Z Jolantą Ryndą - przewodniczącą Komisji Zakładowej OZZ Inicjatywa Pracownicza w fabryce Chung Hong Electronics, rozmawia Piotr Matejczyk.
Piotr Matejczyk: Co skłoniło Was do założenia związku zawodowego w Chung Hong?
Jolanta Rynda: Mówiąc najkrócej powodem były złe warunki pracy, ciągły wyzysk, głodowe pensje, za które nie da się utrzymać rodziny, a także zastraszanie pracowników.
Jak wyglądał początek działalności związku?
Ten początek to głównie walka na pisma, ale pracodawca nie traktował nas poważnie i na niektóre nasze pisma w ogóle nie odpowiadał. Sytuacja zmieniła się, kiedy wystąpiliśmy do pracodawcy z konkretnymi postulatami, takimi jak: podwyżki płac, fundusz świadczeń socjalnych, transport dla pracowników itd. Wtedy zaczęła się walka między pracodawcą a związkami zawodowymi. Jak wiadomo, Chung Hong jest chińską korporacją, która nie pozwoli na to, aby zwykli pracownicy chcieli cokolwiek uzyskać od pracodawcy. „Jak wy, związkowcy, śmiecie czegokolwiek żądać?” – tak myśli zarząd tej firmy.
Wy jednak postanowiliście zorganizować strajk… Jak do tego doszło?
Przeszliśmy wszystkie fazy rokowań aż po mediacje, kiedy to pracodawca nie chciał się ugiąć i obstawał przy swoim − że nie da nam nic. Wtedy zostało zorganizowane referendum, w którym większość pracowników opowiedziała się za strajkiem. Referendum strajkowe było utrudniane, a pracownicy zastraszani przez przełożonego. Poinformowano ich, że jeśli wezmą w udział w głosowaniu, natychmiast zostaną zwolnieni. Referendum było przeprowadzane dosłownie wszędzie − w toaletach, w szatniach, w kantynie, w autobusach pracowniczych…
Strajk odbył się w trybie szybszym niż powinien z tego względu, że zwolniono działacza związkowego, który był pod ochroną prawną i przeprowadzał referendum strajkowe. W tym dniu wybuchł protest. Zarząd fabryki postanowił zastraszyć pracowników grożąc, że jeśli nie wrócą na stanowiska pracy, zostanie wezwana policja, i tak też się stało. Policja, która nie znała praw pracowniczych ani związkowych, kazała nam opuścić teren zakładu.
Następnego dnia osoby strajkujące nie były wpuszczane do toalet ani pomieszczeń socjalnych. Staliśmy na zewnątrz zakładu, ponieważ zamknięto przed nami drzwi do budynku i odseparowano nas od reszty pracowników, abyśmy nie mogli się z nimi komunikować. Osoby strajkujące miały także zorganizowany osobny transport. Czy noc, czy deszcz, czy upał (który przekraczał 30 stopni), bez odrobiny cienia, aby można było się schować, pozostawaliśmy na zewnątrz zakładu pracy, bo nas do niego nie wpuszczano. Pracownicy załatwiali swoje potrzeby za kontenerami jak zwierzęta… Obcy ludzie pracujący na pobliskiej budowie dawali nam wodę i trzymali za nas kciuki mówiąc, że jesteśmy odważni, żebyśmy się nie poddawali, bo niestety w taki sposób te firmy na strefie funkcjonują i wyzyskują ludzi. Po dwóch tygodniach strajku pracownicy zostali zwolnieni dyscyplinarnie, a zarząd związku zawodowego został zwolniony z obowiązku świadczenia pracy z prawem do wynagrodzenia.
Jak obecnie wygląda sytuacja związku i zwolnionych pracowników?
Aktualnie walczymy z pracodawcą w sądzie pracy o przywrócenie nas do pracy, a także o wypłaty odszkodowań dla zwolnionych. Ci, którzy uczestniczyli w strajku − czyli pracownicy, którzy mieli umowy na stałe lub trzy lata − zostali bezprawnie wyrzuceni z pracy w trybie dyscyplinarnym. Zarząd związku w całości się zwolnił, ale w dalszym ciągu wspiera strajkujących. Sprawy w sądzie nadal się toczą, ale my się nie poddamy.
Dziękuję za rozmowę.
Wywiad pochodzi z biuletynu Koalicji 1 Maja, rozdawanego podczas wrocławskich obchodów Święta Pracy.