Zaskakujące, że dyskursywną niszę, powstałą między "antyfaszystami" i "faszystami", skutecznie potrafi wypełnić stara, podniszczona i zakurzona książka sprzed prawie wieku. Mowa tu o "Stuletniej walce narodu polskiego" Bolesława Limanowskiego. Autora tegoż tytułu nie trzeba przedstawiać, gdyż swymi dokonaniami zapewnił sobie stałą bytność w kanonie każdego chyba polskiego lewicowca.
O wolność, równość, braterstwo
Nestor polskiego socjalizmu w "Stuletniej walce..." przedstawia całokształt napięć społecznych, które miały miejsce na ziemiach polskich w latach 1794-1894. W jego narracji uwagę przykuwają zwłaszcza dwie kwestie. Po pierwsze, w przedstawionym opisie spisków, zrywów, powstań i batalii z zaborcami niemal nieobecne były środowiska monarchistyczne czy zachowawcze (które dzisiaj określilibyśmy mianem "prawicy"), gdyż ich przedstawiciele optowali bądź to za postawą lojalistyczną, bądź - jak np. część szlachty w czasie powstania listopadowego - liczyli na korzyści w drodze formalno-prawnych rokowań. Po drugie, wszystkie większe zrywy zbrojne w owym czasie zawierały w sobie pierwiastek rewolucyjny, tj. dążyły nie tylko do odzyskania niepodległości w dawnym kształcie, ale i do stworzenia zupełnie nowej jakości społeczno-politycznej.
Limanowski wskazuje, że już Stanisław Szczęsny Potocki, Franciszek Ksawery Branicki i Seweryn Rzewuski z powodu swych konserwatywnych przekonań i osobistych interesów doprowadzili do obalenia Konstytucji 3 maja. Dokument ten, choć wysoce niedoskonały i niezadowalający, był jednak krokiem wprzód. Piękny zryw insurekcyjny z 1794 r. nie był w stanie zapobiec tragedii. Rozpadł się nie tylko polski byt państwowy, ale także zakrojone na szeroką skalę plany reform społecznych.
Kilkanaście lat później, po oktrojowaniu kodeksu w Księstwie Warszawskim, Napoleon Bonaparte miał rzecz do Talleyranda: "Zniosłem odwieczne poddaństwo w Polsce i to mych zwycięstw laur najmilszy". Hugo Kołłątaj zaś z goryczą komentował: "Został się dla całego narodu wstyd, że tę sprawiedliwość ludowi naszemu oddał dopiero powszechny Europy prawodawca, na którą my sami nie mogliśmy się zdobyć".
W dalszym toku swego wywodu Limanowski ukazuje lewicowy charakter organizacji spiskowych, powstających w latach 1815-30. Z całej plejady wymienić tu można tylko kilka. Utworzone w 1817 r. Towarzystwo Szubrawców na łamach swych "Wiadomości brukowych" chłostało przywiązanie do tytułów i ciemiężenie ludu wiejskiego. Masoneria grupowała osoby o przekonaniach postępowych, których celem była budowa republikańskiej Polski. Również organ prasowy działającego na Uniwersytecie Warszawskim Związku Wolnych Polaków - "Dekada" - szerzył zasady demokratyczne.
Co polskie, to ludowe
Powstanie listopadowe w wielu punktach miało charakter raczej rewolucji społecznej, niż li tylko zrywu narodowowyzwoleńczego. Limanowski cytuje mowę Jana Olrycha Szanieckiego, który 29 marca 1831 r. nawoływał: "Odznaczmy sejm nasz teraźniejszy uchwałą niszczącą ostatni zabytek feudalizmu - pańszczyznę. Uchwała ta postawi Polskę na stopniu odpowiednim cywilizacji europejskiej, na stopniu szczęścia i swobód prawdziwej wolności. (...) Milion rąk podniesiemy ku obronie tej ziemi". Niepozbawione pierwiastków rewolucyjnych było także powstanie, które wybuchło wówczas na Litwie. Jeden z jego uczestników, Józef Zienkowicz, wspominał, że: "wolność całemu w ogóle ludowi nadano". Z kolei mieszczanie Warszawy, dowiedziawszy się o planach poddania miasta, wznosili okrzyk: "Śmierć arystokratom!".
