Bunt Tuaregów
Niełatwo ustalić przyczyny afrykańskiego dramatu i prawdziwy rozwój wydarzeń. Zachodnie służby specjalne, politycy i wojskowi, a także reżim algierski i jego potężny wywiad prowadzą własne gry polityczne i kampanie dezinformacyjne, bo mają swoje interesy. Algierczycy nie ufają Francuzom, z którymi musieli stoczyć zaciekłą wojnę o niepodległość. Algierski politolog Ahmed Adimi w wywiadzie dla francuskojęzycznej gazety „Le Soir d’Algérie” stwierdził, że celem interwencji Paryża jest rozmieszczenie zagranicznych sił zbrojnych w regionie Sahelu. Francja przez lata destabilizowała Sahel w celu realizowania geopolitycznych interesów. Ugrupowania terrorystyczne są manipulowane przez obce mocarstwa – mówił Adimi.
Mali, rozległe państwo w zachodniej Afryce, jest byłą kolonią Francji, znaną jako Sudan Francuski. W 1960 r. uzyskało niepodległość. Jego granice, tak jak większości państw afrykańskich, zostały wytyczone sztucznie przez kolonizatorów. Nie uznają ich Tuaregowie, nomadzi z północnej części kraju, których tradycyjne terytoria znajdują się także w Algierii, Nigrze, Burkina Faso i Libii. Tuaregowie czują się dyskryminowani przez władze w stolicy Mali, Bamako.
Niektórzy nazywają tragedię w Mali pośmiertną zemstą Kaddafiego, libijskiego autokraty, który zginął z rąk rebeliantów wspieranych przez NATO. Tuaregowie z armii Kaddafiego, zaopatrzeni w broń z libijskich arsenałów, przenieśli się na północ Mali. Jeszcze więcej broni zdobyli walczący przeciw Kaddafiemu rebelianci, wśród których było dużo islamskich fanatyków. Także ci uzbrojeni po zęby dżihadyści uznali, że rozległe pustynie północnego Mali staną się dla nich znakomitym terenem działania.
Tuaregowie na północy kraju, tworzący świecką organizację MNLA, wzniecili kolejny bunt. W marcu 2012 r. proklamowali niepodległy region Azawad. Islamiści stali się ich sojusznikami.
Prof. Jeremy Keenan ze Szkoły Studiów Orientalnych i Afrykańskich Uniwersytetu Londyńskiego napisał w styczniowym numerze magazynu „New African”: „Libia stała się katalizatorem rebelii Azawadu, ale nie jej przyczyną. Katastrofa, która ma miejsce w Mali, jest raczej nieuniknionym rezultatem sposobu, w jaki Stany Zjednoczone, wspierane przez algierskie służby specjalne, wprowadzały globalną wojnę z terroryzmem w strefę Sahary i Sahelu od 2002 r.”. Reżim algierski był zainteresowany współpracą, w zamian bowiem uzyskał od Waszyngtonu nowoczesną broń, a przy tym napiętnował jako terrorystów także Tuaregów, których się obawia.
Władze Algierii prowadziły wojnę z muzułmańskimi radykałami od 1991 r. Demokratyczne wybory wygrał wtedy Islamski Front Ocalenia, ale generałowie w Algierze pod naciskiem dyplomacji zachodniej nie uznali ich wyniku. Reżim urządził prawdziwy festiwal egzekucji i tortur. Wysłał grupy zabójców przebranych za mudżahedinów, którzy dokonywali masakr partyzantów i ludności cywilnej, według niektórych informacji także zachodnich zakładników. Wojna pochłonęła co najmniej 100 tys. ofiar śmiertelnych, może nawet dwa razy tyle. Reżim algierski wielokrotnie ogłaszał zwycięstwo, ale konflikt tli się do dziś, a ekstremiści islamscy przyjmują różne nazwy – ostatnio występują jako Al-Kaida Islamskiego Maghrebu.
Strach przed Chinami
Prezydent George W. Bush oraz neokonserwatyści w Waszyngtonie liczyli, że pod pretekstem wojny z terroryzmem zdobędą kontrolę nad bogactwami naturalnymi Afryki – przede wszystkim ropą, uranem i złotem. Mali należy do najuboższych państw świata, ma jednak złoto, a w północnej części kraju prawdopodobnie znajdują się ogromne złoża ropy, uranu i żelaza.
