Śmierć Jolanty Brzeskiej wstrząsnęła środowiskiem lokatorskim nie tylko w Warszawie, ale i w całej Polsce. Ci, którzy ją znali, wspominają, że była energiczną działaczką: uczestniczyła w blokadach eksmisji, demonstracjach, rozmowach z władzami samorządowymi. Sama od lat walczyła i wygrywała w sądzie sprawy przeciwko znanemu z bezwzględności wobec lokatorów reprywatyzowanych budynków warszawskiemu kamienicznikowi Markowi Mossakowskiemu. Była ostatnią byłą lokatorką komunalną w zreprywatyzowanej kamienicy, jedną z tych osób, które nie dają się łatwo wyrzucić nowym właścicielom, nawet jeśli ci nie przebierają w środkach. Mossakowski m.in. usiłował siłą włamać się do lokalu, w którym mieszkała z rodziną, i bezprawnie wyrzucić ją z mieszkania. Lokatorzy innych kamienic, których współwłaścicielem został Mossakowski, mówią, że po tym, czego od niego doświadczyli, spodziewaliby się najgorszego. Śmierć Jolanty Brzeskiej negatywnie odbiła się na ich i tak zaburzonym poczuciu bezpieczeństwa, zwłaszcza że jednemu z lokatorów innej kamienicy przejętej przez Mossakowskiego, również członkowi stowarzyszenia, w tym samym czasie ktoś przeciął wszystkie opony w samochodzie. Nie wiadomo, jak długo potrwa śledztwo i czy kiedykolwiek uda się wyjaśnić przyczynę śmierci Jolanty Brzeskiej. Trudno jednak nie wiązać tej sprawy z dramatyczną sytuacją życiową, w jakiej się znalazła, kiedy budynek, w którym mieszkała, przeszedł w ręce prywatne.
Jak wiele innych osób w podobnej sytuacji Jolanta Brzeska stała się ofiarą przemocy strukturalnej, dla której warunki stworzyła pozbawiona wyobraźni, a nawet okrutna polityka mieszkaniowa miasta - praktyka przekazywania ludzi wraz z umowami najmu w ręce prywatnych właścicieli bez zapewnienia im innych mieszkań. Według "Gazety Stołecznej" do końca 2008 roku w Warszawie zwrócono ponad 640 budynków odebranych właścicielom dekretem Bieruta. Znajdowało się w nich 5 tys. lokali, w których mieszkało 12 tys. osób1. W 2010 roku liczba zwróconych kamienic wzrosła do 2 tys., natomiast wszystkich wniosków o zwrot nieruchomości złożono 17 tys2. W gminach takich, jak Śródmieście czy Praga Południe, listy budynków objętych roszczeniami liczą ponad tysiąc pozycji. Taka skala reprywatyzacji przy jednoczesnym braku polityki wsparcia dla lokatorów naraża tysiące ludzi na złe traktowanie i utratę dachu nad głową.
Liczne relacje mieszkańców zreprywatyzowanych budynków dowodzą, że do ich codziennych doświadczeń należą szykany ze strony nowych właścicieli i odbijanie się o ścianę obojętności miejskich urzędów. Ich udziałem nierzadko staje się zwątpienie, gdy miesiącami albo latami oczekują rozstrzygnięcia spraw, które często i tak są rozstrzygane na ich niekorzyść. Wielu w końcu czeka eksmisja. Zdarzają się wypadki, że przenosi się ich do lokalów, które nie spełniają minimalnych warunków mieszkaniowych, np. do piwnicy albo magazynu za miastem.
Strony internetowe stowarzyszeń lokatorskich są pełne dramatycznych historii mieszkańców, którzy wraz z budynkami zostali oddani w prywatne ręce. Nowi właściciele, chcąc pozbyć się niechcianych lokatorów, nie przebierają w środkach. Na dzień dobry żądają wyprowadzki, kwestionują ważność dotychczasowych umów z miastem, grożą sądami i karami, podwyższają czynsze. Jeśli to nie przynosi oczekiwanych skutków, nękają lokatorów na inne sposoby, prowadzą uciążliwe remonty, odcinają, wodę, elektryczność, ogrzewanie, gaz czy nawet dewastują budynki, co zagraża bezpieczeństwu mieszkających w nich ludzi. Nowi właściciele, albo kamienicznicy, jak ich nazywają lokatorzy, czują się bezkarni. Mimo skarg nękanych mieszkańców policja nie interweniuje albo jest opieszała, a sądy i urzędnicy bezradnie rozkładają ręce, zasłaniając się tytułem własności, który same niedawno nadały.
