Naszą zgadywankę zacznijmy od tych, którzy nie mają szans. Papieżem nie może być ktoś, czyje nazwisko pozostaje w sprzeczności z doktryną i wizerunkiem kościoła. Dlatego też raczej nie ma szans ani Reinhard Marx, arcybiskup Monachium i Freisingu, ani portugalski kardynał Manuel Monteiro de Castro. Do wizerunku humanitarnego kościoła niezbyt pasuje arcybiskup Bogoty Rubén Salazar Gómez, choć niegdysiejszy portugalski, faszystowski dyktator Salazar sam był gorliwym katolikiem. W grę raczej nie wchodzi również Paolo Romeo. I nie tylko dlatego, że jest arcybiskupem Palermo – stolicy mafijnej Sycylii. Liczący 75 lat Romeo swoim wyglądem zewnętrznym widocznie tak daleko odbiega od wyobrażenia o przystojnym kochanku, że jego fotografii nie ma na stronie internetowej Watykanu. Jak wiadomo, kościół nie lubi narażać się na kpiny z byle powodu.
Z poważniejszych kryteriów pod uwagę może być brana kwestia narodowościowa. Niewykluczone, że włoscy kardynałowie chcieliby kogoś swojego po dwukrotnej absencji na tronie papieskim. Zwłaszcza, że papieska kadencja jest bezterminowa. W grę wchodzą tu różne nazwiska. Najbardziej wpływowym kardynałem jest pełniący najważniejszą w Kurii Rzymskiej funkcję sekretarza stanu Tarcisio Bertone, wyniesiony na to stanowisko przez Ratzingera w kilka miesięcy po objęciu przezeń urzędu papieskiego. Z kolei baczni obserwatorzy ceremonii pożegnania papieża z kardynałami przyuważyli, że osobą z którą żegnał się szczególnie długo i serdecznie był arcybiskup Mediolanu, teologiczny antropolog Angelo Scola, który ponoć szykowany jest przez Ratzingera na swojego następcę.
W odwodzie pozostaje Giuseppe Bertello, szef Komisji Pontyfikalnej Watykanu, człowiek obyty w świecie, były stały obserwator przy Europejskim Biurze ONZ Genewie i Światowej Organizacji Handlu. Pewne szanse mają też wojewódzcy baronowie, jak arcybiskup Genui Angelo Bagnasco, mianowany w 2007 r. przez papieża na przewodniczącego Włoskiej Konferencji Biskupów a następnie wybrany na wiceszefa jej europejskiego odpowiednika. Zna się też na propagandzie będąc prezesem zarządu dziennika „Avvenire” oraz sekretarzem biskupiej Komisji ds. Kultury i Komunikacji Społecznej. Inni potencjalni papieże z tego grona to młody jak na watykańską gerontokrację, 66-letni arcybiskup Florencji Giuseppe Betori, specjalista od fabrykowania tekstów katechetycznych przeznaczonych dla młodzieży i dorosłych, oraz arcybiskup Bolonii, Carlo Caffara, profesor teologii moralnej, cokolwiek by to nie oznaczało.
Najbardziej utytułowanym spośród włoskich, potencjalnych papieży jest Agostino Vallini – Wikary Generalny Diecezji Rzymskiej, Arcykapłan Bazyliki Papieskiej, Prezes Sądu Apelacyjnego i Przewodniczący Komisji Prawników. Jego wybór miałby sens, gdyby Watykan chciał zrobić porządek u siebie i w jego licznych, rozsianych po świecie przyległościach. Gdyby chciał i gdyby mógł. Skoro jednak z licznymi aferami finansowymi i obyczajowymi nie dał sobie rady nawet Ratzinger, to czy poradzi sobie z nimi jego następca? Zwłaszcza, że ujawniane ostatnio skandale, to jak można domniemywać, zaledwie cząstka tego o czym nie wie opinia publiczna. Jak twierdzi włoski dziennik „La Repubblica”, główną przyczyną abdykacji Benedykta XVI było pozyskanie przezeń informacji o tym, co się dzieje na szczytach kościelnej hierarchii. Dotyczący tego tajny, liczący ok. 300 stron raport dostarczyli papieżowi 17 stycznia trzej kardynałowie. W dokumencie tym mówi się o wpływach sieci finansowych lobbystów, powiązanych związkami homoseksualnymi. Powstała tajna gejowska sieć, która w Watykanie i w Rzymie organizowała ukryte orgie seksualne.
