Łowcy, zbieracze, praktycy niemocy

[2011-07-09 01:06:08]

Dyskusja wokół książki Tomasza Rakowskiego


Katarzyna Szumlewicz: Książka Tomasza Rakowskiego "Łowcy, zbieracze, praktycy niemocy" opiera się na badaniach, jakie autor i jego zespół prowadzili w latach 2001–2006 wśród grup najbardziej pokrzywdzonych po roku 1989. Badania te objęły m.in. wsie popegeerowskie, w których odgórnie organizowaną pracę zastąpiło "zbieractwo" złomu, owoców leśnych i ziół, a także rejon Wałbrzycha, gdzie po zamknięciu kopalń ludziom pozostała praca w biedaszybach. Dzięki zastosowaniu specyficznych metod jakościowych i wsparciu filozofii praktycznej Maurice’a Marleau-Ponty’ego autor dotarł do pokładów doświadczenia, które inaczej pozostałoby niewyrażone. Skupił się na tym, jak degradacja - zarówno materialna, jak i symboliczna - odbija się na postrzeganiu własnego ciała i przestrzeni, w której ono aktywnie bytuje: byli górnicy, wcześniej doceniani i wysoko wynagradzani za niebezpieczną i niekorzystną dla zdrowia pracę, czują, że ich ciała rozpadają się jak niszczejące kopalnie, o swoich zębach mówią jak o byłych zakładach pracy - ruina. W biedaszybach nowe sposoby postrzegania materii tworzą nową formę wydobywania węgla, skupowanego potem dużo poniżej jego wartości. Ludzie z byłych pegeerów, całymi rodzinami zbierający zioła czy runo leśne, nagle odkrywają, że w ich przestrzeni pełno jest obiektów, na których można zarobić sumę umożliwiającą przetrwanie w szczelinach społeczeństwa, z którego zostali wykluczeni. Patrzą na rzeczywistość z perspektywy apokaliptycznej: kiedyś wszystko "szło", dzisiaj "stoi", zielsko "zarasta" to, co niegdyś było światem pracy, rozwoju, życia. Wszyscy tęsknią za czasami, gdy praca była dana niejako z góry, i czują obawę przed rynkiem jako żywiołem niszczącym.

Rakowski dociera do realnych doświadczeń, jego podejście jest mocno empatyczne. Czego jednak brakuje w jego interpretacji procesów, które doprowadziły do obecnego stanu. Wiąże się to z wyborem metody badań. Otóż "mentalność apokaliptyczna" jego rozmówców oraz ich nowe podejście do materii zostały opisane z przywołaniem materiałów antropologicznych dotyczących plemion pierwotnych i mitycznych sposobów postrzegania świata przez tradycyjne chłopstwo. Przez takie zestawienie autor zneutralizował to, co stanowiło największą oskarżycielską siłę jego narracji, a "odwieczna" perspektywa przesłoniła regres warunków życia po transformacji. Rakowski oskarża rozmówców o to, że "funkcjonowali i budowali swój świat w fantasmagorycznej strukturze socjalizmu", tak jakby dzisiejsza była w jakiś sposób bliższa odwiecznej materii życia i jednocześnie osadzona w "rozsądniejszym" kontekście społeczno-ekonomicznym. Innymi słowy Rakowski daje nam fantastyczną broń krytyczną, ale jednocześnie precyzyjną instrukcję, jak ją rozbroić.

