Strząśnięcie długów – zjawisko znane jeszcze z antycznej Grecji. Czy nadszedł już czas na kolejny epizod w historii anulowania zadłużenia, tym razem na bardziej spektakularną skalę? Pewien francuski ekonomista twierdzi, że tak.
Fakty znane i nieznane
Jakie są jego argumenty? Część faktów znamy już z różnych krytycznych analiz dotyczących obecnego kryzysu. Przypomnijmy sobie o spadającym udziale płac w wypracowywanej przez przedsiębiorstwa wartości dodanej, co przy rosnących kosztach życia zmuszało gospodarstwa domowe w USA oraz Europie Zachodniej do rosnącego zadłużania się. Zobaczymy, jak chcący wymusić na obywatelkach i obywatelach Europy europejscy przywódcy – Angela Merkel czy Nicolas Sarkozy – chętnie posługują się retoryką „końca życia ponad stan”, uzasadniającą cięcia wydatków publicznych, podczas gdy poza Grecją to nie one odpowiadają za wzrost długu publicznego z ostatnich lat. Nigdy dość przypominania o kosztownym wykupywaniu mających problemy finansowe banków i ich toksycznych aktywów, o którym zwolennicy cięć budżetowych chcieliby jak najszybciej zapomnieć.
Chesnais demaskuje również fakty, o których mówi się znacznie rzadziej. Jego zdaniem początki końca „cudownego trzydziestolecia” po II wojnie światowej sięgają nie kryzysu naftowego, jak powszechnie się uważa, ale połowy lat 60. XX wieku. Wtedy to, jeszcze za rządów „starej Partii Pracy” w Wielkiej Brytanii, tamtejsze City rozpoczęło korzystanie z rynku eurodolarowego, mającego specjalny, uprzywilejowany status. Rynek ten powstał z myślą o ułatwieniu procesu wymiany handlowej ze Związkiem Radzieckim, szybko jednak zaczął przyciągać wielki kapitał finansowy, chcący ów uprzywilejowany status wykorzystać. Nic dziwnego, że City i brytyjski rząd są dziś jednymi z głównych źródeł oporu wobec wprowadzenia podatku od transakcji finansowych w Unii Europejskiej, mogący w te spekulacyjne przywileje uderzyć.
Innym mało znanym epizodem rozwoju sektora finansowego i jego hegemonii nad realną gospodarką miały być rządy François Mitteranda we Francji. Jego zdaniem nacjonalizacje dużych przedsiębiorstw, które odbywały się w latach 80., nie służyły osłabieniu tamtejszych prywatnych koncernów i ich wpływu na politykę. Wręcz przeciwnie – miały one na celu wzmocnienie należących do państwa grup bankowych, wystawionych następnie na sprzedaż. Prywatyzacja i konsolidacja tego sektora sprawiły, że w 2006 r. 6 grup bankowych kontrolowało aż 80% rynku lokat bieżących i terminowych oraz od 72 do nawet 89% innych form swojej działalności. Proces ten zaszedł zresztą jeszcze dalej w innych zachodnich państwach, takich jak Hiszpania czy Wielka Brytania.
Równie mało znane są fakty, związane z przyrastaniem poziomu długu publicznego państw takich jak Francja. Paryż aż do lat 80. właściwie nie miał problemu z zadłużeniem – jego poziom w przypadku sektora publicznego nie przekraczał 10% PKB, podczas gdy dziś wynosi ponad 80%. Jego wzrost związany był z kolejnymi obniżkami podatków, dokonywanymi zarówno przez prawicowe, jak i lewicowe rządy tego kraju. Ich łączny koszt w latach 2000-2010, jak wyliczyli eksperci związku zawodowego pracowników finansów publicznych SNUI – SUD Trésor Solidaires, wyniósł aż 108 mld euro. Różnicę między wpływami a wydatkami budżetowymi zasypywano zadłużeniem, przez co spłacanie odsetek stało się drugą pod względem wielkości pozycją w budżecie. „Zaciskanie pasa”, do którego nawołuje dziś Nicolas Sarkozy, nie dotyczy prywatnych koncernów, czerpiących profity z długu publicznego, tak jak wcześniej czerpały je m.in. z hojnych wydatków militarnych czy kolejnych fal prywatyzacji, lecz głównie osób o niskich i średnich dochodach, poprzez podatek VAT. Brzmi znajomo?
Droga do wyjścia
Wszystko to sprawia, że większość długu publicznego pozostaje zdaniem autora długiem bezprawnym. Jego zdaniem zbliża się on do definicji proponowanej przez organizację nawołującą do strząśnięcia długów krajów Trzeciego Świata – CADTM – jako długu obciążającego oszukującą społeczeństwo władzę, znikającego wraz z jej upadkiem. Remedium na szaleństwa spekulacji finansowych, uderzających w realną gospodarkę (np. poprzez ograniczenie dostępności kredytów na rozwój małych i średnich przedsiębiorstw, uznanych za mniej opłacalne niż handel różnego rodzaju instrumentarium finansowym) jest zaś obywatelski audyt długu. Działanie tego typu podjął już zresztą Ekwador, który dzięki zagrożeniu rezygnacją spłaty swojego zadłużenia wymógł w wyniku ugody z kredytodawcami wykup wypuszczonych przez siebie obligacji wartych 3,2 mld dolarów za niecały miliard. Pokazuje to potencjał, jaki państwo dysponujące społecznym poparciem nadal posiada w starciu z sektorem finansowym.
Chesnais nie twierdzi, że wszystkie długi uznać należy za haniebne. Te z nich, które zamiast spekulacji pozwalały na wytwarzanie wartości dodanej w gospodarce, a także wspierały realną gospodarkę i tworzone w jej obrębie miejsca pracy jak najbardziej zasługują na spłatę. W swoich pomysłach na przebudowę globalnej gospodarki idzie jeszcze dalej, postulując wręcz uspołecznienie banków i skierowanie strumienia pieniędzy na odbudowę zdelokalizowanego potencjału przemysłowego oraz wspieranie inwestycji w usługi publiczne i zieloną transformację energetyczną.
Brzmi jak śmiała wizja? Z pewnością, ale w obliczu nadal dość niemrawego wychodzenia globalnej gospodarki z kryzysu ekonomicznego warto poświęcić jej chwilę uwagi. Nie da się zaprzeczyć, że Chesnais z kapitalizmem się nie lubi, a proponowana przez niego wizja jego korekty sięga bardzo głęboko. Można się z nią zgadzać lub nie, ale z argumentacją i faktami z historii gospodarczej, przedstawianymi w „Bezprawnych długach”, warto się zaznajomić.
François Chesnais : „Bezprawne długi. Jak banki sterują demokracją”, przeł. Lucyna Mazur, Jerzy Szygiel, Książka i Prasa, Warszawa 2012, 168 stron.
Bartłomiej Kozek
Recenzja ukazała się na stronie www.zielonewiadomosci.pl.