Jerzy Drewnowski: Nie tylko o teologii wyzwolenia...

[2011-12-13 08:06:43]

Jerzy Drewnowski, historyk nauki, filozof, etyk, były pracownik PAN, Akademii Lessinga i Uniwersytetu Technicznego w Cottbus, kilkakrotny stypendysta "Deutsche Forschungsgemeinschaft" (Niemiecka Fundacja Badawcza) i Biblioteki Księcia Augusta w Wolfenbüttel, członek Senatu Założycielskiego Europa-Universität Viadrina Frankfurt (Oder), członek Komitetu Honorowego Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów - rozmawia Mirosław Kostroń.


W 2005 roku był Pan jednym z sygnatariuszy Apelu, w którym potępiono polityków polskich za "prowokacje wobec Kuby" i "wysługiwanie się rządowi USA". Telewizja i wysokonakładowa prasa, a więc publikatory, które kiedyś nazwał Pan "ściemniaczami" i "dementorami" urobiły opinię, że Kuba to kraj, gdzie ludzie umierają z głodu na ulicach, a przy tym gnębieni są okrutnie przez żądną krwi dyktaturę. Zbigniew M. Kowalewski, jeden z najlepszych w Polsce znawców problematyki państw latynoamerykańskich, stwierdził w wywiadzie dla "Trybuny", który ukazał się wkrótce po wystosowaniu Apelu, że jest zupełnie inaczej. Przeciętna długość życia na Kubie dorównuje przeciętnej w USA, a znacznie przewyższa ten wskaźnik dla innych państw w Ameryce Łacińskiej. Kubańczycy żyją skromnie, ale godnie. Czy dziś również podpisałby się Pan pod podobnym Apelem?

Tak, uczyniłbym to również dzisiaj, ponieważ nie ustały pobudki i obiektywne powody ku temu. Nadal grożą Kubie wielkie zmiany na gorsze, z którymi owe prowokacyjne kampanie, o których Pan mówi, pozostają w najściślejszym związku. Nie chodzi tu tylko o to, że treścią tych kampanii są informacje nieprawdziwe i bałamutne, jak te, które przed kilku laty poprzedziły inwazję Stanów Zjednoczonych na Irak. Rzecz w tym, że oszczerstwa i bałamuctwa tego rodzaju przygotowują grunt do wchłonięcia Kuby przez międzynarodowy system wyzysku. Oznaczałoby to deregulację kapitału w kraju i odebranie kubańskiej gospodarki Kubańczykom - jej przejęcie przez amerykańskie i międzynarodowe koncerny. Oznaczałoby to także demontaż opieki zdrowotnej, systemu powszechnej oświaty i państwa socjalnego.

Niewykluczone, że na Kubie zacznie się niebawem budowanie "drugiej Polski". I to jeszcze biedniejszej i jeszcze bardziej niesprawiedliwej. Z rzucającym się w oczy bogactwem garstki milionerów, z ostentacyjną zamożnością cienkiej warstwy stanu średniego i z niewyobrażalną nędzą ogromnej większości. Być może byłby to kraj z formalną wolnością, lecz na pewno z wielkimi obszarami faktycznego zniewolenia przez brak środków do życia. Nie jest przy tym sprawą najistotniejszą, czy nowo powstały ustrój zostałby wystylizowany na jawną prawicową dyktaturę, czy na amerykańską demokrację. Problem w tym, że w jednym i drugim wypadku obecna, oświecona i dość humanitarna dyktatura ustąpiłaby dyktaturze wielkiego kapitału, która nie czerpałaby już swej racji bytu z zaspokajania podstawowych materialnych, zdrowotnych i oświatowych potrzeb wielkich mas. Bezwzględny wyzysk połączyłaby z ogłupianiem ludności wedle ideologii neoliberalnej i zapewne także w duchu katolickich nauk moralnych, dbających o to, by sprzeciw wobec wyzysku był jak najmniej skuteczny.

