Nie dlatego przykro mi pisać źle o Izraelu jakobym obawiał się oskarżeń o antysemityzm. Różnica między państwem i rządem z jednej strony, a społeczeństwem i narodem z drugiej to elementarz socjologiczny. No a w grząskie tereny rasowe w ogóle się nie wybieramy, bo dobrze wiadomo, że tak jak płeć jest przede wszystkim pojęciem społecznym [gender], nie biologicznym [sex], tak i rasa jest społecznie definiowana, a więc i historycznie zmienna, co dotyczyło w dziejach postrzegania nawet tak wydawałoby się oczywistego wskaźnika jak kolor skóry.
Chodzi o zaszczytne socjalistyczne tradycje, które nijak się mają do zabijania dzieci i innych bezbronnych cywilów. Izrael wykręca kota ogonem i przedstawia własny atak jako prawomocną obronę. Fakty jednak mówią co innego. Nie jest to oczywiście pierwszy przypadek tej serii; jeden z głośniejszych poprzednich był o tyle niewygodny dla wizerunku państwa cywilizowanego, że dokonany został skrytobójczo – ofiarą polonu [metody Putina, może podsunął to rozwiązanie jakiś były agent KGB, jakich do Izraela wyemigrowało na pewno sporo] padł niezmiernie popularny szef partii Fatah Yaser Arafat.
Wojowniczy premier izraelski od pewnego czasu usilnie poszukuje sposobności wykazania się męstwem [to znaczy nie swoim lecz] izraelskiego żołnierza. Z Iranem nie wyszło, bo niestety to Obama, a nie jego prawicowy rywal, mający w tej sprawie takie samo zdanie, wygrał wybory. A w Izraelu wybory za pasem, w styczniu. Cóż prostszego niż militarna akcja, dająca na pewno więcej punktów niż jedynie sama wojskowa parada. Traf – fatalny dla wizerunku owego watażki i jego rządu – że świat poznał prawdziwe tło ataku rakietowego na dowódcę wojskowego Hamasu. Otóż całkowicie wbrew izraelskiej propagandzie, z udziałem Egiptu przygotowano układ rozejmowy, jaki miał podpisać tenże komendant. Nie podpisał.
O charakterze tej wojny mówi najlepiej rażąca dysproporcja ofiar po obu stronach konfliktu, wynikająca przede wszystkim z nierówności uzbrojenia. Hamas dysponuje jedynie irańskimi rakietami krótkiego zasięgu, które nie są żadną przeciwwagą dla nowoczesnego arsenału Izraela. Wszak Obama, który jeszcze niedawno wykonywał pewne gesty pod adresem Palestyńczyków [zgoła inny gest wykonał jego niesławnej pamięci kontrkandydat wyborczy], ale dziś powrócił do starej amerykańskiej śpiewki, piejąc – co przykro się słyszy z ust bądź co bądź inteligentnego człowieka – o immanentnym prawie Izraela do obrony. No cóż, obecny prezydent USA jest prawnikiem z wykształcenia, a prawo czy prawoznawstwo to nie nauka o rzeczywistości empirycznej, lecz dyscyplina, jaką Max Weber zaliczał do dogmatycznych – dzisiaj powiedzielibyśmy łagodniej, formalnych, obcujących jedynie z tworami myśli, a z ich rzeczywistym podłożem tylko w sposób bardzo pośredni i zniekształcony. Prawnik, tak jak polityk, ma na oku cel praktyczny; dla uczonego celem jest poznanie świata, z którego to dopiero mogą wyniknąć praktyczne konsekwencje.
W wyniku wspomnianej fali zmian w państwach arabskich Palestyńczycy są też w zmienionej, lepszej sytuacji. Widać to po zachowaniu premiera Egiptu, znaczącej siły w regionie, który natychmiast pojawił się na miejscu, od razu włączając się do przynajmniej prób rokowań, jakie mogłyby położyć kres przelewowi krwi. Z taką samą misją poleciał do Tel-Awiwu i strefy Gazy sekretarz ONZ, swój głos dołączyła Unia.
Izraelczycy trzymają w pogotowiu powołanych pod broń rezerwistów, ale – przynajmniej na razie – nie wydaje się, by w grę wchodził atak en masse. Przez bombardowania, idące w ślad za tym zastraszenie ludności [co ponownie nie zgadza się z koncepcją wyalienowanego rządu] Izraelczycy chcą prawdopodobnie wytargować jak najkorzystniejsze dla siebie warunki rozejmu. Rozejmu, jaki jednak, nie ma się co łudzić, nie zakończy tego konfliktu. Krokiem na tej drodze byłyby dalsze postępy w dziele utworzenia pełnoprawnego i uznanego przez społeczność międzynarodową państwa palestyńskiego. Izrael ma wielu innych sąsiadów, na których patrzy niechętnie, mówiąc łagodnie. Ale agresja wykazywana wobec narodu palestyńskiego nie ma precedensu.
Jacek Tittenbrun