Ostatnio termin backlash słyszy się coraz częściej w odniesieniu do polskiej rzeczywistości społecznej. Skomplikowana sytuacja polityczna kraju w latach 80. i 90. wpłynęła na postrzeganie wzorca kobiecości. Cały ten okres charakteryzuje odrzucenie – na fali nastrojów antykomunistycznych – wszelkich postulatów ruchu emancypacyjnego i dążenie do umocnienia tradycyjnych ról płciowych. W czasie narodzin „Solidarności” odżyły dobrze znane klisze patriotyczne – kluczowa okazała się postać walczącego opozycjonisty (realizującego przy okazji ideał męskości) oraz jego syna. Udział kobiet w polskiej wspólnocie narodowej sprowadzono do macierzyństwa. W zbiorowej wyobraźni zaistniała jedynie kobiecość spod znaku Matki Polki, której rola polegać miała na urodzeniu syna i patriotycznym wychowywaniu potomstwa. Głównym przyczółkiem obrony konserwatywnych wartości ogłoszono rodzinę, a walkę o nią uczyniono podstawowym zadaniem kobiety. Ten element dyskursu prawicowego można uznać za jedno z najważniejszych narzędzi współczesnego backlashu.
Po 1989 roku figury Matki Polki używano do uprawomocniania nowej państwowości. W tym samym czasie eksplodował inny silnie antyfeministyczny mit: o szkodliwym i groźnym macierzyństwie. Współczesny obraz rodziny, który na stałe zadomowił się w kulturze popularnej, oscyluje pomiędzy tymi dwiema narracjami.
Kilka miesięcy temu na antenie TVN-u pojawił się program odzwierciedlający obie figury polskiego backlashu. "Surowi rodzice" to reality show, w którym prowadzący wysyłają dwójkę nastolatków sprawiających problemy do „wzorcowej” rodziny, gdzie dzieci mają nauczyć się nowych reguł, a następnie przenieść je do swojego domu. Telewizja nadaje serial w najlepszym czasie antenowym. Na stronie TVN-u można znaleźć informację, że pierwsze odcinki zgromadziły przed telewizorami ok. 2,9 mln widzów.
Program zawsze zaczyna się od prezentacji rodzin „z problemami” wychowawczymi. Najczęściej – tak jak w pierwszym odcinku serii – głową takiej rodziny jest samotna matka, która przy nadmiarze obowiązków nie może skupić się na dzieciach, sama mówi, że w domu brakuje męskiej dyscypliny, często wyrzuca sobie rozwód. Informacje tego typu słyszymy w programie wielokrotnie. W odcinku piątym „wzorowy” rodzic tak diagnozuje problemy nastolatka: „Na pewno brakuje mu konkretnej ręki ojcowskiej, która by go jakoś w życiu pokierowała”. Destrukcyjne dla dzieci okazują się również kontakty z nowymi partnerami matek – nastolatki mają do nich pretensje, że ułożyły sobie życie bez byłego męża. O wszelkie problemy wychowawcze program obwinia kobiety – to na nie spada odpowiedzialność za picie, palenie, przeklinanie, degenerację ich dzieci. Diagnoza postawiona w programie jest jednoznaczna: kobiety są zbyt pobłażliwe, nie potrafią ustalić i sankcjonować odpowiednio twardych reguł, które wprowadziłyby porządek w domu. Jeżeli mają tylko jedno dziecko, to na wszystko mu pozwalają, co prowadzi do zachowań egocentrycznych. Nie wiem, czy nie rozciągnęła pani nad nim za dużego parasola – słyszy w pierwszym odcinku „zła” matka. Nawet jeżeli nastolatki pochodzą z „pełnych” rodzin, o kłopotach z dziećmi wypowiada się jedynie kobieta. Ojciec pojawia się sporadycznie, na dalszym planie. To także matka jedzie później do surowych rodziców, aby nauczyć się ich metod wychowawczych.
Przyczyn problemów z dziećmi autorzy programu upatrują także w wielkomiejskim stylu życia. Nastolatki, oczywiście pod nieobecność pracującej matki, wpadają w złe towarzystwo, całe dnie spędzają poza domem. Odcinek drugi prezentuje dwie rodziny: jedną z Amsterdamu („miasta tolerancji”, jak podkreśla ironicznie narrator), drugą ze Szwecji. W obu kobiety nie radzą sobie ze szkodliwym wpływem środowiska na dzieci. Terapią szokową jest dla nich życie na polskiej wsi – tam „zbuntowana” młodzież uwalnia się od pędu miasta i oddaje „wyzwalającej” pracy. Nacjonalistyczny i ksenofobiczny charakter programu ujawnia się w prostym zestawieniu: zdegenerowany zachód kontra zdrowa polska tradycja. Model ucieczki od metropolii pojawia się także w pierwszym odcinku: Marek Grądzki (surowy rodzic), przedstawiony jako autorytet dla swoich córek, opowiada o własnej rezygnacji z „wyścigu szczurów” na rzecz „codziennego kontaktu z naturą”.