Michał Kozłowski: "Łowcy, zbieracze, praktycy niemocy" to książka, która może budzić odruchowy sprzeciw. Etnografia ma bowiem tendencje do "egzotyzacji" własnego przedmiotu, pokazywania, że jest on zarazem fascynujący i niesamowity. Wiemy, że taka procedura historycznie wiąże się ze specyficzną, orientalistyczną postacią odpodmiotowienia badanych grup. Ostatecznie u zarania etnografia służyła opisywaniu "dzikich zewnętrznych" - Kwakiutlów, Trobriandczyków i innych "ludów pierwotnych" - oraz dzikich wewnętrznych - zwyczajów i obyczajów europejskiego "przednowoczesnego" ludu. Współczesna etnografia jest świadoma swej imperialistycznej skazy i z większym lub mniejszym powodzeniem stara się unikać podobnych pułapek. W książce Rakowskiego można dostrzec pewne wątki takiej egzotyzacji: oto odkrywamy żyjących blisko nas łowców i zbieraczy, którzy w biedaszybach i na łąkach odtworzyli świat po przejściu ekonomicznego tsunami, jakie na początku lat 90. pozbawiło ich środków do życia. Tę wadę książki można jednak usprawiedliwić jej wielkimi zasługami. Tym, którzy obruszają się, że brak w niej analizy szerszego kontekstu społeczno-ekonomicznego, można po prostu odpowiedzieć - ta książka jest o czymś innym. Mimo to opowiada historię polskiej transformacji w taki sposób, że podważa i kompromituje jeden z jej fundamentalnych ideologicznych mitów. Chodzi o mit homo sovieticus - pasywnych roszczeniowych mas, które nie potrafią sprawować kontroli nad własnym życiem ani rozpoznać rzeczywistości wokół. Pozornie jest to mit współczujący - lud, a w szczególności klasa robotnicza, był wszak nieświadomą ofiarą totalitarnego reżimu - w istocie jednak ma charakter przemocowy. Usprawiedliwia krzywdę, wykluczenie i nędzę oraz nawołuje rząd i elity do surowego wykorzeniania "sowieckiej" natury ludu.

Przywołana w tytule pracy "praktyka niemocy" jest pojęciem paradoksalnym: czy niemoc w ogóle można praktykować? Autorowi najwyraźniej chodziło o efekt zaskoczenia. Strategia przetrwania została bohaterom bez wątpienia narzucona, ale jej realizacja wymagała czegoś więcej niż biernego oporu - mobilizacji, współpracy i wzajemnej pomocy, a także niesłychanej wręcz kreatywności. Wszystko to razem w niczym nie przypomina etosu drobnomieszczańskiej przedsiębiorczości, jedynej prawomocnej postaci zaradności epoki transformacji. Z tego powodu prowokuje do postawienia obrazoburczego dla wielu pytania: kto właściwie w naszym społeczeństwie jest kreatywny - młode dynamiczne kadry w świecie korporacji i reklamy? Czy raczej wykluczeni i zdegradowani ekonomicznie górnicy z Wałbrzycha i rolniczki z popegeerowskich osiedli? Nie chodzi przy tym bynajmniej o apoteozę kreatywności "prostego" ludu, tylko o to, jaka kreatywność jest uważana za wartościową zarówno w porządku symbolicznym, jak i ekonomicznym.

Teresa Święćkowska: Ja także dostrzegam zalety książki, o których wspomnieli przedmówcy. Dobrze, że ktoś w sposób systematyczny zakwestionował przemocowy dyskurs o roszczeniowych i leniwych homo sovieticus. Dobrze również, że odkrył krajobrazy biedy czy - jak to określił Michał - świat po przejściu ekonomicznego tsunami.

Z drugiej strony moje uznanie ma trochę cierpki smak. Okazuje się, że aby udowodnić, że ludzie z byłych pegeerów i biedaszybów nie są wielbłądami, trzeba poświęcić dużo czasu i wysiłku poznawczego. Wrażliwy etnolog schodzi do ludu, ogląda, słucha i mówi głośno - z pozycji uprawnionej, popartej naukową metodologią - do dysponentów dominującego dyskursu: oni nie są bierni, są bardzo zaradni, a nawet na swój sposób kreatywni.

To ważny krok, ale czy wystarczający? Czy to wszystko, co badacze społeczni mogą zrobić? Co właściwie mówi Rakowski? W moim odczuciu, trochę wyjaskrawiając, mniej więcej tyle: popeerelowscy biedacy to nie wielbłądy, tylko raczej juczne osły, które wytrwale dźwigają na swym grzbiecie ciężary transformacji; dźwigają je w milczeniu, bo nie rozumieją, co się stało, nie wiedzą, kto odpowiada za pogorszenie ich sytuacji, brakuje im języka, by wypowiedzieć swoje nieszczęście, dlatego tylko porykują: o jak ciężko, o jak źle; nie bądźcie okrutni. Trzeba zrozumieć ich nostalgię za PRL-em, bo w porównaniu z tym, co mają teraz, był to czas obfitości. Dla mnie taki obraz jest mało satysfakcjonujący.