Zastąpienie obecnej formy rządzenia przez demokrację realną, czyli polegająca na możliwie szerokim uspołecznieniu władzy, wymagałoby ogromnej pracy wychowawczej, która winna się zacząć już dzisiaj, a najlepiej przedwczoraj. Konieczne byłoby zwłaszcza jak najściślejsze wiązanie nadziei społeczeństwa na poprawę sytuacji z elementarną wiedzą o podstawach sprawiedliwego ustroju. Z wiedzą przede wszystkim o tym, że ustrój realizujący wolność gospodarczą, jeśli ma respektować godność i prawa człowieka, może trwale spełniać tę etyczną funkcję jedynie pod warunkiem, że będzie nieustannie kontrolowany i konserwowany przez wszystkie zainteresowane tym warstwy społeczne.

Jest Pan autorem interesujących analiz porównawczych, w których konfrontował Pan idee humanitarystyczne z ideami chrześcijańskimi. Przypominam tu sobie znakomity esej "Humanitaryzm a miłość bliźniego" z "Res Humany". W połowie lat 80-tych Watykan dwiema Instrukcjami uderzył w teologię wyzwolenia. Konserwatyści wszelkiej maści triumfowali: To już jej koniec! Co się okazuje jednak po latach? Jeden z teologów wyzwolenia Fernando Lugo zostaje prezydentem Paragwaju, najwybitniejsi politycy południowoamerykańscy, a więc Chavez i Morales ciągle odwołują się do myśli, której rozwój wyznaczył genialny Peruwiańczyk Gustavo Gutierrez. Jaka jest Pańska opinia o przemianach społeczno-politycznych w Ameryce Łacińskiej i roli teologii wyzwolenia?

Czy te przemiany w Ameryce Łacińskiej zaowocują nowymi porządkami nie tylko sprawiedliwszymi, ale i trwałymi, zadecyduje polityczna aktywność wyzyskiwanych klas społeczeństwa. By tak się stało, musiałaby to być aktywność ukierunkowana konsekwentnie na tworzenie lepszego systemu gospodarczo-politycznego, a przy tym odpowiednio intensywna i, co nie mniej istotne, permanentna. Tutaj z kolei warunkiem koniecznym jest ideologia, prężna, witalna, zharmonizowana z rzeczywistymi możliwościami społecznego rozwoju. Przede wszystkim w formie klarownej i łatwej do streszczenia doktryny skutecznych zmagań o sprawiedliwość społeczną, ale też jako zespół idei moralnych, angażujących emocje i wyobraźnię, a przy tym kierujących ludzki gniew na prawdziwe przyczyny niesprawiedliwości.

Naturalne miejsce dla takich orientujących treści tworzy zwykle polityczna oświata w mediach i szkole, a także w literaturze pięknej, filmie i teatrze. Jednakże również ukierunkowana na doczesność teologia, jak wskazuje doświadczenie, może odegrać w tych sprawach znaczną rolę. Oczywiście, pod pewnymi warunkami: tylko w krajach o wielkiej liczbie ludzi wierzących i religijnych i tylko wtedy, gdy chodzi o teologię szczerze zainteresowaną przezwyciężaniem społecznych niesprawiedliwości, a zarazem nie uciekająca od poznania prawdziwych mechanizmów życia gospodarczo-społecznego. Latynoamerykańska teologia wyzwolenia pokazuje tę możliwość najlepiej. Przez zespolenie chrześcijańskich marzeń o lepszym świecie z krytyką kapitalizmu w marksistowskim, czyli klasowym, ujęciu wykroczyła poza sferę nadziei nie dających się urzeczywistniać nigdy i nigdzie. Ideą walki klas zastąpiła naiwną wiarę, że ucisk i wyzysk mogą zostać zniesione na drodze moralnego nawrócenia grzeszników. Dzięki tej epokowej korekcie wyobraźni była i jest w stanie wpływać na demokratyzację świata, zmieniając układ rządzących nim sił. Nic dziwnego, że sprowokowała Watykan i wielki kapitał do uczynienia wszystkiego, co mogło ją zniszczyć.

