Z Andrzejem Ziemskim - redaktorem naczelnym „Przeglądu Socjalistycznego”, dyrektorem Instytutu Nowych Mediów w Wyższej Szkole Zarządzania Personelem w Warszawie, rozmawia Przemysław Prekiel.
Przemysław Prekiel: Czy tradycyjna funkcja mediów, taka jak edukacja i wychowanie odchodzi już do lamusa? Przyznasz, że dziś te pojęcia budzą raczej śmiech...
Andrzej Ziemski: Zasadniczą funkcją mediów było i pozostanie informowanie. Edukacją i wychowaniem zajmuje się szkoła, rodzina, środowisko rówieśnicze, również media, ale w ograniczonym zakresie. W miarę rozwoju cywilizacji i wejścia w życie nowych technologii, w tym w obszarze mediów, zacierają się te, do niedawna precyzyjne podziały. Szczególne przyspieszenie nastąpiło już w latach 90. ub. wieku, kiedy odczuliśmy w Polsce realne skutki wprowadzenia do codziennego życia mikroprocesora. Druga faza tego przyspieszenia miała miejsce niedawno, na przełomie wieków, kiedy powszechny stał się dostęp do Internetu. Dziś, gdy na każdym kroku ogarniają nas skutki rewolucji technologicznej i informacyjnej, nie są trafne żadne porównania. Nigdy w historii cywilizacji za życia jednego pokolenia nie zdarzyło się tak wiele. Odnoszę wrażenie bliskie pewności, że dziś, cały czas patrząc z niedowierzaniem w przyszłość, mamy głowy odwrócone do tyłu. Nie rozumiemy przyszłości, próbujemy bezskutecznie odwzorować nieaktualną już wiedzę z przeszłości, aby zrozumieć przynajmniej to, co dzieje się aktualnie wokół nas.
Kształtowanie osobowości człowieka to bardzo złożony proces. Wiemy, że dziś jeszcze niewielu uczonych i pedagogów zastanawia się, jakimi cechami powinien charakteryzować się człowiek przyszłości, aby mógł normalnie funkcjonować w świecie rewolucji i przemian, u którego bram stoimy. Tradycyjne wzorce stanowczo nie wystarczają, aby odpowiedzieć na pytanie: jak żyć?
Przełom wieków, który tak mocno przeżywamy, ze względu na natłok niezrozumiałych często zdarzeń, to międzyepoka. Nic już na pewno nie będzie w przyszłości takie, jak zapamiętaliśmy. Nie wiemy jednak, jakie będzie.
Kiedy nastąpił ten przełom, gdy media zaczęły z większą intensywnością tabloidyzację życia publicznego?
Tabloidy to już zamierzchła przeszłość, choć na polskim rynku działają sprawnie i przynoszą krociowe zyski ich właścicielom. Dziś mamy do czynienia z procesem tabletyzacji życia. Papierowy tabloid zamienia się w tablet, smartfon i inne pochodne tego urządzenia, które dają odczucie funkcjonowania w społeczności globalnej. Dzieje się to w ostatnich latach i miesiącach. Sam niedawno zamieniłem nowoczesną Nokię, ale tylko telefon, na nowoczesny smartfon, który ma moc obliczeniową tysiące razy większą, niż oprzyrządowanie pierwszej wyprawy człowieka na Księżyc.
Za dwa lata wykonam zapewne podobny ruch, ale kto wie, co będzie za dwa lata.
Co kilka dni napływają nowe dane na temat rynku mediów. Redakcja „Newsweeka” ogłosiła, że rezygnuje z papierowego wydania, idąc w ślady wcześniejszych decyzji medialnego barona, Ruperta Murdocha, który już rok temu przestawił część swoich tytułów prasowych wyłącznie do Internetu. W ubiegłym roku ujawniono ciekawe dane dotyczące Polski w tej dziedzinie. Wskazują one, że ponad połowa pokolenia do 35 roku zamieniła, i jako podstawowe źródło informacji wykorzystuje monitor, bądź pochodne, a nie ekran telewizora. To świadczy o rewolucyjności zmian również w naszym kraju.
Właśnie. Największe stacje telewizyjne tracą widzów. Jeszcze kilka lat temu tzw. wielka czwórka - TVP1, TVP2, Polsat i TVN - skupiała 80 proc. widzów, dziś to tylko 50 proc. Skąd ten spadek? To tylko Internet i postęp technologiczny?