Z drugiej strony w książce Rakowskiego bardzo ważne są obserwacje dotyczące bezradności poznawczej, odmowy komunikacji, niemożliwości zrozumienia zmiany i krzywdy. Te wątki zostały jednak zaledwie zasygnalizowane i potraktowane powierzchownie. Czytając książkę, miałam czasem wrażenie, że głównym praktykiem niemocy jest sam autor miotający się między wieloma niepotrzebnymi narzędziami interpretacji, które poznawczo nic nie wnoszą.

Nie chodzi mi o to, by robić Rakowskiemu wyrzuty, lecz by wskazać nowe obszary zmagań i problemy, które książka ujawnia. Podejrzewam, że niemoc jest po części projekcją pozycji badacza i może należało by przyjrzeć się narzekaniom bliżej. Zresztą niektóre fragmenty wywiadów i rozmów wyraźnie przeczą temu założeniu, autor jednak tych wątków nie eksponuje ani nie rozwija. Rozwinięcie ich wymagałoby wejścia na trudny teren interpretacji politycznej, może nawet opowiedzenia się po którejś stronie, tyle że główny nurt badań etnograficznych w Polsce chyba tego zabrania.

Anna Zawadzka: Gdy etnografia opisuje sfery życia ludzi, które nie pasują do dominującego obrazu rzeczywistości, pada pod jej adresem zarzut, że jest niereprezentatywna. To ulubiony argument konserwatywnego skrzydła nauki. Jeśli jakieś badania wskazują, że kapitalizm nie zawsze przyczynia się do cywilizacyjnego postępu, szczęścia ludzkości lub - w wypadku badań nad antysemityzmem - zaniku stereotypów, tym gorzej dla badań. Skrzydło postępowe z kolei, pomne historii dyscypliny, oskarża etnografię o egzotyzację. Często słusznie. W przypadku Rakowskiego jednak zarzut ten odczytuję jako wyraz niezgody na rzeczywistość uchwyconą w jego książce. Etnografowi niekiedy przypada niewdzięczna rola posłańca - zbiera bęcki za świat, który opisał, jakby był jego kreatorem i piewcą.

Zżymajmy się na rzeczywistość, którą opisał Rakowski: biedę, rozwarstwienie, polityczną nieistotność tych, którzy nie są atrakcyjni dla rynku, ich kulturową, społeczną i ekonomiczną marginalizację, brak reprezentacji, lekceważenie potrzeb itd. Ale nie zżymajmy się na tych, którzy ów świat opisują. Rakowski świetnie wykonał swoją robotę, postarał się, by jej efekty zyskały prawomocność: wykorzystał warsztat naukowy, zadbał o metodologię, posłużył się teoretycznym oprzyrządowaniem, którego dostarczyła mu antropologia. Dlatego jego badania trudno zbagatelizować i dlatego można się na nie powoływać w analizach politycznych. Dzięki nim studentki i studenci nauk społecznych mogą spojrzeć na przemiany ustrojowe w perspektywie innej niż ta, która dramat ludzi opisanych przez Rakowskiego określa jako "koszty transformacji". Wartość edukacyjna książki jest nie do przecenienia.

Rakowski rejestruje, w jaki sposób mieszkańcy Radomszczyzny, Kielecczyzny, Wałbrzycha i Bełchatowa starają się odnaleźć w zmienionym świecie, dostosować pod względem ekonomicznym, społecznym i ontologicznym. Po sprywatyzowaniu i zamknięciu zakładów pracownice i pracownicy wynaleźli nowe formy zarobkowania, które muszą zagwarantować im przetrwanie. W tym celu wykorzystują wiedzę i kompetencje, a także wszystko, co znajdą wokół. Otoczenie, niegdyś niezauważane, dziś staje się cennym źródłem materiałów do przerobienia, użycia, sprzedania. Książka Rakowskiego opisuje nie tylko strategie przetrwania ludzi po transformacji, ale i sam "nowy świat", który je wymusza. Badania Rakowskiego, a także jego studentów i studentek - pięcioletnie, wymagające aktywnego uczestnictwa w życiu badanych - obejmują zmiany krajobrazu, form pracy na roli, obyczajów, kultury materialnej i estetyki. W tym sensie jest to także obszerna i wielowymiarowa monografia etnograficzna tych rejonów Polski, po których transformacja przejechała z subtelnością walca. Podobnie jak Michał uważam, że badania Rakowskiego każą na nowo przemyśleć pojęcie kreatywności. Znajdujemy jej w opisanych praktykach aż nadto. To kreatywność ludzi, rzeczy i sensów. Nieprzewidywalność rzeczywistości, wolny rynek, który na polskiej wsi odgrywa rolę niegdyś zarezerwowaną dla natury - katastroficznej siły, która w każdej chwili może zepchnąć mozolnie odbudowywany ład w przepaść - wszystko to wymaga wypracowania znaczeń. Domagają się ich nowe zjawiska i losy. Odbudowanie poczucia bezpieczeństwa w świecie wymaga nadania sensu nowym czasom. To także rodzi kreatywność. Wykorzystanie jej w opisie praktyk "człowieka zdegradowanego" pozwala pokazać, że choć kreatywność stanowi powszechny postulat, nie każdy jej rodzaj jest dostrzegany, opłacalny i opłacany.

