Podobnie falę krytyki wywołały w świecie ataki papieża na teologię wyzwolenia, dążenie do jej administracyjnego zniszczenia poprzez nominacje takich biskupów, którzy przenosili duchownych opiekujących się wspólnotami podstawowymi. Przy zupełnym niezrozumieniu, że zasadniczą ideą tej teologii nie jest głoszenie marksizmu (co było jedynie lokalnym wymiarem retorycznym niektórych tekstów tej teologii), ale życie w owych podstawowych wspólnotach razem z najbiedniejszymi z najbiedniejszych tego świata. Przy niezrozumieniu, że hierarchiczny Kościół katolicki w Ameryce Południowej związany jest strukturalnie, administracyjnie i towarzysko z bogatymi katolikami, którzy eksploatowali tych najbiedniejszych z biednych Indian, na różne sposoby nadużywając ich upośledzonej pozycji społecznej i edukacyjnej (pozbawianie ziemi, wykorzystywanie seksualne pomocy domowych itp.).
Z innej niż zaściankowa polska perspektywa nie jest i nie będzie Jan Paweł II ani wielki, ani święty. Bo nie widział ani nie słyszał tego, co widzieć i słyszeć powinien. Niedoinformowanie papieża wynikało z piramidalnej, dworskiej struktury organizacji kościelnej, której papież zmieniać nie zamierzał, tkwiąc w jakimś magicznym wyobrażeniu nadania jej przez Boga, co sprzeczne jest z elementarną wiedzą na temat historii struktur kościelnych. Nie był Jan Paweł II reformatorem Kościoła w okresie kluczowym dla katolicyzmu w XX w., kiedy tę reformę należało pilnie przeprowadzić. I nie byłaby to rewolucja, ale owa accomodata renovatio, którą głosił Jan XXIII. Byłaby to reforma w duchu soborowym, zgodna z najlepszą tradycją kościelną, opracowana i rozpisana w szczegółach przez mistrzów XX-wiecznej teologii, autorów, którzy stworzyli teologię Soboru Watykańskiego II. Chodziło w tym wszystkim także o wyrwanie Kościoła z rąk kurialnych stronnictw ubijających swoje interesy (vide skandal z upadkiem banku Ambrosiano, handel godnościami kościelnymi itp.), chodziło o decentralizację, faktyczne upodmiotowienie świeckich, wprowadzenie standardów zarządzania, przejrzystości i odpowiedzialności charakterystycznych dla XX-wiecznych instytucji, a nie dla towarzystwa, które w rozmaitych układach i układzikach załatwiało sobie nominacje, funkcje i stanowiska.
Jan Paweł II zostawił Kościół katolicki w opłakanym stanie. Polski Episkopat jest tego dowodem. Poza kilkoma postaciami nie ma w nim właściwie człowieka, który potrafiłby powiedzieć coś podnoszącego na duchu, łagodzącego spory, zachęcającego do twórczego życia. Znacząca reprezentacja tych osobistości mówi dzielącym społeczeństwo językiem oskarżenia, napaści, osądzania innych. Wydają się niezdolni do dialogu, akceptacji odmienności postaw i hierarchii wartości, patrzący z góry, jakby ze szczególnego, uprzywilejowanego siedliska. Całość sprawia wrażenie jakiejś nieznośnej pychy, nadęcia i pogardy. To ich mianował nasz papież. To nasz papież pozostawił na urzędzie nuncjusza przez 20 lat jednego człowieka, choć zwyczajowo nie powinno to być więcej niż kilka lat, by nie powstał mechanizm układów, klientelizmu, nadwładzy jednostki.
Wszystko to jednak nie jest naszą polską perspektywą. Szerszy horyzont nie jest naszym horyzontem. A kto o tym mówi, uznany zostanie za nienawistnika, wroga Kościoła i... polskości. Jeśli papież jest mitem, którego istotną funkcją jest spajanie narodu, bycie obrazem, w którym możemy się ujrzeć lepszymi, to próba pokazania tego obrazu w ciemniejszych barwach musi irytować. Lub najzwyczajniej jest niezrozumiała. Często spotykałem się z taką reakcją: "Czego ty chcesz od tego papieża?". Po prostu.
Mity tworzą pamięć, ta zaś daje poczucie godności. Walka o godność, udzielanie jej lub jej pozbawianie - to dziś istotne pole walki. Pisze o tym niemało Cezary Michalski. Największym problemem nie jest jednak to, że mamy narodowe mity, lecz raczej charakter tych mitów, ich jednorodność oraz skromna liczba. Papież funkcjonuje niczym ostatnia deska ratunku. Najgorszy zaś jest brak mitów pozytywnych. Nie zbudowaliśmy przecież cywilizacji europejskiej, nie stworzyliśmy europejskiego kapitalizmu, technologii, nowoczesnego rolnictwa, literatury, teatru, muzyki i czego tam jeszcze, co mogą sobie wymyślić Francuzi, Anglicy, Niemcy, Włosi, Holendrzy. Wszystkośmy wzięli od innych, jesteśmy kulturą peryferyjną, odtwórczą, narażoną na związane z tym rozliczne problemy.
Czas więc już powoli, także z okazji beatyfikacji papieża, umieścić stare mity na półce gdzieś głębiej, by wyjrzeć ku nowym, rozejrzeć się za bardziej przyziemnymi, dającymi szansę na sens i radość z życia tu i teraz. Aby z tego tu i teraz móc później spojrzeć ku gwiazdom.
Tadeusz Bartoś
Autor jest filozofem, profesorem Akademii Humanistycznej im. Aleksandra Gieysztora w Pułtusku. Opublikował m.in. "Ścieżki wolności", "Wolność, równość, katolicyzm", "Jan Paweł II. Analiza krytyczna", "W poszukiwaniu mistrzów życia". Ostatnio w wydawnictwie W.A.B. ukazała się jego nowa książka "Koniec prawdy absolutnej". Prowadzi blog "Z punktu widzenia" na www.tadeuszbartos.blog.onet.pl.
Tekst ukazał się w tygodniku "Przegląd".