Koncepcja zmiany wysokości Janosikowego wzbudza kontrowersje. W oczach wielu próba walki ze strony bogatej Warszawy o jakiekolwiek przywileje kosztem uboższej części kraju to coś niestosownego. Ostatnio głosy oburzenia popłynęły jednak z innej strony niż do tej pory. Na łamach portalu "Krytyki Politycznej" Jaś Kapela i Karol Templewicz zwracają uwagę, że idea Janosikowego jest związana z mechanizmem solidarnościowym. Niestety głosy tego rodzaju pomijają kluczowe kwestie, zupełnie odwracające znaczenie samego mechanizmu. Łączenie Janosikowego z ideą solidarności jest nieuprawnione. Podział ten jest dziwnym i niesprawiedliwym sposobem na redystrybucję dochodów. Nie współgra z używaną przez jego zwolenników argumentacją.
Wszystko prawda, ale nie do końca
Oczywiście niesłuszne wydają się być argumenty przeciwników Janosikowego, którzy relatywizują różnice pomiędzy stolicą a resztą kraju. Nieuzasadnione jest np. porównywanie Warszawy do Berlina. Niemiecka metropolia nie finansuje uboższych regionów, a wręcz jest dotowana ze środków federalnych. U naszych zachodnich sąsiadów polityczna stolica nie pełni jednak roli centrum finansowego. Polska nie ma swojego Frankfurtu, toteż generowane przez międzynarodowe korporacje i inne instytucje finansowe bogactwo pozostaje w stolicy. Podobnie nietrafiony jest argument o tym, że i w stolicy znajdziemy regiony biedy. Obrazująca ją Praga wbrew pozorom to dość doinwestowana część miasta. Przykładem świeci np. transport publiczny. Już budowane są nowe stacje metra. Poprawia się jakość dostępu do usług różnego rodzaju. Wreszcie dzielnica przyciąga zamożne warstwy. Trudno uzasadniać potrzebę wsparcia dla gentryfikacji, która ze swojej definicji czerpie korzyści z sympatii kapitału.
To prawda, ale nie należy też zapominać, że bogactwo w samej stolicy nie jest dystrybuowane po równo. Dzielnicowe granice zamożności zanikają gdy w kojarzonym z biedą i wykluczeniem społecznym regionie otwiera się luksusowe centrum Fabryka Trzciny. Sama obecność korporacji nie oznacza natychmiastowego bogacenia się warszawiaków. Obok bogatych menedżerów możemy spotkać ludzi wykluczonych. Niezbyt chętnie zwolennicy Janosikowego zauważają też fakt, że Warszawa, która i tak oddaje część własnego bogactwa innym regionom, nie może pobierać w pełni podatków dochodowych. Prawdziwą plagą jest opłacanie ich przez mieszkańców w innych miejscach, gdzie są w dalszym ciągu zameldowani. Migranci redystrybuują bogactwo na rzecz uboższych samorządów na własną rękę. Wspierają rodzinne strony omijając oficjalne mechanizmy solidarnościowe. Brak rejestracji zmiany zamieszkania w lokalnym urzędzie skarbowym to jeden z poważniejszych problemów, jakie wskazują pomysłodawcy krytykowanego przez lewicowych autorów projektu. Urząd tylko jednej dzielnicy Bemowo szacuje, że w ten sposób traci 50 mln zł rocznie. Takich urzędów jest w Warszawie 18.
Stolica oferuje też możliwość awansu życiowego mieszkańcom innych regionów. To nie tylko miasto instytucji finansowych, ale także największy w Polsce ośrodek akademicki. Wszystkie badania socjologiczne potwierdzają, że zdobycie wyższego wykształcenia właściwie wyklucza możliwość popadnięcia w sferę radykalnego ubóstwa. Tymczasem to właśnie w stolicy kształcą się tysiące migrantów.
Dlaczego Janosikowe jest niesprawiedliwe?
Templewicz krytykuje inicjatywę Stop Janosikowe jako sposób ataku na jedyny działający w Polsce mechanizm solidarnościowy. Problem jednak w tym, że wbrew jego słowom nie jest to sposób na zasypywanie podziałów między Polską A i B. W rzeczywistości naliczanie to wiąże się ze sztucznymi podziałami administracyjnymi, które decydują o tym, który region jest bogaty, a który nie. Mechanizm ten wiąże się przecież także z podziałem na województwa. W jego ramach redystrybuowane bywa zatem nie tyle bogactwo mieszkańców Warszawy, lecz Mazowsza. W praktyce niemal wyłącznie to województwo spełnia ustawowe wymogi do opłacania Janosikowego, podczas gdy jego wyłącznym beneficjentem staje się tzw. ściana wschodnia. Sęk w tym, że w ramach jednej z czterech wielkich reform Buzka, część regionu sztucznie przyporządkowano stolicy.
Z jednej strony miasta takie jak Siedlce czy Płock utraciły szereg atutów związanych ze statusem miasta wojewódzkiego, z drugiej dodatkowo w nieprawdziwy sposób zakwalifikowano je jako regiony wysokiej zamożności. Lwia część dochodów jest więc redystrybuowana z jednych miast ściany wschodniej na rzecz innych, szczęśliwiej ulokowanych. Pytanie zatem, czy Siedlce powinny finansować Białystok? Niezwykle dynamicznie rozwijająca się stolica Podlasia dużo korzystniej wypada od Bytomia, Łodzi czy Wałbrzycha. Jednak to one położone są w innym miejscu mapy. Tak wypadło kiedy reformowano samorządy. Znamy efekty pozostałych reform: agonię służby zdrowia, nieefektywny system edukacji oparty na testomanii i przywróceniu gimnazjum oraz zależny od kaprysów giełdowych spekulacji model sprywatyzowanych emerytur. Dlaczego zatem nie dostrzegamy analogicznych błędów w przypadku określenia części ściany wschodniej jako regionu największej zamożności? Mechanizm solidarnościowy, którego zdaje się bronić Templewicz, nie ma oparcia w rzeczywistości. Nie zasypuje dystansu pomiędzy Polską A i B, lecz jedynie inaczej kieruje strumień redystrybucji. I to bynajmniej nie w stronę biednych.
Projekt nowelizacji przygotowanej przez warszawskiego przedsiębiorcę Roberta Szczepańskiego z pewnością nie jest pozbawiony wad. Wskazuje jednak na rażące błędy obecnych przepisów stawiające pod wyraźnym znakiem zapytania ich faktyczny związek z ideą sprawiedliwej redystrybucji dochodów. W dodatku nie jest to demoniczny, jawnie neoliberalny projekt, tylko koncepcja zmniejszenia pewnego dystansu. Tego pomiędzy rzeczywistością realną a wirtualną, który w nieco bardziej rozbudowany i zgodny z prawdą sposób opisuje faktyczny stan finansów regionów postrzeganych jako zamożne, choć niekoniecznie będących takimi w rzeczywistości. Zastosowanie Janosikowego jako metody redystrybucji w sposób jawnie niesprawiedliwy jest w istocie spychaniem odpowiedzialności z budżetu centralnego na niektóre samorządy. Jego nieumiejętność w dziedzinie równego traktowania regionów powoduje jedynie zrzucanie odpowiedzialności przy milczącej akceptacji większości opierającej się na przesądach, a nie realnej kalkulacji.