Piotr Rymarczyk: Na początku swej książki Rakowski deklaruje chęć udzielenia głosu ofiarom transformacji ustrojowej, a więc tym, których z reguły się nie słucha. W rzeczywistości jednak do tego stopnia reinterpretuje i egzotyzuje ich wypowiedzi, że raczej mówi za nich. Tłumacząc opisywany świat, posługuje się tradycyjnymi kategoriami etnologicznymi i psychoanalitycznymi - w tym drugim wypadku z upodobaniem odwołuje się do kategorii regresji. Portretowane środowiska przedstawia zatem jako dzikich albo dzieci. Wyobrażenie zapijaczonego homo sovieticusa zostało zastąpione przez wizję "świętokrzyskiego Aborygena", pogrążonego w fascynującej mitotwórczej aktywności. Interpretację rzeczywistości przez badanych autor nierzadko traktuje jako wyraz owego mitotwórstwa. Tak właśnie postrzega opinię, że po zmianie ustroju rozwój prywatnej przedsiębiorczości dokonywał się poprzez przejmowanie dóbr ze społecznego otoczenia. Rakowski interpretuje to twierdzenie jako przejaw ponoć tradycyjnego dla społeczności wiejskich wyobrażenia o stałej i niezmiennej ilości występujących w świecie dóbr (image of limited goods). Tym sposobem pogląd dość trafnie wskazujący na źródła rodzących się w latach 90. fortun zostaje sprowadzony do poziomu archaicznego fantazmatu nieoswojonego rozumu.

Rakowski stwierdza, że bohaterowie jego książki potrafią sobie poradzić w kapitalistycznej rzeczywistości, bo po wyjeździe z Polski bez trudu znaleźli pracę. Tymczasem lektura książki skłania do odmiennych wniosków. Czytelnik może bowiem całkiem zasadnie zapytać: jak w racjonalnym, podporządkowanym zasadzie efektywności świecie mogą sobie radzić ludzie, którzy wraz z nadejściem wolnego rynku zamiast ruszyć głową i wziąć się do roboty, oddali się rojeniom o nadchodzącej apokalipsie i rządach demonów? Tym sposobem "Łowcy, zbieracze..." sprzyjają reprodukowaniu, choć w dość nietypowej wersji, poglądu, że ofiary transformacji są same sobie winne.

Piotr Szumlewicz: Książka Rakowskiego jest klasycznym przykładem ideologii, to znaczy naturalizuje i obiektywizuje pewne aspekty życia społecznego, które są wytworami określonych działań społecznych. Transformacja ustrojowa doprowadziła do radykalnej pauperyzacji znacznej części społeczeństwa. Część dyskursu transformacji stanowił przekaz medialny, zgodnie z którym zmiany ustrojowe były dziełem przeznaczenia. Rakowski tymczasem abstrahuje od kontekstu społecznego i poprzestaje na wglądzie w świadomość biednych. Jednocześnie do opisu zjawisk społecznych stosuje kategorie przyrodnicze. Zmiana ustrojowa jest tu złowrogim żywiołem, z którym trzeba się pogodzić albo radzić sobie jak z wyrokiem losu.