Raport ten nie został upubliczniony i pewnie długo nie będzie. Różnica bowiem między kościołem a Temidą zasadza się na tym, że Kościół jest co prawda mocno nierychliwy, lecz sprawiedliwy jakby trochę mniej. Zwłaszcza, gdy chodzi o sprawiedliwość we własnym gronie. Ujawnienie rozmiarów i szczegółów tej degrengolady naraziłoby na szwank autorytet Kościoła i jego przywódców. Byłoby też niezłym szokiem dla milionów wyznawców Chrystusa, którzy mogliby dojść do wniosku, że poradzą sobie ze swoją wiarą bez pośrednictwa podległej Watykanowi struktury.
Na pilnego strażnika dbałości przed przeciekami nieźle nadaje się Kanadyjczyk Marc Ouellet. Jako prefekt Kongregacji Biskupów ostatnio zakazał słowackiemu duchownemu, Róbertowi Bezákowi, jakichkolwiek wypowiedzi w mediach. Mimo to, jak twierdzi Tomasz Bielecki w „Gazecie Wyborczej”, Ouellet nie jest „żelazną ręką”, przydatną do rządzenia Kurią Rzymską. Cechuje go bowiem „większe przywiązanie do pracy intelektualnej niż do administrowania i chłodnych gier w kurii rzymskiej”, co zdaniem Bieleckiego, jest jego minusem. I słusznie, po co kościołowi intelektualista zamiast karbowego.
Niewykluczone też, że Watykan bierze pod uwagę doświadczenia radzieckie. Wszak Chruszczow czekał kilka lat od śmierci Stalina aby wyjawić niegodziwości swojego poprzednika. Mimo tego, że ludzie radzieccy niby o wszystkim wiedzieli, ale nie do końca. Ponadto odcięcie się od Stalina spowodowało rozłam w ruchu komunistycznym. Nie dziwota, że takich skutków Kościół pragnie uniknąć. Dlatego też wielce prawdopodobne wydaje się propagandowe umniejszanie skali kościelnych afer i ukrywanie wielu z nich tak długo jak tylko się da. Mało zatem prawdopodobny jest wybór nowego papieża-odnowiciela, nawet z kręgu owych wyżej wspomnianych trzech anonimowych kardynałów.
Pragnąc odzyskania utraconych ostatnio wpływów Kościół może ustanowić papieżem kogoś, kto mógłby być pozytywnie odbierany wśród ludzi pracy. Tu najlepiej nadawałby się emerytowany arcybiskup Turynu, Severino Poletto, który w młodości łączył obowiązki proboszcza z pracą w fabryce na niepełnym etacie. Teoretycznie ma szanse, skoro konklawe rozpocznie się przed 18 marca, kiedy to Poletto skończy 80 lat.
Gdyby natomiast Watykanowi chciało się nawiązać dialog z przedstawicielami innych religii, np. w obliczu wspólnego niebezpieczeństwa w postaci szerzącego się ateizmu i ogólnego rozluźnienia norm moralnych, to do takiej roli pasowałby emerytowany arcybiskup Sewilli, Carlos Amigo Vallejo. Był on swego czasu członkiem watykańskiej delegacji na konferencję na temat dialogu islamsko-chrześcijańskiego w Trypolisie – oczywiście za panowania Muammara Kadafiego. Ponadto niejednokrotnie występował w roli mediatora pomiędzy różnymi państwami oraz promował dialog chrześcijańsko-muzułmańsko-judaistyczny, a obecnie zasiada w Pontyfikalnej Radzie ds. Dialogu Międzyreligijnego. Jego konkurentem po fachu może być przewodniczący tejże Rady, francuski kardynał Jean-Louis Tauran, który ponadto wchodzi w skład Specjalnej Rady ds. Bliskiego Wschodu oraz ma pewne doświadczenie dyplomatyczne jako nuncjusz w Libanie i na Dominikanie.
Kościół, jak każda poważna struktura polityczna, przy doborze przywódcy musi brać pod uwagę nie tylko jego cechy osobiste, lecz przede wszystkim kierunek działań politycznych. I znów nasuwa się analogia do KPZR. Następcą Stalina nie mógł zostać Beria, a następcą Breżniewa nikt z jego najbliższych pokoleniowo i mentalnie współpracowników. Podobnie rzecz się ma z kościołem. Jan XXIII nastał w momencie odprężenia, odchodzenia od zimnej wojny, podpisywania układów rozbrojeniowych itp. W tej sytuacji Watykan nie mógł sobie pozwolić na przywódcę konserwatywnego, odbiegającego od rytmu wydarzeń światowych. Wystąpiło zapotrzebowanie na papieża otwartego i nowocześnie myślącego. Podobnymi przesłankami kierowano się wybierając Pawła VI.
