Dotrzymać kroku Kardashianom
Fenomen ich popularności zadziwia. W mediach zaistnieli po tym, jak „seks-taśma” jednej z członkiń rodziny, 31-letniej dziś Kim (na zdjęciu), w „tajemniczych okolicznościach przeciekła” do sieci. Znana wcześniej jedynie z bywania na salonach w towarzystwie Paris Hilton, dziedziczki hotelowej fortuny, Kim Kardashian z dnia na dzień stała się „sławna” (do tego stopnia, że przyćmiła blaskiem swą koleżankę, która po „społecznym awansie” Kardashianów zerwała z nimi kontakty). „Sława” oznaczała początkowo rozbierane sesje dla „magazynów dla panów”, udział w pokazach mody, później przyszedł czas na własne kolekcje ubrań, perfum, butów, a wreszcie na autorskie produkcje telewizyjne – znane na całym świecie rodzinne reality shows. Chociaż bowiem to Kim jest największą gwiazdą spośród Kardashianów, nie osiągnęłaby tak wiele bez wsparcia i udziału rodziny.
To, co Amerykanie pokochali w Kardashianach (a „miłość” ową widać w rosnącej stale liczbie fanów, nie mówiąc o niesłabnącej popularności programów z ich udziałem), to fakt, iż najpełniej od czasów słynnego klanu Jacksonów urzeczywistniają oni „amerykańskie marzenie” – realizują fantazję Amerykanów o społecznym awansie „od pucybuta do milionera”. Potomkowie imigrantów z dawnego imperium osmańskiego (po ojcu, prawniku Robercie Kardashianie, należącym do trzeciego pokolenia amerykańskich Ormian) oraz imigrantów holenderskich i szkockich (po matce, Kris Kardashian, z domu Houghton) młodzi Kardashianowie – Kim, Kourtney, Kholé i Rob – stanowić mają dowód na skuteczność amerykańskiej polityki asymilacyjnej. Idea „melting pot” – garnka, w którym mieszają się różne nacje, tworząc w rezultacie jedną, choć różnorodną substancję – święci w osobach Kardashianów prawdziwy triumf: pokazuje, że to, co najcenniejsze w amerykańskim społeczeństwie, pochodzi od imigrantów gotowych na ciężką pracę, wyrzeczenia i poświęcenia, które – według dominującej ideologii – wcześniej czy później zaprocentują.
Kardashianowie przedstawiani są jako wzór dla tych wszystkich mieszkańców Ameryki – potomków dawnych i nowych imigrantów – którzy marząc o sukcesie, narzekają jednocześnie na własne pochodzenie jako na barierę, która ma utrudniać jego osiągnięcie. Przekaz jest jasny: Kardashianowie przebili się, gdyż właśnie jako imigranci pracowali ciężej niż wszyscy ci zasiedziali od pokoleń na amerykańskiej ziemi, odcinający kupony od swojego amerykańskiego obywatelstwa. Osiągnęli sukces, gdyż wbrew narzekaniom „malkontentów” o rasistowskich uprzedzeniach Amerykanów wypromowali i sprzedali swoją „etniczną specyfikę”, dowodząc w ten sposób, że odmienność – umiejętnie egzotyzowana, orientalizowana – może być niezłą przepustką do kariery. Kardashianowie dowiedli, że „wschodni” wygląd (orientalne rysy twarzy, kruczoczarne, gęste włosy, bujne kształty) czy temperament (namiętny seks, namiętne kłótnie, namiętny stosunek do pieniędzy) – niegdyś uznawane za przejaw „złego smaku” i kulturowej „niższości” – właściwie opakowane i zareklamowane mogą stać się źródłem pokaźnego kapitału (i to nie tylko symbolicznego).
Grunt to rodzina
Oprócz lekcji przedsiębiorczości i stylu (bój o tytuł „ambasadorki bujnych kształtów” Kim Kardashian stoczyła z Jennifer Lopez) Kardashianowie udzielili również Ameryce „korepetycji z rodzinności”. W społeczeństwie, które co roku notuje najwyższy na świecie wskaźnik rozwodów, pełna – najlepiej wielopokoleniowa i wielodzietna – rodzina cieszy się wielką estymą. Niezmiennie od lat króluje w amerykańskich serialach (m.in. Dallas, Dynastia, Moda na sukces), w polityce uchodzi za gwaranta stabilności (kariery Kennedych czy Bushów to tylko dwa głośne w ostatnich latach przykłady amerykańskiej polityki „klanowej”), a w show-biznesie – sukcesu (wspomniana już „5” Jacksonów podbijająca amerykański rynek muzyczny w latach 70.). Szczególną rolę odgrywa rodzina (czy też jej wizerunek) w kulturze celebryckiej, której istota polega nie tyle na produkowaniu, ile na reprodukowaniu obrazów, kształtów, dźwięków, włączaniu ich w nieskończoną „procesję symulakrów”. „Znani z tego, że są znani” Kardashianowie zrobili niezły biznes na swojej „rodzinie” lub raczej wizerunku „rodzinności”, który wypracowali. Charakterystyczne dla tego klanu łączenie elementów tradycyjnych i (po)nowoczesnych (rodzina-patchwark powstała w wyniku małżeństwa Kris Kardashian z byłym mistrzem olimpijskim w dziesięcioboju Brucem Jennerem; każde z małżonków ma po czworo dzieci z wcześniejszych związków, zaś wspólnie wychowują dwie córki) okazało się nad wyraz atrakcyjne dla amerykańskiego społeczeństwa, a zatem i rynku, stymulowanego przez nieustanny „deficyt więzi” – rodzinnych, przyjacielskich, sąsiedzkich.