Zdaniem Michała trudno autorowi zarzucać brak strukturalnych analiz ubóstwa, bo książka jest o czymś innym. Uważam, że to zły argument. Nieznajomość mechanizmów transformacji nie pozwala uchwycić źródeł ubóstwa i zrozumieć jego rozwoju, dynamiki i zakresu. Aby wskazać, skąd ubóstwo się wzięło i na czym polega, trzeba byłoby sięgnąć do konkretnych wydarzeń i decyzji dotyczących rynku pracy czy struktury własności. Autor tego nie czyni. Przygląda się jedynie receptom, jakie wykluczeni wymyślają, aby poradzić sobie z biedą. Fenomenologiczne ujęcie zjawisk społecznych pozwala mu abstrahować od kontekstu społecznego, ram ekonomicznych czy stosunków władzy. Moim zdaniem ten brak szerszej perspektywy uniemożliwia zrozumienie biedy i biednych. Wykluczeni stają się dziwnym, dosyć egzotycznym, zrytualizowanym plemieniem, któremu autor może się co najwyżej z zainteresowaniem przyjrzeć.

Pominąwszy ograniczenia wynikające z przyjętej metody, uważam, że fenomenologiczne analizy autora są po prostu błędne. Od pierwszej strony uderza całkowite odpolitycznienie wykluczonych - Rakowski całkiem ignoruje protesty społeczne, do których przecież dochodziło w latach, gdy prowadził swoje analizy. Zajmuje się on przede wszystkim tym, jak biedni radzą sobie ze swoją porażką. Uderza również nieobecność analizy aparatów ideologicznych, przede wszystkim mediów i systemu edukacyjnego. Autor bardzo często mówi o tym, co niewyrażalne, niedyskursywne, metafizyczne itd. Nie dowiadujemy się natomiast niczego o sile oddziaływania dyskursu medialnego, który istotnie wpłynął na świadomość społeczną. To właśnie za jego sprawą pojawiły się różne formy naturalizacji ubóstwa, deprecjacji biednych, pacyfikacji oporu, racjonalizacji porażki. Biedny jawi się niczym analfabeta sprzed dwustu lat, który nigdy nie miał w ręku komórki, nie wie, czym jest telewizja, nie chodził do szkoły ani nie zetknął się z nowoczesnymi wzorcami prestiżu.

Nie widzę też specjalnej różnicy między tym, jak Rakowski postrzega ubogich, a wizją homo sovieticusa księdza Tischnera. Rakowski zwraca jedynie uwagę, że biedni biorą los w swoje ręce tak, jak potrafią: zbierają jagody, sprzedają grzyby czy pracują w biedaszybach. Wszystko to zaś ma wymiar tak metafizyczny, że pozwala im dotrzeć do głębin ludzkiego jestestwa, o których pisali Merleau-Ponty i Heidegger. Nie sądzę, by takie ujęcie coś wnosiło, i to zarówno, jeśli chodzi o nas, jak i tym bardziej o biednych.

Katarzyna Szumlewicz: Wydaje mi się, że w krytyce Rakowskiego posunęliście się za daleko. Choć mogę się zgodzić, że jego książka zawiera elementy ideologiczne, nie jest to prosta retoryka neoliberalna z jej indywidualizowaniem biedy. Rakowski dociera do realnych doświadczeń, zdradza je jednak w politycznej interpretacji. Jednocześnie jego książka świadczy o rozwoju badań nad ubóstwem. Wprowadzenie metod jakościowych, nawet jeśli jest ich tu za dużo, wzbogaca aparaturę badawczą. Rakowski pokazał, jak sami biedni reagują na swoją sytuację, czym obala wiele obowiązujących stereotypów. Marleau-Ponty to dla mnie filozof, który świetnie nadaje się do analiz wpływu ubóstwa na przeżywanie świata - materialistyczny, skupiony na pracy, społeczny. Momentami Rakowski "przeciąga" go na stronę czegoś w rodzaju Heideggerowskiej metafizyki czy, przeciwnie, na stronę odkryć w rodzaju, że każda praca wymaga cielesno-ruchowego dostosowania. Niemniej jednak jako pierwszy w polskim piśmiennictwie używa tej metodologii, za co należy mu się pochwała.