Druga część programu odbywa się w domach wzorcowych rodziców – tam nastolatki mają nauczyć się nowych reguł, podporządkować się im, dzięki czemu zostaną „naprostowane”. W pierwszym odcinku wspomniany Marek Grądzki definiuje idealny model rodziny: Jak byk ryczy, to obora słucha, czyli demokracja owszem, ale i tak ja tu jestem najważniejszy. I tak będzie w każdej kolejnej odsłonie programu: wzór do naśladowania to silny i autorytarny ojciec, którego wszyscy słuchają. Mężczyzna, który „żelazną ręką” wprowadza reguły, wyznacza obowiązki, wymierza kary. Jego żona pojawia się jedynie po to, aby wyrazić poparcie dla takich metod (Czy mój mąż jest za ostry? Nie sądzę. Chce tylko ustalić od początku pewne reguły. Ja to akceptuję – mówi w pierwszym odcinku) lub w sytuacjach wymagających „kobiecej ręki” – by załagodzić ostry spór. Despotyczną rolę ojca i podrzędną funkcję matki uzupełnia całkowite pozbawienie głosu dzieci. Naczelna zasada wszelkich kontaktów brzmi: „ufaj i kontroluj” (odcinek jedenasty). Dyscyplina jest podstawowym środkiem wychowawczym. Jeden z elementów pozytywnego wzoru stanowi wielodzietność: najczęściej „surowe rodziny” składają się z wielu członków (np. są to rodzinne domy dziecka), co według wypowiedzi uczestników programu umożliwia wytworzenie niepowtarzalnej domowej więzi.
Głównym czynnikiem umożliwiającym zmianę postawy nastolatków jest praca, gdyż nic tak dobrze nie wychowuje jak praca fizyczna, jak wysiłek, a zwłaszcza wysiłek na świeżym powietrzu (to znów słowa Grądzkiego). Podział pracy opiera się na stereotypach, dodatkowo wzmacnianych przez komentarze narratora: Dawid spróbuje swoich sił w typowo męskim zawodzie (chodzi o pracę w warsztacie), Oliwia nigdy nie pomagała mamie w sprzątaniu i gotowaniu. Teraz musi podołać tym typowo kobiecym zajęciom (odcinek trzeci). Prace dobierane są zawsze pod kątem płci: chłopcy z mężczyznami oddalają się do zajęć wymagających siły, dziewczynki pomagają kobietom w kuchni. Wszelkie odstępstwa od tej normy autorzy programu ośmieszają. Gdy w czwartym odcinku pojawił się nastolatek Bartek, który maluje paznokcie, używa kosmetyków i codziennie starannie układa fryzurę, surowi (czyli dobrzy) rodzice napiętnowali takie zachowanie, uznali je za przejaw młodzieńczego buntu i postawili sobie za cel sprowadzić chłopaka na dobrą drogę. Bartek co prawda tłumaczył opiekunom, że przekonanie, jakoby tylko kobiety mogły malować paznokcie, wynika z arbitralnych norm kulturowych i nie ma nic wspólnego z naturą, przyjęto to jednak z politowaniem jako wymysły niepokornego dzieciaka, a koleżanka Bartka nazwała go „pedałem”. Rzekomo pozytywna transformacja nastolatka skończyła się tym, że – jak orzekli surowi rodzice – zaczął wyglądać jak normalny człowiek.
Propagowany przez program "Surowi rodzice" model rodzicielstwa wpycha kobiety w tradycyjną rolę matki, a jednocześnie podważa ich wartość i znaczenie w obrębie rodziny. W efekcie przenosi wszelkie pozytywne wartości na to, co męskie. Prezentowani w programie ojcowie to osobowości stabilne, radzące sobie samodzielnie z wszelkimi problemami, natomiast matki – kobiety sfrustrowane i rozchwiane emocjonalnie.
Stałym elementem programu jest podkreślanie znaczenia wartości katolickich. Współcześnie prawica skupia się na walce o tradycyjnie rozumianą rodzinę. Tematyka ta zdominowała debatę publiczną ostatnich lat. Partie polityczne na postulatach „prorodzinnych” budują swoje wizerunki, a wszelkie propozycje ruchu feministycznego – jak choćby wprowadzenie niezideologizowanego wychowania seksualnego do szkół – torpedują jako atak na „podstawową jednostkę społeczną”. Tak rodzina – jej patriarchalny, heteronormatywny model, jej idealizacja, konserwatywny dyskurs o niej, obrona tradycyjnej rodziny za wszelką cenę – stała się narzędziem współczesnego backlashu.
Dorota Siarkowska
[1] S. Faludi, „Backlash, czyli być kobietą w Ameryce”, przeł. B. Limanowska, [w:] Spotkania feministyczne, pod red. B. Limanowskiej i T. Oleszczuk, Warszawa 1994/1995, s. 25.
Tekst ukazał się w "Bez Dogmatu"