Jej siła polegała przede wszystkim na tym, że filozoficzna teoria emancypacji doznała w niej potężnego wzmocnienia ze strony ideowej żarliwości wielu milionów ludzi. Żarliwości ludzi zagrożonych w swym materialnym bycie, poniżonych i poszukujących ratunku. Zarazem była to siła umiaru wynikająca nie z czego innego, jak właśnie z idei walki klas i klasowego konfliktu interesów. Nie ma bowiem trwałego rozwiązania konfliktów tego typu bez ograniczenia przemocy do koniecznego minimum: gdy tej miarkującej komponenty zabraknie, sprawa uspołecznienia władzy zaczyna przegrywać niemal natychmiast na rzecz krwawych konfliktów, rodzących kolejne tyranie. Dlatego właśnie pierwszym krokiem przeciwników każdego ruchu politycznego zmierzającego ku rzeczywistej demokracji jest jego wytrącanie z toru pokojowych zmagań o podział dóbr wedle jasnych zasad. Dzięki tym swoim teoretycznym i sytuacyjnym zaletom południowoamerykańska teologia budziła nie tylko respekt w świecie, ale też uzasadnione nadzieje na emancypację wielkiej rzeszy ludzi.

Dzisiaj nadzieje te budzi nadal, choć w nieco inny sposób. Nie jest bowiem prawdą, co się twierdzi w interesie Watykanu i amerykańskiego kapitału, że upadła. Istniejąc i mając się dobrze, jak Pan słusznie zaznaczył, mobilizuje nadal do walki klasowej, ale też i do szeregu innych walk emancypacyjnych. Obejmuje dziś między innymi teologię feministyczną, a także nurty emancypacji homoseksualistów i obrony Indian przed marginalizacją. Co najistotniejsze, pozostała wierna idei naprawy społeczeństwa w duchu tak zwanej opcji ubogich, odnotowując na tym polu znaczne sukcesy. Ten między innymi, że opcja ubogich stała się obowiązująca we wszystkich niemal nurtach teologicznych Ameryki Łacińskiej. Sprawa zaszła tak daleko, że na tym kontynencie nawet Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy do potrzeb ubogiej ludności nawiązują przy każdej okazji.

Co równie ważne, latynoamerykańska teologia wyzwolenia stanowi dzisiaj część gęstej sieci ruchów emancypacyjnych, sprzyjających realnej demokracji. Wraz z tymi ruchami przyczynia się znacznie, mimo silnego przeciwdziałania właścicieli kapitału, do poprawy warunków życia biedniejszych warstw społeczeństwa. Lecz - co także warto wielokrotnie podkreślać - dzieje się tak tylko przy stałym nacisku ulicy na władze państwowe: gdy ulica cichnie, kierunek ich działań zmienia się ponownie i nie trzeba długo czekać, by wróciła polityka akceptująca biedę, ucisk i wyzysk.

Teologia wyzwolenia zrodziła się w Ameryce Południowej, ale jej znaczenie już dawno przekroczyło granice tego kontynentu. Jedną z najważniejszych postaci w europejskiej teologii wyzwolenia była Dorota Sölle. Kontynuowała ona i rozwijała idee teologii wyzwolenia w Niemczech, a jest to o tyle istotne, że bezpośrednimi poprzednikami teologów wyzwolenia byli niemieccy myśliciele: teolog nadziei Jürgen Moltmann i teolog polityczny Johann B. Metz. Po śmierci Doroty Sölle w 2003 roku poświęcił jej Pan piękne wspomnienia, choćby to w "Dziś" pt. "Obraz godziwego Boga". Czy mógłby opowiedzieć Pan o przyjaźni łączącej go z Dorotą Sölle?

