Czy Czesi mają monopol na artystów balansujących na granicy absurdu i dobrego smaku? A może to raczej wypróbowany marketingowy chwyt, a nie satyra wysokich lotów. O artyście, który ma słabość do fekalizmu oraz dosłowności i nie jest Davidem Černým.
Roman Týc jest współzałożycielem i najbardziej znanym członkiem kolektywu artystycznego ZTOHOVEN. Sama nazwa grupy jest już grą z odbiorcą: "z toho ven" - znaczy tyle, co "wydostać się z tego", natomiast kiedy zatrzymamy się na jej fonetycznym brzmieniu, słyszymy "sto hoven" - czyli nic innego jak "sto gówien". Być może już w momencie krystalizowania się nazwy młodzi artyści wyobrażali sobie kuriozalność sytuacji, kiedy dziennikarka głównego wydania wiadomości, zwracając się do narodu czeskiego, z poważną miną przywołuje podobne skojarzenia. Jeśli tak było, wyobrażenia okazały się prorocze, bo o artystycznych akcjach grupy jest głośno w mediach, a niektóre informacje dotarły nawet na antenę CNN.
Pierwszym projektem ZTOHOVEN było "zniszczenie" dzieła innego artysty. W 2003 roku Jiří David postawił na Hradczanach wielkie neonowe serce, jako symbol podziękowania dla odchodzącego z urzędu prezydenta Václava Havla. Roman Týc wraz z kolegami przerobił serce na wielki znak zapytania.
"Havel odchodził, a my czuliśmy, że wkraczamy do świata realnego kapitalizmu. Wszyscy do tego czasu byliśmy gówniarzami, a nasz prezydent to był koleś, który publicznie pił piwko i palił papierosy. Na jego miejsce przyszedł klasyczny karierowicz, który jedynie kalkuluje, co podniesie mu popularność". Policji ta argumentacja nie przekonała. Projekt artystyczny został potraktowany jako akt wandalizmu, i gdyby nie ówczesny minister kultury Pavel Dostál, który bronił artystycznego przesłania akcji, członkowie ZHOTOVEN skończyliby w więzieniu.
Jednak naprawdę gorąco zrobiło się w 2007 roku wraz z trzecim projektem grupy: Medialna rzeczywistość. ZTOHOVEN włamali się na antenę czeskiej telewizji, konkretnie do programu Panorama, gdzie do materiału prezentującego miejscowość Černý Důl wmontowali grzyb atomowy. Tym sposobem chcieli pokazać Czechom, iż zbytnio zawierzają temu, co telewizja stara się przedstawić jako rzeczywistość.
Mistyfikacja, której nie powstydziłby się Orson Welles, doprowadziła frontmana ZTOHOVEN przed oblicze sądu. David Brudňák, bo tak w rzeczywistości nazywa się artysta, musiał tłumaczyć się przed wymiarem sprawiedliwości nie tylko ze straszenia czeskich obywateli wizją nuklearnego ataku, ale również z niszczenia publicznego mienia.
W tym samym roku, już w ramach indywidualnego projektu artystycznego, Týc wymienił 50 ulicznych szkieł w światłach na przejściach dla pieszych. Klasyczne sylwetki stojących i idących ludzików zastąpił ludzikami, które oddają mocz i kał, piją z butelki, były też ludziki samobójcy z pistoletem u głowy bądź wisielce.
Na sali sądowej David Brudňák powiedział: "Moje powiązanie z Romanem Týcem jest silne, ale nie tak, aby mogło dojść do zamiany osób, ponieważ nasza fizjonomia jest zupełnie różna". Sąd nakazał Davidovi Brudňákovi uiścić karę w wysokości 142 000 koron, którą pozwany mógł zamienić na miesiąc pozbawienia wolności. Tego samego wieczoru w programie ČT24 Brudňák powiedział, że więzienie jest dla niego zdecydowanie bardziej do przyjęcia, niż nieproporcjonalnie wysoka kara finansowa. Artysta do dziś nie odsiedział wyroku, a za "Semafory" (Światła) otrzymał Główną nagrodę na festiwalu Cidewalk Cinema w Wiedniu.