Michał Kozłowski: Właściwie zgadzam się z Kasią, a przede wszystkim sądzę, że trzeba bardzo uważać z zarzutem ideologiczności, bo jest on wciąż używany z wielką dowolnością. Rakowski ma swoją perspektywę i swoistą wrażliwość badawczą, która jest odległa od mojej. Nie posunąłbym się jednak do twierdzenia, że jego aparatura pojęciowa (ta o proweniencji filozoficznej) jest całkowicie bezużyteczna. Najwyraźniej prowadzi go do całkiem płodnych opisów, choć nie znaczy to, że nie można sobie wyobrazić lepszej aparatury i trafniejszego opisu. Będę się upierał, że autor przedstawił jakościowy opis tego, co znaczy przetrwać w epoce transformacji. Nie widzę, by naturalizował on stosunki społeczne. Widzę raczej, iż stosunek do natury jest jedną z podstawowych form nie tylko przetrwania, ale i upodmiotowienia. To nie znaczy wcale, że ów stosunek nie jest społecznie konstruowany. Piotr krytykuje Rakowskiego za to, że pokazuje badanych jako odpolitycznionych oraz że nie uwzględnia nowych aspiracji i postaw związanych z ekspansją masowej rozrywki i wzorców konsumpcyjnych. Co do pierwszego, to zdaje się, że swoista apolityczność zdegradowanych ekonomicznie klas społecznych jest w Polsce faktem społecznym, którego Rakowski nie wymyślił. Rozumiem, iż jego grzech polega na tym, że tego faktu nie ukrył. Jeśli jest inaczej, należałoby to pokazać. Biedni są polityczni o tyle, że walczą o swoje interesy i przetrwanie, wchodząc w kolizję z panującym systemem. Są zaś apolityczni w tym sensie, że rzadko chodzą na wybory albo się zrzeszają, co może oznaczać, że nadziei na poprawę swego losu nie wiążą ze sferą publiczną i być może mają po temu powody. Druga sprawa to nieobecność aspiracji i wzorców zachowań czerpanych z kultury masowej. Należy przypomnieć, że Rakowski prowadził badania wśród ludzi w średnim wieku bądź starszych. Może mamy skłonność do przeceniania roli, jaką w kształtowaniu postaw i obrazu świata odgrywa kultura masowa. Może zachowujemy się tak jak dziennikarze przypisujący ostatnie rewolty arabskie magii Facebooka. To oczywiście tylko hipoteza, choć samo pytanie warto zbadać.

Piotr Szumlewicz: Kasia i Michał twierdzą, że powinniśmy zaufać autorowi, bo przeprowadził jakościowe badania nad losem biednych ludzi. Nie zarzucam Rakowskiemu braku analiz jakościowych, tylko brak myślenia krytycznego. Autor nie zastanawia się nad źródłami ubóstwa, dlatego sytuacja biednych nie stanowi dla niego efektu władzy, tylko interesujący fenomen.

Myślę, że Rakowski nie manipuluje materiałami, ale tendencyjnie dobiera tematy i kategorie opisu, co sprawia, że badane przez niego środowiska jawią się jako dzikie plemiona. Takie podejście jest co najmniej dyskusyjne. Od kiedy to bowiem dla mieszkańców Wałbrzycha stosunek do natury stanowi jedną z podstawowych form upodmiotowienia?

Nie krytykuję Rakowskiego za to, że przedstawia badanych jako odpolitycznionych. Michał ma rację, że oni naprawdę są odpolitycznieni. Apolityczność zdegradowanych ekonomicznie klas to w Polsce fakt społeczny, ale od badacza chcielibyśmy się dowiedzieć, dlaczego tak się dzieje. Konstatacja, że tak to już jest, nie prowadzi nas naprzód. Krytyczna analiza problemu pokazałaby genealogię ubóstwa i przedstawiła opis mechanizmów (re)socjalizacji biednych jako wykluczonych i pogodzonych z losem. Tymczasem dla autora odpolitycznienie nie jest efektem władzy, ale hermeneutycznie odsłanianą duchowością biednych.

Rola kultury masowej jest olbrzymia. Mam wrażenie, że Michał jej nie docenia, umacniając stereotyp biednego jako kogoś, kto nie rozumie mass mediów i żyje poza nimi. Warto pamiętać, że codzienne oglądanie telewizji często stanowi przejaw alienacji i wykluczenia. "Klan" czy "M jak miłość" gromadzą milionową widownię, wśród której można znaleźć wielu bezrobotnych i ubogich. Seriale nie tylko organizują im czas, ale też pokazują odpolityczniony świat, w którym istniejące stosunki władzy ekonomicznej czy olbrzymia rola kościoła to coś naturalnego, niepodlegającego dyskusji. Tworzą ponadto określone wzorce aspiracji i prestiżu. Nieuwzględnianie tych zjawisk wydaje mi się metodologicznie błędne. Warto też zadać sobie pytanie: jeżeli ubodzy żyją poza sferą publiczną, a kultura masowa nie ma nich wpływu, to skąd biorą się ich postawy, rytuały, zachowania? Czy mamy uznać, że taki już ich los?