Rozwinę ten temat bardziej, kontynuując wcześniejsze rozważania. Zachodzi ogromna zmiana na rynku mediów, a w zasadzie w sposobach pozyskiwania informacji i uczestnictwa w życiu publicznym. Powoli, ale skutecznie znika z relacji społecznych metoda transmisji jednokierunkowej – „jeden nadawca do wielu odbiorców”. Jej miejsce zastępuje na przykład interaktywna telewizja, radio nastawione na relacje bieżące ze słuchaczami itp. Internet otworzył nowe kanały komunikowania, pozwalające na kontakt bieżący w realnym czasie „każdego z każdym”. Pozwolił na rozwinięcie takich form, jak portale społecznościowe czy komunikatory, które dają poczucie partnerstwa w obiegu informacji. Postęp jest tutaj tak szybki, że pierwotnie mająca jeszcze kilka lat temu monopol w kontaktowaniu się pomiędzy ludźmi forma e-mail jest zastępowana coraz nowszymi technologiami. Coraz mniej osób korzysta już ze swych skrzynek pocztowych w telefonie komórkowym, wystarcza krótki sms.
To samo dotyczy telewizji, również polskiej. Tak, jak maleje liczba czytelników gazet papierowych w tradycyjnej formie a niektóre z nich znikają z rynku, tak również maleje audytorium radia i telewizji. Dziś człowiek po to, żeby, jako partner, mógł funkcjonować w życiu publicznym, musi przetworzyć wielokrotnie więcej informacji niż kilka, czy kilkanaście lat temu. Stąd stałe dążenie do pozyskania informacji w formie skrótowej, z możliwością pogłębienia niektórych, najbardziej użytecznych. Czas ludzki jest coraz bardziej ograniczony.
Innym ważnym elementem jest subiektywnie odbierana użyteczność mediów, a więc ich poziom i dostosowanie do naszych potrzeb. Media w ostatnich latach diametralnie zmieniły swoje zasady działania. Dotyczy to szczególnie telewizji komercyjnych, ale w ślad za nimi poszły również media publiczne. Tak zwany rynek mediów został zdominowany przez reklamowców, oni bowiem dostarczają środki na funkcjonowanie przy coraz bardziej zawężającym się systemie wsparcia ze strony państwa. Ta pomoc, a więc i misja stały się od wielu lat fikcją. Dziś niestety reklamodawcy dyktują warunki działania mediów, szczególnie elektronicznych. Narzucili oni bardzo wyrafinowane metody zarządzania emocjami. Każda ważna i mniej ważna informacja nie jest już wartością społeczną, występuje na równi z proszkiem do prania i podpaskami, jako towar.
A może wina nie leży tylko po stronie mediów? To widzowie mają przecież władzę w postaci na przykład pilota.
Trudno byłoby tutaj wskazać precyzyjnie winnych. Nasza cywilizacja rozwija się tak a nie inaczej. Za szerokim przyzwoleniem w naszym obszarze cywilizacyjnym kapitalizm przybrał jedną z najbardziej odczłowieczonych form, a mianowicie formę neoliberalną. Konsensus waszyngtoński od ponad 30 lat porządkuje współczesny świat, w tym oczywiście media. Zaprzągł do pracy również najnowsze zdobycze nowych technologii i osiągnięcia psychologii społecznej. Całe pokolenie wychowało się w narastającej atmosferze przymusu konsumpcyjnego, dominacji chciwości i pozbawionego empatii indywidualizmu.
Dziś coraz mniej ludzi jest w stanie dokonywać świadomych wyborów, które wpływają np. na przyszłość naszych dzieci, skutki wziętych kredytów itp. Dotyczy to również decyzji w sprawie wyboru odpowiedniego kanału telewizyjnego czy radiowego. Normą jest chodzenie na łatwiznę – thriller, serial, prognoza pogody, mecz. A więc rozrywka przeplatana spotami reklamowymi.
Z drugiej strony mamy problem jakości mediów. Od dłuższego czasu obserwuję w Polsce spadek poziomu mediów, brak profesjonalizmu, nagminne łamanie zasad dobrego dziennikarstwa. To właściciele mediów dyktują warunki, kierując się najczęściej kryterium zysku, choć ważne są bez wątpienia jeszcze dwa elementy: prymat mechanizmów marketingu i reklamy obejmujących rynek towarów konsumpcyjnych, a w okresach wyborczych prymat zasad marketingu politycznego.
Zauważam, że obydwie strony i twórcy, i odbiorcy mediów mają swoje wytłumaczenie. Pierwsi twierdzą, powołując się na badania, że ludzie pragną prymitywnych, nasyconych krwią programów. Drudzy, że media prymitywizują świat, nie wskazują na istotne problemy, że najczęstszą formą dziennikarską jest niskiej jakości komentarzyk i podpis pod zdjęciem.