Oprócz nacisku pod postacią wysokich czynszów i repertuaru innych, wymienionych wcześniej środków, w niektórych wypadkach właściciele mają prawo wypowiedzieć umowę najmu z terminem trzyletnim. Termin może zostać skrócony do 6 miesięcy, jeśli właściciele sami chcą zamieszkać w lokalu lub umieścić w nim członków najbliższej rodziny3. Wielu lokatorów wyprowadza się wcześniej, bo nie są w stanie znieść szykan lub płacić wysokich czynszów. W wypadku zadłużenia grozi im wcześniejsza eksmisja. Nie wszyscy lokatorzy reprywatyzowanych budynków spełniają warunki niezbędne, aby otrzymać mieszkanie komunalne, a dla tych, którzy je spełniają, mieszkań i tak brakuje. Na przykład w 2009 roku możliwość ubiegania się o mieszkanie komunalne w Warszawie otrzymało 300 rodzin z budynków oddanych w ramach reprywatyzacji, ale mieszkania przyznano tylko 90 z nich. Jak pisze Piotr Ciszewski z Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów, często czas oczekiwania na lokal komunalny jest dłuższy niż okres wypowiedzenia najmu. To z kolei oznacza, że po upływie terminu wypowiedzenia są oni [lokatorzy] zmuszeni płacić wysoki »czynsz odszkodowawczy« za bezumowne korzystanie z lokalu. Najczęściej oznacza to wpadnięcie w pułapkę niemałego zadłużenia4. W wyniku nacisków stowarzyszeń lokatorskich mieszkańców z prywatyzowanych budynków zaczęto traktować w Warszawie preferencyjnie, co znaczy, że podwyższono dla nich progi dochodowe, a tych, którzy znaleźli się w najtrudniejszej sytuacji, umieszcza się na początku kolejki liczącej ponad 5 tys. rodzin. Jest to liczba, która nie odpowiada rzeczywistym potrzebom mieszkaniowym miasta. Rodzin, których nie stać na pozyskanie mieszkania na wolnym rynku, jest o wiele więcej, tylko że nie spełniają restrykcyjnych wymagań dotyczących wysokości dochodów.
Nic też nie zapowiada, że sytuacja ulegnie poprawie. Miasto planuje zmniejszenie swojego zasobu mieszkaniowego, a proces zwrotu budynków trwa. W urzędach czekają tysiące wniosków z roszczeniami do nieruchomości. Jednocześnie wiele budynków należących obecnie do miasta jest w złym stanie, wymaga remontu, a niektóre wręcz kwalifikują się do rozbiórki. Ich mieszkańcy też czekają na nowe lokale.
W wielu miastach Polski sytuacja wygląda podobnie. Zasoby mieszkań komunalnych i socjalnych są niewystarczające w stosunku do potrzeb. Rynkowe ceny mieszkań (zakupu i wynajmu) są bardzo wysokie, jeśli wziąć pod uwagę zarobki mieszkańców. Wiele rodzin o niskich dochodach nie może sobie pozwolić na godne warunki mieszkaniowe, żyją więc w przepełnionych lokalach, w budynkach o zaniżonych standardach. Jednocześnie samorządy rezygnują z budownictwa socjalnego. Zamiast tego coraz częściej pojawiają się pomysły stawiania osiedli kontenerowych, o bardzo niskich standardach, na obrzeżach miast, bez odpowiednich połączeń komunikacyjnych i infrastruktury. Oficjalnie takie pomysły uzasadnia się niższymi kosztami oraz tym, że baraki są przeznaczone dla specjalnej kategorii lokatorów, tzw. patologicznych. W praktyce podobne rozwiązania wróżą spiętrzenie problemów socjalnych. Nietrudno przewidzieć, że kontenerowe osiedla szybko przekształcą się w getta dla biedoty i slumsy. Według Jarosława Urbańskiego realizacja takich projektów może przyczynić się do obniżenia standardów mieszkalnictwa socjalnego5. W Bydgoszczy do kontenerów już trafiły samotne matki z dziećmi. Stygmatyzacja mieszkańców lokali socjalnych jako grupy patologicznej służy także deprecjonowaniu samej idei takiego budownictwa.