W swoich kolejnych reality shows Kardashianowie sprzedają Ameryce to, czego ta pragnie od lat – obraz dużej, „autentycznej” rodziny, o której „szczerości” i „prawdziwości” świadczyć mają rozgrywane na oczach milionów widzów rodzinne konflikty, dramaty, zdrady, pojednania. Dla Kardashianów nie ma czegoś takiego, jak prywatność czy intymność. Ich credo brzmi: wszystko można wyeksponować, wypromować i sprzedać (świat obiegły już m.in. zdjęcia z zabiegu liftingującego Kris Kardashian oraz jej wizyt u ginekologa, echa szczerych rozmów matki i córek o pozycjach seksualnych, reportaż o przygotowaniach do bajecznego ślubu Kim z gwiazdą NBA, Krisem Humphriesem, a ostatnio rewelacje na temat ich rozstania po zaledwie siedemdziesięciu dwóch dniach małżeństwa). Przekonując, że rodzina to doskonały „produkt”, pokazują jednak również, że jest ona obrotnym „przedsiębiorstwem”, które czerpie niemałe zyski ze sprzedaży siebie (mimo iż każdy członek rodziny tworzy „własną markę”, klan jako całość także jest „marką” – najlepszą, bo przynoszącą największy dochód).
Jawiąc się jako „panaceum” na kryzys amerykańskiej rodziny (partnerska, nowoczesna rodzina nie musi być opresyjna), są również Kardashianowie doskonałymi nauczycielami zasad kapitalizmu. Lekcja, której nam udzielają, brzmi: największy, najtrwalszy sukces osiągają ci, którzy potrafią pogodzić realizację własnych ambicji z pracą na rzecz zespołu; sukces wymaga lojalności, zaufania, ale i posłuszeństwa, zdolności do podporządkowania indywidualnych aspiracji interesom grupy. Rodzina przypomina porządną korporację: ma swojego prezesa, menedżerów i szeregowych pracowników; jej wyraźne struktury są gwarancją ładu i źródłem bezpieczeństwa; rodzina to mini-firma, a firma jest wielką rodziną.
Feudalny rys kapitalizmu
Najważniejszy przekaz, który Kardashianowie wysyłają swoim widzom, zgodny jest z duchem amerykańskiego kapitalizmu. Przekonują oni mianowicie, że każdy może być taki jak oni: w „społeczeństwie bezklasowym” panuje zasada „równości szans”, dlatego wystarczy mieć „pomysł na siebie”, aby osiągnąć sukces; każdy „pucybut” może zostać „milionerem” – „trzeba jedynie chęci”. Oni – „zwykła amerykańska rodzina” – są tego najlepszym przykładem.
Kłopot w tym, że Kardashianowie nie są wcale „rodziną znikąd”. Do show-biznesu weszli wprawdzie „bocznymi drzwiami”, za sprawą kontaktów z rodziną Hiltonów, ale już wcześniej, w połowie lat 90., ich nazwisko stało się znane opinii publicznej (ojciec Kim i jej rodzeństwa, Robert Kardashian, reprezentował czarnoskórego futbolistę O. J. Simpsona w głośnym procesie o morderstwo). Małżeństwo Kris Kardashian z byłym mistrzem olimpijskim w dziesięcioboju umocniło pozycję rodziny w środowisku elit – w miejscu, w którym krzyżują się różne strefy wpływów (polityki, biznesu, rozrywki). Jak dla wielu innych ulubieńców Ameryki (np. aktorki Tori Spelling, córki producenta telewizyjnego Aarona Spellinga, czy celebrytki Nicole Richie, córki piosenkarza Lionela Richie), także i dla Kardashianów przepustką do „kariery” okazało się więc przede wszystkim posiadanie wpływowych i majętnych krewnych i przyjaciół, a dopiero w dalszej kolejności takie – podsuwane przez „podręczniki do marketingu” – czynniki, jak „pomysł na siebie”, „gotowość do podejmowania ryzyka”, „aktywność”, „elastyczność” itp.
Feudalny rys kapitalizmu to jedna z jego najpilniej strzeżonych tajemnic. Nic dziwnego, skoro jej wyjawienie grozi uderzeniem w same podstawy systemu opartego na wierze, że kluczem do sukcesu jest nic innego jak ciężka praca, zgoda na wyrzeczenia, kreatywność i przedsiębiorczość. Przykład Kardashianów (i innych klanów, niekiedy dobitniej jeszcze) pokazuje, że dziś – jak wieki temu – kluczem do świata elit (władzy, pieniędzy, prestiżu) jest „właściwe urodzenie” i „odpowiednie znajomości” (już dziś nastoletnie siostry Kim robią karierę w modelingu, startując z innej wszakże pozycji niż tysiące dziewcząt, które tłoczą się na castingach do programów w rodzaju „Top Model” z nadzieją, że „ktoś je dostrzeże”). Koligacje rodzinne i kontakty towarzyskie są prawdziwą „trampoliną do kariery” jednostek. Indywidualne sukcesy sumują się z kolei i przekładają na zysk, który „wraca” do macierzystego środowiska (jak do banku): to gromadzi je, pomnaża, budując kapitał dla kolejnych pokoleń. Wąska elita reprodukuje się, niezwykle rzadko dopuszczając kogoś z zewnątrz do swego grona. Dla mas nie pozostaje w tym układzie nic innego jak tylko aspirowanie do świata elit – nieskończone, bo nigdy niezaspokojone i – co ważniejsze – niemożliwe do zaspokojenia.
Agnieszka Mrozik
Artykuł ukazał się pierwotnie na łamach kwartalnika "Bez Dogmatu".
Fot. Wikimedia Commons