Politycy Zachodu głównie nie chcą dopuścić do tych bogactw Chin, które prowadzą ekspansję gospodarczą w Afryce. W 2008 r. powstało dowództwo armii Stanów Zjednoczonych odpowiedzialne za operacje na terytorium 53 państw afrykańskich – AFRICOM. Amerykańskie siły specjalne, głównie najemnicy, zaczęły operować z bazy w Burkina Faso. Prezydent Barack Obama wysłał do Nigru, Burkina Faso, Senegalu, Togo i Ghany, tworzących Wspólnotę Gospodarczą Państw Afryki Zachodniej (ECOWAS), 100 „doradców wojskowych”, mających przygotować tamtejsze siły zbrojne do walki z islamistami. Wysiłki okazały się niemal bezowocne. W listopadzie 2012 r. kraje ECOWAS ustaliły, że podejmą w Mali operację wojskową przeciw dżihadystom. Zabrakło jednak pieniędzy, środków transportu i woli politycznej. Kiepsko uzbrojona armia malijska nie potrafiła zaś stawić czoła atakom islamistów na północy. Żołnierze malijscy, których miesięczny żołd stanowi równowartość 5 dol., masowo dezerterowali.
Od 1992 r. Mali było stabilną demokracją. W marcu 2012 r., zanim Tuaregowie ogłosili niepodległość Azawadu, w Bamako doszło do puczu. Wojskowi oskarżali cywilnych polityków o to, że nie potrafią stłumić rebelii Tuaregów. Być może nieprzypadkowo przewrotu dokonał kpt. Amadou Haya Sanogo, który w 2010 r. szkolił się w amerykańskiej bazie wojskowej w Fort Benning w stanie Georgia. Teoretycznie władzę w Bamako sprawuje cywilny rząd tymczasowy, nie wiadomo jednak, kto naprawdę podejmuje decyzje. W kwietniu br. mają się odbyć wybory, ale jak je przeprowadzić w warunkach wojny?
Dżihadyści w przymierzu z Tuaregami zdobyli duże miasta – Timbuktu, Gao i Kidal. Niespodziewanie w czerwcu 2012 r. islamiści zwrócili się przeciw Tuaregom z MNLA, pokonali ich i wypędzili z miast. Dlaczego nomadzi ponieśli klęskę na swoim terenie? Według niektórych informacji ugrupowania islamistów, Ansar Dine (Obrońcy Wiary) oraz MUJAO (Ruch na rzecz Jedności i Dżihadu w Afryce Zachodniej), miały wsparcie algierskiego wywiadu DRS, obawiającego się niepodległości Tuaregów. Na pomoc tym organizacjom przyszli doświadczeni w walce fanatyczni bojownicy Al-Kaidy Islamskiego Maghrebu (niemający żadnych kontaktów z pierwotną Al-Kaidą w Pakistanie) oraz dawni rebelianci z Libii. Tuaregowie z MNLA musieli uciekać, a dżihadyści rozpoczęli zwycięski marsz na południe Mali. Na zdobytych terenach wprowadzali szarijat, niszczyli zabytki kultury, karali odrąbywaniem rąk i ścinali głowy.
Wojna bez końca
Zdaniem niektórych ekspertów, francuscy politycy i wojskowi, znakomicie przecież znający sprawy Afryki, zwłaszcza swoich dawnych kolonii, świadomie doprowadzili do takiego rozwoju sytuacji, żeby mieć pretekst do interwencji – dlatego Paryż usilnie dążył do operacji NATO przeciwko Kaddafiemu i wspierał libijskich powstańców. Czy tak trudno było przewidzieć, że libijskie arsenały wpadną w ręce Tuaregów i islamistów, że dojdzie do chaosu?
Ponad połowa energii produkowanej we Francji pochodzi z elektrowni nuklearnych. Niezależność energetyczna oparta na atomie jest fundamentem polityki Paryża. W Mali odkryto złoża uranu, a francuski koncern państwowy Areva eksploatuje bogate kopalnie tego surowca w Nigrze. Graniczący z Mali Niger jest największym producentem uranu w całej Afryce. Tuaregowie wzniecają rebelie również w Nigrze, zwłaszcza w położonej w pobliżu Mali bogatej w uran prowincji Agadez. Francuskich polityków prześladuje lęk, że nomadzi zdobędą to terytorium i podpiszą z Chinami kontrakt na eksploatację uranu.
Kiedy islamiści opanowali w styczniu miasto Konna i zbliżali się do Bamako, a do utworzenia armii ECOWAS nie doszło, Francja na prośbę władz Mali rozpoczęła zbrojną interwencję. Socjalistyczny prezydent François Hollande podjął decyzję, armia francuska przyjęła zaś rozkaz wymarszu z satysfakcją. Hollande zdaje sobie sprawę, że łatwiej zdobyć laury na arenie międzynarodowej, niż próbując uzdrowić kryzysową gospodarkę Francji.