Wszystko to świadczy o tym, że przekazywanie lokatorów wraz z budynkami jest częścią cichego procesu stopniowego odchodzenia od mieszkalnictwa socjalnego i pozbywania się przez samorządy odpowiedzialności za sytuację lokalową. Proces ten przebiega na zasadzie faktów dokonanych, bez ujawniania ogólnych założeń, a jego ogólnokrajowa skala nie jest widoczna wskutek rozproszenia w decyzjach samorządowych; w ten sposób zmniejsza się oczywiście prawdopodobieństwo protestów społecznych. Zwrotów nieruchomości byłym właścicielom nie reguluje żadna ogólna ustawa, w żaden też sposób nie zostały zabezpieczone interesy dotychczasowych mieszkańców. Decyzji o uruchomieniu reprywatyzacji miejskich zasobów mieszkaniowych nie konsultowano społecznie ani tym bardziej nie omawiano z samymi zainteresowanymi, czyli lokatorami. Ludzie, którzy przez większą część życia mieszkali w budynkach przejętych po wojnie przez państwo (często też w znacznym stopniu odbudowanych ze środków publicznych), inwestowali w remonty i naprawy, dowiadują się nagle, że stracili do nich wszelkie prawa, gdyż pojawili się prawdziwi właściciele.
Dlatego nie dziwi, że proces reprywatyzacji budynków przebiega po cichu, często w sposób podobny do tego, w jaki Komisja majątkowa zwracała mienie kościołowi. Podstawa prawna jest tu zresztą taka sama - zwrotów dokonuje się, jeśli mienie zostało odebrane przez państwo z naruszeniem ówczesnego prawa. Takie rozwiązanie nie tylko jest niesprawiedliwe, ale też stwarza możliwości nadużyć. Jak o tym pisano ostatnio w artykułach prasowych, pozwoliło na wyciek ogromnych sum pieniędzy na odszkodowania z budżetu państwa i kas samorządowych6. Wiele decyzji o zwrotach jest podejmowanych w sposób nieprawidłowy, np. na podstawie niepełnej dokumentacji. Wysokość odszkodowań natomiast nalicza się według aktualnych cen rynkowych, w związku z tym coś, co np. kiedyś było polem, może stać się atrakcyjną działką budowlaną w obrębie miasta. W wielu wypadkach istnieje podejrzenie fałszowania dokumentów. Wątpliwych reprywatyzacji często nie da się odwrócić, gdyż zdobyte w nielegalny sposób nieruchomości są szybko odsprzedawane kolejnym właścicielom i wpisywane do ksiąg wieczystych, których zapisy bardzo trudno potem zakwestionować. Tak więc podczas gdy spadkobiercom i działającym wokół nich różnym biznesmenom płaci się hojną ręką z kasy publicznej, emerytów eksmituje się do piwnic, a samotne matki dostają kontenery.
Decyzje o zwrotach nieruchomości władze samorządowe podejmują na podstawie wyroku sądu administracyjnego. Nie prowadzi się centralnych ewidencji zwrotów, podobnie brakuje danych o kwotach wydawanych na odszkodowania. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Jak dotąd żadna instytucja centralna nie wykazała zainteresowania prowadzeniem tego rodzaju statystykami. Władze samorządowe przeprowadzają procesy po cichu, często ukrywając je do ostatniej chwili nawet przed mieszkańcami budynków objętych roszczeniami. Istnieją jedynie dane fragmentaryczne, informacje, które udało się zdobyć organizacjom lokatorskim lub dziennikarzom. Proces reprywatyzacji szczególnie duże rozmiary przybiera w Warszawie. Dzieje się tak z kilku powodów. Dekret Bieruta z października 1945 roku ma dziurę, która pozwala dochodzić roszczeń na podstawie naruszenia ówczesnego prawa. Równocześnie wiele wskazuje na to, że władze Warszawy chętnie pozbywają się niedochodowych budynków komunalnych wraz z lokatorami. Ponadto nieruchomości w stolicy są bardzo drogie, w związku z tym krąg zainteresowanych reprywatyzacją nie ogranicza się wyłącznie do spadkobierców byłych właścicieli.
