Lutowy raport OECD musiał go zaskoczyć, bo wynika z niego ni mniej ni więcej, że Grecy są najpracowitszym narodem Europy, głupia sprawa. To się na szczęście pewnie zmieni po myśli Gadomskiego, bo w ciągu trzech lat od wybuchu kryzysu bezrobocie wzrosło tam trzykrotnie, a pensje spadły o ponad jedną czwartą. Nie należy się temu dziwić, gdyż Grecja przeżyła w tym czasie wprowadzenie w życie siedmiu ostrych planów oszczędnościowych – można powiedzieć, że zacisnęła pasa o siedem dziurek, słania się na nogach, ale przecież chodziło jej o to, żeby ratownikom było lżej ratować.
Diabeł w szczegółach
Ktoś, kto wierzy gazetom neoliberalnym, może pomyśleć, że w ramach planów ratunkowych Grecja dostała niewyobrażalnie dużo pieniędzy. Weźmy ostatni, tzw. drugi plan ratunkowy: jego wartość to 237 miliardów euro. Mówi się, że został uzgodniony przez „trojkę”, tj. Komisję Europejską, Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW) i Europejski Bank Centralny (EBC), ale właściwie była to czwórka, gdyż negocjacje z wierzycielami prywatnymi Grecji prowadził Instytut Finansów Międzynarodowych (IFF - zrzesza największe na świecie prywatne instytucje finansowe, jej przewodniczącym jest prezes Deutsche Banku Josef Ackermann). I ta czwórka wymyśliła bardzo ciekawy deal.
Prywatne banki i fundusze hedgingowe (spekulacyjne) zmniejszą o nieco ponad połowę nominalną wartość greckich papierów dłużnych (co da owe 107 miliardów euro), a w zamian „trojka” wysupła 130 miliardów „na Grecję”. Z tych 130 miliardów 117 przypada na państwa Unii, w postaci gwarancji udzielonych Europejskiemu Funduszowi Stabilizacji Finansowej (EFSF), który pożyczy te pieniądze na rynku (w tych samych prywatnych bankach i funduszach). Resztę pożyczy MFW.
Państwo greckie nie dostanie z tych pieniędzy ani grosza. Znajdą się one na zablokowanym koncie, a wypłaty będą musiały być zatwierdzane przez stałą delegację „trojki” w Atenach, która będzie też nadzorować greckie finanse publiczne. Cała kwota jest już zresztą podzielona: 23 miliardy pójdą na rekapitalizację greckich banków, 35 miliardów na skupowanie długu i 30 miliardów na rekompensaty dla zagranicznych banków prywatnych (za utracone odsetki od anulowanej części długu). Ogółem 94 miliardy ze 130 wróci do prywatnych banków i funduszy, reszta to zabezpieczenie wypłacalności odsetek (do 2014 r.), też dla nich. Podobna strukturę miały wydatki pierwszego planu pomocowego z maja 2010 r. (110 miliardów). Nie ma co się dziwić, że wszystkie prywatne instytucje finansowe, które pożyczały Grekom pozostają zyskowne.
Ostatnia dziurka
Najciekawszy w tej historii jest los greckiego długu. Jeśli doliczyć dwie oddzielne pożyczki MFW „dla Grecji”, suma pieniędzy wydanych na oba plany pomocowe przekroczyła już całość greckiego długu (ok. 360 miliardów), a mimo to pozostaje on właściwie taki sam. Wynosi 165% PKB, a bezpośrednio po ostatniej operacji spadnie do 159% (gdyż „ratunek” to pożyczki)... Czy to zmienia sytuację Grecji?
Co było celem ostatniego „planu ratunkowego”? Ano MFW wyliczył, że Grecy dadzą radę obsługiwać dług, jeśli do 202o r. spadnie on do 120,5% PKB, dzięki oszczędnościom i prywatyzacji. Jak wynika z dokumentów „trojki” ujawnionych pod koniec lutego przez Financial Times, „realistyczno-optymistyczne” obliczenia dają w końcu najmniej 129% - jeśli więc MFW przewidywał trafnie, w 2020 r. Grecy dalej nie będą w stanie spłacać wszystkich odsetek. Tymczasem dzisiaj niespodziewanie ogłoszono, że dług spadnie nawet do 117%... Oczywiście obliczenia „trojki” są oparte na pewnym zespole danych, prognoz i założeń, które powinny wypalić, ale nie muszą. Jeśli np. pierwotna nadwyżka budżetowa (przed odjęciem części przeznaczonej na spłatę odsetek) pozostanie jak dzisiaj poniżej 2,5% PKB, dług nie przestanie rosnąć. Jeśli wszystko pójdzie dobrze oprócz prywatyzacji, tzn. jeśli Grecy zyskają z niej np. 10 miliardów zamiast 46, na jakie liczą do 2020 r., dług zejdzie najniżej do 148% PKB. Wystarczy, że stopy procentowe EFSF podniosą się o 100 punktów bazowych dług pozostanie na poziomie 135%... Istnieją też naturalnie obliczenia „realistyczno-pesymistyczne” – według nich grecki dług przekroczy 178% PKB już w 2015 r. (stąd wskazywano na konieczność nowego planu pomocowego na 50 miliardów euro).
