swoich nad obcymi, lecz tej zwykłej, podstawowej, najbardziej kreatywnej radości, która każe brać świat w ramiona, nie wyłączając nikogo. Żadna inna radość nie zabrzmi tak pełnym głosem i nie będzie zdolna walczyć tak łatwo z upływem czasu.

13 stycznia 2011, Jedlnia Letnisko
Jerzy Drewnowski


Tekst ukazał się w "Forum Klubowym", w numerach 1,2/2011.

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


22 listopada:

1819 - W Nuneaton urodziła się George Eliot, właśc. Mary Ann Evans, angielska pisarka należąca do czołowych twórczyń epoki wiktoriańskiej.

1869 - W Paryżu urodził się André Gide, pisarz francuski. Autor m.in. "Lochów Watykanu". Laureat Nagrody Nobla w 1947 r.

1908 - W Łodzi urodził się Szymon Charnam pseud. Szajek, czołowy działacz Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej. Zastrzelony podczas przemówienia do robotników fabryki Bidermana.

1942 - W Radomiu grupa wypadowa GL dokonała akcji odwetowej na niemieckie kino Apollo.

1944 - Grupa bojowa Armii Ludowej okręgu Bielsko wykoleiła pociąg towarowy na stacji w Gliwicach.

1967 - Rada Bezpieczeństwa ONZ przyjęła rezolucję wzywającą Izrael do wycofania się z okupowanych ziem palestyńskich.

2006 - W Warszawie zmarł Lucjan Motyka, działacz OMTUR i PPS.


?
Lewica.pl na Facebooku