Trochę lat musiało upłynąć, zanim zdałem sobie sprawę, że świat ludzki - a wraz z nim religia, polityka, moralność - jest jednak bardziej skomplikowany, a lewicowość to coś więcej niż proste odrzucenie religii jako irracjonalnego zabobonu nie mającego pokrycia w empirycznych faktach i autorytecie nauki. Przeciwnie, ostrze lewicowej krytyki zawsze kierowało się w inną stronę, uderzając w ekonomię kapitalizmu i raczej tam szukało wyjaśnienia dla przepełnionych niesprawiedliwością stosunków międzyludzkich. Wszak Marks pisał o religii jako "sercu nieczułego świata, duszy bezdusznych warunków", w jakich przyszło żyć wyzyskiwanej większości ludzkości. Tę właśnie intencję wyraża słynna zdanie, że "religia jest opium ludu", zmuszonego przez nędzę swego bytowania do szukania pociechy w zaświatach. Nie znaczy to jednak, że wiara religijna miałaby zostać zachowana w przyszłym "królestwie wolności"; przeciwnie - byłaby już niepotrzebna.
Mniej wieloznaczny pogląd na kwestię religii posiadają ci, którzy widzą w niej źródło całego ziemskiego zła. Dla nich religia - zarówno w wymiarze wiary, jak i instytucji - jest już niepotrzebna. Lekarstwem dla zakutej w okowy zabobonu ludzkości miałoby być przyjęcie zdroworozsądkowego poglądu na świat opartego na zaufaniu potędze nauki. Najbardziej znanymi przedstawicielami takiego nurtu ateizmu są Christopher Hitchens i Richard Dawkins. Ich antyreligijne par excellence filipiki przybrały na sile po 11 września, kierując się nie tylko przeciw islamskiemu fundamentalizmowi, lecz także amerykańskim przeciwnikom teorii ewolucji. Oczywiście od razu napotkali opór ze strony religijnej prawicy, któżby się jednak spodziewał, że jednego z najzagorzalszych krytyków znajdą na lewicy.
Terry Eagleton, bo o nim mowa, to brytyjski literaturoznawca i filozof marksistowski, autor takich książek, jak "The Illusions of Postmodernism" (wydanie polskie: "Iluzje postmodernizmu"), "Holly Terror" ("Święty terror") czy "After theory" i "Why Marx was right". Jego nazwisko wymienia się w jednym rzędzie z takim tuzami współczesnej myśli lewicowej, jak Slavoj Žižek, Alain Badiou i Fredrik Jameson. Jednak w przeciwieństwie do reszty tego doborowego towarzystwa, na charakterystykę Eagletona jako marksisty wpływa fakt, iż uważa się on zarazem za… rzymskiego katolika! W Polsce to nie do pomyślenia, lecz dla Eagletona, wychowanego w irlandzkiej rodzinie o korzeniach robotniczych, łączenie chrześcijaństwa z socjalizmem nie stanowi jakiegoś ideologicznego faux pas.
Książka "Rozum, wiara i rewolucja" powstała z potrzeby interwencji w toczącej się w krajach anglosaskich debacie o Bogu, religii i ateizmie. Jest to miejscami zajadła, ale pisana na wysokim poziomie merytorycznym polemika z dwoma wcześniej wspomnianymi obrońcami darwinowskiego "oświeconego ateizmu", których Eagleton żartobliwie nazywa "Ditchkinsem". Łącząc w sobie cechy eseju filozoficznego i publicystyki "Rozum..." atakuje nie tyle autorów Boga urojonego i Bóg nie jest wielki, ile całą formację, z której oni wyrastają i która zdaje się dominować w poglądach "oświeconych" elit Zachodu, dezawuując przy tym przyjęty powszechnie zwyczaj uznawania radykalnej lewicy za tradycyjnych bogożerców. Eagleton, krytykując "Ditchkinsa", uderza tak naprawdę w klasyczny liberalizm. Ateizm Dawkinsa, Hitchensa i im podobnych stanowi według autora After Theory tradycyjny składnik ideologii klasy średniej, w której interesie leży zachowanie istniejącego status quo. Filipiki "oświeconych ateistów" nie są tak naprawdę skierowane przeciwko Bogu i religii (Eagleton na wielu stronach udowadnia, że "Ditchkins" nie tylko nie ma zielonego pojęcia o chrześcijaństwie, ale wręcz spłyca je, karmiąc się niewyrafinowanymi intelektualnie stereotypami, typowymi dla ateistycznego, liberalnego mieszkańca Oxfordu lub Cambridge), lecz przeciw jej wyznawcom, atakującym z prawej flanki liberalny konsens. Radykalni obrońcy kreacjonizmu ze swoimi antycentralistycznymi poglądami na państwo są - w uproszczeniu - takim samym zagrożeniem dla ekonomiczno-militarnej hegemonii USA i podstaw zachodniej demokracji, jak islamscy fundamentaliści ("Islamski radykalizm, podobnie jak chrześcijański fundamentalizm, wierzy w zastąpienie polityki religią. Jeśli polityka zawiodła jako sposób emancypowania ludzi, może religii powiedzie się lepiej"). Kierują się przy tym zupełnie innymi, "irracjonalnymi", wartościami, niezrozumiałymi dla typowego przedstawiciela liberalnej inteligencji, wyznawcy "zdrowego rozsądku" i światopoglądu naukowego.