W ciągu tygodnia żołnierze francuscy, wspierani przez wojska Mali, odepchnęli intensywnie bombardowanych dżihadystów o 100 km. Ale odległości na pustyni są ogromne. Północna część Mali jest większa od Francji. Nawet jeśli oddziały interwencyjne wyprą islamistów z Timbuktu oraz innych miast, a także uzyskają militarne wsparcie Wielkiej Brytanii i USA, dżihadyści znajdą schronienie na Saharze i w górskich kryjówkach. Algierskie siły bezpieczeństwa, skutecznie tłumiące muzułmańską rebelię na wybrzeżu Morza Śródziemnego, na pustyni z reguły okazują się bezradne. Poza tym w regionie nigdy nie zapanuje spokój, jeśli aspiracje Tuaregów nie zostaną zaspokojone. Nie wiadomo jednak, jak tego dokonać. Władze państw o sztucznie wytyczonych granicach – Algierii, Mali, Nigru – nie są przyjazne nomadom. Zapowiada się kolejny rozdział wojny z terroryzmem. Może nawet na dziesięciolecia, jak przewiduje premier Cameron. A przecież NATO już 12 lat wojuje w Afganistanie i niewiele osiągnęło. W Iraku, spustoszonym w wyniku inwazji amerykańsko-brytyjskiej, zamachy bombowe wciąż pochłaniają dziesiątki ofiar.
Masakra w In Amenas
Afryka spływa krwią. Interwencja spowodowała, że do Algierii i Mali ściągają dżihadyści z wielu rejonów islamskich. W algierskim zakładzie wydobycia gazu ziemnego In Amenas, znajdującym się na pustyni w odległości ponad 1000 km od Algieru, rozegrał się dramat. 16 stycznia kompleks brytyjskiego koncernu BP został opanowany przez ok. 40 dżihadystów, których wysłał Mochtar Belmochtar, zwany przez francuski wywiad „Nieuchwytnym”. Miejscowi mówią o nim Mister Marlboro, ponieważ zbił majątek na przemycie papierosów (a także narkotyków i ludzi). Mochtar Belmochtar był w Al-Kaidzie Maghrebu, potem założył ugrupowanie Brygada Zamaskowanych. Napastnicy, przebrani w wojskowe mundury, doskonale znali rafinerię, wiedzieli, gdzie znaleźć zachodnich pracowników kompleksu, których wzięli jako zakładników. Nie jest jasne, czy przybyli z Mali, jak twierdzi premier Algierii, czy też z Libii.
Nie wiadomo, jak kolumna pojazdów z islamistami przejechała niepostrzeżenie przez kilkaset kilometrów pustyni. Podobno dwóch terrorystów było obywatelami Kanady. Niektórzy eksperci uważają, że ugrupowanie jednookiego Mochtara Belmochtara ma powiązania z wywiadem algierskim, niechętnym francuskiej interwencji w Mali. Prof. Keenan przypuszcza, że Belmochtar na zlecenie służb specjalnych Algieru miał przeprowadzić ograniczoną operację zbrojną, aby pokazać Francuzom, że ich akcja w Mali wywoła odwet bojowników świętej wojny.
„Nieuchwytny” jednak wpadł w gniew, ponieważ Algieria pod naciskiem Paryża otworzyła przestrzeń powietrzną dla francuskich samolotów atakujących islamistów w Mali, i nakazał swoim ludziom mordować. W każdym razie algierskie siły bezpieczeństwa nie negocjują z terrorystami. Przypuściły szturm na kompleks gazowy. Śmierć poniosło co najmniej 37 zagranicznych zakładników oraz 29 dżihadystów. Po tej masakrze politycy w Waszyngtonie, Paryżu i Londynie doszli do wniosku, że nie ma co liczyć na współpracę Algierii w afrykańskiej operacji. Dochodzenie w sprawie śmierci zakładników, wśród których było trzech Amerykanów, wszczęło 23 stycznia Federalne Biuro Śledcze. Bez pomocy reżimu algierskiego Francuzom będzie jeszcze trudniej opanować sytuację w Mali.
Prezydent Hollande i premier Cameron zapewniają, że interwencja była konieczna, ponieważ islamiści z Afryki mogą dokonać zamachów w Europie. Wielu komentatorów zgodziło się z tym, ale możliwości atakowania Europy są ograniczone. Bojownicy walczący w Mali raczej nie mieli takich zamiarów. Interwencja wojsk francuskich doprowadziła do eskalacji nastrojów. Mochtar Belmochtar grozi następnymi atakami, zwłaszcza na Francuzów. Państwa, których obywatele zginęli w In Amenas, zapowiadają odwet na zabójcach i ich mocodawcach we wszystkich miejscach świata. Paryż zamierza wciągnąć inne kraje Unii w afrykańską wojnę. Brytyjski dziennikarz Owen Jones napisał na łamach „The Independent”: „Wszyscy musimy kontrolować, co nasze rządy robią w naszym imieniu. Jeśli lekcje Iraku, Afganistanu i Libii niczego nas nie nauczyły, nie ma już nadziei”.
Jan Piaseczny
Artykuł ukazał się pierwotnie w tygodniku "Przegląd".
Fot. Wikimedia Commons