Bartłomiej Kozek: Niepokalane poczęcie reaktora w Fukushimie

[2011-03-18 09:40:46]

Od kilku dni wszystko jest pod kontrolą. Wprawdzie mamy za sobą już trzecią eksplozję na obszarze elektrowni w Fukushimie (o jednej z nich japoński premier miał się dowiedzieć z telewizji, bowiem firma zarządzająca elektrownią zwlekała z podaniem mu tej informacji), mówi się o uszkodzeniu wewnętrznej komory ciśnienia reaktora, poziom zagrożenia podniesiono w siedmiostopniowej skali z 4 na 6 (Czarnobyl na tej skali zajmował najwyższy, siódmy poziom, wypadek w amerykańskiej Three Mile Island miał "piątkę"), w Polsce jednak zdaje się dominować zgoła inne nastawienie. Jeszcze kilka dni temu czołowi propagatorzy rozwoju energetyki atomowej zapewniali, że żadnego istotnego zagrożenia nie ma i możemy spać spokojnie. Fakt, że w momencie, gdy mówili te słowa, Japonia zwracała się o pomoc do międzynarodowej społeczności, jakoś umknął ich uwadze. A nie trzeba być orłem dyplomacji, by stwierdzić, że taka prośba musiała oznaczać, że coś jest w Fukushimie nie tak.

Skoro coś poszło nie tak, wypadałoby nieco zwolnić, zastanowić się i podjąć dyskusję nad tym, czy energia z XX wieku jest odpowiednia na potrzeby wieku XXI. Tymczasem u nas atakuje się tych, którzy zwracają uwagę na problemy, zagrożenia i wady systemu opartego na scentralizowanej sieci wytwarzania i przesyłu energii, także z udziałem energetyki jądrowej. Kiedy zatem Radosław Gawlik, były wiceminister środowiska, cieszy się, że w naszym kraju "nie mamy tego szajsu", jak określa technologię nuklearną, można się spodziewać nieprzechylnych komentarzy tych, dla których budowa tego typu instalacji stała się niemal racją stanu. Można próbować z takimi głosami dyskutować - nie do końca wiadomo tylko, czy ma to sens. Zwolenników inwestowania w technologię atomową nie przekona ani ryzyko z nią związane, ani jej przestarzałość, ani koszty. Kiedy jakaś inwestycja infrastrukturalna staje się bożkiem modernizacji, pojawia się spore grono jego wyznawców, którzy bronią go niczym niepodległości. Tak było z Rospudą, gdzie wiele czasu zajęło udowodnienie, że można wybudować drogę, nie dewastując zarazem bogactwa przyrodniczego rejonu - tak jest i dziś, kiedy podobno trzeba budować "atomówki".

No właśnie - czy naprawdę trzeba? Można pisać sążniste raporty, a koniec końców i tak znajdzie się milion powodów, dla których wielu odrzuca stosowane z sukcesem na świecie alternatywy. Można opowiadać o efektywności energetycznej, szczególnie ważnej w kraju, w którym wyprodukowanie 1% PKB wymaga 2,5 razy większego zużycia energii niż wynosi europejska średnia, o odnawialnych źródłach energii, które według badań Instytutu na Rzecz Ekorozwoju mogłyby już dziś - i to przy zachowaniu opłacalności ekonomicznej i poszanowaniu ograniczeń związanych z ochroną przyrody - zaspokoić ponad 40% zapotrzebowania energetycznego naszego kraju (Greenpeace Polska wylicza, że nawet więcej), o szansach na nowe miejsca pracy, jak w Niemczech, gdzie "zielonych kołnierzyków" zaczyna być więcej niż pracowników przemysłu motoryzacyjnego (wyprodukowanie 1 terawatogodziny z energii jądrowej tworzy jedynie 75 nowych miejsc pracy, podczas gdy z wiatrowej - jak donosi raport przygotowany dla Jean Lambert, zielonej eurodeputowanej - od 918 do 2,4 tysiąca), o tym, że budowa kolejnego bloku fińskiej elektrowni Oikiluoto nie dość, że przeciągnęła się w czasie, to jeszcze pochłonęła ponad półtora razy więcej środków, niż zarezerwowano na ten cel... Ale w sumie po co?

Takie właśnie pytanie pojawia się po lekturze polemik drugiej strony. Polemik kuriozalnych, gdyż ich autorzy dyskutują z nieistniejącą rzeczywistością, własnymi uprzedzeniami i wizjami przyszłości, których nikt nie rysuje. Trudno polemizować z argumentem, że ekolodzy chcą ludzi cofnąć do jaskini - nie widziałem jeszcze jaskini wyposażonych w kolektory słoneczne, wiatraki i urządzenia do mikrogeneracji energii z biomasy, na przykład wierzby energetycznej. Trudno polemizować z wiarą, że skoro rząd wyliczył, że potrzebna jest nam elektrownia jądrowa, to tak widocznie być musi (dlaczego jednak kiedy zmieniamy temat z atomu na OFE, wiara w rządowe wyliczenia znika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki?). Trudno polemizować z przekonaniem, że skoro w naszym sąsiedztwie elektrownie tego typu już są, to nie ma sensu się ociągać, bo tak czy siak, jeśli coś się stanie, to nas skazi - tak jakby idealnym wyjściem w grze w rosyjską ruletkę było dołożenie do magazynku kolejnej kuli. Trudno w końcu polemizować z przekonaniem o "ekologiczności" jądrowych projektów - pierwsza "jądrówka" w Polsce nie powstanie przed rokiem 2020, a to właśnie do tego czasu powinniśmy wypełnić unijne normy zwiększenia efektywności energetycznej o 20% i udziału energetyki odnawialnej do poziomu 15%. Skupienie kapitału na drogiej budowie pojedynczej elektrowni z pewnością temu służyć nie będzie.