Sytuacja zmieniła się pod koniec lat 70. Celem strategicznym Watykanu stało się rozszerzenie wpływów na Europę Wschodnią z perspektywą takich zmian ustrojowych, które umożliwiłyby kościołowi uzyskanie mocnej pozycji politycznej i materialnej. Watykan zapewne liczył się z tym, że owa strategia ma długoletni wymiar czasowy i dlatego wybrał na swojego szefa zadziwiająco młodego kardynała. Z punktu widzenia tej strategii idealnym punktem odniesienia była Polska – państwo najludniejsze i najbardziej katolickie spośród wszystkich KS-ów, z mocną pozycją Kościoła. I dlatego papieżem został „niespodziewanie” Karol Wojtyła.
Wybór Ratzingera to z kolei realizacja strategii obliczonej na odzyskiwanie wpływów w coraz bardziej laicyzującej się Europie. Dlatego też papieżem został przedstawiciel największego i najsilniejszego gospodarczo kraju Europy Zachodniej a nie Belg, Duńczyk czy Maltańczyk. Dzisiejsza sytuacja jest jednak inna. Europę przeżywającą wstrząsy fiskalne, coraz liczniejsze i coraz mniej pokojowe demonstracje mało interesują kwestie wiary i kościelnego ceremonium. Kościół nie jest też w stanie zapobiec legalizacji związków partnerskich i równouprawnieniu homoseksualistów. Europa nie jest zatem godnym uwagi obiektem watykańskich zainteresowań i dlatego wybór kolejnego europejskiego papieża wydaje się mało prawdopodobny.
W przedwyborczych dywagacjach pojawia się też koncepcja papieża z Afryki. Jest to wariant mało realny i nie tylko z tego względu, iż Kościół jeszcze nie dorósł do zmian tak rewolucyjnych. Przede wszystkim dlatego, że kontynent afrykański nie wydaje się być preferowany w watykańskiej strategii. Jakie korzyści miałby kościół z czarnoskórego papieża poza entuzjazmem niezbyt licznych w Afryce katolików? Watykan prawdopodobnie nie będzie się też wcinał w skomplikowane uwarunkowania świata arabskiego i nie wybierze na papieża Antoniosa Nagiba, emerytowanego koptyjskiego patriarchy Aleksandrii.
Kościół może też sobie odpuścić Azję, gdzie jego wpływy i pozycja bledną wobec dominacji innych religii. Wyjątkiem są katolickie Filipiny. Ich kardynał, Luis Antonio Tagle, arcybiskup i metropolita Manili jest co prawda niezwykle młody (56 lat) i potrafi rozśmieszyć papieża – co w przypadku Josepha Ratzingera nie jest zadaniem łatwym – jednak te jego cechy i kwalifikacje chyba nie predestynują go do papieskiego tronu. Spokojnie może też spać prefekt Kongregacji Ewangelizacji Narodów Fernando Filoni. Jako specjalista od Azji, były nuncjusz w Iraku, Jordanii i na Filipinach, były szef misji w Hongkongu badającej sytuację Kościoła w Chinach będzie bardziej przydatny jako ekspert z tylnego rzędu. Chyba, że szacownym kardynałom coś by odbiło i postanowili konkurować z Chinami, np. o wpływy w Afryce.
Po wyeliminowaniu wszystkich kontynentów łącznie z Australią i Oceanią oraz całkowicie bezbożną Antarktydą, pozostaje Ameryka, a właściwie Ameryka Łacińska. To właśnie w niej wraz z hiszpańską konkwistą i późniejszą emigracją z Europy katolicyzm zakotwiczył się szczególnie silnie. Jednak w tym regionie Watykan ma potężnego zgryza. Otóż w coraz większej liczbie państw do władzy dochodzi lewica i to nie drogą rewolucyjną, lecz w wyniku wyborów. I zapewne tu Watykan dostrzega pole do koncentracji swoich działań – zwłaszcza, że skutecznie uwolnił się od popularnej przed laty frakcyjnej konkurencji w postaci teologii wyzwolenia.