Moja gorąca sympatia dla tej niezwykłej osoby i przyjaźń rodząca się z tej emocji nie były przypadkiem. Kiedy w roku 1989 emigrowałem do Niemiec, co zresztą próbowałem uczynić już osiem lat wcześniej, kierowałem się przewidywaniem epokowych zmian w Europie, a nie miałem wątpliwości, że oprócz wielu pozytywów przyniosą one Polsce i wielu innym krajom moc zniszczeń w sferach gospodarczej i socjalnej. Przeżywając to wszystko w kategoriach osobistego dramatu, marzyłem o stworzeniu na Zachodzie etyczno-politycznego ruchu na rzecz takiego transformowania Europy Środkowej, by przewidywane straty były jak najmniejsze. Początkowo wszystko szło jak po maśle, a pomoc starych i nowych przyjaciół była zaskakująco wielka, spontaniczna i sprawna. Jej efektem było między innymi wciągnięcie mnie do senatu założycielskiego przyszłej Viadriny, czyli Uniwersytetu Europejskiego we Frankfurcie nad Odrą.

Niestety, chęć współdziałania zaczęła niebawem zanikać - w miarę tego, jak naiwny optymizm zrodzony po upadku Związku Radzieckiego zataczał coraz szersze kręgi: w odczuciu większości zachodnich Europejczyków nie należało już nic czynić, tylko cierpliwie czekać na efekty pozytywnych przemian. Co gorsza, dla człowieka o nastawieniu prospołecznym nieznośna stała się atmosfera pośpiesznego odwrotu inteligencji i naukowców od zaangażowań socjalnych, nawet czysto myślowych. Życzliwość i serdeczność otoczenia nie ustały wprawdzie, lecz coraz trudniej było o rozmowę na temat przyszłości Europy i charakteru dokonujących się przemian. Nie istniał jeszcze alterglobalizm i nic nie wskazywało na to, że ten coraz głębszy marazm "końca historii" zostanie kiedyś przezwyciężony. I właśnie w owym najbardziej beznadziejnym okresie zobaczyłem w telewizji Dorotę Sölle. Mówiącą o najtrudniejszych sprawach współżycia społecznego bez cienia ustępstw wobec nowej, coraz bardziej aspołecznej, poprawności politycznej.

Mimo bezpośrednich rozmów w jej pięknym domu w Hamburgu, miłe i częste kontakty, które zaczęły się niebawem, polegały przede wszystkim na wymianie korespondencji i rozmowach telefonicznych. Czytałem jej książki, w większości otrzymywane od niej, tłumaczyłem na język polski jej subtelne, pełne ekspresji wiersze, pracowałem nad możliwie zwięzłym ujęciem najistotniejszych treści jej "europejskiej teologii wyzwolenia". Efektem ubocznym tego intelektualnego obcowania była wzajemna pociecha, w troskach i niepokojach, które budziło słabnięcie, już i tak dość względnej, demokracji w Europie. Niosła tę pociechę między innymi komentowana wspólnie lektura niemieckiej wersji "Le Monde Diplomatique", a później - wymiana informacji o rodzącym się alterglobalizmie. Ten nowy ruch, choć zauważała jego ograniczenia, polepszał jej nastrój po ciężkiej chorobie: odwracał uwagę od własnej osoby i kierował myśli ku przyszłości. Wiadomość o śmierci nadeszła niespodzianie. Dorota Sölle zmarła na serce po spotkaniu z młodzieżą ATTAC-u, po pięknej wielowątkowej dyskusji.

W Apelu z 2005 roku mówi się, że kto jak kto, ale ludzie rządzący Polską nie mają prawa do udzielania pouczeń komukolwiek. Polska jest postrzegana jako dostawca taniej siły roboczej dla bogatych państw zachodnich, kraj podlegający odprzemysłowieniu. W swoim proteście przeciw likwidacji Biblioteki Polskiej Akademii Nauk mówił Pan bardzo zdecydowanie o degrengoladzie i upadku naszej myśli naukowej. Dariusz Zalega i inni redaktorzy "Trybuny Robotniczej" bezustannie piszą o ogromnych obszarach biedy, o krzywdach i niesprawiedliwościach, jakich mnóstwo w dzisiejszej Polsce. Miliony rodaków zostało wypędzonych za chlebem za granicę. Uwzględniając to wszystko, trzeba zapytać o to, dlaczego w Polsce nie ma teologów wyzwolenia?