Jeśli wszystko jakimś cudem wypali, pozostaje kwestia społeczna. W 2010 r. „trojka” założyła, że już do końca 2014 Grecja wyprzeda majątku publicznego za 35 miliardów euro. Do końca zeszłego roku udało się zainkasować jednak tylko ok. 400 milionów. Grekom ciężko sprzedawać, kiedy wartość przedsiębiorstw publicznych spadła w zeszłym roku o ponad 50% i dalej spada. Jeśli ta szybka prywatyzacja uda się np. tylko w jednej trzeciej (co w aktualnej sytuacji byłoby w zasadzie wynikiem optymistycznym), rząd będzie musiał zaoszczędzić dodatkowe 5% PKB, czyli Grecy będą musieli jeszcze raz bardzo mocno zacisnąć pasa. Problem w tym, że właściwie zaczyna w nim brakować dziurek. Nastroje społeczne zostaną wystawione na ekstremalną próbę.
Kto się ratuje?
Co było prawdziwym celem „planu ratunkowego”? Były właściwie dwa: ochrona dużych państw-eksporterów i utrzymanie status quo aktualnego systemu finansowego, który od neoliberalnej rewolucji stał się najbardziej zyskowny na świecie, obok handlu bronią i narkotykami.
Gdyby doszło do nagłego wyjścia Grecji i w następstwie innych krajów ze strefy euro na skutek niekontrolowanego bankructwa, taki np. Bundesbank (niemiecki bank centralny) poniósłby setki miliardów euro strat związanych z wcześniejszym finansowaniem niemieckiego eksportu w ramach rozliczeń Eurosystemu (tzn. zespołu banków centralnych strefy euro i EBC). Powstałaby wielka dziura – Bundesbank musiałby zostać dokapitalizowany przez państwo - niemiecki dług publiczny ostro poszybowałby w górę, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Potrzeba czasu, by ominąć największe zagrożenia.
„Plan ratunkowy dla Grecji” musiał zostać zaklepany, bo inaczej nie dałaby rady spłacić odsetek od długu (ponad 15 miliardów euro), co przypada za kilka dni, a to oznaczałoby „uruchomienie” tzw. kontraktów CDS, czyli niszczycielską reakcję łańcuchową, która dotknęłaby nie tylko europejski system finansowy. CDS-y to derywaty finansowe wymyślone przez JP Morgan i rozwinięte przez Goldman Sachs ok. 15 lat temu, służące zyskownej spekulacji na cudzych długach – im one większe, tym więcej można zarobić (pod warunkiem, że nie będzie się tych „kontraktów” realizować, lecz tylko nimi handlować - teoretycznie stanowią zabezpieczenie przed czyjąś niewypłacalnością). Handel CDS-ami odbywa się na rynku pozagiełdowym i nie wchodzi w bilans banków ni funduszy, a tymczasem światowy rynek CDS reprezentuje już ok. 60 bilionów (tysięcy miliardów) dolarów. Jest to olbrzymia, kompletnie oderwana od realnej gospodarki bańka finansowa, którą łatwo przekłuć, jeśli szpilka będzie wystarczająco ostra. Prywatne banki i fundusze w olbrzymiej większości zgodziły się „zredukować” grecki dług, by nie narażać na niebezpieczeństwo rynku, na którym dobrze zarabiają. Tylko niewielki ułamek instytucji zechce realizacji greckich CDS, a to systemowi (chwilowo) nie zagrozi.
Niekontrolowane bankructwo Grecji jest oczywiście ciągle prawdopodobne – choćby ze względu na skrajnie napięty teraz grecki budżet. Np. europejskie sankcje przeciw Iranowi, które mają wejść z życie latem dotkną przede wszystkim Grecji, bo aż 35% sprowadzanej przez nią ropy (to europejski rekord) pochodzi właśnie z tego kraju (bo tanio). Przeorientowanie importu będzie trudne i bardzo kosztowne. Niemożliwe, by grecki budżet pozostał po tym nienaruszony, jeśli zechce ratować funkcjonowanie gospodarki. Tym jednak mało kto się przejmuje. Waga polityczna oligarchii prywatnego sektora finansowego tak spęczniała, że niezależnie od szkód jakie wyrządzi rządy będą ją finansować z zamkniętymi oczami. A w tym czasie niektóre gazety zajmą się opowiadaniem mitów greckich…
Jerzy Szygiel
Artykuł ukazał się na blogu Autora.