Taktyka działań wobec tego regionu może przybrać różne formy. Może to być wariant polski polegający na osadzeniu na papieskim tronie duchownego z jednego z najbardziej lewicowych państw. Taką rolę mógłby spełniać arcybiskup Hawany Jaime Lucas Ortega y Alamino. Zwłaszcza, że nazwisko Ortega – takie samo jakie nosi lewicowy prezydent Nikaragui – jednym kojarzy się z rewolucyjno-lewicowym ruchem sandinistów a innym z taktyczną uległością Ortegi wobec kościoła przejawiającej się np. w przeforsowaniu prawa zakazującego aborcji. W razie czego jest jeszcze w rezerwie drugi Ortega o imieniu Francisco, arcybiskup znanej z piosenki meksykańskiej Guadalajary. Można by też zrobić na złość propagującej socjalizm XXI wieku Wenezueli i uczynić papieżem arcybiskupa Caracas, Jorge Liberato Urosa Savino, który jednak poza przewodnictwem Komisji Episkopatu ds. Społecznej Posługi Pastoralnej i doktoratu z teologii nie ma swoim koncie jakichś specjalnych osiągnięć. Ponadto konklawe zbiega się czasowo z żałobą po śmierci Hugo Cháveza, co dla obywateli Wenezueli ma większe znaczenie niż ewentualny „ich” papież.
Natomiast jeśli w swych kalkulacjach Watykan postawi na Brazylię, to największe szanse ma prefekt Kongregacji ds. Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego, liczący sobie zaledwie 66 lat João Braz de Aviz. Wprawdzie wspomniana kongregacja zajmuje się zakonami i wspólnotami religijnymi – czyli sprawami wewnętrznymi Kościoła, to jednak jej obecny szef ma doświadczenie w zakresie organizacji imprez masowych. Będąc arcybiskupem Brasilii organizował przed trzema laty XVI Kongres Eucharystyczny, co może być jego dodatkowym atutem. Wśród ostatnich przedwyborczych przecieków z Watykanu pojawia się typ Odilo Pedro Scherera, arcybiskupa São Paulo. Uważany za reformatora miałby się jednak dzielić władzą z którymś z wpływowych włoskich kardynałów, a na to żaden potencjalny władca absolutny zgodzić się nie może. W wariancie Ameryki Łacińskiej mieści się również wspomniany wyżej Marc Ouellet, nadzorujący ten region z pozycji prezesa Komisji Pontyfikalnej Ameryki Łacińskiej. Kościół jednak chyba zdaje sobie sprawę, że Latynosi mają już w coraz większym stopniu dość dominacji północnej części kontynentu mimo tego, że Kanadyjczyk to jednak nie Gringo.
Poważnym kandydatem z tego regionu wydaje się być jeszcze peruwiański kardynał, arcybiskup Limy, Juan Luis Cipriani Thorne. Jego nazwisko już raz było na topie na przełomie lat 1996/97, kiedy to negocjował z porywaczami uwolnienie zakładników przetrzymywanych w japońskiej ambasadzie w Limie. Ma ponadto większe szanse dotarcia do młodzieży choćby z tego powodu, że zanim zdecydował się na kapłaństwo uprawiał wyczynowo koszykówkę – popularną w Ameryce Łacińskiej. Poza tym skończył studia inżynierskie. Oba te fakty wskazują na jego relatywną normalność w porównaniu z większością hierarchów. Warto też zauważyć, że jest on członkiem aż dwóch watykańskich struktur zajmujących się ekonomią, tj. Prefektury ds. Ekonomicznych oraz Rady Kardynałów ds. Studiów Spraw Organizacyjnych i Ekonomicznych Stolicy Apostolskiej. A jak wiadomo ekonomia rządzi światem, Kościoła katolickiego nie wyłączając.
Faworytem nr 1 może natomiast być arcybiskup honduraskiej stolicy Tegucigalpy, Óscar Andrés Rodríguez Maradiaga. Jako prezes międzynarodowego Caritasu mógłby robić za ludzką twarz kościoła. Poza tym mógłby kontynuować nową kościelną tradycję papieża-poligloty. Włada pięcioma językami obcymi, w tym niemieckim – językiem swojego poprzednika. Skończył cywilne studia z zakresu psychologii klinicznej i psychoterapii, co dla dzisiejszego kościoła może być wielce przydatne. Umie też grać na fortepianie i harmonii, czego nauczył się podczas studiów w konserwatorium. Mógłby zatem nawiązać do medialnego wizerunku Jana Pawła II, kontrastującego ze zbyt sztywnym emploi Ratzingera. Gdyby organizowano zakłady bukmacherskie, to postawiłbym właśnie na niego.
Jeżeli natomiast papieżem zostanie ktoś, kogo pominąłem, np. kolejny kardynał niemiecki, czy arcybiskup Zenon Grocholewski, to oznaczałoby, że Kościół katolicki jest wysoce nieprzewidywalny.
Bolesław K. Jaszczuk
Fot. Wikimedia Commons