Anna Zawadzka: Piotr ironizuje: "Od kiedy to (...) dla mieszkańców Wałbrzycha stosunek do natury stanowi jedną z podstawowych form upodmiotowienia?". Po pierwsze, nikt tak nie twierdzi, po drugie, stosunek badanych społeczności do natury jest przedmiotem wielu monografii etnograficznych. Jego interpretowanie to dziś pokaźna dziedzina badań antropologicznych, bo pozwala wnioskować, czy badani mają realny wpływ na rzeczywistość i kształtują ją, czy raczej są przez nią kształtowani. Można te rozważania potraktować jak bujdy na resorach, bo nie pojawia się w nich lista decyzji ministerialnych z początku lat 90. Można także - przy odrobinie dobrej woli - dostrzec w nich jeszcze jedno źródło wiedzy o skutkach pauperyzacji.

Nieprawda, że "Rakowski (...) abstrahuje od kontekstu społecznego i poprzestaje na wglądzie w świadomość biednych". Każdy rozdział poprzedzają informacje o ekonomicznej sytuacji omawianego rejonu, przyczynach bezrobocia i jego strukturze. "Świadomość" badanych - choć Rakowski bada zjawisko dużo szersze, jakim są sposoby doświadczania, rozumienia i udziału w świecie - którą bagatelizuje Piotr, to także element społeczny. Podobnie jak nieświadomość jest ona społecznie wytwarzana - m.in. w procesie edukacji i poprzez media - i nie można tego nie dostrzegać, gdy szuka się przyczyn braku upolitycznienia klas niższych.

W obszernym wstępie do książki Rakowski pisze: "Wybrałem degradację społeczną jako sposób wyodrębnienia mojego pola badawczego, gdyż dzięki niej ta temporalna perspektywa staje się bardziej widoczna: perspektywa zubożenia, gwałtownie pojawiającego się bezrobocia i związana z tym utrata statusu społecznego. Za pomocą tego terminu staram się (...) opisać pewne doświadczenie dziejące się w czasie (...), zarówno zmianę rzeczywistości zewnętrznej (społecznej, ekonomicznej, politycznej), jak i rzeczywistości wewnętrznej (psychicznej, behawioralnej), opisać sposób jej społecznego przeżywania" (s. 52–53). Jak zamierzał, tak zrobił. Rzetelnie i wyczerpująco. A potem opisał żywym, ciekawym językiem. W końcu zinterpretował - na przekór gadaniu o "wyuczonej bezradności".

Mimo to pewien błąd Rakowski popełnił: jest etnologiem. Bo przecież zamiast prowadzić żmudne badania terenowe, mógłby dzielić się swoimi intuicjami na temat życia tzw. zwykłych ludzi. Zamiast słuchać, że wyniki jego pracy są "niepotrzebnym" i "błędnym" "klasycznym przykładem ideologii" oraz „całkowitym odpolitycznieniem", mógłby zarzucać etnologom, że wyniki ich badań nie zgadzają się z jego przypuszczeniami lub że badają ten obszar rzeczywistości społecznej, który nie leży w obrębie jego zainteresowań.

red. Marta Trzaskowska


Dyskusja ukazała się na łamach pisma "Bez Dogmatu".

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


22 listopada:

1819 - W Nuneaton urodziła się George Eliot, właśc. Mary Ann Evans, angielska pisarka należąca do czołowych twórczyń epoki wiktoriańskiej.

1869 - W Paryżu urodził się André Gide, pisarz francuski. Autor m.in. "Lochów Watykanu". Laureat Nagrody Nobla w 1947 r.

1908 - W Łodzi urodził się Szymon Charnam pseud. Szajek, czołowy działacz Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej. Zastrzelony podczas przemówienia do robotników fabryki Bidermana.

1942 - W Radomiu grupa wypadowa GL dokonała akcji odwetowej na niemieckie kino Apollo.

1944 - Grupa bojowa Armii Ludowej okręgu Bielsko wykoleiła pociąg towarowy na stacji w Gliwicach.

1967 - Rada Bezpieczeństwa ONZ przyjęła rezolucję wzywającą Izrael do wycofania się z okupowanych ziem palestyńskich.

2006 - W Warszawie zmarł Lucjan Motyka, działacz OMTUR i PPS.


?
Lewica.pl na Facebooku