Teologii wyzwolenia nie ma u nas z kilku względów zasadniczych. Przede wszystkim dlatego, że w Polsce teologia jest w ogóle niedorozwinięta. Nawet ta ortodoksyjna, czyli budowana w harmonii z interesami Kościoła i warstw posiadających, jest tak wątła i wtórna, że jej wkład do światowej myśli teologicznej prawie nie przekracza zera. Stąd też nie bardzo jest możliwe jej kwestionowanie przez jakąkolwiek inną teologię, na przykład w imię wyzwolenia od ekonomicznego ucisku lub od obyczajowej nietolerancji. Bez wielkiej przesady można powiedzieć, że zarówno zniewolenie przez Kościół, jak i próby tworzenia religijności niezależnej od Kościoła dokonują się i dokonywały się w Polsce prawie bez udziału teologów. Przyczynę tego stanu rzeczy stanowi, być może owo, często zauważane powierzchowne przyswojenie religii przez Polaków i bardzo słabe ich zainteresowanie religijnymi doktrynami, a nawet samą wiarą. W odróżnieniu od niektórych nurtów protestantyzmu nie ma w Polsce tradycji ani rozmyślań, ani tym bardziej rozmów na tematy religijne. Nawet w kręgach najpobożniejszych jakakolwiek próba skierowania rozmowy na zagadnienia dotyczące Boga, Pisma Świętego lub czyichkolwiek religijnych przeżyć jest odbierana jako nieznośne dziwactwo. Jako coś na kształt sprzecznego z savoir-vivrem wkraczania w sferę aktywności księży z ich odświętną retoryką o przeznaczeniu głównie rytualnym. Przy takim nastawieniu wierzących nie ma dostatecznie silnych bodźców do tworzenia w teologii nowych, trudniejszych jakości.

Dochodzi do tego wszystkiego niedorozwój krytycznych teorii społeczeństwa, człowieka i w ogóle spraw ludzkich. W odróżnieniu od niejednego kraju Ameryki Łacińskiej, zwłaszcza od Meksyku i Argentyny, polska inteligencja w swej znakomitej większości, a dotyczy to także intelektualistów, nie potrafiła pojąć doktryn dla teologii wyzwolenia tak ważnych, jak marksizm. A nie była do tego zdolna nie tylko z tej przyczyny, że w Polsce Ludowej wiedzy o społeczeństwie nauczano w sposób często nieatrakcyjny, zbytnio uproszczony i dość ekstensywny. Sprawa sięga o wiele głębiej i dotyczy tyleż charakteru tradycyjnej polskiej kultury umysłowej, co słabego rozeznania warstw wykształconych w kwestiach dla życia ludzkiego podstawowych. Rozumienie świata upowszechniane przez polskich intelektualistów, w tym także znanych filozofów, przerażająco rzadko bazuje na wiedzy sprawdzalnej, sprawdzonej i realnie instruktywnej. Nie tylko badania statystyczne i ujęcia systemowe połączone z eksperymentem i metodyczną obserwacją świata budzą niechęć sporej większości humanistów, nawet obserwacja potoczna bywa lekceważona w sposób urągający rozumowi, a wiedzy o mechanizmach życia społecznego dotyczy to bodaj najbardziej.