Proces oddawania nieruchomości przyspieszył, kiedy w 2006 roku uwolniono czynsze. Odzyskiwanie budynków stało się odtąd dla nowych właścicieli interesem dochodowym, a dla dotychczasowych lokatorów ogromnym problemem. Uruchomienie procesu reprywatyzacji spowodowało ponadto, że natychmiast pojawiły się osoby i firmy, które zaczęły upatrywać w nim możliwości szybkiego zysku. Są to np. firmy deweloperskie, które po niskich cenach odkupują zwrócone kamienice wraz z niechcianymi lokatorami, albo osoby i firmy specjalizujące się w skupowaniu roszczeń i uzyskiwaniu na tej podstawie atrakcyjnych nieruchomości. Nabywcy tacy są przygotowani, że będą musieli pozbyć się niewygodnych lokatorów, i mają w zanadrzu cały repertuar mniej lub bardziej brutalnych sposobów, aby swój cel osiągnąć. Lokatorzy wraz z ich dotychczasowymi umowami najmu są traktowani niczym usterki, dzięki którym towar można nabyć za niższą cenę.
Trudno ocenić skalę krzywdy, jaką brutalna, pozbawiona wyobraźni polityka reprywatyzacji mieszkań komunalnych zdążyła już dotąd wyrządzić. Opisy złego traktowania, bezwzględności i przemocy, które możemy znaleźć na stronach stowarzyszeń lokatorskich i w prasie lokalnej, składają się na obraz przerażający.
Istnieją jednak ogniska oporu. Wszędzie tam, gdzie pojawia się reprywatyzacja, ludzie mają podobne problemy, próbują więc się organizować i walczyć. W Krakowie i Warszawie, gdzie prywatyzacja trwa już od lat i jest przeprowadzana na dużą skalę, działa po kilka stowarzyszeń, które wykorzystują wszelkie możliwe sposoby, aby bronić lokatorów. Blokują eksmisje, organizują demonstracje, zapewniają wsparcie prawne, wywierają naciski na władze samorządowe, sprzeciwiają się budowie osiedli kontenerowych. Organizują też konferencje, nagłaśniają problemy, wydają pismo Sprawa Lokatorska. Choć liczebność ruchu nie jest jeszcze duża, tym bardziej cieszą jego sukcesy - zablokowane eksmisje czy udaremniona próba przekazania kamienicznikowi kolejnego budynku z lokatorami.
Więcej informacji na temat polityki mieszkaniowej, sytuacji lokatorów, eksmisji, praw lokatorskich, akcji społecznych można znaleźć na stronach stowarzyszeń lokatorskich:
Warszawskie Stowarzyszenie Lokatorów
Komitet Obrony Lokatorów
Strona Społeczna - zrzeszenie stowarzyszeń i organizacji pozarządowych działających na rzecz Warszawy i jej mieszkańców
Akcja Lokatorska
Stowarzyszenia Krakowska Grupa Inicjatywna Obrony Praw Lokatorów
Przypisy:
1. Dominika Olszewska, "Poradnik: Z kamienic do miejskich domów", "Gazeta Stołeczna".
2. Małgorzata Zubik, "Wyciekł tajny raport ratusza. Majątek do zwrotu", "Gazeta Stołeczna", 14.10.2010, dostęp: http://tiny.pl/h17wh.
3. Dokładnie warunki te określa Ustawa z 21 czerwca 2001 r. o ochronie praw lokatorów, mieszkaniowym zasobie gminy i o zmianie Kodeksu cywilnego.
4. Piotr Ciszewski, "Warszawa - strefa łamania praw lokatorów", "Res Publica Nowa", 3.03.2011, dostęp: http://tiny.pl/h17wq.
5. Jrosław Urbański, "W sporze o kontenery chodzi o coś więcej", "Gazeta Wyborcza Poznań", 19.02. 2011, dostęp: http://lewica.pl/?id=23790.
6. Marek Górlikowski, "Odszkodowania za mienie z PRL, czyli kac po komunizmie", Wyborcza.biz, 14.03.2011 dostęp: http://tiny.pl/h17wx.
Teresa Święćkowska
Tekst ukazał się w kwartalniku "Bez Dogmatu".