Z Łukaszem Foltynem, informatykiem i ważną postacią polskiej lewicy pozaparlamentarnej, rozmawia Agata Czarnacka.
Łukasz Foltyn: Możemy porozmawiać ogólnie, np. dlaczego nie ma lewicy w Polsce, a jeśli jest, to jest słaba... Ja mam swoją teorię kulturową: uważam, że polska kultura społeczna jest sprzeczna z ideami lewicowości. Brakuje zwłaszcza równości... Nasze społeczeństwo nie jest równościowe, każdy marzy, żeby wspiąć się wyżej i patrzeć z poczuciem wyższości na innych, a jeśli mu się to nie uda- to godzi się na gorsze traktowanie przez tych, co stoją wyżej w hierarchii społecznej. Do tego dochodzi ten polski destrukcyjny społecznie indywidualizm…
Agata Czarnacka: Czy wpadliśmy w pułapkę klasycznego indywidualizmu, o jakim pisał np. Tocqueville w O demokracji w Ameryce?
No tak, tyle że polski indywidualizm jest gorszy niż ten amerykański. Mimo wszystko Amerykanie mają poczucie wspólnoty i wynikającej z tego współodpowiedzialności. Rozumieją korzyści płynące ze współpracy, z pracy na rzecz wspólnego dobra.
Feministki rozpoznały siłę w tych różnicach. Mówią: nie ma jednego feminizmu, jest wiele feminizmów. Dzięki temu jesteśmy w stanie precyzyjnie odpowiadać na konkretne problemy.
Pod warunkiem, że te różne nurty współpracują i widzą sens współpracy. W takich przypadkach indywidualizm nie jest szkodliwy, wręcz przeciwnie. Ja mówię o tym szkodliwym indywidualizmie, który wyklucza współpracę, traktuje innych jako wrogów, rywali, z którymi trzeba walczyć, których trzeba pokonywać. Tymczasem ja jestem za indywidualizmem, który realizuje się poprzez wspólnotę, któremu wspólnota sprzyja; takim, którybez wspólnoty nawet nie mógłby być realizowany.
Tyle że Polacy traktują wspólnotę jak śmiertelnego wroga jednostki i indywidualizmu, jednostkowej wolności itd. – dlatego neoliberalizm tak dobrze się wpisał w naszą kulturę. Lub jej brak... Bo brak nam kultury społecznej. Jak tu mówić o podatkach, redystrybucji, skoro w myśleniu Polaków jest to po prostu złodziejstwo, a Premier Tusk kiedyś mówił o podatkach, że to haracze? Pod tym względem PRL jako wymuszona wspólnotowość była postępem. Chociaż nie udało się odnieść sukcesu do końca, gdyż ten polski indywidualizm przebijał się coraz bardziej, nie mógł wytrzymać z narzuconą wspólnotowością i równością.
Do czynników kulturowych zaliczyłbym także kulturę krytyczną, której w Polsce brak albo jest bardzo słaba.
A jak byś zdefiniował "kulturę krytyczną"?
Przede wszystkim, to kultura nieuznawania autorytetów. Najważniejsze kwestie polityczne w Polsce nie podlegają żadnej dyskusji, bo tak uważają „autorytety”. Oczywiście same autorytety są narzucone przez inne autorytety, przez elitę – a nie wybierane demokratycznie.
Jestem zawiedziony Krytyką Polityczną, bo ona idzie tą samą ścieżką – buduje własny zastęp i hierarchię „autorytetów”, zamiast być w pełni otwartą na dyskusję. Przy okazji, co to za lewica, która lewicowości uczy się z książek? Lewicowym trzeba się czuć wewnętrznie, to kwestia właśnie kultury, wychowania.
Lepiej, żebyśmy w ogóle nie czytali?
Nie, ale z nikogo nie wyrośnie lewicowiec w wyniku czytania. Czytać można, żeby się doskonalić, a nie żeby stać się lewicowcem.
A Ty? Jak stałeś się lewicowcem?
Od dziecka nim byłem. Miałem pociąg do pracy i do ludzi pracy. Ale też miałem odpowiednie wychowanie. Wiesz, u mnie w domu nigdy nie mówiło się „to jest dobry dom, a tamten zły”, „koleguj się z tymi, a z tamtymi nie” – zawsze byłem i jestem otwarty na każdego człowieka i żaden tytuł nie jest dla mnie wyznacznikiem czy ktoś ma rację, czy nie ma… Z polskimi autorytetami jest wręcz tak, że to oni częściej się mylą, niż ci „zwykli ludzie”. Bo okrzyknięcie autorytetem w Polsce zwalnia z myślenia, autorytetem jest się bezwzględnie i dożywotnio. To jednak Andrzej Lepper miał rację, że „Balcerowicz musi odejść” i mam nadzieję że kiedyś większość społeczeństwa przyzna mu rację…
Pociąg do pracy? Czy to znaczy, że byłeś kujonem?
Nie, kujonem nie! To by zresztą przeczyło kulturze krytycznej!
A czemu kujoństwo przeczy kulturze krytycznej?