Ignorancja bywa przy tym tak jaskrawa, że budzi niekiedy podejrzenie o nieszczerość lub bardzo wyrafinowaną kpinę. Przykład mogą tu stanowić nieprawdopodobnie infantylne poglądy, które na temat religii, wiary i teologii wypowiada ostatnio Leszek Kołakowski. Pisała o nich niedawno w wielkim zadziwieniu Barbara Stanosz. W kraju, gdzie dziedziczna niewiedza o świecie znajduje walne wsparcie w ponadprzeciętnym konformizmie intelektualnych elit, ani teologia, ani filozofia o ambicjach wyzwoleńczych nie mają wielkich szans.

Pisał Pan o narastającym zjawisku, które polega na przekraczaniu obojętności w kierunku agresywnej nienawiści wobec wszystkich ubogich, słabych i poszkodowanych. Zaproponował Pan przyjęcie na określenie tej postawy pojęcia mizoptoch. Słowo to utworzył Pan z języka starogreckiego przez odcięcie końcówki od misoptochos. Należy sobie jasno powiedzieć, że mizoptochia szerzy się w zatrważającym stopniu w Polsce. Autorzy raportów do Annuario Pontificio chlubią się tym, że Polska jest prawie w stu procentach katolicka. Dlaczego więc w kraju tak ostentacyjnie chrześcijańskim mamy tak wielu mizoptochów?

Niewątpliwie ogromne znaczenie ma tu szeroki oddźwięk ideologii neoliberalnej z jej kultem sukcesu i pogardą dla tak zwanych nieudaczników. Nieprzeżywanie religii w kategoriach etyki społecznej ma w tym bez wątpienia również udział bardzo wielki. To z kolei wynika, być może, ze swoistości polskich dziejów. Z tego, że Polaków - inaczej niż mieszkańców Europy Zachodniej i niektórych krajów Ameryki Łacińskiej - w niewielkim stopniu ukształtowały rewolucje społeczne, których napędem była między innymi solidarność z pokrzywdzonymi. Stąd też może wynika ta, tak bardzo właściwa Polakom, postawa zawiści, na którą skarżą się również oni sami, zwłaszcza gdy trafią na swych rodaków za granicą. Miał chyba rację Czesław Miłosz, gdy twierdził, że swoistą cechą polskości jest niezdolność do współczucia. Trudno także zaprzeczyć, że polski brak solidarności i empatii pozostaje w ścisłym związku z ową irytująca cudzoziemców skłonnością do rozdzierania szat nad krzywdami wyrządzonymi Polakom przez innych. Być może, słuszne są poza tym twierdzenia, wedle których Polacy nie tworzą jeszcze społeczeństwa, lecz dopiero wspólnotę na podobieństwo rodzinnej i z tego także powodu żywsze uczucia społeczne rezerwują dla własnej rodziny, szczególnie dla dzieci i wnuków.

Co zaś do związku z katolickością, to dla rozważanej tu niechęci do osób słabych i biednych, nie bez znaczenia jest również to, iż Kościół w Polsce nie dysponuje liczącą się tradycją wspierania uboższych warstw społeczeństwa. W warstwie deklaracji czyni to dopiero polski kościół katolicki w wydaniu radiomaryjnym. Można też notabene znaleźć w jego działalności duszpasterskiej pewne elementy, które żywo przypominają latynoamerykańską teologię wyzwolenia. W rzeczywistości jest to jednak szkoła myślowa w istotnym sensie tego słowa zniewalająca, i to także wtedy, gdy przedmiotem moralnego sprzeciwu czyni odhumanizowaną gospodarkę. Sprawia to irracjonalna wizja mechanizmów politycznych, odwracająca uwagę od rzeczywistych przyczyn panującej w kraju niesprawiedliwości. Rzecz zasługuje zresztą na oddzielne uważne potraktowanie.