Modernizacyjne zaniedbania rodzą czasem kompleksy, z których trudno się wyleczyć. Elektrownia jądrowa spełnia marzenie o nowoczesności, choć dawno już przestała być nowoczesna. Jest jak mityczne "niskie koszty pracy", które mają przyciągać zagranicznych inwestorów. Jak jednak słusznie zauważył Edwin Bendyk, taka metoda radzenia sobie w globalnej wiosce zaczyna tracić rację bytu. Chiny przyjmują programy podwyższania płac i inwestowania w energetykę odnawialną, bo już nawet one widzą, że powoli kończą się możliwości trucia środowiska i nieograniczonego wyzysku. My tymczasem jesteśmy gotowi wydać każde pieniądze na najgorsze możliwe rozwiązanie, zapominając, że są tańsze i bardziej pewne. Termorenowacja budynków obniża koszty ich eksploatacji, przez co gospodarstwa domowe mniej płacą za energię. Dotowanie i promowanie inwestycji w kolektory słoneczne (najlepiej hybrydowe, łączące energię elektryczną i cieplną) zwiększa niezależność od zewnętrznych źródeł energii. Modernizacja rozsypujących się sieci przesyłowych zwiększa efektywność ich wykorzystania, a tym samym amortyzuje ewentualną (dziś zachodzącą nawet bez inwestycji w odnawialne źródła energii) zwyżkę jej cen. Stworzenie Europejskiej Agencji Energetyki Odnawialnej (ERENE), co od lat postulują europejscy Zieloni, pozwoliłoby na stworzenie europejskiego rynku energii i uniezależnienie się od zewnętrznych (wliczając w to także importowany uran) źródeł energii.

Jest tylko jedno "ale" - wszystkie te pomysły i inwestycje nie są spektakularne i wymagają codziennej, organicznej wręcz pracy. A to właśnie spektakularność ceni się nad Wisłą najbardziej. Choćby dzieci w szkołach nie miały pielęgniarki i lekarza, półtora miliarda złotych na Stadion Narodowy wydać trzeba, inaczej czulibyśmy wokół siebie wszechogarniającą pustkę. Choćby trzeba było powtórzyć błędy Zachodu i przyłożyć rękę do dewastacji przyrody, by radować się kolejnym kilometrem autostrady - podejmujemy to wyzwanie, mimo że nie trzyma się ono kupy nawet w ciasnej neoliberalnej perspektywie "przewag komparatywnych". Panel słoneczny czy wiatrak jest dla mięczaków - zdegenerowanych, uginających się pod naporem imigrantów społeczeństw upadającego Zachodu. Polska potrzebuje pańskiego gestu i twardej, męskiej inwestycji. A cóż może być bardziej męskiego niż elektrownia z nutką niebezpieczeństwa i limitowaną liczbą miejsc pracy dla wąskiej kasty naukowców-czarnoksiężników?

Doszedłem do tego wniosku, kiedy przeczytałem jeden z internetowych komentarzy. To już nie pozytywistyczna wiara w naukę - to najczystszy zabobon. Protestancka możliwość indywidualnej interpretacji sprawia, że zachodnie media potrafią spojrzeć na problem energii atomowej z wielu stron, nie siać paniki, ale też nie bagatelizować zagrożeń - nad Wisłą tymczasem niepodzielnie króluje kult obrazu. Czytam komentarz, którego autor zachwyca się elektrownią w Fukushimie: oto przyszło trzęsienie ziemi, a ona wytrzymała. Przyszło tsunami i zmyło wybrzeże, a ona wytrzymała. Niechże zatem nikt nie mówi, że ta technologia jest niebezpieczna, skoro elektrownia jak stała, tak stoi - puentuje autor. Pierwszy wybuch, drugi wybuch, trzeci wybuch - chmura, powolny, ale jednak zauważalny wzrost promieniowania - nic to, wszak zaraz ktoś powie, że ta para to nic takiego, zawsze mogło być gorzej, promieniowania tam tyle, co kot napłakał. Bardzo się cieszę, że japońskie władze myślą jednak inaczej.

Jakże bym chciał, gdyby ktoś wreszcie obalił tego radioaktywnego złotego cielca...

Bartłomiej Kozek


Tekst ukazał się na stronie "Krytyki Politycznej" (www.krytykapolityczna.pl).

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


23 listopada:

1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".

1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.

1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.

1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.

1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.

1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.

1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.

1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.

2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.


?
Lewica.pl na Facebooku