Spór o wyjątkowość Zagłady
Debata na temat Izraela i izraelskiej polityki łączy się z pewnym specyficznym problemem, który sprawia, że albo utyka ona w martwym punkcie, albo pozwala na spektakularne, ale niemerytoryczne pokonanie przeciwnika. Problemem tym są porównania, a szczególnie porównania do zbrodniczej działalności Trzeciej Rzeszy i do Holocaustu, a także, szerzej rzecz ujmując - do antysemickiej publicystyki i retoryki z różnych okresów.
Historycy i specjaliści od tzw. studiów nad ludobójstwem toczą spory dotyczące wyjątkowości Zagłady. Część z nich twierdzi, że sposób przeprowadzenia tej niewyobrażalnej zbrodni sprawia, że jest ona wyjątkowa w historii i nieporównywalna do żadnej innej. Inni wskazują na fakt, że sam pomysł unicestwienia 6 milionów Żydów nie narodził się w historycznej próżni, a inspirację dla nazistów stanowiło przeprowadzenie w 1915 roku eksterminacji prawie miliona tureckich Ormian. Argumentujący za porównaniami historycznymi wskazują także na fakt, że szukanie podobieństw może pomóc nam lepiej zrozumieć mechanizmy ludobójstw, a także, w konsekwencji, próbować nie dopuścić do powstania sprzyjającej im sytuacji.
Co innego jednak porównania naukowe, a co innego - publicystyczne, wykorzystywane do różnorakich, bieżących celów politycznych, perswazyjnych, retorycznych. Waga Zagłady wydaje się być tak wielka, że nie powinna służyć do zbyt pochopnych, doraźnych użytków. Podobnie powinno być z nawiązywaniem do przejawów agresywnego antysemityzmu, jak np. do coraz częściej wspominanego marca 68. roku, czyli wyrzucenia z Polski tysięcy obywateli żydowskiego pochodzenia. Zbyt pochopne, przesadzone porównania mogą szkodzić dobrej sprawie - walce z przemocą, dyskryminacją, obronie praw człowieka. Czy jednak zawsze są bezzasadne? Ostatnie dwie prasowe debaty dają pożywkę do rozważań nad tym zagadnieniem.
Debata w ślepej uliczce
Zaczęło się od sprawy niedoszłego rejsu "Flotylli Wolności", na pokładzie której znalazł się Roman Kurkiewicz. Wywiad z nim w "Krytyce Politycznej" wywołał burzę, ponieważ Kurkiewicz porównał publicystykę Pawła Smoleńskiego do antysemickiej propagandy z 1968 roku. Zamiast dotkniętego porównaniem autora na tekst odpowiedział rzecznik ambasady izraelskiej. Inny artykuł Kurkiewicza, w którym swój udział we Flotylli uzasadnił on mieszkaniem na ruinach getta warszawskiego, wywołał nie mniej gorącą debatę na łamach "Tygodnika Powszechnego". Nietrudno zgadnąć, że dyskusja dotyczyła nie tylko polityki Izraela wobec strefy Gazy i zasadności akcji takich, jak "Flotylla Wolności".
Kolejną debatę, która utkwiła w gąszczu historycznych porównań, wywołał niedawny wywiad Artura Domosławskiego z Zygmuntem Baumanem na łamach "Polityki". Wybitny socjolog wyraził w nim poparcie dla projektu niepodległego państwa palestyńskiego i poddał głębokiej krytyce izraelski nacjonalizm, prowadzący do drastycznego łamania praw ludności arabskiej i napędzany, jego zdaniem, ciągnącym się w nieskończoność konfliktem. W wywiadzie znalazły się dwa nawiązania do zagłady Żydów. Bauman pisze o wykorzystywaniu tragedii Holokaustu przez izraelskich polityków, którzy przywołują go, by wzbudzić poczucie zagrożenia:
Sposób zapamiętywania Holocaustu w polityce izraelskiej jest jedną z głównych przeszkód w realizacji moralnie oczyszczającego potencjału Zagłady - a i poniekąd pośmiertnym triumfem Hitlera, któremu o to szło przecież, żeby skłócić raz na zawsze świat z Żydami, a Żydów ze światem, uniemożliwiając im w ten sposób pokojowe z nim współżycie...
Bauman dodaje, iż Izrael wyciągnął z Zagłady lekcję, że "kto pierwszy cios zadaje, ten na wierzchu, a im bardziej żelazną ma pięść, tym dłużej mu to będzie uchodziło na sucho". W wywiadzie z Domosławskim socjolog stwierdza także, że mur oddzielający autonomię palestyńską od Izraela przywodzi na myśl, a nawet przerasta mur otaczający warszawskie getto. W ostatniej "Polityce" ukazała się ostra krytyka wypowiedzi Baumana autorstwa Konstantego Geberta. Publicysta porównuje wypowiedź Baumana, który wyemigrował z Polski w następstwie czystki antysemickiej 1968 roku, do retoryki "marcowych" propagandystów, budując swój tekst na nawiązaniu do karykatur, które ukazywały się w reżimowej prasie pod koniec lat 60-tych.