Swoją refleksję filozoficzną zalicza Pan do nurtu europejskiej filozofii wyzwolenia. Zniewolenie człowieka ma dziś przede wszystkim charakter ekonomiczny. Przypomnę tu takie Pańskie słowa: "Zniewolenie na tle ekonomicznym ma wiele aspektów, m.in. odbieranie człowiekowi swobody poruszania się w przestrzeni oraz wyboru miejsca zatrudnienia. Kto, wyparty z rynku pracy i konsumpcji, nie jest w stanie zdobyć środków ani na autobus, ani tym bardziej na coraz droższą kolej, ten - jak europejski chłop pańszczyźniany - pozostaje na stałe w swym miejscu zamieszkania. Na przykład: emeryt, rencista, ubogi chłop małorolny, bezrobotny na głuchej prowincji. Kto znajdzie pracę, lecz nie jako przedsiębiorca lub przedstawiciel wolnych zawodów, ten w niejednym wypadku dysponuje niewiele większą wolnością niż niewolnik w domu starożytnego Greka. Na przykład: sprzedawczyni w supermarkecie, pomoc domowa, robotnik w zakładzie nie mającym związków zawodowych, a nawet pracownik banku na wysokim stanowisku. Oczywiście, w jeszcze gorszej sytuacji są osoby żyjące z prostytucji i z innych prac zorganizowanych nielegalnie". Cóż dziś więc znaczy być człowiekiem wolnym?

Trudno o realną wolność bez niezależności ekonomicznej, lecz zwłaszcza bez tego, co nazywamy minimum socjalnym. Nie tylko w zakresie swobodnego poruszania się w przestrzeni i zależności od pracodawcy bieda i nędza zniewalają człowieka w sposób raniący jego ludzką godność. Każdy, kto pozostawał kiedyś na łasce rodziny, życiowego partnera czy instytucji kościelnej, wie doskonale, jak niewiele w takiej sytuacji może znaczyć wolność obyczajowa lub religijna, mimo całej zagwarantowanej prawnie tolerancji. Bieda przemienia w fikcję również prawa i wolności obywatelskie: człowiek, który nie dojada, mieszka kątem, nie ma pieniędzy na lekarstwa dla chorych rodziców lub dzieci, nie bardzo zna owe prawa i często nie wie nawet, że jego wolność została pogwałcona. Gdy braknie ekonomicznej podmiotowości, fikcją staje się nie tylko wolność człowieka, ale też cała sfera jego ludzkiej godności ulega zagrożeniu.

Stąd też podstawowym sposobem zapewniania człowiekowi jego ludzkich praw jest osiąganie takich układów sił w społeczeństwie, w których wypieranie słabszych z ekonomicznej podmiotowości staje się niemożliwe. By - z kolei - taki układ sił stał się realny, nie ma innego wyjścia jak aktywizacja polityczna maksymalnie szerokich rzesz ludzkich wedle zasad rozumnych i sprawdzających się w praktyce. Minimum, o jakie można i należy walczyć, to godziwy dochód dla każdego mieszkańca Ziemi, niezależnie od tego, czy pracuje zarobkowo i gdzie mieszka. Rosnąca dzięki rozwojowi techniki wydajność pracy produkcyjnej czyni to możliwym od dość dawna, a chleb i dach nad głową mogą zaowocować prawdziwą wolnością, rodzącą ogromne energie. Energie konieczne zresztą do dalszej naprawy świata. Główne wyzwanie moralne dla ludzi naszego stulecia - to, oprócz skuteczniejszego ratowania niszczonej ekosfery, nic innego jak właśnie poszerzanie na tej drodze zakresu rzeczywistej wolności kobiet i mężczyzn na całym globie.

Na miano prawdziwie wolnego zasługuje w tej perspektywie człowiek nie tylko nie poddany zewnętrznym przymusom, lecz i zarazem taki, któremu warunki życia i wewnętrzne predyspozycje pozwalają nie skupiać wszystkich sił na biologicznym przetrwaniu własnym lub rodziny. Zgodnie z prastarą tradycją europejską wolnym jest przede wszystkim ten, kto jako obywatel państwa angażuje się czynnie w sprawy publiczne. W każdym razie człowiek, znaczną część życiowej energii poświęcający bliższemu lub dalszemu otoczeniu, dobru kraju czy ochronie ożywionej przyrody, poszerza swoją wolność w sposób znaczący. Osiąga to choćby przez to, że uwalnia się przynajmniej po części od owego poczucia niemocy i zagubienia, które może być udziałem każdego. Czując się potrzebnym i pożytecznym, rośnie wewnętrznie, emocjonalnie i umysłowo. Pięknieje zewnętrznie - piękniej siedzi, stoi i chodzi, we wszystkim co czyni, nabiera godności i urody człowieka wolnego.