Ten stan rzeczy, ze względu na to, że media operują na żywej tkance społecznej określiłem przed kilkoma laty jako demokrację medialną. Zauważam, że termin ten przyjął się i funkcjonuje w obiegu publicznym.
Gdybym miał uogólnić, to wskazałbym na toczącą się na wielu płaszczyznach walkę o rolę człowieka we współczesnym świecie, również w relacjach z mediami. Relacje media głównego nurtu – odbiorcy mogą układać się według dwóch zasad: media na wysokim poziomie – i odbiorca jako świadomy obywatel lub prymitywne media – i odbiorca jako wyłącznie konsument, reagujący na reklamy i odrzucający inne formy przekazu.
Co w takim razie zrobić z abonamentem? Płacić czy nie? Wpływy z abonamentu z roku na rok są coraz mniejsze.
Recepta jest prosta: płacący abonament sprzyjać będą rozwojowi publicznych mediów elektronicznych, które ustawowo wpisaną mają tzw. misyjność. Warto by to rozwinąć, ja rozumiem, że chodzi o wysokie standardy dziennikarskie, rzetelność informacyjną, wskazywanie zjawisk i procesów, które rozumiane są w społeczeństwie jako twórczość i innowacyjność wymagającą wsparcia. Same bowiem z brutalnymi regułami rynku sobie nie poradzą.
Media publiczne mają swoje wady i niedociągnięcia. Wiadomo, że przy braku środków będą coraz słabsze i w końcu umrą śmiercią naturalną, a na ich gruzach powstaną sprywatyzowane klony dające duże zyski właścicielom a publiczności rozrywkę i reklamę.
Płacący abonament opowiedzą się więc za partnerską formą dialogu społecznego, który realizowany jest poprzez obywatelskie media. Ktoś powie o upartyjnieniu mediów publicznych na rzecz rządzących koalicji. Zgoda, są takie zjawiska i dziś, ale mamy przed sobą perspektywę ułożenia relacji partnerskich w ramach przynajmniej reguł demokracji parlamentarnej. Dla zdrowia społeczeństwa i mediów to wiele znaczy.
W systemie, w którym żyjemy, istnieje - jak sam pisałeś - nierozerwalny związek współzależności na linii kapitał-władza-media. Czy wobec tego niezależne media to mrzonka?
Życie nie jest idealne, zawsze trzeba dążyć do doskonałości. Tak też jest z wolnością i niezależnością mediów. Media są nieodłącznym elementem naszej cywilizacji i zależą od kierunków jej rozwoju. Nie jest możliwe zbudowanie mediów obok realnego świata. One wraz z nim i na nim budują swoją tożsamość. Rewolucja technologiczna dostarcza mediom nowe, coraz doskonalsze środki pozyskiwania i transmisji informacji. Ale podmiotem jest człowiek, który decyduje, kiedy i jak je użyć, i wykorzystać. Który także jest odbiorcą ich treści.
Rzeczywiście w jednym ze swoich opracowań na temat mediów użyłem cytowanego sformułowania. Nie ulega wątpliwości, że taki związek istnieje – kapitał, władza i media to w rozwiniętych demokracjach różne oblicza tej samej, kapitalistycznej rzeczywistości. Dodatkowo zauważalny prymat rynku nad interesami człowieka i jego podmiotowością w wątpliwość poddaje obywatelski charakter współczesnych demokracji a tym samym mediów.
Bitwa, która przetoczyła się w ostatnich miesiącach przez Europę pod hasłem ACTA była odzwierciedleniem sytuacji społecznej, jaka istnieje wokół współczesnych mediów. ACTA jest dla większości młodych ludzi, którzy czują się obywatelami globalnego świata forpocztą dyktatorskich zapędów mających na celu ograniczenie nieograniczonego dziś dostępu do sieci i możliwości bezpłatnego korzystania z jej zasobów.
Już dziś widać, że takich bitew rozegra się wiele, zanim ukształtuje się racjonalny model mediów opartych o Internet. Widać, że obywatelska strona konfliktu walczy o symboliczną nieograniczoność obecności w sieci, druga strona – właściciele mediów, władze polityczne szukają sposobów na zaprzęgnięcie sieci i jej zasobów do swych celów komercyjnych i politycznych. Upatruję w tych zdarzeniach innego wymiaru na nowo pojmowanego konfliktu klasowego, który nie zniknął przecież po roku 1990, jak niektórzy mniemają.
Wolne i niezależne media są więc pochodną tych w części jedynie wymienionych uwarunkowań.