Porównawczy pasztet
Na podstawie tych dwóch gorących debat (wokół tekstów Kurkiewicza i Baumana) możemy dostrzec niepokojącą prawidłowość, która warta jest chwili zastanowienia. Porównania izraelskiej polityki do praktyk nazistowskich, a także często wzajemne oskarżenia o "antysemicką retorykę rodem z marca" prowadzą do tego, że debata o skądinąd ważnych problemach utyka w martwym punkcie. Nie ulega wątpliwości, że porównania polityki Izraela do nazistowskich Niemiec z punktu widzenia historycznych faktów są nadużyciem. Za takie należałoby uznać wypowiedź Baumana dotyczącą muru: getto warszawskie było stacją pośrednią w nazistowskim planie eksterminacji, służyło koncentracji ludności w celu późniejszego zgładzenia jej w obozach masowej zagłady. Nie jest to, obiektywnie rzecz biorąc, skala odpowiadająca izraelskim zbrodniom wobec Palestyńczyków w strefie Gazy i na Terytoriach Okupowanych. Porównanie takie, nawet, jeśli miało zwrócić uwagę na dramatyzm i powagę sytuacji, nie powinno było mieć miejsca. Jednak sposób, w jaki autorzy tych porównań są atakowani, sprawia, że poruszane przez nich problemy giną wobec powagi samego oskarżenia.
W polemice Konstantego Geberta sprawa porównania Izraela do hitlerowskich Niemiec przesłoniła w zasadzie prawie wszystkie argumenty wysuwane przez Baumana i podejmowane przez niego problemy, takie jak chociażby ostatnia przegłosowana przez Knesset ustawa o zakazie bojkotu produktów z terytoriów okupowanych. Gebert przypisuje rozmówcy Domosławskiego nienawiść, co sugeruje już sam tytuł artykułu. Zdanie Baumana o murze getta zostaje zrównane z wymową propagandowej ryciny autorstwa Zbigniewa Damskiego z "Żołnierza Wolności" z 1969 r. Gebert doprowadza tę analogię wręcz do absurdu ironicznym podsumowaniem: "Polityka Izraela, ucznia Hitlera, jest więc - co logiczne - nieludzka, a wina na to spada nie tylko na polityków marzących o spadających rakietach, ale - co Bauman podkreśla - i na całe izraelskie społeczeństwo, które ich wszak demokratycznie wybrało". Dziennikarz kończy swoją polemikę naprawdę ostrymi słowami, skierowanymi zarówno pod adresem samego rozmówcy Domosławskiego, jak i redakcji "Polityki", która wszak, skoro zaproponowano jej taki "pasztet", powinna była "skierować tekst do kosza, a autora wywiadu na odwyk", czytelnikom zaś radzi, aby mimo budzącego szacunek dorobku profesora nie przyjmować jako oczywistości "haniebnych bzdur Baumana".
Taki oto pasztet zgotował Konstanty Gebert Baumanowi. W nieco złagodzonej formie zastosował wobec niego manewr, który sam potępia - zarzucając Baumanowi porównanie państwa stworzonego przez ofiary Zagłady do hitlerowskich Niemiec, sam porównał jego wypowiedzi do antysemickiej retoryki z 1968 roku, która ugodziła m.in. w ówczesnego pracownika Instytutu Socjologii UW. Gebert podkreślił jeszcze te osobliwe związki między sprawcami antysemickiej nagonki a Baumanem, twierdząc, że "w sprawie najważniejszej nie ma dziś sporu między nim a tymi, którzy go wówczas wyszczuli". No cóż, na szczęście Gebert nie nazwał Baumana nazistą. Ale porównanie wypowiedzi do rzekomo "antysyjonistycznej" propagandy rozkręconej w Polsce w 1968 roku jest zagraniem nieuczciwym i krzywdzącym - aż chciałoby się powiedzieć, że szczucie Baumana nie dobiegło końca, ale to oznaczałoby być może brnięcie dalej drogą niefortunnych porównań. (Asekurując się, dodam zatem: nie, polemika Geberta, choć z mojej perspektywy oburzająca, nie jest kontynuacją antysemickiej nagonki na "Baumanów, Baczków i Brusów" z 1968 r). Swoją drogą porównanie to jest o tyle nietrafne, że antysyjonizm propagandy marcowej był jedynie przykrywką dla jej rzeczywistych celów, czyli ugodzenia w polskich Żydów, którzy w większości czuli się Polakami, a ich tożsamość niewiele miała wspólnego z ówczesnym Izraelem.