Bo to intelektualne wygodnictwo, zabija myślenie! Wygodniej jest powtarzać po kimś, po książce lub nauczycielu, niż samemu myśleć.
Chodzi Ci o to, że postulaty trzeba opierać na konkretach?
Na zrozumieniu... Ja nie potrafię przyjąć formuły, poglądu, którego nie rozumiem. Nie przyjmę niczego na zasadzie „jest tak, bo tak jest”, bo „ktoś mądry” tak napisał. Trzeba po prostu myśleć...
Od zawsze chciałam zapytać Cię o socjaldemokrację. Dlaczego akurat ten model lewicowości tak do Ciebie przemawia? Czemu nie trockizm, marksizm czy choćby anarchizm?
Najpierw socjaldemokracja, jako etap ewolucyjny w drodze do pełnego socjalizmu – bo zgadzam się, że socjaldemokracja to jeszcze nie socjalizm i wiele w niej niesprawiedliwości. Tyle że nie chcę żyć ideami niemożliwymi do zrealizowania, a zarazem nie jestem za metodami rewolucyjnymi. Są nieskuteczne – uważam, że wielkie zmiany społeczne i polityczne wymagają długich procesów ewolucyjnych, a nie rewolucji. Społeczeństwa muszą powoli dojrzewać do zmian. Wiemy, czym kończyły się różne rewolucje…
Ja tylko się boję, że socjaldemokracja – co zresztą obserwujemy w Europie ostatnich dekad – zbyt łatwo daje się "podkupić" neoliberalizmowi.
Ale wtedy to już nie jest socjaldemokracja... Właśnie o to chodzi, by powrócić do korzeni, do czystej socjaldemokracji. Liberalna lewica to bzdura. To jak uczciwy złodziej.
To jak rozpoznać czystą socjaldemokrację?
Lata powojenne do 60-tych to były najlepsze lata dla społeczeństw zachodnich. Płacono wtedy wysokie podatki czy raczej: obowiązywała wysoka progresja. Wiesz, że jeszcze w 2000 r. w Niemczech podatek CIT dla firm wynosił 50%? Teraz to jest 25%. W różnych krajach po wojnie, aż do lat 60-tych, górna stawka dochodziła do 90%. Kiedy Reagan obejmował władzę, bogaci płacili chyba 70%.
Z drugiej strony, chyba nie ma lepszej i gorszej socjaldemokracji. Albo jest tradycyjna, „czysta” socjaldemokracja, albo prawica. Obecnie należy po prostu uznać, że w Polsce i wielu innych krajach nie ma socjaldemokracji. Są tylko partie, które się tak nazywają, tyle że to „tradycyjna nazwa”.
Czy mógłbyś wskazać jeden kraj, w którym funkcjonuje socjaldemokracja, jaką masz na myśli?
No, właśnie może Szwecja... Co ciekawe, Szwecji mimo podatków sięgających w najwyższej stawce 70% udaje się notować wysoki wzrost gospodarczy w tych kryzysowych czasach… To potwierdza moją tezę, że to wysokie podatki zapewniają najlepszy rozwój gospodarczy, a nie niskie – jak twierdzą liberałowie.
Co sądzisz o feminizmie w kontekście lewicy?
Po co się zajmować feminizmem, skoro tak naprawdę trzeba walczyć o socjalizm? Jak będzie socjalizm, to będzie feminizm. Jak nie będzie socjalizmu, to nie będzie feminizmu…
Choćby dlatego, że już mieliśmy w Polsce socjalizm, w którym feminizm był tylko na papierze...
W PRL nie było pełnego socjalizmu, ale zauważ, że istniało wiele elementów, o które teraz się walczy, np. żłobki, przedszkola. Wiadomo jednak, że nakładała się na to kultura społeczna, więc efekt był taki, że kobieta miała dwa etaty: jeden w życiu zawodowym i jeden w domu.
Tymczasem ani współczynnik wczesnej skolaryzacji nie był taki imponujący, ani aktywizacja zawodowa kobiet.
Ale chyba większy niż teraz?
Różnica między okresem Gierka a dzisiejszą rzeczywistością jest taka, że dziś pracuje około 20% kobiet więcej niż wtedy. Przetłumaczyłam kiedyś książkę „Nowy polski kapitalizm” Jane Hardy… Można w niej znaleźć dużo ciekawych rzeczy m.in. na temat kobiet w PRL.
Odnośnie do wydawania książek, których sporo na lewicy się wydaje: uważam, że jest tu złe podejście. Książka polityczna to przede wszystkim wydarzenie polityczne. Powinno się wydawać mniej książek, ale za to robić wokół nich więcej eventów, dyskusji, spotkań. Brakuje też kontrowersyjnych, ostrych i ciekawych publicystycznie książek, które mogłyby zostać zauważone nie tylko w lewicowym środowisku.
Ludzie kupują polityczne książki, jeśli identyfikują się z jej przesłaniem, a nie po to by ją przeczytać. Oczywiście poza ludźmi z zacięciem naukowym, ale takich jest niewielu.
Dziękuję za rozmowę.
Wywiad ukazał się w portalu Lewica24.