Nie znaczy to jednak, że Eagleton staje po stronie pochodzących z tzw. pasa biblijnego przeciwników teorii ewolucji; raczej tworzy w owej debacie miejsce na nowe stanowisko. Nie należy więc czytać "Rozumu..." tylko i wyłącznie jako krytyki poglądów „Ditchkinsa” na religię. Partie polemiczne są w tej książce wyraźnie słabsze niż fragmenty zawierające wyrafinowane analizy dotyczące chrześcijaństwa, dogmatów wiary i postaci Chrystusa. Chrześcijaństwo to dla Eagletona religia rewolucyjna, zakorzeniająca się w cielesności doczesnego życia i zmierzająca - poprzez zniesienie dotychczasowego modelu państwowości - do przekształcenia świata w duchu równości i wolności: "jako naprawdę światowy ruch masowy w dziejach ludzkości chrześcijaństwo znajduje w tym, co postrzega jako nadchodzące Królestwo Boże, stan sprawiedliwości, braterstwa i samospełnienia"; "pod tym względem zgadza się z socjalizmem, dla którego zwiastunami przyszłego porządku społecznego są ci, którzy teraz mają niewiele do stracenia". Eagleton racjonalizuje religię chrześcijańską, szuka w micie - podobnie jak Levi-Strauss czynił to w "Myśli nieoswojonej" - elementu oświecenia, ale także upolitycznia ją w duchu teologii wyzwolenia, bowiem "każda autentyczna teologia jest teologią wyzwolenia". Praca intelektualna wykonana w "Rozumie..." ma więc na celu odsłonięcie zapomnianego "radykalnego rdzenia chrześcijaństwa", stępionego przez hierarchię kościelną tak samo, jak to miało miejsce z ideałami lewicowymi w praktyce "realnego socjalizmu": "oprócz sztandarowego przykładu stalinizmu trudno wymyślić inny ruch, który tak obrzydliwie zdradziłby swoje rewolucyjne początki".
Od jakiegoś czasu można zaobserwować wzmożone zainteresowanie lewicowych filozofów religią, a szczególnie chrześcijaństwem. Wydaje się jednak, że takie osoby, jak Badiou, Žižek czy Kristeva widzą w chrześcijaństwie coś, czego nie widzą sami chrześcijanie (albo przynajmniej ich większość). Nie wiem, czy ten "postsekularny zwrot" w filozofii lewicowej spowodowany jest jakimś uwiądem teoretycznym, brakiem oryginalnych alternatyw czy może przyjęciem nowej strategii w celu dotarcia do szerszych mas. Współczesna critical theory, która wciąż odwołuje się do Marksa, sięga do rozmaitych źródeł: teorii feministycznych, psychoanalizy, strukturalizmu, postkolonializmu, teologii politycznej itd. Należy natomiast zdać sobie sprawę, że to nic nowego w historii idei: nigdy nie było jednego marksizmu (chyba że w Związku Radzieckim, ale za nim nawet współcześni marksiści nie tęsknią), a intelektualiści się z nim utożsamiający zawsze częściej się ze sobą kłócili niż godzili. Co do Terry’ego Eagletona, to należy stwierdzić, iż jego praca teoretyczna na tym postsekularnym polu - mimo wielu podobieństw - jest zdecydowanie mniej oryginalna niż u Badiou czy Žižka; z drugiej jednak strony jego "obrona chrześcijaństwa" wydaje się o wiele bardziej autentyczna i całościowa: Žižek i Badiou, którzy pozostają ateistami (ale nie w stylu "Ditchkinsa"), wykorzystują pewne "opowieści biblijne" jako metafory w celu przedstawienia własnej filozofii polityki - Eagleton zaś szuka tego, co prawdziwie rewolucyjne w tożsamości chrześcijaństwa i na dodatek w to wierzy.
Terry Eagleton, "Rozum, wiara i rewolucja. Refleksje nad debatą o Bogu", przeł. Wojciech Usakiewicz, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2010.
Jakub Nikodem
Tekst ukazał się na stronie internetowej Literatki.com (www.literatki.com).