W 2010 roku ZTOHOVEN przeprowadziło projekt Občan K (Obywatel K). Tytuł jest aluzją do kafkowskiego bohatera i równoczesną zabawą słowną - "občanka" to w języku czeskim dowód osobisty. 12 przedstawicieli ZTOHOVEN samodzielnie wykonało fotografie, które przedstawili wraz z wnioskiem o wystawienie dokumentu. Zanim jednak udali się do urzędu, przerobili fotografie przy pomocy prostej techniki - morphingu, dzięki czemu na jednej fotografii widoczne były rysy 2 osób. Następnie każdy udał się do urzędu z wnioskiem kolegi i każdy otrzymał dokument wystawiony nie na swoje nazwisko. Przez następnych 6 miesięcy 12 obywateli żyło ze zmienioną tożsamością (przynajmniej w oczach prawa).
Z fałszywymi danymi brali udział w wyborach, podróżowali po świecie, byli świadkami na ślubie. "Nie jesteśmy cyframi, nie jesteśmy danymi biometrycznymi, nie bądźmy zatem także pionkami wielkich graczy na współczesnej szachownicy" - te słowa odnaleźć można w manifeście projektu Občan K. Artyści chcieli zaprotestować przeciwko machinie biurokracji, w której kontrolujemy siebie nawzajem. Może i nie była to najbardziej spektakularna akcja grupy, jednak wydarzenia, które potoczyły się w finale, zaskoczyły samych artystów. Nie mogli spodziewać się, aż tak "pomyślnego" obrotu sprawy. 18 czerwca 2010 otwarto wystawę prezentującą ideę akcji Občan K. Na tejże pojawiła się policja, która sprowadziła Romana Týca do parteru, zakuła w kajdanki i odwiozła na komisariat, ponieważ nie posiadał dokumentu tożsamości - czyli tytułowej občanki.
Brudňák podczas aresztowania zwrócił się do policji: "Zawód, który wykonujecie, wymaga specyficznego charakteru, a mnie ten charakter obrzydza". Nie było to pierwsze tego typu wyznanie artysty w kierunku mundurowych. Swoje nie najlepsze o nich zdanie wyraził w wymyślonej przez siebie grze miejskiej: Zabierz policjantowi czapkę i zniknij! Pierwszą tego typu spontaniczną akcję wykonał podczas nieoczekiwanej wizyty policji na jednym ze squatów. W całej zabawie Týc widzi możliwość wyrównania rachunków - policjant, który traktuje go z góry, nagle wygląda groteskowo i śmiesznie goniąc za swoja czapką, a w dodatku to nie on w tym momencie kontroluje sytuację. Brudňák pogrywał w ten sposób z policjantami kilkakrotnie.
Również i w tym momencie stróże prawa pochylają się nad jego twórczością. Roman Týc być może odpowie za zbezczeszczenie ludzkich szczątków. W praskiej galerii Dvořak Sec Contemporary trwa właśnie wystawa Złodziej grobów. Týc wystawia na niej obrazy autentycznie zmarłych ludzi, wykonane na podstawie fotografii z cmentarnych nagrobków, które wybierał przez 2 lata. Kontrowersje budzi materiał, z którego obrazy są wykonane - popiół ze skremowanych ciał. Artysta twierdzi, że w krematoriach powstają nadwyżki popiołu, który kończy często na wysypiskach. Swoimi pracami chce otworzyć dyskusje o niezdrowym podejściu do śmierci w czeskim społeczeństwie.
Kim jest więc Roman Týc? Działa na różnych płaszczyznach artystycznych - zajmuje się graffiti, VJingiem, rzeźbi, maluje, robi instalacje, w końcu wychodzi na ulicę, gdzie grzeczny streetart zamienia w partyzanckie akcje na granicy prawa. W tej twórczej wszechstronności na pewno blisko mu do najbardziej rozchwytywanego brytyjskiego graficiarza. Jest jednak zasadnicza różnica - Týc nie chowa się jak Banksy pod bezpiecznym płaszczykiem anonimowości - za to co robi gotów jest ponieść prawne i społeczne konsekwencje. W tym właśnie przypomina mi Sashę Barona Cohena - obydwoje stworzyli alter ego dzięki któremu prowokują do myślenia, obnażają współczesne absurdy, zadają pytania, na które nie udzielają odpowiedzi. W działaniach obojga najważniejszy jest nie performance sam w sobie - ale reakcja.
Martyna Gawlińska
Tekst ukazał się na witrynie internetowej pisma Res Publica Nowa.