Od retoryki do refleksji
Co zatem robić? Czy mówiąc o konflikcie izraelsko-palestyńskim, o blokadzie Gazy, o osadnictwie na terytoriach okupowanych, o murze oddzielającym Izrael od Autonomii, czy może o zupełnie innych aktach przemocy i dyskryminacji, unikać porównań do Zagłady, a nawet do innych haniebnych aktów antysemityzmu? Podsumowując powyższe doświadczenia, należałoby stwierdzić, że raczej tak: porównania te (zwłaszcza, jeśli chodzi o Zagładę) są nieadekwatne i nie na miejscu, dodatkowo mogą łatwo doprowadzić do odwrócenia uwagi od krytyki izraelskiej polityki i kompromitacji propalestyńskich postulatów. Niefortunne nawiązania dają pretekst do bagatelizacji istniejących w Izraelu problemów i oskarżenia obrońców praw Palestyńczyków o antysemityzm. Co więcej, stosowanie tego typu porównań sprzyja powstaniu wrażenia, że opisywane akty przemocy i dyskryminacji same w sobie nie są dość poruszające i oburzające, że nie potrzebują uwypuklenia i wyostrzenia w postaci zestawienia ich z historycznymi okropieństwami. Stosowanie różnych komparatystycznych zabiegów, a nawet sama dyskusja na ten temat zmusza do stawiania na szali i ważenia śmierci i ludzkiego cierpienia. Jakbyśmy nie chcieli przyjąć do wiadomości, że, jako jednostkowe zdarzenie, śmierć i cierpienie jest za każdym razem taką samą tragedią, że powinny zawsze budzić oburzenie i sprzeciw, niezależnie od kontekstu i ewentualnych historycznych podobieństw.
Unikając niepotrzebnego porównania muru izraelsko-palestyńskiego do muru getta, za którym jego mieszkańcy czekali na wywózkę do Treblinki, nie powinniśmy jednak rezygnować z poszukiwania w zagładzie Żydów podstaw do zrozumienia dzisiejszych obaw Izraelczyków, ich wyborów politycznych i decyzji. Liczne badania historyczne, socjologiczne i psychologiczne dowodzą, że istnieje związek między historią Holokaustu a dzisiejszym charakterem żydowskiego państwa, którego obywatele żyją w wiecznym poczuciu zagrożenia, a ciągłe przypominanie o hitlerowskim ludobójstwie wzmaga postawy wrogości wobec Arabów i, w dalszej konsekwencji, oddala wizję pokojowego zakończenia konfliktu. Możemy o tym przeczytać chociażby w niedawno wydanej w języku polskim książce Idith Zertal, historyczki z uniwersytetu w Bazylei, pt. "Naród i śmierć. Zagłada w dyskursie i polityce Izraela" czy licznych pracach psychologa z Uniwersytetu Telawiwskiego, Daniela Bar-Tala, na temat mentalności oblężonej twierdzy w Izraelu. Można więc twierdzić, że z zagłady Żydów płynie przesłanie: "nigdy więcej". Tyle że dla jednych Izraelczyków przesłanie to brzmi: "zróbmy wszystko, co w naszej mocy, by nigdy więcej nie doszło do podobnego traktowania Żydów", a dla innych: "zróbmy wszystko, co w naszej mocy, by nigdy więcej nie doszło do podobnego traktowania jakiegokolwiek narodu". Zwolennicy pierwszego z tych postulatów budują dziś mury i zwiększają budżetowe wydatki na zbrojenia - zwolennicy drugiego z nich wyciągają rękę do ofiar Darfuru, którym Izrael masowo nadał obywatelstwo, jednocześnie wspierając uchodźców wielomilionowymi dotacjami. To właśnie te bolesne konsekwencje Holocaustu, który kładzie się cieniem na życiu kolejnych pokoleń Izraelczyków, miał na myśli Bauman, mówiąc o "pośmiertnym triumfie Hitlera". W tym wypadku z pewnością nie chodziło o zrównanie Izraelczyków ze sprawcami hitlerowskiego ludobójstwa. Gebert albo nie zrozumiał, albo też nie chciał zrozumieć tego wywodu. Rozważanie źródeł obecnego stanu rzeczy to zaiste nie to samo, co owa niesławna karykatura Damskiego, na której izraelski żołnierz przekracza Jordan, idąc w kierunku, który pokazuje mu trup Hitlera. Pamiętając o tragicznych wydarzeniach, warto jednak zapamiętać sobie dewizę Baumana: "Z dwojga złego wolę być już ofiarą nacjonalizmu, niż jego nosicielem i praktykantem".
Aleksandra Bilewicz
Tekst ukazał się na stronie pisma "Res Publica Nowa" (www.publica.pl).