Przez radość ze świadczonej innym pomocy i wspólnego działania z podobnymi sobie uwalnia się także od całego tego poczucia mdłości, którego nabawia zanurzenie w cudzym i własnym egoizmie. Jeśli jest obdarzony zdolnością do empatii i współczucia cierpi może więcej niż inni, lecz z tego samego między innymi powodu w swoich własnych bolesnych sprawach potrafi osiągać godną pozazdroszczenia wolność od bólu. Wzmocniony przez swą prospołeczną aktywność i dzięki niej "z zewnątrz sterowny", predysponuje siebie do wolności także zewnętrznej.

Pomnożony przez miliony, człowiek taki może być groźny dla każdej tyranii. Lecz dodajmy: pod warunkiem, że będzie działał w sposób odpowiedni do aktualnej społecznej i politycznej sytuacji. A to znaczy - pod wpływem rozumnej teorii, chroniącej przed działaniami nieskutecznymi. Teologie wyzwolenia, których dotyczyła nasza rozmowa, spełniają ten warunek w wielu wypadkach. Przede wszystkim wtedy, gdy wzmiankowaną żarliwą wrażliwość etyczno-społeczną podporządkowują doktrynie rozumnej i zarazem takiej, której nie może nie kontrolować codzienna praktyka i doświadczenie historyczne, zakładające możliwość zanegowania każdego błędu.

Lecz człowiek z poczuciem odpowiedzialności za świat idzie w swej nieufności i gotowości negowania jeszcze dalej. Protestuje nie tylko przeciw błędnym ideom i konkretnym sytuacjom zniewolenia, wyzysku, okrucieństwa. Sprzeciwia się także dominacji modeli kultury, które to wszystko na różne sposoby umożliwiają. Skoro akceptujemy kulturę w służbie akumulacji kapitału i wzmacniania władzy tych, którzy ją sprawują, niechże będzie i miejsce na całościowy, głoszony świadomie i odważnie model kultury, która chce przede wszystkim pomagać człowiekowi i czynić słabych mocniejszymi. I to nie z idealistycznym ograniczaniem problemu do propagandy bezinteresowności, altruizmu, humanitaryzmu lub tolerancji, raczej z silnym naciskiem na skuteczne tworzenie warunków, które krzywdzenie słabszych czynią trudniejszym. Wedle szlachetnej i szacownej już tradycji myślenia krytycznego.

Jakie cechy osobowości lub jakie postawy życiowe uznałby Pan z punktu widzenia walki o taki model kultury, wyzwoleńczej i zarazem terapeutycznej, za szczególnie cenne?

Połączenie poczucia odpowiedzialności za świat i potrzeby pomocy zagrożonym z wysoką oceną pragmatyzmu, czyli działania skutecznego. Poza tym - krytycyzm i odporność na iluzje. Jak w wypadku zaangażowanego w swą pracę rozumnego lekarza. Z tą różnicą, że w społeczeństwie lekarzami winna się stawać jak największą liczba pacjentów.

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


24 listopada:

1957 - Zmarł Diego Rivera, meksykański malarz, komunista, mąż Fridy Kahlo.

1984 - Powstało Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ).

2000 - Kazuo Shii został liderem Japońskiej Partii Komunistycznej.

2017 - Sooronbaj Dżeenbekow (SDPK) objął stanowiso prezydenta Kirgistanu.


?
Lewica.pl na Facebooku