Negatywny wpływ górnych warstw polskiego społeczeństwa na przebieg walki narodowowyzwoleńczej jest stałym motywem narracji Limanowskiego. Podczas gdy w latach 1832-33 były powstaniec, pułkownik Józef Zaliwski, szykował partyzantów do kolejnego zrywu, obóz ks. Adama Czartoryskiego czynnie go zwalczał. Oburzenie polskich demokratów było powszechne: we wrześniu 1833 r. ogłosili oni pismo, uznające postawę Czartoryskiego za szkodliwą dla emigracji i narodu polskiego. Podpisało się pod nim 2238 osób.
Nestor polskiego socjalizmu ukazał także rewolucyjny charakter powstania styczniowego. Przygotowujący zryw Komitet Centralny Narodowy w swym piśmie "Ruch" otwarcie propagował ustanowienie wolności i równości wszystkich mieszkańców ziem polskich. Tuż po wybuchu powstania, 22 stycznia 1863 r., nie inaczej postępował Rząd Narodowy. W swej odezwie ogłosił on wszystkich Polaków, bez różnicy pochodzenia, stanu i wyznania, wolnymi i równymi. Co więcej, zapowiedział przekazanie chłopom ziemi, którą posiadali na prawie czynszu lub pańszczyzny. Tego rodzaju posunięcia przyniosły skutek - w schyłkowej fazie walki większa część oddziałów była utworzona z chłopów.
Pod carskim knutem
"Stuletnią walkę..." można by zadedykować każdemu, kto - wzorem np. Richarda Pipesa - neguje opresyjność caratu. W narracji niezliczoną ilość razy przewija się motyw aresztowania, więzienia, zsyłki, katorgi czy szubienicy. Szczególnie uderzający jest opis tortur, którym poddano Szymona Konarskiego za organizowanie radykalnych organizacji spiskowych. Wedle opisu Limanowskiego Konarskiemu "krajano ciało i na świeże rany puszczano gorący lak lub zapalony spirytus, wbijano gwoździe w paznokcie, (...) bito kijami i głodzono".
W obliczu tego okrucieństwa pomiędzy oficerami rosyjskimi zapanowało oburzenie tak duże, że postanowili zorganizować Konarskiemu ucieczkę. Ta jednak się nie powiodła z powodu zdrady, a na niepokornych posypały się represje. "Uwięziono tak ogromną liczbę osób, że zabrakło miejsca w więzieniach, i klasztory na nie zamieniono". Samego Konarskiego wkrótce rozstrzelano.
Równie wstrząsająca jest relacja egzekucji, której poddano polskich inicjatorów nieudanego powstania antycarskiego na Syberii. Autor oddał w tej kwestii głos jednemu ze świadków: "Za miastem, na placu oczyszczonym ze śniegu stanęły w długie ulice wyciągnięte trzy bataliony. Żołnierzom zamienionym na katów rozdano długie, wiśne kije, których zapasy na kupach leżały. Był mróz trzaskający. Z więzienia wyprowadzono na plac kajdanami brzękających Polaków. Przeczytano im wyroki. Obnażono od stóp aż do szyi. Każdemu obie ręce przywiązano do lufy karabina, a dwóch podoficerów ciągnąc za kolbę, wprowadzili jednego za drugim dwunastu męczenników w ulicę żołnierzy, najeżonych kijami jakby nożami. Bębny zagrały. W takt muzyki posypały się razy na plecy, piersi, głowy, brzuchy i nogi ciągnionych. Ciało kijami jak ciasto odrywano. Kawały jego latały w powietrzu lub poodkładane wlokły się po ziemi za idącym, i okazały się gołe żebra. Bito szkielety ludzkie krwią cieknące. Serca było widać, i wnętrzności poszarpane świat ujrzały. Krwią purpurową zapłynęła droga męczenników za wolność, już nie tylko europejskich, ale i azjatyckich narodów".
Męczennicy ci, chciałoby się dodać, odznaczyli się walką "za waszą i naszą wolność" na całym świecie: od Francji począwszy, poprzez Włochy, Węgry, Turcję, na Syberii właśnie skończywszy.
Lektura "Stuletniej walki..." nasuwa konkluzję, która w świetle argumentacji autora nie będzie chyba nadużyciem: odzyskanie przez Polskę niepodległości było w znacznym stopniu dziełem lewicy, dziełem polskich socjalistów i rewolucjonistów (wszak "rewolucjonista" w XIX w. był w Europie synonimem "Polaka"). Prawica nie ma prawa przywłaszczać sobie tego dokonania. Warto o tym pamiętać w czasie kolejnych Świąt Niepodległości.
B. Limanowski, "Stuletnia walka narodu polskiego o niepodległość", Wydawnictwo Globus, Warszawa 1920, s. 464.